niedziela, 21 września 2014

111. I wtedy zapadła cisza...

Kruk wiedział, że nie może „spudłować”, więc zamknął oczy by uchronić je przed oparami wydostającymi się z paszczy stwora i chcąc mieć pewność, że nie uszkodzi oczu, kiedy potwór zamknie paszczę. Musiał widzieć cel, który należało zaatakować i to zanim zostanie pogryziony, przetrawiony i wypluty. Zacisnął mocno dziób i wleciał prosto w paszczę o trzech pierścieniach zębów, które zaczęły się do siebie zbliżać jednocześnie. Kruk nie miał więc wątpliwości, że nie umknie przed wszystkimi. W ostatniej chwili zmienił ułożenie ciała w locie i zaskrzeczał z bólu, kiedy ostatnia para kłów zamknęła się wyrywając nie tylko pióra, ale także uszkadzając kości, raniąc, niemal odgryzając skrzydło. Gdyby się nie ułożył pod innym kątem, teraz pewnie konałby w męczarniach.
Tyle, że ból i rany nie były istotne. Zebrał siły walcząc z uczuciem ogarniającej go słabości. Chociaż przeniknął do tego świata duchowo, ból był namacalny, materialny i uniemożliwiał swobodę ruchów, ponieważ docierał do samego ośrodka mózgu odpowiedzialnego za bodźce zewnętrzne. Kruk wiedział, że nieubłaganie będzie spadał w dół do samego żołądka, gdzie rozpuszczą go kwasy, więc zebrał się w sobie i zaatakował oko, które było jasną plamką wewnątrz spazmatycznie kurczącego się i rozkurczającego gardła.
Potwór wiedział, że jest zagrożony bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Usiłował przeszkodzić w ataku poruszając się gwałtownie z boku na bok, ale Kruk wiedział, że to jego jedyna szansa. Z impetem wbił się w białko oka. Pod pazurami poczuł opór, który ustąpił galaretowatej miękkości z głośnym pęknięciem. Bestia rozwarła paszczę wydając z siebie bezgłośny, śmierdzący ryk. Kwasy żołądkowe podeszły wyżej i Kruk miał tylko czas na bezlitosne zoranie oka, w którym mieściła się cała siła wiedźmy. Gdyby miał więcej czasu, wyrwałby je całe, by mieć całkowitą pewność, że wiedźma straci całą moc. Niestety, opadł z sił do tego stopnia, że pozwolił by żrące soki żołądkowe wypchnęły go poza ciało potwora. Czuł, jak wżerają mu się w pióra i ciało, ale odczuł wyraźną ulgę, kiedy jego płuca wypełniły się świeżym powietrzem. Zanim opadł na szkarłatny piasek, zerwał kontakt wracając z tamtego świata do tego, w którym tkwiło jego ciało.
Przez moment dusił się, by nagle zachłysnąć się powietrzem. Był zlany potem, obolały, otulony ciepłem. Z trudem otworzył oczy widząc przed nimi tylko czerwień, którą kojarzył z piaskiem na pustyni wewnątrz wiedźmy. Wzdrygnął się, ale to nie był piasek, ale twarda szkarłatna materia nagrzana słońcem, która chroniła go przed atakami zbierających się pospiesznie żołnierzy – hybryda.

Kiedy Kruk zaczynał swoje szarlatańskie sztuczki był całkowicie niewidzialny, ale w pewnej chwili coś zaczęło się zmieniać. W namiocie króla zrobiło się nieprzyjemnie głośno, a w tym samym czasie Kruk tracił swoją niewidzialność, co nie było zupełnie zależne od nadal okrywającego magią towarzyszy Jean-Michaela. Im bardziej widoczny był Kruk, tym głośniej było w namiocie. Łowca smoków siłą wszedł do środka i patrzył, jak naga wiedźma rzuca się wściekle po skórach pokrywających łoże. Pazurami zorała twarz swojego króla i bezlitośnie kopała. Władca, równie nagi co wiedźma, był zaskoczony jej zachowaniem. W pewny momencie kobieta zaczęła krzyczeć, a to sprawiło, że cały obóz ożył i w przeciągu chwili wszyscy zlecą się do namiotu. To była jedyna okazja na zabicie króla.
- I tak zdradzasz. - szepnął sam do siebie lócënehtar i jednym skokiem znalazł się przy władcy. - Królu, co się dzieje? - zapytał z udawaną troską i kiedy szeroko otwarte, nierozumiejące niczego oczy króla skupiły się na nim, wbił swoje pazury głęboko w jego gardło i rozorał je po drugą stronę z satysfakcją błyszczącą w oczach.
Kto pierwszy spostrzegł jego zdradę? Czy ten, który chciał go odprawić sprzed namiotu, czy może ci, którzy właśnie do niego wbiegali? Nie miał pojęcia i wcale go to nie obchodziło. Wrzaskom królowej, z której oczu zaczęła płynąć krew zawtórował bojowy okrzyk strażników. Łowca odskoczył od trupa i wyciągnął miecz. Bez większych trudności pokonał piątkę, jaka znalazła się w środku. Słyszał nawoływania do ochrony króla i obozu, jakie dochodziły z zewnątrz, ale nikt więcej nie wszedł do środka. A więc jego towarzysze nie odwrócili się od niego, ale obstawili namiot. Podszedł więc spokojniejszy do nadal wrzeszczącej wiedźmy i chcąc mieć pewność, że zginie, wbił ostrze swojego miecza w jeden z jej oczodołów. Wrzask nagle ucichł, a ciało zwiotczało by za jakiś czas stężeć pośmiertnie. Dla pewności znowu dźgnął, tym razem w drugie oko, z którego leciała krew. Uznał, że to znak, niczym czerwony środek na tarczy strzelniczej.
Przedostał się na tyły namiotu rozcinając jego płótno. Kruk leżał wyeksponowany, narażony na ciosy i nieprzytomny. Widząc nadbiegających, uzbrojonych ludzi, nakrył go swoim ciałem, wiedząc, że ludzka broń nie może mu nic zrobić, póki nie trafi w miejsce odsłonięte, nadal ludzkie, nie zaś zabezpieczone smoczymi łuskami. Wsunął jedną rękę pod łopatki Kruka i przytulił do piersi, by mieć swobodę poruszając drugą ręką i walcząc nią z przeciwnikami. Nie było to wygodne, ale jako hybryda nie musiał martwić się szczególnie o zranienia.
Dlaczego postanowił ukryć Kruka za sobą, choć początkowo obrzucali się nieprzyjemnymi komentarzami? Może to, że w gruncie rzeczy ten parszywy barbarzyńca był podobny do niego. Stanął nieoczekiwanie po stronie Armii Ras, postanowił ryzykować życiem w wojnie, która do niedawna wcale go nie dotyczyła.
Poczuł, że przyciśnięte do jego zbroi ciało zaczyna się poruszać. Poluzował więc uścisk, by dać mu swobodę oddychania i osłonił szczelniej sobą. Ludzie atakowali, ale nie stanowili tak wielkiego zagrożenia dla niego, jak dla Kruka.
Sprzed namiotu wybiegł do nich griffin, który swoją stalową protezą bez problemu rozgramiał swoich przeciwników. Dał tym samym czas łowcy by upewnił się, co z Krukiem. Ten patrzył na niego trochę nieprzytomnym, rozgorączkowanym i pełnym zaskoczenia wzrokiem. Łowca nie mógł powstrzymać uśmiechu. A więc Kruk nie mógł uwierzyć w to, że ktoś postanowił mu pomóc zamiast zostawiać go na pastwę losu? Tym lepiej! Lócënehtar miał przewagę, którą planował kiedyś wykorzystać. Kto wie, czy szamani Kruków nie mogliby mu pomóc w zapłodnieniu jakiejś samicy innej rasy, albo smoczycy, jeśli jakaś się gdzieś ostała...
- Długo planujesz się wylegiwać wtulony we mnie? - rzucił z uśmiechem wyższości. Kruk drgnął jak poparzony i z całych sił odepchnął się od niego osłabionymi nadal ramionami.
- Auć! - syknął, jako że uderzenie o twardą zbroję zabolało jego, nie łowcę, a to sprawiło lócënehtarowi dodatkową przyjemność.
- Biedna ptaszyna nie da rady nawet niestawiającemu oporu lócënehtarowi, co? - powiedział z wyraźną satysfakcją i puścił całkowicie Kruka. Teraz mógł już swobodnie walczyć, więc podniósł się na nogi górując nad większością ludzi, którzy wyczuwalnie stracili ducha. Rozgromił ich w okamgnieniu, bez najmniejszych problemów, a kiedy dołączyli do niego wszyscy towarzysze, z którymi przyszedł, uznał to za dobry znak i porę do wycofania się. Nie dlatego, że musieli, ale dlatego, że ludzie powinni zauważyć śmierć króla i królowej zamiast stawać w obronie trupów.
- I? - dopytał Lassë, który właśnie szył z łuku do znajdujących się dalej wojowników.
- Wszystko gotowe. To zimne trupy, możemy wracać.
- Więc... - elf nie dokończył. Poczuł, że kręci mu się w głowie, a żołądkiem zaczynają targać spazmy. Upadł na kolana i podparł się na rękach.
- Lassë?! - Earen doskoczył do niego obejmując ramieniem. - Co się dzieje?
- N... Nie wiem. - wydusił chłopak blady i czerwony na przemian. - Coś jest nie tak... - ale to akurat widzieli. Elf zamknął oczy czując, jak coś napiera na jego umysł. Chciał stawiać opór, ale znajome uczucie sprawiało, że nie potrafił. Bał się, że znowu zostanie zamknięty, w jakiejś bezsensownej, wydumanej pół-rzeczywistości. To właśnie ten strach sprawiał, że żołądek buntował się pragnąc wyrzucić z siebie strach. Lassë nie mógł dłużej się opierać. Pozwolił by znajoma, ogromna siła wtargnęła do jego bezbronnego umysłu i na chwilę otoczyła go ciemność.
Kiedy zaczął odzyskiwać zmysły, otaczała go ciemność, nieprzenikniony mrok. Słyszał w nim szepty i nagle poczuł się bezpieczny. Gdzieś z zakamarków pamięci wyłuskał wspomnienie z przeszłości. Wspomnienie snu, który miał, kiedy zaczynał swoją przygodę. Głosy, dawno zapomniane głosy Żywiołu, który wybrał go na tę wyprawę. To one zaczęły szeptać mu do ucha. Męski i żeński szept jednocześnie powtarzały te same słowa:
- Szukaj, bo ona powstanie. - nie rozumiał tych słów, ale pod jego powiekami zaczęły pojawiać się obrazy, zaś głosy dodawały coraz więcej szczegółów do swojej wypowiedzi.
- Wbijesz swoją strzałę w jej pierś... - mówił mężczyzna.
- Rozetnij ją, wypatrosz. Znajdź w jej ciele serce i wyrwij je zanim powstanie. - kończył kobiecy.
- Musisz je rozciąć swoją strzałą, gdyż one przynależą do Żywiołu.
- Wyjmij z niego kryształ, który w nim ukryła i zniszcz go w smoczym ogniu.
- Dopiero wtedy wiedźma naprawdę zginie, a wojna dobiegnie końca. - zakończyło męskie oblicze Żywiołu, do którego przynależał.
- Wróć do ciała, wróć do przyjaciół. - podjęła nagląco żeńska manifestacja.
- Spiesz się! - rzucił męski głos na tyle ostro, że chłopak poczuł huk w głowie i gwałtownie otworzył oczy, które jak się okazało, do tej pory były zamknięte.
Lassë był oszołomiony, jasność dnia uderzyła go boleśnie, jakby otrzymał cios w twarz.
- To... nie koniec! - wyrzucił z siebie i na czworakach, na oślep próbował pełznąć w stronę namiotu. - Ona jeszcze żyje! Ożyje! - poprawił się już powoli widząc więcej. U jego boku klęczał Earen i to on nie pozwolił mu przypadkowo podpełznąć do atakujących wojowników. - Wiem co robić! Muszę się do niej dostać!
- Pomogę mu, a wy nie dopuszczajcie do nas nikogo. - powiedział szybko griffin i podniósł Lassë niemal niosąc go do namiotu, który teraz był oblegany ze wszystkich stron, jako że ktoś musiał usłyszeć słowa elfa i zrozumieć je dosłownie lub opacznie, ale wojownicy chcieli dostać się do środka za wszelką cenę.
Elf dzięki pomocy griffina mógł odzyskać utracone kontaktem ze swoimi Żywiołami siły. Rozejrzał się po namiocie, a jego wzrok zatrzymał się na ciele kobiety, z której prawego oka obficie leciała krew. To wystarczyło. Trup nie krwawi. Krew zatrzymuje się w ciele, ponieważ serce nie bije, nie wypycha jej ranami, a stygnące ciało sprawia, że gęstnieje, zastyga.
- Co planujesz zrobić? Mogę oberwać jej łeb, jeśli...
- To nic nie da. - Lassë odetchnął i sięgnął po strzałę do kołczanu na plecach. Nie miał czasu do stracenia. - Przytrzymaj ją za ręce, na wypadek, gdyby próbowała się wyrwać. Resztą zajmę się ja. Muszę. Zostałem wybrany. - oświadczył i podszedł do kobiety siadając na jej brzuchu, kiedy tylko silne dłonie Earena zacisnęły się na nadgarstkach wiedźmy. - Wiem, jak cię zabić dziwko! - syknął przez zęby nawet nie wiedząc skąd w nim ta cała złość. Jednym gwałtownym ruchem wbił strzałę głęboko w jej pierś. Poruszyła się, wierzgnęła, jej zakrwawione oko drgnęło, ale Earen trzymał mocno jej ramiona, zaś Lassë powoli przesuwał się w dół, więc całym ciałem powstrzymywał jej nogi przed wierzganiem. Ciągnął za sobą strzałę, która rozcinała ciało wiedźmy. Ciemna, czarna krew buchnęła z wnętrza, ale on nie przestawał. Jego strzały były niezawodnie ostre, ale cięły tylko skórę, mięśnie, tkankę tłuszczową, zarysowywały kości. Mimo wszystko ciął w dół, a później na bok, w miejsce, gdzie planował sięgnąć po serce. Nie było szans dostać się do niego między żebrami, więc strzałą zaczął piłować jedno z nich, to które najbardziej utrudniało mu dostęp. Był po same ramiona pokryty czarną krwią, czuł że z wiedźmy znowu uszło życie, ale nie miał czasu na myślenie o tym. Zaraz znowu zacznie się regenerować!
Kiedy niemal przedarł się przez twarde, grube żebro, złapał za nie obiema rękami. Ślizgały się od krwi, ale musiał poradzić sobie mimo to. Ciągnął i skrzywił się z odrazą, kiedy kość uległa pękając, posyłając w powietrze krople krwi. Sięgnął z obrzydzeniem i podchodzącą do gardła żółcią w głąb rozciętej piersi szukając serca. Znalazł je i pociągnął czując poważne mdłości, kiedy wyczuwał, jak odrywa je od żył i tętnic. Odciął je zakrwawionym grotem i rzucił na ziemię. Uklęknął przy nim, kiedy Earen patrzył na niego uważnie z mieszaniną obrzydzenia i przerażenia płynącego z troski o chłopaka. Lassë tymczasem znowu ciął, ale tym razem patroszył serce, w którego wnętrzu bez trudu znalazł szkarłatny kamień. Upewnił się, że jest jedynym i wstał chwiejnie. Był wyczerpany psychicznie, co wpływało na fizyczne zmęczenie.
- Musimy wracać. - powiedział walcząc ze swoim ciałem. - Otsëa... On musi... - nie wytrzymał. Zwymiotował pod swoje nogi i machnął zakrwawioną ręką odganiając Earena, który chciał mu pomóc. - Otsëa musi to spalić w swoim ogniu. - wyrzucił z siebie i chwiejnie, ale już bardziej zdecydowanie wyszedł przed namiot by zebrać swoich towarzyszy i razem z nimi wrócić jak najszybciej do obozu.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, udało się krukowi choć tylko częściowo, ale można było się spodziewać że wiedźmy nie da się tak łatwo zabić... Lockhart stanął w obronie... kruk aż go zaskoczył swoim postepowaniem... żywioły w końcu odezwały się do Lesse mówiąc jak całkowicie pozbyć się wiedźmy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń