niedziela, 3 maja 2015

14. Wspomnienia nadchodzących czasów

Devi ściskał mocno dłoń swojego opiekuna i biegł prowadząc go między wiszącymi nisko gałęziami. Pilnował by nad Jean-Michaelem bezustannie rozciągała się magiczna bariera, która chroniła ich wszystkich przez atakami pająków czyhających na swoje ofiary na drzewach. Tym czasem łowca był zmuszony trzymać w ramionach córkę, która po starciu z paskudnymi, włochatymi stworami nie miała sił by uciekać. Spotkanie nie należało więc do najbardziej udanych, ale na pewno nie było też nudne. Jak na ponowne połączenie sił trójki dawnych bohaterów, wypadło wręcz stylowo. Zresztą, gdyby spotkali się w innych okolicznościach, nie padliby sobie w ramiona, co stawiało ich aktualną sytuację w nie najgorszym świetle. Działali wspólnie, uciekali, byli jedną drużyną, chociaż zostało to wymuszone okolicznościami.
- Pajęczyna! - krzyknął Nehtar, kiedy zaczęli zbliżać się do wyjścia z lasu. - Nie przedrzemy się! Jean-Michael, musisz... - zmarszczył brwi zauważając, że mag nie reaguje. - Czy on mógłby... - zwrócił się do przytomnego zawsze Deviego.
- Nie wiem! - odparł równie głośno i szybko chłopak – Potwornie boi się pająków, więc nikt nie wie, jak działa w tej chwili jego umysł!
- Kur... - łowca przełknął przekleństwo. - To mi się trafili wybawiciele!
- Nie narzekaj! - skrytykował go młodzian i sięgnął do głowy po szpady, które wcześniej był zmuszony schować.
Widząc to, Rambë pisnęła zaskoczona. Sama była mieszańcem, ale nigdy nie przypuszczała, że istnieją istoty potrafiące z rogów zrobić broń białą. Jej reakcja sprawiła, że przystojny, dziwaczny chłopak rzucił jej szybkie spojrzenie i uśmiechnął się lekko pod nosem. Nadąsała się, ale nie była to sytuacja pozwalająca na dziecinne fochy. Była zależna od ojca w stopniu większym niż kiedykolwiek sądziła. Tyle lat szkoleń i nauki, a ona teraz nie była w stanie nawet sama uciekać. Czuła, że zawiodła.
- Jean, potrzebuję cię. - Devi pociągnął mężczyznę bliżej siebie, co utrudniało bieg i slalom między drzewami, ale pomagało w rozmowie – Rzuć zaklęcie na szablę i pokryj ją płomieniem. - poczuł szarpnięcie, które zatrzymało go tak gwałtownie, że omal nie stracił równowagi. Odwrócił się i wściekle przeciął pajęczynę, która dosięgnęła jego pleców wypuszczona przez jednego z pająków bezustannie depczących im po piętach. - Zaklęcie Jean! - krzyknął znowu zrywając się do biegu i złapał opiekuna w ostatniej chwili, kiedy ten potknął się nie patrząc gdzie biegnie, a jedynie spoglądając pod nogi by nie widzieć przed lub nad sobą tych paskudnych potworów.
- Ja... - mężczyzna zająknął się i krzyknął, kiedy łowca uderzył go mocno w plecy.
- Rzucaj to zaklęcie ty nieprzydatny ośle! - krzyknął mu do ucha. - Mnie te paskudy będą trawić przez lata, ale wy zginiecie od razu, więc albo się skupisz, albo rozpuścisz się w ich pieprzonych pajęczynach! - i już go nie było, ponieważ przebierając szybko nogami oddalał się od stojącej dwójki oraz niezgrabnie zbliżających się do nich bestii. Były lócënehtar musiał teraz uważać nie tylko na ataki z boków, ale i z góry, ponieważ ochronna bariera pozostała daleko za nim, w miejscu, gdzie stał mag.
Nikt nie wiedział, co działo się wtedy w głowie maga, a on sam nie byłby w stanie tego zdradzić, jednakże Devi był u jego boku na dobre i złe. Najwyraźniej zrozumiał, że jego podopieczny zginie, jeśli nie zacznie czarować, ponieważ szabla chłopaka rozbłysła jasnym, gorącym płomieniem. Blask ostudził odrobinę zapał pościgu, ale nie zapewniał bezpieczeństwa.
- Chodź! - rzucił odważnie Devi i znowu ciągnął za sobą mężczyznę. Tym razem miał jednak przewagę nad pajęczynami, które stanowiły istne pole minowe im bliżej wyjścia z lasu się znajdowali. Bardzo szybko też dogonił łowcę, który nie dysponował tak zmyślną bronią.
- Nie dadzą nam uciec! - po raz pierwszy tak naprawdę odezwała się Rambë. Patrzyła przerażona na istny włochaty, czarny mur, jaki uformował się u wyjścia z lasu i który teraz zaciekle pluł pajęczyną tworząc z niej zaporę nie do przebycia, nawet przy pomocy miecza.
Zupełnie niespodziewanie Jean-Michael odzyskał sprawność umysłu. Wyrwał rękę z uścisku Deviego i wyciągnął dłonie w stronę kilkumetrowej, żrącej powłoki pajęczyn.
- Zamknijcie oczy! - polecił towarzyszom, a jego zaklęcie rozbłysło ciepłą jasnością, która wywołała pisk przerażenia u pająków, które dotąd były milczącymi, klekocącymi żuwaczkami cieniami. Tak jasne światło wystarczyło by potwory z najgorszych snów maga uciekły na znaczną odległość, a kolejny czar, który stworzył płonącą kulę, wypalił tunel w zwartej, trującej powierzchni zastawionej na nich pułapki.
- Rychło w czas. - mruknął Nehtar, czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie Deviego. Ta część drogi wcale nie była lepsza niż poprzednia. Po ścianach wydrążonego zaklęciem tunelu ściekała żrąca, trująca substancja, przejście było wąskie, więc byli zmuszeni poruszać się gęsiego i uważać, aby nie stracić równowagi i nie dotknąć przypadkiem niebezpiecznej ściany.
Poruszali się do przodu bardzo powoli, ponieważ każde zachwianie równowagi konstrukcji mogło skutkować jej ruchami, co z kolei mogłoby kosztować zdrowie lub życie innych uciekinierów. Odpowiadali już nie każdy za siebie, ale każdy za każdego.
- Szlag! - Syknął w pewnym momencie łowca, a cały tunel zafalował niebezpiecznie i tak gwałtownie, że jego córka nieomal przewróciła się usiłując uniknąć zetknięcia z pajęczyną. Nie groziła jej śmierć, ale na pewno poparzyłaby się znacznie. Tylko jej ojciec nie musiał obawiać się stałych okaleczeń, chociaż ból był naprawdę gwałtowny.
- Co ty wyprawiasz?! - syknął na mężczyznę Devi, ale równocześnie gdy odpowiedź łowcy została zawarta w słowach „to nie ja!”, zauważyli ciemne kształty coraz liczniej napierające na ściany tunelu, które zaczynały pękać warstwa po warstwie. Pająki przedzierały się do środka stworzonej przez siebie bariery, która zaczęła się załamywać, ale zanim dotknęła którąkolwiek z uwięzionych w środku osób, Jean-Michael rzucił swoje zaklęcie ochronne tworzące dokoła każdego z nich barierę nie do przejścia.
- Musimy się pospieszyć! - zauważył rogaty mieszaniec i gotowy do ewentualnej walki przyspieszył kroku stojąc na czele tego pochodu ku wolności lub śmierci.
Pająki widząc, że zwierzyna im się wymyka, zwiększyły siłę nacisku. Niektóre już przedostały się do środka wydrążonego tunelu i zagradzały ewentualną drogę ucieczki. Odnóża jednego z potworów właśnie dostały się do środka przed uciekinierami by pochwycić pierwszą przechodzącą tamtędy "muszkę". Podróżni znowu znaleźli się w potrzasku i w sytuacji bez wyjścia. Tym razem blask światła na nic się im zda.
Szybki krok Deviego przeszedł w bieg, a jego szabla świsnęła w powietrzu. Owłosione, paskudne odnóża spadły na zoraną ziemię pajęczego tunelu. Nie było niestety szans by mag przeszedł tą drogą, więc chłopak był zmuszony zmienić odrobinę taktykę ucieczki. Wziął niezadowolonego opiekuna na barana i przeniósł go nad truchłem kończyn, które przyprawiały o dreszcze.
- Aaa! - Rambë krzyknęła. Jeden z pająków plunął jej w plecy w chwili, kiedy zaledwie przez ułamek sekundy mag stracił koncentrację z powodu odczuwanego strachu i obrzydzenia. Ojciec przyszedł jej jednak z pomocą. Jego sztylet nie ciął kleistych, żrących pajęczych nici równie sprawnie co oręż Deviego, ale wystarczył aby uwolnić dziewczynę.
Devi wypadł na wolne powietrze oświetlonej słońcem równiny i padł na ziemię sapiąc i gwałtownie oddychając świeżym powietrzem. Obok niego legł blady na twarzy mag oraz  wystrzelili z tunelu łowca i nieznana większości dziewczyna. Udało im się, ocalili skóry i sami nie wierzyli w to, że wspólnymi siłami uszli z życiem z tego przerażającego pościgu.
- Skrajne upodlenie. - sapnął łowca, kiedy stał już bezpiecznie wśród traw i miał pewność, że córce nic nie grozi. - Żeby jakiś nierozgarnięty mag miał mi pomagać wyjść z opresji.
- Tak, nam też miło cię widzieć! - prychnął poirytowany Devi, który klęcząc przy Jean-Michaelu poił go chłodną wodą. - Ale mniejsza o to. Niech zgadnę, podróżujesz w stronę Wierzbowego Gaju? - chłopak spojrzał szybko na łowcę i już znał odpowiedź. - A kim jest twoja towarzyszka? Wyrwałeś młódkę?
- To moja córka. - powiedział z przekąsem Nehtar.
- Córka? - Jean-Michael ożywił się i usiadł na trawie. Na jego twarz wróciły kolory, a oczy były czystsze i rozumne. - Przecież ty nie możesz mieć dzieci.
- Jak widać mogę. - prychnął poirytowany hybryd i objął dziewczynę ramieniem. - To jest Rambë, a to moja droga są dwaj domorośli bohaterzy ostatniej Wojny Ras. Jean-Michael, mag oraz Devi, kiedyś człowiek teraz... Czym ty właściwie jesteś?
- Istotą zrodzoną z magii jednego z pierwszych Żywiołów.
- Inaczej mówiąc, nie masz zielonego pojęcia. - podsumował łowca.
- Zanim zaczniesz go drażnić, powiedz kim jest w takim razie twoja córka. Ty jesteś hybrydą, ale ona? - Jean-Michael stanął w obronie podopiecznego. - Kim jest jej matka?
- Krukiem. - odparł zwięźle Nehtar, który przeczesał dłońmi swoje zmierzwione włosy, jakby temat tej rozmowy nie miał dla niego większego znaczenia. Jego córka wiedziała jednak, że ojciec nie chce zdradzać wszystkich szczegółów dotyczących swojego życia i jej poczęcia. Kogo to w ogóle obchodziło? Urodziła się jako wyjątkowe, niezwykle cenne dziecko i tylko to się liczyło.
Mag skinął głową jakby w geście aprobaty dla wymieszanej krwi dziewczyny.
- Czyli to ona została wybrana, tak jak mój Devi. - stwierdził mag. - Znam jeszcze jedno wyjątkowe dziecko, a skoro Żywioły sięgają po młode pokolenie hybryd, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że i to dziecko najdzie się wśród tych nowych wybranych.
Devi domyślał się, o kogo może chodzić. O chłopaka, który był mu przyjacielem, chociaż spotykali się niezwykle rzadko. On również należał do istot bez rasy i narodził się w niezwykły sposób.
Jean-Michael wydawał się spokojniejszy o los swojego podopiecznego, skoro poznał towarzyszkę podróży chłopaka. Rambë była piękna, smukła i z całą pewnością niebezpieczna, mimo mało efektownego starcia z pająkami. Przez tę chwilę, jaka upłynęła im na milczeniu, opiekunowie oceniali z kim mają do czynienia i najwyraźniej spodobały im się wnioski, do których doszli, ponieważ już po chwili postanowili wyruszyć w dalszą drogę ramię przy ramieniu, rozmawiając niczym najlepsi towarzysze broni.
Devi tymczasem podążał u boku Rambë zaraz za nimi i daleki był od entuzjazmu. W wiosce zawsze rozmawiał z dziewczętami o magii, a o czym powinien mówić z tą, która tak bardzo różniła się od innych? Czuł się trochę onieśmielony jej strojem, który łączył w sobie kobiecość i męską sprawność. Mimowolnie przypominało mu to o matce, która wyświadczyła mu tylko jedną przysługę – pozwoliła mu się urodzić.
- To zabawne, prawda? - podjął starając się oswoić z towarzystwem dziewczyny. W końcu wszystko wskazywało na to, że miała być jego towarzyszką podczas wyprawy ku przeznaczeniu. Poprzednio ruszał w drogę z samymi mężczyznami, teraz najwyraźniej sprawa miała wyglądać inaczej, a więc chcąc lub nie, był zmuszony przejść na tym do porządku dziennego. - Podczas ostatniej Wojny Ras los postawił na mojej drodze twojego ojca, a teraz stawia ciebie.
- Czy ty ze mną flirtujesz? - padło szczere pytanie, na które mogła być tylko jedna odpowiedź udzielona w panice.
- Nie! - Devi podniósł głos, a jego blada twarz zarumieniła się. Zwróciło to na niego uwagę idących przodem mężczyzn.
- Pradawne Żywioły, Devi! - Jean-Michael westchnął ciężko – Wiem, że jesteś nieokrzesany, ale przynajmniej postaraj się udawać, że nie jesteś dzikusem.
- To ona zaczęła! Swoim głupim pytaniem! - nadąsał się chłopak, a odpowiedź padła natychmiastowo.
- Głupim?! To ty zacząłeś! - Rambë również była czerwona na twarzy, ale ze złości. Cała się spięła, a jej skóra stała się zauważalnie twardsza, jakby w reakcji obronnej, w odpowiedzi na wysoki poziom adrenaliny.
- Chciałem być miły, nic więcej! - kłócili się jak dzieci, którymi w pewnym stopniu nadal byli.
Złote zawijasy na skroniach chłopaka zaczęły się bezszelestnie przemieszczać. Zdenerwowany i urażony przeszedł na czoło ich miniaturowego pochodu. Miał nadzieję, że przypuszczenia maga, co do kolejnego członka ich nowej drużyny spełnią się i nie zostanie otoczony przez dziewczyny takie jak ta. Przez nią przypomniał sobie jak bardzo nie lubi kobiet. Równocześnie Rambë upewniła się w przekonaniu, że nie cierpi mężczyzn, poza dwoma wyjątkami, jakimi byli jej ojcowie. Cała reszta była zadufana w sobie i niezdolna do przyjmowania odmowy czy krytyki. Była więc pewna, że prędzej zakocha się w innej dziewczynie, niż odda serce jakiemuś niewydarzonemu głupkowi.
- Chyba się polubili. - stwierdził z przekąsem Jean-Michael.
- Nie ważne czy się lubią, czy nie. Powiedz mi jak to możliwe, że ta misja została przeznaczona dzieciom, które powinny nadal uczyć się życia pod naszym okiem, a nie wyruszać na spotkanie śmierci.
- Zmieniłeś się.
- Nie. To ona mnie zmieniła. - Nehtar wskazał ruchem głowy na wściekłą dziewczynę kroczącą za nimi. - Jest dzieckiem, którego tak pragnąłem zdradzając swoich braci. Moją normalnością, dla której zabijałem w czasie wojny.
- A teraz jest nadzieją tego świata. - usłyszeli głos tak ulotny jak szum wiatru. - Tak samo jak chłopiec. - rozejrzeli się, ale nikogo nie ujrzeli. Byli na środku równiny, nie otaczały ich drzewa ani żadnego nie mijali, a więc skąd mógł dochodzić ten głos, o ile w ogóle go usłyszeli. A może tylko im się zdawało? W końcu ani Devi ani Rambë nie zareagowali. Dziewczyna patrzyła na nich tylko dziwnie, kiedy czujni i gotowi do walki rozglądali się wokół, zaś chłopak szedł przed siebie nie oglądając się do tyłu.
Czy przeznaczenie mogło mówić?

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke3 maja 2015 15:37

    Znowu wspaniały rozdział, bardzo się cieszę że drużyna zaczyna się gromadzić. Ponieważ lubię tatusiów, którzy nie wydają się być w wieku Balzakowskim pomimo wieku swoich dzieci chciałabym by nie opuszczali drużyny. Trzeba pilnować pisklaków co nie:-)

    OdpowiedzUsuń