niedziela, 28 września 2014

112. I wtedy zapadła cisza...

Ileż to czasu minęło, od kiedy zaczęłam pisać to opowiadanie... Cóż, kiedyś musiało się skończyć. To już ostatnia notka opowiadania! Przez najbliższy czas będą pojwiać się notki z cyklu "Jakiś czas później" będące lemonami, a więc +18.

CZY CHCIELIBYŚCIE JAKIŚ SEQUEL DO NIEGO?

Wspólnymi siłami, współpracując i pomagając sobie wzajemnie, grupka składająca się z pięciu Ras opuściła tereny ludzi. Bardziej lub mniej ranni, zostawiając za sobą trupy ludzkiego ścierwa, przedarli się przez przeważające siły wroga i odgrodzili się od ścigających ich wojowników swoją Armią Ras. Na razie nie informacja o śmierci pary królewskiej nie obiegła jeszcze całego wojska, ale było to raczej nieuniknione i powinno wyjść na jaw w pełni, kiedy kryształ pozwalający na odradzanie się wiedźmy zostanie zniszczony.
Lassë był rozgorączkowany, kiedy wpadł do pustego namiotu dowodzenia. Zakręciło mu się w głowie, więc przysiadł na stole by odzyskać równowagę. Musiał znaleźć Otsëa. Musiał go znaleźć, musiał powiedzieć mu o wizji, o rozmowie z jego Żywiołami, o misji... Nie, nie o misji, ale o ostatnim jej elemencie, o końcu, który mieli zawdzięczać właśnie smokowi.
Już zeskoczył ze stołu i chciał biec dalej, kiedy do namiotu weszła grupa dowódców wszystkich oddziałów Armii Ras. Był tu każdy, kto mógł decydować, kto powinien wiedzieć, co się dzieje, a także najbliżsi przyjaciele elfa. Otsëa przedarł się między nimi do kochanka i widząc, że ten ledwie stoi, posadził go niemal w tym samym miejscu, w którym Lassë siedział chwilę wcześniej.
- Earen powiedział mi mniej więcej, co się stało. - odezwał się szybko. - Nie zrozumiałem wiele, ale masz mi coś do powiedzenia, prawda? - elf zdołał tylko skinąć głową, a już sam ten ruch sprawił, że znowu kręciło mi się w głowie, a żołądek próbował wyrwać się ze swojego stałego miejsca.
- To... - wydusił chłopak i pokazał wyjęty z serca wiedźmy klejnot. Nikt nic nie powiedział, każdy wpatrywał się w świecidełko, które nie wzbudzało niczyjej czujności. Ot, kamyczek. I co z tego? - Ona się odradza dzięki temu. - wybełkotał elf. - Widziałem żywioły. - zaczął się rozpędzać, co sprawiło, że zapomniał o złym samopoczuciu i buntach żołądka. - One powiedziały mi, jak go wyrwać z jej ciała, kazały spalić go w smoczym ogniu. - jego słowa sprawiły, że wszystkie szmery ucichły, a Otsëa patrzył na Lassë wielkimi oczyma. Wiedział doskonale, co to oznacza. Smoczy ogień, jego ogień. Musiał się przemienić, musiał się ujawnić. Przez chwilę chciał poprosić wszystkich by wyszli, ale to nie miało najmniejszego sensu. Lassë również zdawał sobie z tego sprawę. W szczególności, kiedy zaczęto szeptać między sobą. W końcu niewielu w ogóle wierzyło, że smoki nadal istnieją.
- Potrzebujemy smoka żeby pozbył się zarazy trawiącej nasz świat! - odezwał się głośno, a szepty ucichły. Bard odwrócił się przodem do zebranych, wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Fer-keel-sarem i skinął mu głową by potwierdzić swoją decyzję. - Więc smok to zrobi! Każcie ludziom się przegrupować, otoczyć polanę za obozem, ale niech nikt na nią nie wchodzi. Będzie potrzebne dużo miejsca. Najlepiej jednak będzie, jeśli zostawicie wolne przejście w stronę obozu ludzi. Czas pozbyć się ich wraz z tym piekielnym kamieniem. Rozejdźcie się i przekażcie swoim ludziom rozkazy. - odwrócił się do Lassë i uśmiechnął do niego ze zmęczonym wyrazem twarzy. - Tutaj i teraz wszystko się zakończy.

Nieliczni domyślali się, co się wydarzy i co chciał przekazać tymi rozkazami bard, który tak skrzętnie ukrywał swoją rasę. Teraz jego tajemnica miała się wydać, ale zanim to uczyni na oczach wszystkich, musiał porozmawiać z tym, który mógł poczuć się bezpośrednio dotknięty. Skorpion był przecież przekonany, że Otsëa należy do mitycznej rasy. Nie został jednak wysłuchany.
- Wiem, co chcesz mi powiedzieć i nie zamierzam tego słuchać. Idź i zrób to, co masz zrobić. Rozumiem. - ale czy naprawdę rozumiał? Tego nie dało się już tak łatwo stwierdzić.
Już w kilka godzin po wydaniu rozkazu w namiocie, Otsëa stanął na środku polany otoczony Armią Ras. Wszystkie oczy były w nim utkwione, a jego magicznie wzmocniony przez Jean-Michaela głos rozniósł się donośnym echem w powietrzu. Wyjaśnił Armii kim jest Lassë, powiedział o tym, że elf jest wybrańcem Żywiołów i to one pomogły my w zabiciu cielesnej powłoki wiedźmy, która powstanie jeśli nie zostanie zniszczony jej magiczny kamień o przerażającej mocy. I wtedy przeszedł do najważniejszego.
- Tylko smoczy ogień może wypalić tę ohydną zarazę, jaką jest magia ludzi odchodząca od magii Żywiołów. Ale zdaniem wielu z was skoki nie istnieją. Tak się jednak składa, że jeden oszukał was wszystkich, a przynajmniej większość z was. - zamknął oczy, odetchnął i powoli zaczął przybierać swoją ogromną postać.
Nie słyszał, co działo się na ziemi, okrzyków, westchnień, szmerów. Po prostu robił to, co do niego należało. Nie spoglądał także na boki, kiedy przemiana się zakończyła, a on stał na środku polany w tym ogromnym, pięknym cielsku. Lassë podszedł do niego, jako ten, który trzymał piekielny kamień wiedźmy. Położył go na wyciągniętej łapie smoka i pocałował ją przelotnie zanim się oddalił. Teraz wszystko zależało już od Otsëa, więc wziął głęboki oddech i zaczął dmuchać. Na początku tylko gorący powietrzem, ale po chwili z jego ust wypłynął wielki, palący płomień, który ogarnął jego łapę i kamień na niej. Musiał go upuścić, by nie wtopił się przypadkiem w jego ciało i zionął nieprzerwanie chcąc by zamienił się w pył, zniknął całkowicie.
Gorąco sprawiło, że Armia odsunęła się jeszcze dalej od niego, ale ich wzrok utkwiony był nieprzerwanie w pięknej bestii. Devi nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel ukrywał coś tak niesamowitego. Inni zaakceptowali to lub zwyczajnie wiedzieli o prawdziwym pochodzeniu Otsëa.
Inaczej jednak było z lócënehtarem, który upadł na kolana patrząc na smoka ze łzami niedowierzania w oczach. Nie mógł uwierzyć, że przez cały czas był tak blisko istoty, którą powinien zgładzić. To nie mieściło mu się w głowie. Jak smok mógł zaufać łowcy, który polował na jego braci? Jak w ogóle łowca mógł nie zauważyć, że ugania się za swoim prawdziwym celem? To było dla niego zbyt wiele, ale złożył obietnice, otrzymał swoje i teraz nie było sensu o tym myśleć, wspominać, żałować. Był ślepy i głupi, ale to właśnie jego ślepota i głupota przywiodła go w to miejsce i pozwoli żyć dalej. Kruk go ostrzegał. Kruk wiedział. Ale czy wiedza mogłaby cokolwiek zmienić? Hybryda nie miałaby szans z prawdziwym, potężnym smokiem, a Otsëa bez wątpienia był właśnie taki. Świadczyły o tym jego lśniące, twarde łuski, moc płomienia, którym niszczył jeden z problemów ich świata.
Ludzie nie mogli nie zauważyć smoka, który nagle wyrósł na horyzoncie. Tym bardziej, kiedy ten zaczął ziać ogniem, a wiatr niósł ze sobą gorąco i zapach palonej trawy. Czy oni mieli jakiekolwiek szanse na wygraną przeciwko takiej sile? Przeciwko istocie mitycznej, na której punkcie miał obsesję poprzedni król? A jeśli informacja o śmierci władcy jest prawdziwa... Jeśli zginął i teraz nie było już nikogo, kto stałby na samej górze? Ta myśl była równie przerażająca, co bestia powoli unosząca łeb i spoglądająca w dal na ich obóz.
Wojownicy rzucili broń i rozpierzchli się, kiedy pierwszy palący płomień został posłany w ich stronę niczym pocisk. Ogień był w stanie topić ciała i zwęglać kości. Obóz ludzi zamienił się w płonącą jasno pochodnię, a wraz z namiotami płonęli także ludzie. Smród palonych ciał, spalonego tłuszczu i włosów unosił się w powietrzu, ale Otsëa nie zamierzał doprowadzić do ruiny całej okolicy. Pozwolił więc by Armia Ras sama zajęła się tymi, którzy uciekali w popłochu oraz tymi, którzy nadal dzielnie stali na posterunkach.
Tym razem starcie było przesądzone, a zwycięstwo znajdowało się po stronie istot walczących o własne bezpieczeństwo, o swoich bliskich i o domy, które musieli opuścić by walczyć z ludźmi. To była zemsta, to była ich sprawiedliwość, walka o terytorium między siłą pragnącą zniszczyć wszystkich, a łagodniejszą cząstką natury płynącą z Żywiołów znajdujących się w sercach Ras. Tak jak zwyczajne zwierzęta, tak i pośród nich panowały podziały, zamieniali się w jeden wielki łańcuch żywienia, ale nigdy nie łamali praw, nie sprzeciwiali się Żywiołom. Byli cząstką tego świata, cząstką natury.
Na polanie nadal stali już tylko przyjaciele i bliskie bardowi osoby, z czego Lassë podbiegł do smoka, mimo nadal gorącego powietrza i płonących w niektórych miejscach drobnych ognisk wznieconych płomiennym podmuchem barda.
- Zniszczyłeś?! - zapiszczał elf szukając wzrokiem miejsca, w którym spodziewał się znaleźć pozostałości po magicznym kamieniu wyjętym z serca wiedźmy. Otsëa pokazał mu wielką łapą najbliższe ognisko. A więc to tam nadal płonęło jedno ze źródeł ich nieszczęść.
- Czyli smok! - dudniący, rozżalony głos lócënehtara wydawał się unosić w górę wraz z ciepłym powietrzem. Tej nocy spadnie deszcz. Obfity, kojący deszcz spowodowany smoczym ogniem, który podniósł temperaturę otoczenia. - A jednak mi zaufałeś, chociaż zabijałem twoich pobratymców i niewinnych, których uznawałem za smoki w czasach świetności mojego ojca.
- Ty zaufałeś nam, my zaufaliśmy tobie. - Lassë zabrał głos w imieniu kochanka. - Obie strony podjęły równe ryzyko. Ty ponieważ mamy przewagę, my mając przy sobie tego, którego pragnąłeś zabić nieświadomie.
- Niezaprzeczę. - łowca smoków skinął z przekąsem przyznając rację chłopakowi. - A teraz wszystko się zamyka, więc nie zamierzam dłużej tutaj przebywać z wami. Znajdę sobie od razu jakieś przytulne gniazdko. - I zabiję moich braci zanim znajdą się w łapskach kruków, pomyślał zdeterminowany do działania. - Nie jestem wam potrzebny, a nawet gdybym był, i tak znajdziecie mnie bez problemu. Teraz Rasy są jednością, współpracują i nie prędko znowu wrócą do dawnych niesnasek. Poza tymi, którzy nie stawili się do walki. - to było pożegnanie.
Lassë spojrzał na Otsëa, a następnie na łowcę, który właśnie zamierzał odejść na stałe z ich małego świata, który stworzyli podczas podróży.
- Jeśli to ty będziesz potrzebował pomocy, wiesz gdzie znaleźć nas. - odezwał się głośno by na tę chwile zatrzymać lócënehtara. - Ja i Otsëa będziemy podróżować, tak jak on robił do tej pory. Pytaj o niego, a na pewno trafisz na jego ślad. - łowca skinął głową i bez słowa oddalił się zmierzając w stronę ciągnącego się w nieskończoność lasu majaczącego w oddali.
Kolejna część historii została zamknięta i teraz bard rozgrzebał łapą czerwony od żaru popiół. Pośród nadal tlących się traw i innych roślin znalazł bez problemu szkarłatny pył nieistniejącego już kamienia. Zaczęło padać, a za każdym razem, kiedy krople spadały na pozostałości kamienia, te stawały się czarne, zimne, martwe. A więc wiedźma nie mogła się już odrodzić, a oni mieli przed sobą tylko jedno zadanie – wybić do nogi ludzi, którzy znowu zapragną władzy, znowu obrócą się przeciwko Rasom.
Otsëa wrócił do swojej człekokształtnej postaci i zacisnął swoją ciepłą dłoń na dłoni elfa, który dzielnie stał u jego boku zarzucając na głowę kaptur.
Niebo rozwarło się wylewając z siebie potoki wody, która wielkimi kroplami zaczęła uderzać o ziemię i znajdujące się na niej istoty. Błysk przeszył nieboskłon, który wydawał się stanowczo zbyt jasny w takiej sytuacji. Huk jak później nastąpił był ogłuszający. To był koniec.

I wtedy zapadła cisza...

4 komentarze:

  1. To opowiadanie było jedno z moich ulubionych :) Już nie mogę doczekać się lemonów i oczywiście że pragniemy sequela :) Czekam z niecierpliwością na następne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. *.* To opowiadanie jest genialne i oczywiście czekam na lemony i sequel

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam to opowiadanie praktycznie odkąd wyszło, stało się pewną stałą czynnością w moim życiu. Pojawia się niedziela - pojawia się nowy rozdział, co za tym idzie, wieczorem po spełnieniu wszystkich obowiązków, siadałam przed komputerem i po prostu czytałam.
    Dlatego liczę na sequel, będzie mi ciężko pożegnać się z tym światem. Przedstawiłaś go w sposób niesamowity, spójny i mimo wielu rozdziałów, nie wyglądało na to byś znudziła się kreowaniem bohaterów i miejsca, w którym przyszło im "żyć".
    Cieszę się, że mimo wszystko doprowadziłaś to do końca, nie porzuciłaś go w połowie, pozostawiając wszystkich czytelników z pewnym niedosytem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, Otsea nawet się nie zastanawiał nad tym że poznają jego prawdziwa tożsamość zwłaszcza mowa o łowca, to naprawdę wyszło fantastycznie jak tak myślę to pewnie i żywioły maczają w tym swoje palce... aby Lasse spotkal barda na swojej drodze bo wiedzieli, że smok będzie potrzeby...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń