piątek, 28 października 2011

I'll Take the Fall for You vol. 2

Castiel zmarszczył brwi nad swoimi niebieskimi oczyma w ten typowy dla siebie rozkoszny sposób, który przywodził na myśl dziecko. Obserwował uważnie opierającego się o kontuar Aresa, któremu kilku młodzieńców o roziskrzonych oczach zakochanych głupków fundowało drinki. Bóg widocznie dobrze się bawił, gdyż jego twarz rozświetlał pobłażliwy, słodki uśmiech. Czy w ten właśnie sposób nakłaniał ludzi do bratobójczej walki? Flirtował z nimi, rozkochiwał w sobie, po czym stosując nieczyste zagrania, typowe dla siebie, zmuszał oddanych sobie bez reszty chłopców do zabijania? Cas nie chciał przekonać się, co do tego na własne oczy. Chciał tylko jednego – oszczędzić cierpienia każdemu napotkanemu człowiekowi, a potrafił zrobić to tylko w jeden sposób.

Może nie była to idealna sceneria dla zabicia boga wojny, czy też jego ochroniarzy, jednak czasami w imię większego dobra należało podjąć drastyczne środki. Według anielskich statystyk, co piąty człowiek posiadał wrodzony szacunek dla wartości ludzkiego życia, a więc najpewniej publicznie popełnione morderstwo nie obeszłoby się bez echa. A jednak wymazanie pamięci ludziom, którzy będą świadkami zbrodni nie stanowiłoby problemu dla dwóch aniołów, a i sam atak byłby niemal dziecinną zabawą. Nic prostszego, jak tylko zabić podrzędnego bożka i rozwiązać tym najpoważniejszy z obecnych problemów ludzkości. Nie było czasu do stracenia!

            Ciemnowłosy anioł podniósł się gwałtownie wpatrzony bezustannie w swoją ofiarę, czym zdradzał światu swoje zamiary. Niestety nie postąpił nawet jednego kroku do przodu, kiedy został brutalnie posadzony na swoim poprzednim miejscu. Duża dłoń Balthazara zaciskała się na jego nadgarstku nie pozwalając na zbytnią swobodę. W błękitnych oczach pojawiły się pierwsze oznaki irytacji.

- Co ty...

- Przyjrzyj się dokładniej tatuażom, Cas. – rzucił tonem wyrozumiałej nagany starszy anioł. Jego wzrok spoczywał na twarzy przyjaciela, jakby na coś czekał. I rzeczywiście musiało tak być, gdyż w chwili, gdy rysy Castiela zmieniły się Balthazar odwrócił wzrok wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt nad głowami tłumu.

Speszona mina ciemnowłosego anioła potwierdzała fakt, iż anioł dostrzegł pewne istotne szczegóły, które wcześniej całkowicie mu umknęły. Był tak pochłonięty Aresem, że zignorował demony, które mu towarzyszyły. Ciała dwóch rosłych arabów pokrywały nie tyle tatuaże, co znaki zabraniające aniołom zbliżać się do pokrytej nimi istoty na mniej niż pięćset metrów. To wystarczało by uniemożliwić atak z bliska, zaś ten z daleka byłby nazbyt niebezpieczny w gęstym tłumie. Mało tego, gdyby Balth go nie powstrzymał w tej zapewne chwili wydałoby się, że anioły wpadły na ślad boga wojny i pragną go unicestwić. Bez wątpienia Ares stałby się ostrożniejszy, a może nawet ukryłby się przed nimi całkowicie? Błysku, jaki towarzyszyłby odrzuceniu anioła na kilkadziesiąt metrów w tył, nie dałoby się zignorować, a więc każdy znajdujący się w pobliżu demon byłby ostrzeżony o pojawieniu się intruza.

- Powiesz mi, gdzie tak ci się spieszy? – blond-włosy skrzydlaty ułożył policzek na dłoni opierając łokieć o blat stolika, przy którym siedzieli. – Gdyby nie to, że jesteś dla mnie otwartą księgą zapewne świeciłbyś jaśniej niż żarówka latarni morskiej. – to porównanie speszyło Castiela, który wściekał się na siebie za wcześniejszą nieuwagę.

- Musimy działać szybko. – zaczął się tłumaczyć. – Ten świat nie ma wiele czasu. My mamy całe wieki, ale nie ludzie. – wydawał się tym taki przejęty.

- Cas, Cas, Cas. – spojrzenie wąskich oczu starszego anioła nabrało łagodności. – Ziemia nie ocali się sama, a ludzie nie podołają tej walce. Jeśli popełnimy błąd wszystko będzie stracone, a więc musimy działać ostrożnie. Nawet – zaznaczył – jeśli wymagać to będzie czasu, którego nie ma.

- Tak, masz rację, przepraszam. Zbyt długo przebywałem z ludźmi i stałem się niecierpliwy. Potrzebujemy planu.

- I niewykluczone, że także twoich bohaterskich pupili, których rozpieszczasz karmiąc matczynym mlekiem. – także i tym razem Castiel nie zrozumiał ukrytej w słowach przyjaciela aluzji. Może to i lepiej? Stanowczo zbyt często ciemnowłosy anioł musiał wstydzić się za siebie, po co więc dolewać oliwy do ognia? – Wynośmy się stąd, powoli zaczyna mnie denerwować ta ludzka ciżba.

            Wyczekali na odpowiedni moment, kiedy to zarówno Ares, jak i jego dwaj goryle zajęci byli adoratorami boga wojny, i wtedy wymknęli się cichcem z lokalu. Ich prawdziwie przeciętne i nienaganne ubrania mogłyby wzbudzić podejrzenia, gdyby tylko ktoś z tej trójki rzucił na nich okiem. Naturalnie dla Balthazara nie stanowiłoby to większego problemu, jednak Castiel mógłby wpakować ich w niezłą kabałę.

Powietrze na zewnątrz było chłodne i świeże. Zdecydowanie przyjemniejsze niż zaduch panujący wewnątrz „Ladacznicy”. Noc zapadła już na dobre, gdzieś z oddali słychać było wycie syreny karetki. Niebo było bezchmurne, chociaż jasne oświetlenie miasta sprawiało, iż nie można było dostrzec ani jednej gwiazdy.

- Znam pewne całkiem znośne miejsce, gdzie będziemy mogli pomyśleć o ratowaniu świata. – Balthazar przerwał panującą między nimi ciszę. W rzeczywistości jednak blond-włosy anioł nie interesował się wcale jakimkolwiek planem mającym na celu ocalenie ludzkości. Chciał się napić, może nawet spędzić trochę czasu z przyjacielem? Było przecież oczywiste, iż Cas nie wiedział gdzie ma się podziać. Zapewne spędziłby całą noc w parku niepokojąc bezdomnych, pijaków i policję, która uznałaby go za włóczęgę. Lub zwyczajnie dałby się wykorzystać. Coś w sposobie bycia ciemnowłosego anioła, w jego głosie i spojrzeniu krzyczało, iż jest zupełnie nieprzystosowany do życia, jako człowiek. Posiadanie ciała to nie wszystko, a prostolinijny Castiel zupełnie tego nie pojmował.

Cas spojrzał na przyjaciela w pełen ufności, może nawet trochę naiwny, sposób i skinął głową, jego usta wygięły się w przyjemnym uśmiechu, który nie jednemu przyspieszyłby bicie serca. Anioły zdecydowanie powinny mieć zajęcia z tego, jak żyć w świecie ludzi i jakimi prawami się on rządzi. To oszczędziłoby zmartwień tym, którzy nie idealizowali nigdy tego jednego, wyjątkowego tworu Boga, jakim była Ziemia i zamieszkujących ją istot. Ale skoro już trzeba było radzić sobie samemu, to Balth nie wątpił, iż w swoim czasie sam zajmie się edukacją swojego towarzysza broni. Nie mógł przecież dopuścić do tego, by coś mu się stało, gdyż, chociaż nie bezbronny to zdecydowanie Castiel należał do naiwnych i łatwowiernych.

6 komentarzy:

  1. Wygląda na to, iż Cas ma swojego prywatnego Anioła Stróża. xDJego zbyt długie biesiadowanie na Ziemi przy ludziach obniżyło strasznie poziom zaufania... a może on zawsze taki był i nigdy się nie zmieniał? W końcu dla niego to anioły są istotami niższymi, niż ludzie, a więc o im dopiero to należy wierzyć... Balthazar będzie miał pewnie ciężkie przeprawy z korepetycjami xD"- I niewykluczone, że także twoich bohaterskich pupili, których rozpieszczasz karmiąc matczynym mlekiem." - Cas nie złapał drobnej złośliwości, ale za to właśnie Balthazar tak go lubi xP

    OdpowiedzUsuń
  2. A to przebiegłe goryle Aresa ;pNo ale cóż, przynajmniej chłopaki, pogadają, pośmieją się lub porozmyślają nad sensem metafizycznym egzystowania.Taaa. xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na mój blog z nowym opowiadaniem:http://esclave-de-la-lune.blogspot.com/;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    och co za przebrzydle demony tak się zabezpieczyć przed aniołami, a Cas to chyba ma własnego prywatnego anioła...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, och co za przebrzydłe demony tak się zabezpieczyć przed aniołami, a Cass to chyba ma własnego prywatnego anioła... :)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, co za przebrzydłe demony, zabezpieczyły się przed aniołami, Cass ma chyba własnego prywatnego anioła... :)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń