niedziela, 14 września 2014

110. I wtedy zapadła cisza...

- Nie jestem tchórzem! - głos Kruka był donośny i miał w sobie taką dawkę wściekłości, że pewnie mógłby ich wszystkich wysłać na tamten świat, gdyby tylko zechciał. - Można powiedzieć o mnie wszystko, ale nie to, że jestem tchórzem!
- Więc... Udowodnij mi to. - lócënehtar patrzył na niego wyzywająco – Wiem, że jesteście kłamcami, szarlatanami, naciągaczami, mrocznymi wiedźmami. Podobno nawet zjadacie swoich zmarłych. Nie obchodzi mnie to, jeśli udowodnisz, że tchórzem nie jesteś. Oj, nie rób takiej miny! Chcesz wiedzieć dlaczego miałbyś mi udowadniać cokolwiek? Może dlatego, że musisz mieć jaja jeśli chcesz mnie skłócić z Armią Ras. Nie interesuje mnie kim są, co robią, za jaką cenę. Obiecali mi wolność i święty spokój w świecie bez ludzi, a ja wierzę, że to możliwe. Znajdę sobie kogoś, założę rodzinę, postaram się o dzieci, chociaż hybrydy nie mogą ich mieć. Ale ja będę próbował, bo może się udać. Podczas tej wojny wydarzyło się już wystarczająco wiele cudów, by znalazło się miejsce dla kolejnego, tym razem po tych starciach. - łowca mówił całkowicie poważnie, nie odrywał wzroku od oczy Kruka nawet na chwilę. Wręcz go nimi przyciągał. Ta pewność siebie, ta wiara w wypowiadane słowa. - Dawniej nie miałem żadnych marzeń. Najmniejszych. - skrzywił się – Żadnych planów. Tylko cel. Cel mojego ojca, który zginął dawno temu. Służyłem jego synowi, który nie był wart mojej uwagi, ale miał w sobie cząstkę ojca, więc spełnialiśmy jego zachcianki i bezustannie pamiętaliśmy o woli ojca, o zniszczeniu smoków, która zabiły jego królową. Ale to przestało się liczyć, kiedy zrozumiałem, że po unicestwieniu wszystkich ras przyjdzie pora i na nas. Lócënehtarzy przestaną istnieć wraz z całą resztą, ponieważ nie są do końca ludźmi. Ale po tej stronie barykady mam szansę na życie i przyszłość, na nowy początek. Czy ty Kruczku nie chcesz zacząć od nowa? Nie chcesz mieć marzeń, które uczynią z ciebie kogoś więcej niż tylko głupiego szamana, który nie może liczyć na niczyj szacunek? Zabicie lub unieszkodliwienie jednej głupiej wiedźmy to niewielka cena za przyszłość malującą się w jasnych barwach.
Znowu zapanowała cisza, która wwiercała się w ich umysły wraz z echem wypowiedzianych niedawno słów łowcy. Nikt nie spodziewał się tej tyrady, takich wyznań, ale czy łowca nie zaczął działać na przekór wszelkim oczekiwaniom już wcześniej? Przecież przyłączył się do nich, a teraz wspólnie planowali jak zabić króla, dziecko jego ojca, syna marnotrawnego.
- Udowodnię ci, że nie tchórzę! - odezwał się w końcu Kruk. - Pozbędę się wiedźmy, ale więcej nie kiwnę palcem! Nie przeszkodzi wam w zabiciu każdego, kogo tylko będziecie chcieli. Ale w zamian chcę lócënehtara. Tak jak było obiecane. - otrzymał w odpowiedzi skinienie głową i to mu wystarczyło. Od Otsëa, od łowcy, którego imienia nie znał, gdyż oni podobno ich nie posiadali, od maga, który wcześniej złożył mu propozycję.
- Więc zabierajmy się do pracy. - rzucił niemal wesoło łowca i zaczął powoli, ze szczegółami wyłuszczać swój plan.

Łowca, Jean-Michael, Earen i Lassë byli gotowi do drogi. Z trudem wyjaśnili Deviemu dlaczego ma zostać w obozie i nie może iść z nimi, ale zrozumiał, kiedy tylko łowca smoków wyraził swoje wielkie zainteresowanie jego osobą. Ktoś taki byłby na pewno łatwo wyczuwalny dla wiedźmy, a nie mogli ryzykować życia chłopaka. Już sam Lassë mógł być problemem, gdyż to właśnie jego wiedźma zamknęła w innym świecie, ale jej intencje były bardzo jasne. Chodziło o pozbycie się elfa. Elfa, którego misją było dotarcie aż tutaj i zażegnanie konfliktu. Bez niego pewnie nigdy nie wygrają, żywioły wybrały przecież właśnie Lassë. Otsëa pożegnał się z nim czule z daleka od ciekawskich oczu, a teraz pozostał na swoim stanowisku mając u boku dziwnie zainteresowanego jego osobą Skorpiona oraz żądnego walki Wilka, który kiedyś porwał Lassë, zaś teraz nie miał nawet czasu żeby o tym pamiętać. Wszyscy byli na swoich miejscach, Niquis trzymał się z daleka by ni połączyć się niewidzialną nicią z łowcą, co uniemożliwiłoby im działanie w tej grupie.
Nadszedł czas. Wyruszyli osłonięci zaklęciem i tylko łowca był widoczny, co irytowało go i spowodowało, że co jakiś czas życzył sobie być informowanym, że inni wciąż podążają za nim i trzymają się w bezpiecznej odległości.
Najpierw wyprowadził ich z obozu bezpieczną drogą, która nie pozwalała by zidentyfikowano miejsce, z którego wyszli. Odkrył ten zagajnik, kiedy zmierzał do Armii Ras i wtedy poznał zgubne skutki tego miejsca, które w jakiś zaczarowany sposób przyspieszało czas i sprawiało, że ludzie gubili się tam notorycznie. A przecież to takie maleństwo, kilka drzew na krzyż. Może właśnie dlatego był tak niebezpieczny? Naturalna taktyka obronna.
Musieli pokonać spory kawałek, ale w końcu ich oczom ukazał się obóz zupełnie inny niż ten, w którym żyli od czasy rozpoczęcia się wojny. Nikt ich nie zatrzymał, a raczej nikt nie stał na straży by odciąć drogę łowcy. Prosta droga ku zwycięstwu i zabiciu wroga. Gdyby tylko mieli na tyle szczęścia później.
- Czujesz jej obecność, Kruku? - szepnął z nicości Earen. Mieli pewność, że nikt poza łowcą ich nie słyszy, więc mogli porozmawiać przynajmniej przez chwilę.
- Słabo, ale jest tutaj. Nie ma wielkiej mocy, a więc jej zaklęcie wiązania waszego elfa z innym światem musiała stworzyć poprzez ofiarę z krwi. - no tak, co jak co, ale na krwi to Kruk się akurat znał. - Muszę znaleźć się od niej przynajmniej pięć metrów. Nie ważne, czy będzie nas dzielić mur, namiot, cokolwiek innego. Pojmę ją.
- Więc miejmy to od razu za sobą. Zbliżymy się do króla najbardziej jak się da, a ona będzie w pobliżu, może nawet u jego boku. Postarajcie się nie rozpychać za bardzo – łowca ruszył w stronę serca obozu, gdzie stał trochę większy namiot królewski. Spojrzał ostro w oczy strażnika i wyprężył się jakby chciał byś jeszcze większy niż naturalnie. - Czy teraz nasz władca znajdzie dla mnie czas, czy znowu mnie odprawicie mając w nosie to, co mam do przekazania?
- W tej chwili jest bardzo, bardzo zajęty. - łócënehtar chciał się z nim kłócić, ale usłyszał stęknięcie dochodzące z wnętrza namiotu i to wystarczyło by domyślił się, co jest grane. Szczęście w nieszczęściu. Może i nie wejdą do środka, ale wiedźma była właśnie z królem i najwyraźniej na tyle zajęta, że stanowiła łatwy cel.
- Rozumiem, że to królowa? - zapytał z przekąsem nawet nie oczekując odpowiedzi. - Czy on planuje w ogóle zająć się wojną? - miał nadzieję, że stercząc tutaj, wysłuchując jęków i stęków dochodzących z namiotu i na wszelki wypadek zaczepiając strażników, ułatwi swoim niewidocznym towarzyszom zbrodni pracę. Mógł tylko wierzyć, że wykorzystali okazję, bo kolejnej może nie być.
- Nasz pan wie najlepiej, kiedy i czym należy się zajmować! - powiedział gniewnie strażnik, ale na tyle cicho by jego głos nie dotarł do namiotu. Nie chciał psuć zabawy swojemu królowi, to oczywiste.
- Może i tak, ale nie moim zadaniem jest obskakiwać jego namiot przez cały dzień i prosić o audiencję w czasie, kiedy Armia Ras powoli zarzyna naszych ludzi! - strażnik nie wiedział co na to odpowiedzieć, więc milczał zmieszany. Strzał w dziesiątkę.

Tymczasem Jean-Michael widząc, że łowca wziął na siebie ciężar rozmowy i zawracania głowy straży, skupił się na swoich towarzyszach by każdy z nich wiedział, gdzie podziewa się inny. Okazało się, że Kruk już drobił za namiot królewski szukając miejsca, w którym znajdzie się najbliżej wiedźmy. Zbierało mu się na wymioty, kiedy słyszał jej udawane jęki. Trzeba być głupim człowiekiem żeby uwierzyć w tak oczywiste kłamstwo. Tyle, że ludzie byli głupi, więc po co w ogóle to rozważać i zaprzątać sobie tym głowę?
Kruk przystanął czując mrowienie w całym ciele. Tak, tutaj jej moc była najsilniejsza, chociaż nadal o wiele słabsza niż można byłoby się spodziewać po zaklęciu rzuconym na elfa. Musiała przelać wiele krwi by nadać mu taką moc przy tak ludzkich umiejętnościach magicznych. Wiedźma nie należała do ras, była tylko utalentowanym człowiekiem. Czasami trafiali się tacy, kiedy magowie krzyżowali się z ludźmi, ich dzieci miały dzieci, a następnie ich dzieci także miały swoje.
Palce prawej ręki Kruka zamieniły się w szpony. Wbił ostre pazury w lewą dłoń na tyle głęboko by obficie krwawiła. Zlizał spływającą do łokcia krew i zamknął oczy. Tak, była idealna. W końcu należała do niego, do Wędrowca Przemierzającego Światy, jak nazywano go pośród jego ludu. Uważając na to co robi, wymalował na ścianie namiotu runy, a następnie wyrecytował zaklęcie pomagające mu skupić się na celu, jaki sobie obrał. Tym razem był nim umysł wiedźmy, która może poczuła, jak ją przenika, ale na pewno nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje.
Powoli rozłożył skrzydła szybując przez pustynię pokrytą nasiąkniętym krwią piaskiem w kolorze posoki. Ani jednego złotego ziarenka. Przez tę bezkresną, śmierdzącą trupem krainę przedzierał się człowiek. Drobny, słaby. Najwyraźniej dziecko. Obserwował je, kiedy wspinało się na wzniesienia i zjeżdżało w dół, babrało się we krwi, którą przesiąknięty był piasek. Widział wyraźnie węże wijące się pod powierzchnią. Zostawiały zygzakowate ślady, a krwawy piach zapadał się tam, gdzie jeszcze przed chwilą były.
Milutkie myśli, jak na seks z mężem. Wiedźma albo miała problemy psychiczne, albo była tak obojętna na wszystko i zakochana we władzy, że jej wewnętrzne myśli skupiały się na czymś, co manifestowało się właśnie w ten sposób. Pozwolił jednak temu światu istnieć dalej. Nie miał pojęcia kim jest dziecko, ale musiał się tego dowiedzieć zanim zaatakuje i zniszczy moc drzemiącą w wiedźmie. Kwestią czasu było, kiedy kobieta zrozumie, że nie jest sama. Jego zadaniem było więc odnalezienie manifestacji wiedźmy w jej świecie i wyłupanie jej oczu, w których tkwił ten element magii, który pozwalał nią operować swobodnie. Bez oczu zostanie rozsadzona przez własne umiejętności. Nie dosłownie, ale w umyśle, a to oznaczało również śmierć fizyczną. Nikt nie będzie za nią płakał bo jej mąż dołączy do niej niedługo później.
W tym świecie nie było wiatru, ale wydawało mu się, że słyszy jego dudnienie, jakby w swoich ludzkich uszach. Ziemia, nad którą się unosił drżała, coś kotłowało się w piachu. Dziecko zatrzymało się i najwyraźniej przerażone spoglądało na ustępujący piach, spod którego wyłaniała się wielka, paskudna bestia. Kształtem przypominała robaka, którego głowa była tylko wielką, otwartą ciągle paszczą o trzech krążkach ostrych zębów i wijącym się jęzorze. Potwór zaczął zasysać krew, a dziecko przesuwało się z każdym łykiem coraz bliżej potwora.
„To ona!” teraz Kruk był tego pewien. Zanurkował w stronę łba w poszukiwaniu oczu, ale niczego podobnego nie dostrzegł, a jednak potwór najwyraźniej go wyczuł. Zadrżał, a jego szczęki skierowały się w stronę nadlatującego zagrożenia. Kruk wyhamował, ale właśnie wtedy dostrzegł przebłysk czegoś jasnego w ciemnej paszczęce skierowanej do niego zębiskami. Coś białego? Czy naprawdę było białe pośród tej góry ciemnego, czarnego i czerwonego paskudztwa, które wiło się próbując szybko wygrzebać z ziemi?
Musiał zaryzykować. Jego bystre, ciemne oczy omiotły już całe cielsko i nigdzie nie dostrzegło żadnych oczopodobnych wypustek, nalotów, odbarwień. Tylko to mignięcie jasności w otwartej, uzębionej paszczy. Nie miał zamiaru się wahać. Zawrócił by raz jeszcze zbliżyć się do potwora z większej odległości nabierając przy tym tempa. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ucierpi w tym starciu. Trzy pierścienie zębów to nie lada wyzwanie, kiedy trzeba wlecieć w paszczę bestii będącej wiedźmą z krwi i kości.
Nagle zrozumiał, gdzie jest, pojął co się dzieje. Ten świat był łonem tej wariatki! Była w ciąży, król ją zapłodnił, a teraz w jej łonie rozwijało się dziecko, którego nie chciała! Pozbywała się go za pomocą magii wiejskich znachorek! Bestia była nią, była trucizną mającą wywołać poronienie.
„To dziecko i tak zginie.” przypomniał sobie Kruk „Tak jak zginie ona i wszyscy ludzie”. Zatrzepotał skrzydłami i ruszył w stronę sięgającej po niego coraz wyżej paszczy.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, bardzo mi się spodobała postawa tego Lockharta, pieknie przegadał Kruka, może się wszystko udać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń