niedziela, 30 sierpnia 2015

27. Wspomnienia nadchodzących czasów

Poprzednio rozdziału nie było z powodu remontu, dziś jest niestety krótki, zaś za tydzień znowu nic się nie pojawi, ponieważ wyjeżdżam do Anglii i nie zdołam go napisać. Nie wiem, jak mi się wszystko ułoży w kraju Sherlocka i Harry'ego Pottera, ale postaram się wrócić do Was szybciutko z kolejnym wpisem za 2 tygodnie!

Griffini byli wściekli, co dało się bez trudu dostrzec po zaciekłych i pełnych furii wyrazach twarzy. Doskonale rozumieli, że dali się zapędzić w pułapkę, w której kobieta była tylko urodziwą przynętą. Odwracając wzrok od smoka i spoglądając na Rambë, oceniali opłacalność ewentualnej walki.
Tymczasem buńczuczna zazwyczaj dziewczyna toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą.
„Nie prowokuj ich, nie prowokuj ich, nie prowokuj ich...” powtarzała w myślach, kiedy ich pełne brutalnej pasji spojrzenia błądziły wymownie po jej ciele. Gdyby przeciwnik był jeden, sprawa byłaby prosta, ale w przypadku grupy, nawet smok mógł ponieść klęskę. Wystarczyłoby żeby jeden poświęcił się dla gniazda odciągając uwagę Eressëa, drugi zająłby się Devim i Seet-Farem, zaś trzeci miałby wystarczająco dużo czasu by złapać ją i uciec. Jej opór i próba walki na pewno nie przyniosłyby żadnego efektu w starciu ze zwierzęcą formą griffina.
Zanim jednak zdążyła nierozważnie popełnić jakiś błąd, dwójka jak dotąd niedocenianych przez nią towarzyszy zasłoniła ją przed niechcianymi spojrzeniami. Dwa męskie ciała stanęły przed nią murem, a ich dłonie zacisnęły się na jej palcach by mieli pewność, że nikt nie uprowadzi dziewczyny niepostrzeżenie od tyłu.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, a w jej wnętrzu zapłonął ciepły ognik. Może nie byli przyjaciółmi, kłócili się i okazywali sobie niechęć, ale jednak cała trójka stanęła w jej obronie, jakby była dla nich kimś ważnym.
- Zastanówcie się raz jeszcze, jeśli chcecie walczyć! - krzyknął pewnym głosem Devi, sięgając po jedną ze swoich szpad. Jego zbroja pokryła ciało tak szczelnie, że jej sforsowanie nie byłoby łatwe nawet dla griffina.
Seet-Far w tym czasie stał się bez najmniejszych problemów dorosłym, groźnym tiikeri, jakby podobna transformacja nie stanowiła dla niego żadnego wyzwania.
- Zaatakujcie, a ucierpi na tym całe gniazdo! - kontynuował chłopak, który słyszał w głowie głos smoka i powtarzał to, co Eressëa chciał przekazać swoim przeciwnikom. - Smoczy ogień dosięgnie waszego gniazda, nawet jeśli zdołacie nas pokonać. Naprawdę chcecie dla jednej kobiety ryzykować życie swoich młodych?
Ten argument musiał być decydujący, ponieważ griffini cofnęli się o kilka kroków, nadal niepewni rozwiązania tego konfliktu. W pewnym momencie wszystko stało się jednak jasne. Zrezygnowane miny agresorów świadczyły o pokojowym rozwiązaniu problemu. Z pewnością nie byli tym zachwyceni, ale fakt faktem, ryzyko było zbyt wielkie. Unieśli się w powietrze spoglądając jeszcze przez chwilę na swoich niedoszłych przeciwników.
Rambë kamień spadł z serca i odetchnęła z ulgą. Bez walki, bez rozlewu krwi. Wystarczyło postraszyć, a przynajmniej sądziła, że właśnie tak skończy się to niepomyślne dla żadnej ze stron spotkanie.
Czwórka wybrańców była gotowa do ewentualnego starcia dopóki griffini nie zniknęli im z oczu, ale i wtedy męska strona tej nieszczęsnej grupki wybranych nie wierzyła, że to koniec kłopotów, a już na pewno nie nastawiony pesymistycznie do innych istot smok.
- Poszli po posiłki. - rzucił poważnie, z wyczuwalną niechęcią.
- A więc musimy zniknąć? Możemy co najwyżej wrócić do lasu. W szczerym polu będziemy jak myszy próbujące uciec przed sokołem na obcym terenie. Skorzystanie z twoich skrzydeł to również słaby pomysł. Twoje wielkie cielsko będzie widać z daleka, więc nie uciekniemy a tylko możemy sprowadzić na siebie większe kłopoty. Moglibyśmy poczekać do zmroku, ale to nic nie da. Usłyszą nasze kroki w ciszy lub szelest twoich skrzydeł. Możemy tylko iść prosto i oddalić się od gniazda na tyle na ile pozwolą nam nogi. - ten jeden raz Seet-Far miał całkowitą rację.
- Więc po prostu pójdziemy dalej. - Eressëa wzruszył ramionami niemal obojętnie. - Kiedy zaatakują... Cóż, wtedy i tak wszystkie istoty w odległości wielu kilometrów dowiedzą się, że tu jesteśmy, więc po prostu narobię bardzo dużego zamieszania. Kiedy tylko ich dostrzeżecie, wdrapiecie się na mój grzbiet i resztę zostawicie mnie.
- Mam co do tego złe przeczucia. - Devi spojrzał z żalem na smoka, ale nie pokusił się o rozwinięcie komentarza. Zamiast tego pogonił swoich towarzyszy pragnąc jak najszybciej wyruszyć w drogę oddalając się od problemów.
- Grifffini nie są jedyną rasą, której brakuje samic. - wtrącił mimochodem Seet-Far – Może gdyby udawała mężczyznę...
- Takich piersi nie ukryjesz. - smok rzucił okiem na biust Rambë, a później jakby na potwierdzenie swoich słów skinął głową mieszańcowi. - Nie ma...
- Bezczelny typ! - dziewczyna zamachnęła się, ale Eressëa w ostatniej chwili zrobił unik, więc jej ręka tylko musnęła włosy mężczyzny odgarniając mu grzywkę z poparzonej połowy twarzy, co naprawdę go zirytowało, chociaż nie zareagował na to w żaden konkretny sposób.
Przez chwilę zdołali nawet zapomnieć o niebezpieczeństwie, które groziło im z każdą chwilą coraz bardziej. W końcu nie mieli pojęcia, jak daleko od miejsca, w którym teraz się znajdowali, mieściło się gniazdo griffinów. Ile więc czasu zajmie zwołanie posiłków i atak?
- Rozwiążemy to inaczej. - smok trochę niespodziewanie znowu odniósł się do ich nie najlepszej sytuacji, ale zamiast tłumaczyć, zaczął się zmieniać. Jego ciało znowu się rozrastało, skóra zmieniała kolor i twardniała, kończyny stawały się niebezpieczną bronią, ogon potężniał.
Nierozumiejąca niczego trójka była zmuszona odskoczyć, żeby nie ucierpieć przypadkiem w takiej sytuacji. W końcu nie było trzeba wiele, aby wielki smok przypadkiem nadepnął na któreś z nich lub nieostrożnie wywinął ogonem.
- Chodźcie! - Devi, pamiętając, co poprzednio zalecił im Eressëa oraz domyślając się intencji smoka, przejął kontrolę nad sytuacją.
Wdrapali się na plecy gada, który spokojnym krokiem ruszył w stronę, w którą wcześniej zmierzali na swoich niewielkich nóżkach. Zostawiał po sobie ślady tak doskonale widoczne, że wytropienie ich byłoby dziecięcą igraszką. Mimo wszystko Czempion Powietrza wydawał się tym niezrażony. Metodycznie posuwał się do przodu uważając aby nie wdepnąć w żadne zwierzątko, ale z czasem nie miał już ochoty na takie rozdrabnianie się. Uznał, że wszystkie inteligentne istoty uciekły możliwie najdalej od jego głośnych, trzęsących ziemia kroków. Nie uszedł specjalnie daleko, kiedy Seet-Far dał znak, że zbliżają się griffini.
Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło, ponieważ Eressëa po prostu odwrócił się w stronę, z której nadlatywali agresorzy i zionął ogniem podpalając suchą trawę łąki. Nic sobie nie robił z tego, że pozbawia domów jakieś żyjątka, że ogień może przenieść się na las. Obiecał piekło griffinom i teraz słowa dotrzymywał, ponieważ jego tchnienie bez najmniejszego problemu pochwyciło w swoje łapska pozbawione wody rośliny. Pożar zaczął się rozprzestrzeniać, a gęsty, gryzący dym unosił się w powietrze tworząc swoistą zasłonę dymną. Nie ważne, gdzie znajdowało się gniazdo. Jeśli ogień nie zostanie zatrzymany, dotrze i tam, a wtedy bezcenne młode mogą zginąć wraz z samicami. Griffini rozpętali wojnę i teraz musieli za to odpowiedzieć.
Smok tymczasem uniósł się w powietrze i po prostu odleciał na bezpieczną dla swoich towarzyszy odległość, kiedy tylko ukrop bijący od ognia stał się nie do wytrzymania dla ich ludzkich ciał. Tylko dla mieszańca z krwią ifryta w żyłach nie stanowiło to najmniejszej przeszkody, chociaż nie podobało mu się to, że smok nie pomyślał o zagrożeniach, jakie płynęły z takiego rozwiązania. Czy mieli jednak jakieś inne wyjście? Czy mogli pozbyć się problemu w inny sposób?
Kiedy wylądowali i stanęli pewnie na ziemi, Eressëa znowu przybrał ludzką postać. Nie rozmawiali o tym, na co się zdecydował, o ruinie jaką za sobą zostawili. Czy miałoby to sens gdyby zaczęli go krytykować? Smok był starszy niż ich rodzice, mądrzejszy i najwidoczniej wyzuty z głębszych uczuć względem innych. Nie, upominanie go nie miało sensu, a tylko niepotrzebnie by go zdenerwowało. Z kimś takim nie chciało się zadzierać. Teraz trójka wybrańców, którzy przy Eressëa wydawali się nie mieć najmniejszego znaczenia dla świata i żadnej siły, pojęła ogrom swojej bezbronności.
Devi spojrzał w niebo. Był pewny, że tej nocy spadnie deszcz. Po ostatniej gwałtownej burzy nie było śladu, a roślinność nie odczuła specjalnej ulgi, czego dowodem była łatwość, z jaką smok wzniecił pożar, który teraz miał przywołać deszczowe chmury. Szczęście w nieszczęściu.
Ale ich podróż trwała nadal, a jej koniec był bezustannie odległy i niepewny. Nie ważne ile istot mogło stracić przez nich życie, oni wciąż musieli podążać przed siebie.
Morze na nich czekało. Ich pierwszy przystanek, pierwszy pewny punkt na drodze ku nieznanemu, ale nieuniknionemu. Przeznaczenie wzywało ich szumem wody, pluskiem rozbijających się o brzeg fal, głębiny pałały pragnieniem, by w końcu się zjawili, zaś śmierć szeptała ich imiona wyczekując chwili, kiedy rzucą się w jej rozpostarte zachęcająco ramiona.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke1 września 2015 11:06

    Szkoda że krótko i szkoda że trzeba będzie czekać na następne dwa tygodnie ale i tak kocham to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń