niedziela, 10 maja 2015

15. Wspomnienia nadchodzących czasów

Eressëa i Seet-Far

Eressëa był więc stary. Naprawdę stary. Ale czy to dawało mu prawo do decydowania o wszystkim? Przecież to właśnie z jego winy początkowa faza ich dalszej podróży opierała się na ciszy, milczeniu, całkowitym spokoju, który pod żadnym pozorem nie mógł być zakłócony. Smok był pod tym względem niebywale rygorystyczny, co irytowało mieszańca z równą pasją, co spojrzenie, jakim był obdarzany.
Początkowo ta ciężka, chłodna atmosfera była do zniesienia, jednakże im niżej na niebie stało słońca, a chłodny wieczór zbliżał się wielkimi krokami, tym trudniej było utrzymać język za zębami. Seet-Far miał w sobie krew Ifrytów, co tłumaczyło jego zamiłowanie do ciepła, nie tylko atmosferycznego, ale i ludzkiego.
- Gapisz się. - ton smoka nie brzmiał zbyt przyjemnie, kiedy stwierdzając fakt, skrytykował swojego towarzysza podróży.
- I co z tego? - prychnął mieszaniec, a jego usta jakby żyjąc własnym życiem przesunęły się ku przodowi, brwi zbliżyły się do siebie i opadły trochę niżej nad nosem.
- Czuję twój wzrok na sobie i wcale mi to nie odpowiada. - smok spojrzał na niego z góry – To przypomina pająka chodzącego po ciele. Masz ciarki, ciągle gdzieś cię swędzi, ale ty nawet nie wiesz, że on tam jest, więc nie możesz go z siebie zrzucić. To irytujące i jeśli nie przestaniesz, nogi z dupy ci powyrywam. Będę miał głęboko w nosie całą tę misję, ratowanie naszego świata, wolę Żywiołów. Po prostu cię złapię i pozbawię kilku części ciała!
- Ależ się boję! - zakpił Seet-Far i odskoczył przed wyciągniętymi nagle w jego stronę smoczymi szponami. - Ogień nie pozwoli ci mnie zabić! - powiedział wyjątkowo pewnie. - Spali cię, ale nie zabije! Okaleczy, sprawi ból, ale będzie trzymał przy życiu byś cierpiał.
- Uważasz, że nie wiem czy jest cierpienie i się tego wystraszę? - mężczyzna odwrócił się w jego stronę tak, by chłopak patrzył na jego poparzoną, stopioną stronę twarzy. - Nie zapominaj tego, co teraz widzisz.
- Mniejsza o twoją uroczą buźkę. Popatrz tam. - Seet-Far wskazał dłonią na siedzący pod drzewem szkielet. Nienaruszone, co wskazywało na to, że zwierzęta nie tknęły trupa, kiedy zginął. - Musiał zostać otruty. - zauważył i przeniósł spojrzenie z kości na swojego towarzysza. - Tutaj nie ma ani bazyliszków, ani węży, skorpionów...
- Nie są to też siedziby pająków lub innych trujących stworzeń i ras. - dokończył smok.
- Więc z czym mamy do czynienia? Rośliny?
Eressëa wzruszył ramionami i zmrużył oczy przyglądając się uważnie leśnym cieniom, wsłuchiwał się w ciszę świadczącą o obecności niebezpieczeństwa i wyglądał oznak innego życia, które kryłoby się teraz w swoich bezpiecznych norach. Nie dostrzegł jednak żadnych, co mogło świadczyć tylko o jednym – cokolwiek zabiło tego, którego mieli przed sobą, było w tym lesie stałym gościem i nie pozwalało na obecność innego życia.
- Tędy nie przejdziemy. - oświadczył w końcu i odwrócił się z zamiarem odejścia. Musieli znaleźć inną drogę, bezpieczniejszą i możliwą do przejścia. Nie mogli się spóźnić na umówione spotkanie, ale też nie mogli ruszyć w dalszą drogę tym szlakiem. Nie ważne, co kryło się w gęstwinie. Śmierć to śmierć, a ona najwyraźniej groziła każdemu, kto zapędziłby się zbyt daleko.
- Nie rozumiem. - Seet-Far stanął u jego boku i zatrzymał go łapiąc za ramię. - Chcesz umrzeć, ale nie chcesz iść tą drogą, Dlaczego?
Smok spojrzał na trzymającą go dłoń, a następnie na chłopaka.
- Jesteś młody i głupi. - stwierdził – Chcę umrzeć, ale nie chcę żeby moja śmierć była bezsensowna. Mam tylko jedno życie i chociaż jest beznadziejne, nie oddam go jakby nie miało najmniejszego znaczenia. To nie drogie kamienie, które się traci i zyskuje.
- Jesteś wymagający jak na samobójcę. - mieszaniec pokazał zęby w uśmiechu świadczącym o nadzwyczajnie dobrym humorze, czego smok nie mógł pojąć.
Chcąc uniknąć walki, kłopotów i zakończenia żywota, cofali się po własnych śladach stanowczo dalej niźli by sobie tego życzyli. Niestety, musieli trafić w miejsce, w którym życie rozkwitało i dopiero wtedy odbili w bok aby przejść możliwie najdalej od niebezpiecznych zakątków śmiercionośnego, trującego lasu. Czy na mapach to miejsce było jakoś oznaczone? Gdyby tylko mieli jakąś przy sobie...
Mieszaniec uderzył się w czoło otwartą dłonią i przeklinał się w duchu za swoją głupotę. Jak mógł zapomnieć, że ojciec obdarował go mapą przed samą podróżą?! A siostra? Ona również dołożyła swoje trzy grosze do tej wyprawy. Seet-Far zawstydził się nagle swojej głupoty, ale wiedział, że to jego szansa by nie zmarnować tylu godzin drogi, więc poprosił smoka o chwilowy postój i przyjął dzielnie dowody poirytowania Eressëa. Niemniej, mieli mapę, a ona oznaczała szansę na skrócenie drogi i ominięcie Martwej Puszczy, jak mało oryginalnie nazwano miejsce, którego obrzeża opuścili.
Teraz ich jedyna droga ku celowi wiodła przez Smoczą Rozpadlinę, która ze smokami nie miała nic wspólnego poza imponującym rozmiarem. Naturalnie obaj wędrowcy szczerze wierzyli, że ponad nią wciąż wisi stary most linowy, ponieważ jednemu nie uśmiechało się zostać wierzchowcem, zaś drugiemu jeźdźcem. Ujeżdżać smoka? Jasne, ale raczej nie w taki sposób.
- A tutaj? - mieszaniec wskazał oznaczenie na mapie, które wskazywało na obecność kamiennego przejścia zbudowanego przed wiekami przez krasnoludy, ale jego towarzysz pokręcił przecząco głową i odezwał się poważnie:
- Został zniszczony przez czas i liczne wojny, jakie na nim toczono. Tak, wojny na moście. To się zdarzało w przeszłości. Teraz nikt nie chce nawet tego próbować, ponieważ bezustannie powiększająca się grupa zbrojnych nie zmieściłaby się na nim w zadowalającej sile. Ale dawniej gobliny należało odpierać właśnie na moście, jeśli liczyło się na zwycięstwo. To podstawowa wiedza z zakresu historii naszego świata, więc musisz to wiedzieć.
- Nie mówię, że nie...
- Nie mówisz, że tak.
Mieszaniec rozłożył ramiona i wzruszył nimi dając do zrozumienia, że się poddaje i nie zamierza drążyć tematu. Fakt faktem, powinien o tym wiedzieć i zapewne zaangażowani w jego edukację rodzice coś o tym wspominali, ale żeby ktoś taki jak on miał ich słuchać? To nie było już tak pewne i teraz chłopak z całą powagą uświadomiło sobie swoje braki edukacyjne, które wynikały z jego winy. Nie był głupi, ale specjalnie inteligentny też nie, a wszystko z winy lenistwa, które brało górę nad zdrowym rozsądkiem i wysiłkami bliskich.
- Mapa nie była aktualizowana od jakiegoś czasu. - zmienił temat chłopak. - A to oznacza, że gdzieś może znajdować się inny most, ten zniszczony może być odbudowany, a wspomniany przez ciebie zniszczony. Powinniśmy przekonać się na własnej skórze, jaka jest prawda.
- Jak na ignoranta potrafisz samodzielnie myśleć, więc pozwolę sobie dokształcać cię od czasu do czasu, jeśli się będziesz dobrze spisywał. Nie robię tego jednak z dobrej woli czy sympatii do ciebie. Chcę żebyśmy mieli jasność. Robię to dla siebie, ponieważ podróż z nieukiem to żadna przyjemność.
- Nie jestem nieukiem! Ja... Ja mam po prostu wybiórczą pamięć!
- Ha! - smok roześmiał się, w co mieszaniec nie mógł uwierzyć. Już nawet zaczynał odczuwać z tego powodu dumę, kiedy smok nagle spoważniał. - W życiu nie słyszałem większej głupoty. - i na tym rosnąca duma zakończyła swój żywot.
Urażony Seet-Far postanowił ostentacyjnie okazać swoje niezadowolenie obrażając się na smoka wymownie z prychaniem, odwracaniem głowy, a nawet ignorowaniem. Zachowywał się jak dziecko i tak był traktowany, ponieważ Eressëa nawet nie zwracał na to uwagi. To on kierował ich krokami, on decydował o postoju i wznowieniu wędrówki. Nie pytał też o pozwolenie, kiedy sięgał do tobołka towarzysza po mapę. Można by powiedzieć, że traktował mieszańca jak swojego służącego, co było niejakim sukcesem, jako że chłopak nie był przynajmniej dla niego cieniem lub duchem.
Dotarcie nad przepaść rozpadliny nie zajęło im wiele czasu. W gruncie rzeczy mogło się wydawać, że dłużej wracali spod Martwej Puszczy na bezpieczną ścieżkę, niż teraz gdy wędrowali okrężną drogą. Bez większych problemów można było domyślić się, skąd wzięła się nazwa Smoczej Rozpadliny. Odległość między jej skrajami była naprawdę ogromna, zaś most, o którym wspominał Eressëa zaczynał się kamiennymi statuami smoków, ale w pewnym momencie był oberwany. Ktoś połączył go sznurowym odpowiednikiem, ale i on uległ presji czasu i teraz nie nadawał się do niczego. Niemniej jednak, ktokolwiek potrzebował tego przejścia, był naprawdę zaciekłym budowniczym, ponieważ w oddali widać było rozpoczętą budowę nowego mostu, zaś obok zniszczonego ciągnął się kolejny sznurowy szlak. Nie wyglądał zachęcająco, ale żaden most sznurowy tak nie wygląda. Seet-Far zawahał się i przełknął ciężko ślinę. Nie odpowiadała mu taka opcja podróży i zdecydowanie nie miał zaufania do sznurków i desek, które nie dawały ani stabilności, ani bezpieczeństwa.
- Może znajdziemy jakiś inny? Przecież jest ich tutaj aż tyle. - naprawdę wierzył, że smok da się przekonać i będzie rozsądny. Niestety, chłopak się przeliczył.
- Nie mamy czasu na szukanie po omacku. Idziemy powoli, ale ty podążasz przodem. Sądzę, że większe jest prawdopodobieństwo, że dojdziesz do końca cały i zdrowy, niż gdybyś musiał podążać za mną.
- Chyba wolałbym żebyś próbował się mnie pozbyć, bo wtedy mógłbym odmówić. - mruknął nieprzekonany chłopak i biorąc głęboki oddech podszedł do mostu. - Cóż, jeśli spadnę nie będę długo cierpiał, bo wcześniej moje serce nie wytrzyma i już jako trup rozwalę się o dno.
- No widzisz? Masz pozytywną myśl, która przeprowadzi cię na drugą stronę, więc o nic się nie martw. Idź. Kiedy będziesz w połowie, pójdę za tobą. Dostosuje mój krok do twojego, więc nawet nie poczujesz, że będę poruszał się z tyłu.
- Też mi pocieszenie. - mruknął mieszaniec. Odwrócił się jeszcze by ocenić ewentualną drogę ucieczki i zostać żywym dezerterem zamiast martwego bohatera. Widząc jednak kpiące spojrzenie mężczyzny nie mógł się na to zdobyć i zamykając oczy postawił pierwsze kroki na moście.
„Jeśli to przeżyję – mówił do siebie w myślach – to prześpię się z nim! Trzy razy!”
Krok, drugi, trzeci. Szedł przed siebie powoli, macał nogą podłoże by mieć pewność, że jest na czym stanąć, a w pewnym momencie otworzył nawet oczy chcąc sprawdzić ile jeszcze przed nim, jako że miał wrażenie, że jest już od dawna w połowie mostu. Jak się jednak okazało – nie był. Przeszedł może z pięćdziesiąt metrów, a przed nim rozciągała się droga dobre sto razy dłuższa.
„Trzy razy na leżąco i kolejne trzy na stojąco!” obiecywał sobie by odciągnąć myśli od przepaści i groźby śmierci. „Może nawet wezmę go w usta i zadbam żeby on przynajmniej dwa razy wziął mnie.”
- Tak, Seet-Far, świetny pomysł. - zaczął mówić do siebie szeptem by zagłuszyć strach i odważniej stawiać kroki. - Wiekowy, wredny, samotnik. Na pewno od wieków nie zamoczył, więc szybko ulegnie. Prawa dłoń to przecież nie to samo, co żywa istota zaciskająca się na... Co to było?! - jego głos był piskliwy. Miał wrażenie, że usłyszał zgrzyt, a most zadrżał. Odwrócił się szybko do tyłu, ale smok nie majstrował przy linach. Stał spokojnie, czekał i patrzył. Z przodu także nic się nie działo, a więc musiało dziać się pod nim.
Spojrzał w dół na drewniane deski mostu i grube liny. Czy to było pęknięcie? Czy ta lina nie stawała się przypadkiem coraz cieńsza? Kolejny zgrzyt, ciche puknięcie i drżenie całej konstrukcji.
- Hej, Eressëa! - krzyknął stojąc w miejscu. - Mam złe przeczucie!
- Więc nie stój tylko idź! - warknął na niego smok i chociaż mieszaniec potrzebował chwili na reakcje, to jednak ruszył się z miejsca pospiesznie, a co kilka kroków towarzyszyły mu wszystkie te odgłosy i niebezpieczne reakcje mostu.
Był mniej więcej w połowie drogi, kiedy obejrzał się za siebie. Nie było szans aby zdążył. Lina była już niemal zerwana, a kładki zaczęły się rozsypywać jakby były związane zaklęciem. Zanim zdążył zapytać smoka o radę, linki wydały śpiewne brzdąknięcie, wszystkie drewniane elementy mostu zamieniły się w drzazgi, a on poczuł okropne ssanie w jamie brzusznej, jakby ogromny komar wbił się w jego brzuch przez pępek i rozpoczął zaciekłe ssanie. Wszystko podeszło mu do gardła, pęcherz zawiódł uwalniając z siebie mocz, a w ramach opóźnionej strachem reakcji z ust chłopaka w końcu wydobył się głośny, cienki jak u kobiety krzyk.
To były wieki. Sekunda za sekundą ciągnęły się w nieskończoność, kiedy powietrze boleśnie chłostało jego ciało, targało włosy.
- Kurwaaaaaaaaaaaaaaaaa...! - ciągnęło się za nim w dół jak rozwiązana wstążka, która lżejsza od ciała opada zdecydowanie wolniej, choć ciągnięta jest zaciekle w stronę ziemi.

2 komentarze:

  1. ~Safira Luna Blacke10 maja 2015 22:32

    HA, ha ha ha. Chyba najcudowniejszy rozdział od początku tej historii. Martwię się tylko, że dalsza część będzie dopiero za kilka odcinków. Naprawdę super.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ich. Zdecydowanie ta dwojka najbardziej przypadla mi do gustu i mam nadzieje, ze i oni sobie nawzajem przypadna, bo uzupelniaja sie genialnie. Az milo czytac, tylko szkoda, ze takie krotkie rozdzialy.
    Weny zycze i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń