niedziela, 26 kwietnia 2015

13. Wspomnienia nadchodzących czasów

Devi i Jean-Michael

Im dłużej wędrowali, tym trudniejsza stawała się ich droga. Uczęszczane częściej ścieżki już dawno zostawili za sobą i teraz musieli przedzierać się z trudem przez gęste lasy, rwące rzeki, wspinać się na sporych rozmiarów kamieniste pagórki by później schodzić stromymi zboczami w dół i znowu zagłębiać się w las. Pogoda z reguły im sprzyjała, chociaż bywały dni tak koszmarne, że z rozkoszą obaj zawróciliby i nie brnęli dalej przez gęste błoto, w które zamieniała się ziemia. Uroki życia w drodze przywodziły jednak wspomnienia, które sprawiały, że nie poddawali się wątpliwościom i chociaż nie bez szemrania, to bez wątpienia zmierzali do wciąż oddalonego celu.
W tej chwili Jean-Michael przeklinał jednak los za to, że zmusił go do karkołomnej wyprawy ze swoim podopiecznym. Nie bez problemu wdrapywał się na stromą, porośniętą gęsto lasem górę, którą byli zmuszeni pokonać górą. Jego ciało nie było już tak giętkie jak dawniej, mięśnie były skurczone, kości zamieniły się w metalowe pręty. Nie był stary, ale na pewno zasiedział się przez te słodkie wieki spokoju.
Devi przyglądał mu się już z samego szczytu wzniesienia i próbował stłumić uśmiech. Nie chciał urazić opiekuna, ale nie było to wcale takie proste, kiedy patrzył na ten perlący się na czole mężczyzny pot, zgarbione plecy, brudne dłonie, którymi Jean-Michael podpierał się często pokonując nowe przeszkody.
- Sapiesz tak głośno, że musiałeś już obudzić wszystkie żyjące w tym lesie trolle. - nie mógł powstrzymać się od komentarza.
- Zamilcz, niewdzięczny dzieciaku! - sapnął mag, który wprawdzie zaklęciami oczyszczał sobie drogę, ale nadal miał pewne trudności z pokonaniem niektórych przeszkód. Niemniej jednak, był już niemal na szczycie, co stanowiło zauważalną pociechę. - To, że masz teraz w sobie wiele z kozicy albo koziorożca nie daje ci prawa do nabijania się ze mnie!
- Ależ ja się wcale nie nabijam! - niemal roześmiał się Devi i wyciągnął dłoń by pomóc opiekunowi postawić te ostatnie kroki w drodze ku górze.
Jean-Michael spojrzał nieufnie na wyciągniętą w jego stronę rękę, ale chwycił ją mocno i pozwolił się wciągnąć chłopakowi na płaski szczyt, na którym musiał odpocząć przed dalszą drogą.
- Mam nauczkę na przyszłość, żeby tyle nie siedzieć nad zwojami i lekami, ale częściej się ruszać. - zauważył mężczyzna siadając na trawie i od razu czując się lepiej niż jeszcze przed chwilą. - Wszystko mnie boli, a na to magia nie pomoże w należyty sposób. Jestem skazany na cierpienie, ból i udrękę drogi.
- Sam wybrałeś taki a nie inny los. - przypomniał mu chłopak, który wyjmując ze swoich zapasów suchar oraz plaster suszonego mięsa podał je swojemu mentorowi. - Trzymaj, będzie ci łatwiej odzyskać siły.
Mag spojrzał na chłopaka, ale nie odezwał się ani słowem. Doskonale wiedział, że bez porządnego posiłku nie postąpi więcej ani kroku, toteż z ulgą przyjął ofertę. Widać naprawdę się już zestarzał.
- Rozleniwiłeś się a nie zestarzałeś. - jak się okazało, powiedział to na głos, więc Devi nie omieszkał odpowiedzieć. - Jak zwyczajny mężczyzna po ślubie, a nie wielki mag. Wstydź się! Jeśli tego nie zmienisz, wrócę do domu do pokrytego kurzem starca, a nie do pełnego życia i energii mężczyzny w kwiecie wieku. Pamiętaj, że mnie nie będzie, a więc sam będziesz zmuszony o siebie zadbać. - chłopak udzielał reprymendy swojemu opiekunowi, który korzystał z chwilowego postoju i powoli rozkoszował się jadłem, którego mu brakowało jeszcze przed chwilą.
- Skąd w ogóle pewność, że będziesz chciał do mnie wrócić? - zapytał, ale szybko pojął, że pytanie nie zabrzmiało właściwie, więc dodał. - Do tej nudnej, małej wioski, w której nic się nie działo.
- Nie odpowiem na twoje bezsensowne pytanie, którym mnie tylko irytujesz. - stwierdził z przekąsem chłopak i prychnął magowi w twarz. Devi potrafił być nie tylko uparty, ale także bardzo dumny, jak w tej chwili, kiedy siedząc obok mężczyzny na trawie, każdym mięśniem twarzy dawał do zrozumienia, że czuje się urażony. Jean-Michael nie pociągnął więc tematu, ale postanowił udać, że pytanie wcale nie padło. Nie miał innego wyjścia, a powrót na szlak pomógł mu w porzuceniu w niepamięć wątpliwości, które zawsze drażniły chłopca.
Schodząc z góry w porośniętą gęstym lasem dolinę, zauważyli jak dalece ciemniejsze wydawało się w tym miejscu otoczenie. Nie było słychać żadnych ptaków, nie dostrzegli ani jednego żywego stworzenia. Zupełnie jakby zagłębiali się w krainę umarłych. To im się nie podobało, ponieważ życie oznaczało bezpieczeństwo, zaś cisza była w lesie jednoznaczna z zagrożeniem. Coś czaiło się w mroku. Byli tego pewni, chociaż nie mieli pojęcia, co takiego skrywał ten las. Mieli wrażenie, że w oddali między drzewami spoglądają na nich blade twarze o pustych oczach, ale wiedzieli, że to tylko złudzenie. To nie białe postaci wyglądające zza pni stanowiły zagrożenie, ponieważ ich zapewne nawet tam nie było. A może jednak? Może to dusze zmarłych czaiły się w ciemnościach pragnąc ich zguby?
- Tylko mi nie mów, że się boisz. - westchnął ciężko Devi, kiedy popatrzył na twarz swojego opiekuna.
- Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie masz?! - obruszył się mag, ale ciarki przeszły mu po plecach, a twarz zbladła. Pospiesznie rzucił zaklęcie otaczając ich ochronną barierą i usłyszał nieprzyjemny odgłos czegoś, co odbiło się od niewidzialnej osłony. Przeczucie go nie zawiodło, ale niepokój stał się większy. - Błagam, tylko nie to. Błagam, tylko nie to! - zaczął jęczeć do siebie błagalnie i spojrzał w górę nad ich głowy. Szczękał zębami, jakby było mu potwornie zimno, chociaż temperatura była raczej wysoka.
Jego zachowanie sprawiło, że Devi myślał o najgorszym. Znał mężczyznę doskonale i wiedział, jakie myśli musiały wywołać u niego taki stan. Chłopak powiódł więc spojrzeniem w tę samą stronę, co mężczyzna i usłyszał jego głośne, piskliwe jak u kobiety:
- Kurwa jego mać! - wyrażające irytację, strach i bezsilność.
Zaraz znad wyczarowanej przez maga bariery spoglądało na nich grono paskudnych czerwonych oczu, które przypominały owadzie jajeczka pośród okropnej, twardej już z wyglądu sierści, o ile to można było nazwać tym mianem, w co wędrowcy szczerze wątpili. Poniżej tego okropnego siedliska paskudztwa ziała czarna dziura otoczona przez ociekające jadem żuwaczki. Włochate, okropne odnóża próbowały przebić się do środka magicznego bąbla.
Jean-Michael pisnął kolejny raz i spojrzał pospiesznie w dół pod nogi. Drżał na całym ciele i walczył ze łzami, a jego bariera stała się jeszcze twardsza i grubsza niż poprzednio. Trudem stał na nogach i Devi doskonale wiedział, czym było to spowodowane. Jego opiekun panicznie bał się pająków. Na widok małego paskudztwa w domu dostawał białej gorączki, a teraz wydawał się małym, bezbronnym dzieckiem, które stanęło twarzą w twarz z najgorszym koszmarem. Fakt, że mag nadal trzymał się na nogach i nie spanikował może nawet popuszczając w spodnie był dowodem jego ogromnego samozaparcia, ale nie było wiadome, jak długo utrzyma się ten stan. Mag w każdej chwili mógł stracić panowanie nad sobą. Ty bardziej, jeśli uświadomi sobie, że te białe postaci, które wydawało mu się, że widzi, były w rzeczywistości ofiarami rozpuszczanymi powoli przez kokon pajęczych sieci.
- Zabiję go i... - zaoferował chłopak, ale mag przerwał mu słabym, zdławionym strachem głosem.
- To ich siedzisko. Jest ich tutaj pełno. Są młode i dlatego jeszcze nie rozpełzły się na wszystkie strony, ale to na pewno nie skończy się na jednym.
- Zabiję je wszystkie dla ciebie... - tym razem to nie mężczyzna przerwał jego wypowiedź, ale kobiecy krzyk. Najwyraźniej nie tylko oni wpadli w pułapkę starego lasu. W takiej sytuacji Devi był rozdarty. Czy powinien biec na pomoc kobiecie w potrzebie, czy zostać z magiem, który tak potwornie bał się pająków, a teraz był niemal niezdolny do ruchu z powodu przerażenia wywołanego pojawieniem się w jaskini lwa.
Oddech Jean-Michaela był urywany, ciężki, znajdował się z pewnością o krok od śmierci, kiedy próbujący dostać się do wnętrza magicznego jajka pająk poruszył się, zaś mag dostrzegł cienisty ruch odnóży.
- Wysadź go! - odezwał się nagle Devi i złapał swojego opiekuna za twarz. - Wysadź go i pobiegniemy za krzykiem kobiety.
- Nie... Nie! To może być pułapka! - zdołał powiedzieć w miarę składnie mężczyzna. - One to potrafią! Samica... Matka! Ona ma kobiecą połowę ciała i tak wabi mężczyzn.
- Przekonamy się i uciekniemy, jeśli to pułapka. Zaufaj mi! - chłopak rozumiał, że może właśnie chce wpakować najdroższą sobie osobę w niezłe tarapaty, ale rozumiał także, że kiedy strach zniknie, mag nie będzie potrafił sobie wybaczyć, że nie upewnili się, co do źródła krzyku. Wycisnął więc gwałtowny, mocny pocałunek na ustach Jean-Michaela i w ten sposób jakoś dotarł do świadomości spanikowanego mężczyzny. - Wysadź go! - krzyknął mu w twarz spoglądając przy tym głęboko w oczy.
I stało się. Zanim mag o tym dobrze pomyślał, zielona flegma spłynęła po ich osłonie, a cząsteczki czarnego, włochatego ciała wraz z nią. Devi nie mógł zaprzeczyć, że poszło lepiej niż się spodziewał, ale nie miał czasu na rozczulanie się nad mocą swojego opiekuna. Zamiast tego przerzucił go sobie przez ramię, jakby ten nic nie ważył i biegiem ruszył w stronę, z której jeszcze przed chwilą dochodziły krzyki.
Na początku myślał, że naprawdę dał się złapać w beznadziejną pułapkę, ale wtedy zobaczył wierzgającą, wciąganą na drzewo młodą kobietę, której ciało i usta były skrępowane pajęczymi sieciami. Zaraz pod nią jakiś mężczyzna walczył z trzema pająkami, ale nie było nawet czasu by określić jak mu idzie.
- Wypuść mnie! - krzyknął do maga, którego posadził na ziemi. - Wypuść mnie i znowu zarzuć ochronę na siebie! - zdjął przez głowę koszulę i rozerwał ją tworząc prowizoryczny bandaż, którym zasłonił Jean-Michaelowi oczy. - Nie będziesz na nie patrzył, ale będziesz bezpieczny w swojej osłonie. - powiedział pospiesznie starając się znowu dotrzeć do zdjętego strachem umysłu. Jakoś mu się to udało, chociaż musiał na siłę przeciskać się przez niewielki otwór z takim trudem zrobiony przez maga. Na arachnofobię nie było lekarstwa, więc chłopak nie miał mu tego za złe.
Wystarczyło jednak, że się wyczołgał, a od razu sięgnął do głowy po swoje rogi, które złapał i pociągnął. Wyjmując dwie szable wyskoczył wysoko w powietrze i przeciął białe, grube pajęczyny, którymi była skrępowana dziewczyna, a następnie złapał ją w locie na dół i postawił na ziemi. Ruszył na pomoc mężczyźnie, który właśnie zamieniał się w białą larwę pajęczyn. Wyciął w nich otwór, zaatakował jednego z gigantycznych pająków i z trudem uniknął trafienia trującym kwasem w twarz, kiedy bestia postanowiła go zabić ze względu na trzymaną w rękach broń.
Pająk, który zachodził go właśnie od tyłu padł na ziemię poszatkowany na drobne kawałeczki, kiedy pojmany do niedawna mężczyzna wyczołgał się z kokonu. Spojrzeli na siebie z Devim naprawdę zdziwieni, ale nie mieli czasu na pogaduchy. Musieli się bronić, a poczwar przybywało z każdą chwilą. W dodatku musieli mieć na uwadze wystraszoną tym wszystkim dziewczynę siedzącą pod drzewem, w miejscu, w którym zostawił ją mieszaniec.
- Mam pomysł. - rzucił szybko młodzieniec i biegiem zbliżył się do ochronnej bariery maga. - Jean, na piątej! 200 metrów od ciebie! Wysadzaj! - zaczął wydawać polecenia, a posłuszny mężczyzna wykonywał je wszystkie. Nie widząc swoich przerażających przeciwników było mu łatwiej skupić myśli i działać. Devi stał się więc oczyma swojego opiekuna i kierował jego mocą za pomocą słów. Wysadzali pająki jednego po drugim, ale moc maga nie była niewyczerpana. Tym bardziej, kiedy strach zjadł jej tak dużo. Musieli się stamtąd wydostać i to szybko.
- Pod barierę, szybko! - tym razem pokierował dwójką spotkanych przed chwilą nieszczęśników. Przekonał Jean-Michaela do współpracy i chwilowego opuszczenia magicznej osłony, zabił trzy znajdujące się najbliżej pająki, a następnie pomógł od niedawna nieprzytomnej z przejęcia kobiecie wcisnąć się do otworu bariery przed jej towarzyszem. Kiedy wszyscy czworo byli względnie bezpieczni, ruszył na przedzie w stronę, z której przyszli. Musieli się stamtąd jak najszybciej wydostać i zagoić rany.
- Nie widzieliśmy się już od wieków. - zauważył nawet nie draśnięty mężczyzna, który właśnie zdzierał z odzieży ostatnie części lepkiej sieci.
- To prawda, ale nic się nie zmieniłeś. - odparł Devi, a Jean-Michael zsunął z oczu opaskę.
- Łowca Smoków. - zauważył.
- Później powspominamy! Teraz czas stąd wiać! - zarządził chłopak i rzucił tylko pospieszne spojrzenie na młodą, piękną dziewczynę, która towarzyszyła łowcy w jego wyprawie. Mieli na głowie znowu pojawiające się pająki, więc nie czekając dłużej, ruszyli w stronę prawdopodobnego wyjścia z lasu. Pająki nie lubiły światła słonecznego, więc było ono jedyną nadzieją na pozbycie się wielonożnego pościgu i problemów.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke26 kwietnia 2015 18:12

    Super spotkanie po latach. Biedy mag aż trudno uwierzyć że boi się pająków żyjąc tyle tal, ale cóż fobia to fobia. :-)

    OdpowiedzUsuń