niedziela, 9 sierpnia 2015

25. Wspomnienia nadchodzących czasów

Postanowiwszy współpracować, bardzo szybko doszli do porozumienia w sprawie podziału zadań na czas polowania. Seet-Far przyjął swoją małą, puchatą formę, która umożliwiała mu buszowanie pośród traw, zaś Rambë stała bezczynnie w miejscu czekając na dany jej przez chłopaka znak. Co jakiś czas, futrzak miał ruszać gwałtownie trawą, by dziewczyna mogła podejść we wskazane w ten sposób miejsce. Znaczyło to tyle, że w sprawdzonej przez niego okolicy nie było żadnego ptaka, który mógłby się spłoszyć jej nadejściem. Jednocześnie tiikeri miał trzymać się na tyle blisko, by mieć możliwość tylko subtelnego poruszenia źdźbłami w charakterystyczny sposób, którego nie dałoby się pomylić z przypadkowym podmuchem wiatru, kiedy ofiara będzie blisko. Zadaniem dziewczyny było podejść na bezpieczną odległość, tak by nie spłoszyć ptaka, zaś chłopak powinien zajść ofiarę z drugiej strony. I wtedy wszystko zależało od przypadku oraz nieopanowanych jeszcze przez nich umiejętności.
Pozostawało tylko pytanie, na ile Rambë potrafiła posługiwać się swoim darem Kruka, który odziedziczyła po ojcu. Nie sądziła niestety, by opłakany stan jej umiejętności mógł się w jakikolwiek sposób zmienić od czasu, kiedy przypadkowo użyła ich podczas walki.
Odrzuciła pesymistyczne myśli o swoim kruczym dziedzictwie i skupiła się na polowaniu. Dostrzegła pierwszy sygnał od swojego chwilowego sprzymierzeńca i skradając się cicho podążyła w miejsce, które wskazał jej charakterystyczny ruch trawy. Jeden przystanek na drodze do sukcesu zaliczony. Teraz znowu stała bezczynnie czekając na kolejny znak, a irytacja rosła w niej z każdą chwilą. Dla jej wygodny, umówili się nawet, że Seet-Far ograniczy się do podążania w jednym tylko kierunku, by nie straciła go z oczu. Zupełnie jakby nie potrafiła zrobić niczego samodzielnie i nadawała się tylko do kroczenia śladami dziwacznego mieszańca.
Niemniej jednak, ten prosty manewr powtarzali dobrych piętnaście razy, zanim w końcu padł sygnał, na który przecież oboje czekali. Rambë skupiła się na bliskich okolicach miejsca wskazanego jej przez mieszańca i próbowała dać z siebie wszystko, pragnąc aby jej spojrzenie miało te magiczne niemal właściwości oderwania umysłu przeciwnika od jego ciała. Nie była pewna czy tym razem powinna coś poczuć, jako że nie do końca pamiętała jak udało jej się wejść w trans poprzednim razem. Kiedy teraz o tym myślałam, rzeczywiście wydawało jej się to być transem. Skupiona tylko na walce, oczyściła umysł z niepotrzebnych myśli. To samo starała się odtworzyć teraz, chociaż nie czuła już tego samego, pochłaniającego każdą komórkę jej ciała spokoju, jak towarzyszył pobudzaniu mocy Kruka. Podejrzewała więc, że jest zwyczajną, uzbrojoną tylko w noże dziewczyną.
Nie miała wiele czasu na rozpacz, ponieważ Seet-Far zamienił się w człowieka, a spłoszony ptak wzbił się tylko na półtora metra w powietrze. Chłopak próbował przemienić się w bojowego tiikeri, ale nie miało to najmniejszych szans powodzenia. Wziął więc sprawy w swoje ludzkie ręce. Dosłownie. Machając nad głową ramionami próbował zmusić bażanta do lotu w stronę dziewczyny, która zbliżyła się biegiem. Niestety, ptak spojrzał na nią, ale bez wątpienia nie odczuł mocy jakiegokolwiek daru krwi. Z początku leciał w stronę Rambë, ale kiedy ona rzuciła się biegiem w jego kierunku, zawrócił gwałtownie. Pech chciał, a może było to jednak ogromne szczęście, że mieszaniec znalazł się właśnie wtedy zaraz za bażantem, co skończyło się poważnie wyglądającym zderzeniem ptaka z twardą głową Seet-Fara.
Hybryda lócënehtara i Kruka stanęła jak wryta patrząc na zamroczonego ptaka, który obniżył lot i na rzucającego się na niego chłopaka. Zawahała się, ale po chwili podbiegła bliżej. Nie mogła dopuścić do tego, by jej towarzysz przypisał sobie całą zasługę schwytania bażanta. Okazało się jednak, że na ziemi wcale nie toczyła się żadna walka między ptakiem i Seet-Farem. Wręcz przeciwnie, ponieważ krzyżówka tiikeri i ifryta leżała bez ruchu pojękując. A więc ich niemal upolowana ofiara zdołała uciec w trawę i teraz nie pozwoli się już tak łatwo wytropić.
Rambë westchnęła ciężko.
- Nic ci nie jest? - zapytała patrząc na leżącego plackiem na brzuchu mieszańca, który zdołała wydusić z siebie tylko głośny jęk. Był to wyraźny znak, że żyje, więc nie musiała się martwić przynajmniej tym. Gorzej jednak było z jego użytecznością podczas dalszego polowania. Podejrzewała, że na to nie było już najmniejszych szans. Odrzuciła te myśli i uklęknęła obok niego. Na początek potrząsnęła, dźgnęła palcem, a nie widząc żadnej konkretnej reakcji, odwróciła go na plecy.
I wtedy to zobaczyła. Poturbowane, zgniecione, zaduszone ciało bażanta. A jednak polowanie się udało! Wprawdzie nie tak, jak powinno, ale jednak było owocne. Było jej wstyd, że bardziej niż martwić się towarzyszem, cieszy się z posiłku, ale nie byli przecież ze sobą na tyle blisko, by miała żałować mieszańca. Zastanawiała się przez chwilę, czy powinna zabrać łup i wrócić do obozu wracając w to miejsce z pozostałą dwójką, ale zrezygnowała z tej opcji. Nie chciała problemów, które niechybnie wynikłyby z pozostawienia Wybrańca Ognia na pastwę losu.
Chociaż bardzo niechętnie, pozwoliła chłopakowi odzyskać jasność myślenia i pomogła mu usiąść.
- I jak? Lepiej? - starała się brzmieć troskliwie, ale z pewnością się jej nie udało.
- Nie pytaj, nie chcesz wiedzieć. - na twarzy chłopaka pojawiły się stróżki krwi wypływającej z rozciętego czoła, na którym już pojawił się wykwit obfitego sińca.
Dziewczyna próbowała, ale nie wytrzymała. Roześmiała się głośno patrząc na jeszcze zamroczonego, poobijanego mieszańca, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Takiego polowania się nie spodziewała, ale i nikt by go nie powtórzył. Seet-Far był wyjątkową ofiarą losu i tę wyjątkowość potrafił zupełnie przypadkowo udowodnić ilekroć się za coś zabierał.

Hybrydy wróciły do obozu splecione w ciasnym uścisku, bowiem Rambë podtrzymywała Seet-Fara, którego wątłe, ale niewątpliwie silne ramię spoczywało na jej barku. Ponieważ jej zadanie wymagało od niej zaangażowania obu rąk i pełnej swobody, to chłopak miał do pasa przytroczoną zwierzynę, która obijała się bezwolnie o jego udo.
Widząc ich w takim stanie, nawet smok był przejęty, chociaż nie dał tego po sobie poznać.
- Coś was zaatakowało? - zapytał z cieniem wahania w głosie.
Devi podszedł pospiesznie do przyjaciela i wziął na siebie obowiązek dalszego podtrzymywania rannego mieszańca.
- Co się stało?! - zapytał kładąc go na ziemi i oglądając ranę na czole.
-Bażant. - odpowiedziała z przekąsem na oba pytania Rambë. - Wzięliśmy go z dwóch stron. Spanikował i... nieświadomie zaatakował. Zderzenie było potężne. Ptak padł, a na niego padł Seet-Far.
Smok przetarł twarz dłońmi, westchnął ciężko, ale nie skomentował. Devi badał w tym czasie przyjaciela sprawdzając stan jego czaszki, mózgu, skóry. Z ulgą stwierdził, że chociaż bażant niewątpliwie mocno uderzył, to nie poczynił wielkich szkód. Jeśli nie liczyć rozciętej w kilku miejscach skóry, z której wprawdzie nie sączyła się już krew, ale ślady ran były wyraźnie widoczne, stan mieszańca był całkiem dobry. Żadnych złamań, wstrząśnienia czy innych poważnych obrażeń. Wprawdzie szok i oszołomienie zrobiły swoje, ale nie było żadnych powodów do obaw.
- Przynajmniej coś upolowaliście. - zauważył smok, chcąc oderwać swoich towarzyszy od użalania się nad niezgrabnym mieszańcem. - Przyznaję, że nie wierzyłem, że wam się uda, chociaż wiem doskonale, że nie użyliście swoich mocy tak, jak wam poleciłem.
- Wiedziałeś, że nie potrafimy w ogóle używać tych umiejętności. - wytknęła z wyrzutem dziewczyna, zaś smok przytaknął.
- Ale nie nauczycie się tego unikając konfrontacji ze swoją krwią. Chociaż przyznaję, że nie wiem po kim Seet-Far jest tak potwornie ślamazarny, ale tę cechę mógłby jednak porzucić, jeśli i ona jest dziedziczna.
- Przynajmniej wiemy, że ma twardą głowę. Nie wiem, czy to się nam kiedyś przyda, ale lepiej mieć tę wiedzę zawczasu. - o dziwno, Rambë rozmawiała z Eressëa zupełnie swobodnie, co świadczyło o tym, że jej chwile buntu minęły lub znalazły się w chwilowym zawieszeniu. Może nawet uznała, że współpraca z tą trójką, bądź dla ścisłości dwójką, nie będzie taka zła? W końcu wraz z Seet-Farem upolowali bażanta, którego teraz smok kazał jej oporządzić, wyjaśniając, że mógłby to zrobić za nią, ale wtedy ona będzie zmuszona męczyć się z ogniem.
Podzielili się więc zadaniami, z czego Devi zajmował się mieszańcem dbając, by w rany na twarzy nie wdało się żadne zakażenie. W końcu bażant na pewno nie dbał o czystość swoich szponów i dzioba.
- Będzie piekło. - te słowa zrodzonego z magii chłopaka potrafiły wywołać ciarki, które przeszły nieprzyjemnym chłodem po całym ciele zamroczonego jeszcze trochę Seet-Fara. Nie zaprotestował jednak i tylko zagryzł mocno zęby, kiedy ranki zaczęły palić żywym ogniem wraz z nanoszeniem na nie cienkiej warstwy maści, którą Devi nosił zawsze przy sobie i wytwarzał sam według ułożonego samodzielnie przepisu. - I swędziało. - to ostrzeżenie padło jednak stanowczo zbyt późno i teraz przyjaciel spojrzał na niego z wyrzutem. To niewątpliwie był dobry znak, ponieważ chłopak wydawał się odzyskiwać jasność umysłu dzięki drażniącym, nieprzyjemnym odczuciom wywołanym leczeniem. Zupełnie jakby budził się z transu i dopiero zaczynał kojarzyć fakty.
Zanim jednak mieszaniec zdołał wrócić do pełni sił i władz umysłowych, na horyzoncie zaczęły zbierać się burzowe chmury, a niedługo później z nieba lunął istny wodospad deszczu. Na szczęście, znaleźli prowizoryczne rozwiązanie, otulając się ciasno i szczelnie nieprzemakalnymi pelerynami. Większym problemem były pierwsze błyskawice i ich gwałtowne uderzenia o ziemię. Przed nimi nie mogli uciec, toteż całą czwórką zbili się w ciasną gromadkę, dzięki czemu byli lepiej chronieni przed wilgocią, jak również zachowali dla siebie całe ciepło jakim emanowali. Rozpalone przed chwilą ognisko zgasło, ale smok zdążył na czas ukryć przed zamoknięciem palenisko. Tym samym mogli liczyć na to, że upieką bażanta nie korzystając bezpośrednio z ognia, który potrafił wytworzyć w swojej krtani Eressëa.
Zbici w ciasny, żywy okrąg, nie mieli żadnego konkretnego zajęcia, które pozwoliłoby im zapomnieć o ich raczej nieinteresującej sytuacji.
Było to w szczególności stresujące dla Rambë, która odczuwała pewne obawy przed uderzającymi o ziemię piorunami. Smok dostrzegł to bez najmniejszych problemów i zacisnął palce na spoczywającej na kolanach dłoni dziewczyny. Początkowo hybryda czuła się niepewnie, a nawet chciała wyrwać rękę z uścisku, jednak zrezygnowała chwytając łagodne, krzepiące spojrzenie smoka. Postanowiła go wykorzystać przynajmniej w ten jeden sposób, który pozwalał uspokoić oddech i szalejące ze strachu serce.

1 komentarz:

  1. Tak jak już powiedziałam "Sweet-Far" jest moim ulubieńcem on zwycięża po prostu przy okazji i niechcący.:-)

    OdpowiedzUsuń