niedziela, 24 maja 2015

17. Wspomnienia nadchodzących czasów

Z założenia, po wyswobodzeniu się z objęć pająków wędrówka miała być łatwiejsza. W rzeczywistości, mijało się to niestety z prawdą. Włochate, niebezpieczne paskudy można było zabijać, tymczasem irytujących towarzyszy podróży już nie. A przecież przydałoby się trochę nad tym popracować. Pozbyć się nadętego, skupionego na sobie dziwoląga z bronią zaklętą w rogach lub despotycznej, pozbawionej taktu, biuściastej pannicy. Jak to w ogóle możliwe, że Żywioły wybrały kogoś takiego na swojego Czempiona? Widać były szalone lub miały bardzo niezdrowe skłonności. Nic więc dziwnego, że tych dwoje młodych już za sobą nie przepadało i nie odzywało do siebie nawzajem ani słowem.
Ta ciężka atmosfera między nimi udzieliła się w końcu nawet opiekunom, którzy z coraz większą ulgą przyjmowali myśl o pozostawieniu tego problemu samemu sobie. Nie byli stworzeni do udzielania życiowych rad, godzenia pokłóconych młodych czy łagodzenia skutków dąsów. Każdy z nich miał swój własny sposób na radzenie sobie z podopiecznym i żaden nie obejmował sytuacji takiej jak obecna. A to dlatego, że dojrzewające dzieci okazały się tylko dziećmi. Jeśli droga nie pomoże im dorosnąć, to na pewno nie sprawi tego bliska obecność opiekunów, którzy mimowolnie rozpieszczaliby te dwa społecznie nieprzystosowane pąki, które nie rozkwitły jeszcze, choć na to się zapowiadało.
Od celu podróży dzieliły ich może dwa dni drogi. Wierzbowy Gaj mieścił się za sporych rozmiarów wzniesieniem, które porastała ostra, wysoka trawa potrafiąca przeciąć nagą skórę bez najmniejszych trudności. W takich miejscach uwielbiały kryć się gruboskórne węże, które dzięki krwi z zadanych źdźbłami ran bez problemu trafiały na swoją przyszłą ofiarę. Niewidoczne, czujne i zawsze gotowe by zaatakować, jeśli tylko nadarzy się okazja. Były idealnymi skrytobójcami i tylko nieliczne zwierzęta miały okazję przedrzeć się przez te zabójcze pola bezpiecznie.
- To dobre miejsce na chwilowy postój. - odezwał się Jean-Michael, który zatrzymał się i rzucił swoim towarzyszom długie, uważne spojrzenie. - Powkładajcie spodnie do butów i dobrze zaciągnijcie rzemyki. Ostre końce pokryte są trucizną, która rozrzedza krew. Trawa karmi się nią, tak jak ciałem pożywiają się węże i inne drapieżniki, które są w stanie przetrwać wśród tych roślinnych noży.
- Dużo wiesz na jej temat. - zauważył łowca, a jego głos zabrzmiał jakby węszył podstęp.
- Wykorzystywałem jej właściwości do leczenia. Wielokrotnie była mi potrzebna, więc nie widzę nic dziwnego w wiedzy, którą posiada. - mag rzucił rozmówcy spojrzenie wyrażające znudzenie i przysiadł na ziemi wśród trwa ostatniego bezpiecznego bastionu. Czekał ich dzień, a może nawet dwa dni bezustannego marszu, a więc musieli odpocząć, musieli nabrać sił i przygotować się do pokonania tej ostatniej przeszkody przed dotarciem na miejsce spotkania z Czempionami Żywiołów.
Jean-Michael oraz Nehtar wspólnie podjęli decyzję o przenocowaniu w miejscu postoju przed dalszą drogą. Mogli pozwolić sobie na ten komfort, więc nie planowali się przesadnie spieszyć. Zresztą, może były to ostatnie spokojne chwile spędzone razem. Czekały ich długie miesiące rozłąki, może lata lub wieczność. Wspomnienie tego odpoczynku mogło ogrzewać więc zarówno opiekuna, jak i podopiecznego oraz oferować siłę na myśl o powrocie w bezpieczne ramiona rodziny, kiedy misja będzie już za nimi. Mogło być także ratunkiem, nadzieją i siłą. Znaczenie tych wspólnych godzin naprawdę było ogromne, więc ani im się śniło skracać je niepotrzebnie. Zbyt wiele mogli stracić.
Tę noc spędzili więc tak, jakby nie spotkali na swojej drodze nikogo innego i byli tylko we dwoje – ojciec i córka, opiekun i podopieczny. Rozstania kochanków nie miały żadnego znaczenia, kiedy w grę wchodziło rozdzielenie idealnej, kochającej się rodziny.
Devi nie mógł spać, chociaż z rozkoszą przyjąłby tę odrobinę odpoczynku. Nie był jednak w stanie oderwać oczu od leżącego obok maga, który pochrapywał cicho wyłożony na plecach. Jean-Michael nie wiedział nawet, że jest tak uważnie obserwowany. Może to i dobrze, skoro nie akceptował romantycznych uczuć swojego podopiecznego. A przecież był dla chłopaka ojcem przez tak długi czas, że troska i opiekuńczość obudziły w młokosie uczucia głębsze niż przywiązanie dziecka do rodzica. Czy w magu naprawdę nie było ani trochę tego ognia, który rozpalał Deviego? Czy to ciało nie zmieniło się wystarczająco by mogło wzbudzać pożądanie? Przecież Jean-Michael nawet nie spoglądał na kobiety! One go pragnęły, ale on nawet mrugnięciem oka nie okazywał im nadmiernego zainteresowania. Czy to nie znaczyło, że już kogoś miał? A może wolał inną płeć? W końcu inne rasy miały w swoich szeregach tak mało samic, że często tworzyły męskie pary. Była jeszcze jedna opcja. Jean-Michael mógł mieć Deviego za dziecko, więc się ograniczał, ale kiedy chłopak zniknie... wtedy... Devi nawet nie chciał o tym myśleć.
Najostrożniej jak tylko potrafił, zdjął źdźbło trawy z policzka maga i obserwował nadal, póki widoczność na to pozwalała. Będzie tęsknił. Potwornie. Wierzył jednak, że to rozstanie może im pomóc, może coś zmienić, a jeśli skończy się śmiercią... Cóż. Wtedy znajdzie sposób, żeby sprowadzić swojego ducha na właściwą ścieżkę wiodącą ku magowi. Nie pozwoli mu żyć w niepewności, stać w miejscu czekając na jego powrót po latach lub wiekach. Nie był głupi, więc rozumiał, że mag byłby związany z ich wioską na stałe i nigdy nie opuściłby swojej chatki w nadziei na powrót Deviego.
Był na to tylko jeden sposób – wrócić.

W drogę wyruszyli o świcie i tak jak do tej pory, towarzyszyło im milczenie. Im bliżej był bowiem cel, tym większy odczuwali niepokój. Młodzi przed podjęciem wyzwania, zaś ich opiekunowie przed powierzeniem podopiecznych losowi. Cała czwórka zanurzyła się we własnych myślach i nie odnajdywała w sobie sił do oszukiwania siebie. Mogli udawać, że przed nimi nie zamajaczy niebawem Wierzbowy Gaj, jednakże to nie miałoby najmniejszego sensu. Przeznaczenie było coraz bliżej i już teraz w powietrzu unosił się jego zapach – zapach krwi.

*
Ich ciche dni były już przeszłością i najwyraźniej Seet-Far nie miał ochoty powtarzać swoich błędów. Milczał dobrych kilka godzin, co zmusiło smoka do podjęcia radykalnych kroków. Postanowił również milczeć, i to w chwili, kiedy mieszaniec był roztargniony. Z odchyloną do tyłu głową obserwował skaczące po drzewach wiewiórki, zaś przed nim leżała gałąź-pułapka – wykrzywiona w sposób, który wręcz prosił o potknięcie się. I spełniła swoje zadanie, ponieważ chłopak padł jak długo ryjąc kolanami w ziemię i twarzą w błoto.
- Efektownie. - stwierdził z nieukrywanym rozbawieniem smok i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział od dłuższego czasu. Zresztą, nie tylko dla niego.
- Dlaczego mnie nie ostrzegłeś?! - wybuchnął brudny chłopak podnosząc się z ziemi. Wyglądał komicznie, co wyraźnie cieszyło jego towarzysza.
- Niech pomyślę... - smok udał ostentacyjnie, że zastanawia się nad odpowiedzią – Ponieważ byłeś obrażony i nie chciałeś ze mną rozmawiać? A skoro ja i tak nie lubię tego robić...
- Kłamiesz! - oświadczył butnie Seet-Far. - Wmawiasz sobie, że tego nie lubisz i nie potrzebujesz towarzystwa, ale tak naprawdę uwielbiasz prowadzić ze mną bezsensowne konwersacje! Kiedy już zaczniesz mówić, nie sposób cię przegadać!
Mierzyli się wzrokiem. Smok rzucał takie spojrzenia, że najwyraźniej sprawdzał, czy może spalić wzrokiem, co na szczęście mu się nie udało.
- Powiedział błotny ludek. - widać smok naprawdę upodobał sobie ironię, co niezwykle irytowało mieszańca, choć było także mostem łączącym tych dwoje. Może mieli szansę na zbudowanie przyjacielskiej relacji równie mocnej, co poprzedni wybrani?

- Więc jeśli dobrze rozumiem, Żywioły obdarują nas mocą?
- Jeśli będzie to konieczne to właśnie tak. Na czas walki wypełnią cię swoją mocą. - Eressëa tłumaczył cierpliwie swojemu młodemu, ciekawskiemu towarzyszowi ideę bycia wybrańcem.
- Mój ojciec nie otrzymał żadnej. - mówił z zamyśleniem chłopak. - A więc jej nie potrzebował? - na potwierdzenie smok skinął głową. - Rozumiem.
- Wątpię. - mruknął do siebie mężczyzna, ale nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi na nachmurzoną minę mieszańca.
Rozmawiali o misji, o tym, co ze sobą niesie i w jaki sposób może się skończyć. Seet-Far uczył się od smoka wszystkiego, czego tylko mógł się nauczyć. Chciał wiedzieć, ponieważ chciał zyskać w oczach osoby, którą planował przecież zaciągnąć do łóżka.
- Czy ta trawa nie wydaje ci się podejrzanie wysoka?
Tak inteligentne pytanie zasługiwało na inteligentną odpowiedź, ale smok nie potrafił wymyślić niczego odpowiedniego, więc po prostu ograniczył się do wyjątkowo wymownego spojrzenia, które ograniczyło dalsze niemądre pytania. Wydał kilka poleceń mających zapobiec nieprzyjemnym konsekwencjom niewiedzy, po czym poprowadził chłopaka przez ostrą trawę.
Nie chciał tego przyznać, ale im bliżej znajdował się miejsca spotkania, tym bardziej był rozdrażniony. Wspomnienia, których chciał się pozbyć wracały wraz z tymi, które odeszły pozornie na zawsze. Zdrada Żywiołów miała ogromną moc i była tak bogata w szczegóły, że nie mógł tego znieść za pierwszym razem, a co dopiero teraz, kiedy przeżywał to po raz drugi. Musiał przyznać, że obecność kogoś obok była zbawienna i pozwalała mu pozostać przy zdrowych zmysłach, ale nie miał pojęcia, na jak długo starczy mu sił by powstrzymywać szaleństwo płynące z bólu.
Kochał ją. Była piękna, inteligentna i dumna. Jej kasztanowe włosy pachniały miodem i słońcem, skóra miała cudowny, kremowy odcień, oczy błyszczały niczym bursztyny, kiedy uśmiechała się do niego. Walczyła niczym bestia i kochała równie namiętnie. Od razu poczuli coś do siebie, od razu rozgorzała w nich namiętność, a im lepiej się poznawali, tym bliżsi się sobie wydawali.
Wszystko rozwiało się na wietrze niczym popiół, kiedy Pierwsza Wojna Ras zakończyła się sukcesem. Moc wypełniająca wnętrza wybranych była zbyt potężna, a ich ciała zbyt słabe. Żywioły nie pozwoliły by ich siła opuszczała tę piątkę powoli, by naprawiała poczynione przez siebie zniszczenia. Uderzyła z ogromną siłą i równie nagle wyparowała. To wtedy zwyczajna smocza moc wypełniła tę słabą skorupę ciała Eressëa i siejąc spustoszenie zostawiła na nim ślady stopionej skóry. Mistiel również odczuł zdradę całym sobą, kiedy zmienił się nie do poznania ulegając nienaturalnej transformacji. Nie oszczędzono nawet jego umysłu. Szalony i zrozpaczony zajmował się poważnie poranionym przyjacielem. Poił Eressëa zmieszanymi z wodą prochami przyjaciół, co miało chociaż w niewielkim stopniu zagoić wewnętrzne rany. Moc smoka stopiła bowiem ciało od środka, co skutkowało mniejszymi szkodami dla zewnętrznej powłoki lecz zrujnowało wnętrze.
Smok odzyskał jednak siły i przez pewien czas wraz z przyjacielem opiekowali się sobą nawzajem, chociaż obaj walczyli z demonami tamtych wydarzeń. Nie mieli już nawet czego pochować, ponieważ trójka bliskich im osób pływała teraz we krwi smoka. Nie mógł się więc zabić nie zabijając ich, zaś winny temu mag przyjął brzemię życia jako pokutę.
Czy ktoś poza nimi pamiętał jeszcze tamte czasy? Czy ktoś wiedział o tej zdradzie, czy może poza dwójką nieszczęsnych, ocalałych wybrańców i samymi Żywiołami nikt już nie żył tamtymi czasami?
Seet-Far dostrzegł mrok zasnuwający twarz towarzysza i wiedział, że w jego oczach również mógłby go dostrzec, gdyby tylko miał okazję w nie spojrzeć. To sprawiło, że poczuł dreszcze przechodzące od czubków palców po czubek głowy. Złapał więc smoka za rękę i zatrzymał wpijając się przy tym gwałtownie w jego wargi.
Eressëa tak brutalnie wyrwany z gęstej, czarnej smoły wspomnień zareagował oszołomiony i beznadziejnie bezbronny odepchnięciem do siebie agresora. Mieszaniec mógł się tego spodziewać, chociaż nie pomyślał najwyraźniej o sile smoka. Nie miał szans w starciu z taką mocą, więc stracił równowagę i runął w ostrą trawę. Mężczyzna oprzytomniał dosłownie w ostatniej chwili. Zdołał tylko złapać Seet-Fara za rękę i samemu upaść na ziemię z chłopakiem na sobie. Tylko dzięki temu mieszaniec się nie skaleczył i nie sprowadził im na głowę całego roju drapieżnych zwierząt żyjących wśród tej rozległej śmiertelnej pułapki.
- Nie zaskakuj mnie tak więcej! - warknął w dalszym ciągu nieprzytomny do końca smok, a czując ból ponownie nadchodzących przykrych wspomnień, wystraszony postanowił się przed nimi bronić. Chociaż przed chwilą odepchnął chłopaka, teraz przyciągnął go do siebie i pocałował niemal brutalnie. Miażdżył jego wargi swoimi, a palce zacisnął mocno na barwnych włosach. Wdarł się językiem do środka rozwartych w jęku zaskoczenia ust i nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić chłopakowi na złapanie oddechu. Nie póki nie poczuł się usatysfakcjonowany tym głębokim, mocnym pocałunkiem, który wyrażał wszystkie negatywne uczucia, jakie zawładnęły nim w tamtej chwili.
Nawet mieszaniec doskonale to rozumiał i chociaż początkowo chciał odepchnąć od siebie o wiele silniejszego i niebywale gwałtownego partnera, to jednak nie zrobił tego poddając się jego pełnej żalu furii.

2 komentarze:

  1. Zacznę od tego, że zbyt późno zaczęłam czytać "Wspomnienia nadchodzących czasów". Po trzech latach systematycznego czytania "I wtedy zapadła cisza" musiałam odreagować koniec, nie wchodząc na żadne blogi. Moja głupota, bo jak widzę, nie zrezygnowałaś z tamtego świata. Jestem ci ogromne za to wdzięczna, nawet nie wyobrażasz sobie jak mnie to uradowało. Drugi mój błąd to fakt, że za późno zabieram się za komentowanie. Po trzech latach to mój drugi komentarz. Z pewnością czyni to ze mnie jednego z najmniej lubianych czytelników : D
    W każdym razie. Podoba mi się to jak Devi dojrzał, przestał być tym małym, rozkosznym chłopczykiem. Podoba mi się jak rozwinęłaś charakter Seet-Fara. Zawsze mnie ciekawiło jaki będzie gdy podrośnie i nie spodziewałam się, że dane mi będzie to przeczytać.

    Dlatego chciałam po prostu podziękować za to opowiadanie, za każdy kolejny rozdział który publikujesz i za to, że nie zrezygnowałaś. Nie wiem ilu masz czytelników, pewnie spora część z nich jest anonimowa, tak samo jak ja.

    Życzę weny i wytrwałości : )

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Safira Luna Blacke24 maja 2015 23:47

    Super rozdział, już nie mogę się doczekać spotkania wszystkich uczestników:-)

    OdpowiedzUsuń