niedziela, 7 września 2014

109. I wtedy zapadła cisza...

Lassë potrzebował trochę czasu aby dojść do siebie, ale kiedy tylko był w stanie mówić, poprosił o to by odwdzięczyć się Krukowi za to, co dla nich zrobił. Gdyby nie on, elf nadal tkwiłby w tym dziwacznym świecie stworzonym przez wiedźmę. Ale co jeśli zaatakowała nie tylko jego? Może dlatego lócënehtar nadal nie zabił króla? Ona stoi na jego straży, a on tkwi w popapranym śnie bez cząstki pamięci?
- A skoro o Krukach mówimy... - Fer-kee-sar, który odwiedził właśnie Lassë skrzyżował ramiona na piersi. - Musimy mieć sprzymierzeńca przynajmniej w jednym z nich. Jest nam potrzebny by pozbyć się tej baby. Jean-Michael może i jest silny i utalentowany, ale brak mu doświadczenia. Nie ma z nią szans. - mag siedzący przy łóżku Lassë, którego doglądał przez ostatnie dni pokiwał głową zgadzając się w pełni.
- Nie chcę żeby mnie zabiła, a w ten sposób skończę. Nawet Devi mi wtedy nie pomoże, bo czymkolwiek jest, nie włada magią.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, że nie pomoże nam za darmo, o ile w ogóle się zgodzi?
- Dlaczego nie mielibyśmy go przekupić lócënehtarem? - ifryt zaczął głośno myśleć. - Nie jest w prawdzie pełnoprawnym smokiem, ale hybrydy także mają swoje dobre strony. Mają łuski, smoczą krew, część siły i wytrwałości... Niech go sobie weźmie, niech robi z nim, co chce.
- Fer... - Otsëa westchnął ciężko.
- Tak, wiem, że to niemożliwe i byłaby to zdrada i to z twojej strony. Żartowałem! Ale możemy dać mu innego łowcę. Takiego, który nie przyłączył się do nas.
- Możemy zaproponować, że nie będziemy się wtrącać jeśli sam postanowi jakiegoś upolować. - westchnął w końcu ciężko Otsëa. Jego dłoń bezustannie przeczesywała długie włosy elfa. - Rozmowę z nim weźmie na siebie... - bard wodził wzrokiem, ale mag już wiedział, że to jego zadanie. Skinął głową z westchnieniem. Nie trzeba było nic mówić, bo wiedział już wystarczająco dużo.

Kruk siedział na obrzeżach obozu Armii Ras, kiedy Jean-Michael podszedł do niego z chęcią rozpoczęcia rozmowy i przekonania „parszywego szarlatana” do współpracy. Nie odezwał się od razu, jakby uznał, że najpierw musi pojawić się między nimi jakaś nić porozumienia, niewypowiedziana zgoda na negocjacje. Nie było sensu od razu strzelać i pudłować, kiedy ma się do dyspozycji tylko jedną strzałę. Lepiej przymierzyć, trafić i zwyciężyć.
Jean-Michael patrzył przed siebie niewidzącym spojrzeniem i nie myślał o niczym. Powoli oczyszczał umysł by móc w ogóle na trzeźwo podejść do tego mężczyzny, który siedział obok. Niemal nagi, zasłonięty tylko w pasie przepaską z czarnych i niebieskich piór, ze sporych rozmiarów ptasią czaszką opatrzoną wielkim dziobem na głowie.
- Wiem czego chcecie. - odezwał się swoim zachrypniętym głosem Kruk. - Nie podoba mi się to. My nie angażujemy się w konflikty innych, ponieważ nic z tego nigdy nie mamy. Nie lubicie nas, a my się tym nie przejmujemy.
- Nie musicie się angażować, kiedy wojna was nie dotyczy, ale co w sytuacji, kiedy wynik oznacza także waszą przyszłość? Wiesz, że mają po swojej stronie wiedźmę i nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Poza tym, chcemy dać ci wolną rękę zagarnięcie dla siebie całego lócënehtara. Nie tego, z którym mamy układ, ale każdego innego, który stanie przeciwko nam. Będzie twój, nikt z nas się nie wtrąci.
Kolejna dłuższa chwila ciszy, tym razem poświęcona Krukowi, który musiał zważyć propozycję pod względem opłacalności. Armia Ras miała po swojej stronie smoka, ale nigdy go nie oddadzą. Gdyby nie był otoczony przyjaciółmi, może dałoby się go zdobyć i poddać eksperymentom, magicznym badaniom, ale nie było o tym mowy w sytuacji, kiedy jest uwiązany do smyczy trzymanej przez kilka, może nawet kilkanaście osób. Ale lócënehtar, którego Rasy wolałyby się pozbyć był niezłym interesem. Nikt się nie wtrąci, nikt mu nie pomoże, a Kruk zdoła go pojmać dzięki współpracy swojego plemienia. Do tej pory musieli trzymać się z daleka od łowców, ponieważ byli niemal niezwyciężeni, ale teraz... Teraz wiedział doskonale, że smok zdołał osłabić znacznie kilku łowców, a to ułatwiało sprawę. Ranni, nawet poważnie, byli bezcenni do badań, mogli posłużyć magii i nie byli już tak niebezpieczni. Jasne, to nie to samo, co smok, ale jednak lepsze niż nic. O niebo lepsze.
- Potrzebuję czasu na zastanowienie. Znajdę was, kiedy podejmę decyzję. - odezwał się w końcu podnosząc z kamienia, na którym do tej pory siedział. - Znajdę ciebie. - sprecyzował i ruszył w stronę odwrotną do obozu, najpewniej do swoich ludzi by wraz z nimi zadecydować, czy opłaca im się wziąć udział w tej wojnie, chociażby tylko po to by pozbyć się wiedźmy mogącej kiedyś stanowić zagrożenie także dla ich ludu.

- Nie mam całego czasu świata! - powiedział poirytowany lócënehtar patrząc gniewnie na strażnika, który pilnował dostępu do namiotu króla. - Mamy wojnę, a ja nie otrzymałem od niego żadnych rozkazów! Marnuję czas! - wściekał się by ukryć prawdziwe poirytowanie jakim był brak sposobności na zabicie tego cholernego człowieka. Gdyby nie to babsko! Gdyby nie ta wiedźma, która zjawiła się niespodziewanie i teraz nie odstępowała na krok tego starego... - Róbcie sobie, co chcecie! - syknął w końcu prosto w twarz strażnika. - Moi bracia są poważnie ranni, wasza armia została zdziesiątkowana przez Armię Ras, więc w sumie macie rację, po co zadbać o ostatniego łowcę smoków, cholerną hybrydę, która jako jedyna może równać się z każdym! - odwrócił się na piecie i wymaszerował zanim człowiek zdążył się do niego odezwać. Po jego czerwonej zbroi nie został ani ślad.
- Pieprzone, cholerne wypluwki natury! - przeklinał do siebie kierując się w stronę swojego namiotu, który przejął po jakimś zabitym człowieku. Teraz miał ochotę zabić ich wszystkich! Jak to możliwe, że wcześniej nie zwracał uwagi na to, jak jest traktowany przez te ludzkie ścierwa?! Za dużo czasu spędzał w drodze, za mało u boku króla. To na pewno było powodem jego wcześniejszego niedopatrzenia. - Zabiję was wszystkich!
Tym razem nie były to czcze groźby, ale planował wprowadzić zmiany w swoim planie i przenieść wojnę do serca obozu, a sercem był król i jego świta. Nie miał czasu ani ochoty bawić się w przepychanki i narażać się w towarzystwie wiedźmy. Nie miał pojęcia ile potrafi i jak bardzo może mu zaszkodzić. Postanowił więc wrócić do obozu Ras i tam zaplanować wszystko wraz z dowódcami, którzy choć niechętni względem niego, szanowali jego siłę i mogli go zaakceptować tak jak zrobił to tamten bard.
Bez problemu przedostał się do przeciwnego obozu i zaczął wydawać rozkazy napotkanym wojownikom chcąc by znaleźli dowódców i jak najprędzej przekazali im życzenie łowcy smoków, który pragnął się z nimi widzieć. Sam tymczasem zaszył się w namiocie taktycznym, do którego wpuszczono go bez problemu, co zaskoczyło go, ale i miło połechtało. A więc mu ufali. W pełni oddali się w jego ręce. To wywoływało przyjemne dreszcze gdzieś w środku jego ciała.
Wydawało mu się, że minęły wieki zanim ktokolwiek się zjawił. Na początku mag, który przyprowadził bladego i najwyraźniej chorego elfa, później bard i ifryt. Najwyraźniej na kogoś jeszcze czekali. Wszystko na to wskazywało, atmosfera była łatwa do odczytania, toteż łowca nie odzywał się stojąc w kącie i czekając. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy w namiocie zjawił się przyprowadzony przez Skorpiona Kruk. Kruki były przecież jeszcze bardziej nienawidzone od lócënehtarów.
- Mówiłem, że muszę pomyśleć! - wściekał się niespodziewany gość.
- Więc myśl tutaj. - rzucił obojętnie Otsëa. - Łowco, ty nas wezwałeś.
I zaczęło się. Bezimienny łowca, któremu nigdy nie nadano imienia, tak jak innym hybrydom, zaczął od wyjaśnienia sytuacji. Mówił o królowej, której należało się pozbyć najpierw, o miejscu, w którym kryje się król, o swoim planie wykorzystanie umiejętności każdego z obecnych w imię zakończenia walki.
- Mag potrafi uczynić was niewidzialnymi. Ja zaprowadzę was do obozu, wspólnie rozpętamy tam piekło, a w tym czasie wasi ludzie zaatakują ze wszystkich stron by odwrócić uwagę ludzkich wojowników od ich władcy. To tak w najprostszych słowach, ale czy chcecie znać szczegóły, tego jeszcze nie wiem. - jego spojrzenie wydawało się tak szczere, że Kruk aż się zakrztusił śliną. Obaj byli kimś kogo nie powinno tam być, a jednak się pojawili. A mało tego, łowca najwyraźniej spiskował z Armią Ras!
- Co za ciekawa gromadka. - odezwał się Kruk i zaczął krążyć po namiocie z groźnym, ironicznym uśmiechem. - Nic o sobie nie wiedzie, oszukujecie się, a jednak współpracujecie chcą pozbyć się ludzi... To bardzo interesujące. Czy wiesz w ogóle co zaproponowano mi za pomoc? - zwrócił się do łowcy. - Wiesz kim są ci, których masz przed sobą? - kontynuował dalej, ale wbrew przypuszczeniom nikt nie zareagował, nie przerwał mu.
- Pracuję z tymi, którzy mi zaufali pozwalając na swobodny dostęp tutaj. - łowca postanowił to w końcu powiedzieć głośno. - Obiecali mi wolność i spokój, kiedy pozbędziemy się ludzi. Będę jednym z nich, kiedy wojna dobiegnie końca. Będę nietykalny jak długo wykonam swoje zadanie i porzucę swoje zajęcie!
- Twoi bracia mają być moją nagrodą. - rzucił Kruk z satysfakcją i roześmiał się widząc zaskoczoną minę łowcy. - A więc nie wiesz? W zamian za pozbycie się wiedźmy mogę wziąć jednego z was.
- Tego, który stanie przeciwko nam! - przerwał mu Jean-Michael. - To różnica! Wróg naszego wroga może być sprzymierzeńcem, ale przyjaciel naszego wroga również staje się wrogiem! - mag spojrzał w oczy łowcy – Stając przeciwko nam stanowią zagrożenie także dla ciebie. Wiesz o tym doskonale. Jeśli nie opowiedzą się po naszej stronie mogą równie dobrze zginąć, jak i być naszą kartą przetargową. - jego proste, szczere spojrzenie świadczyło o tym, że mówi prawdę.
- Jeśli nie zdradzą, a przeżyją Wojnę Ras, to ja stanę się ich celem. - powiedział w końcu chłodno hybryd i powiódł wzrokiem po zebranych. Tylko on wiedział, co działo się teraz w jego umyśle, który musiał zaakcentować wybory płynące z pragnienia. - Zdradzam syna mojego króla, a tym samym swoich braci. Poświęcę ich jeśli trzeba. - i tylko on wiedział ile kosztowały go te słowa. - Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. - zwrócił się bezpośrednio do Kruka. - Zostań lub wyjdź, bo ja mam zamiar dopracować mój plan w każdym calu i zrealizować go perfekcyjnie z twoją pomocą lub bez niej, szarlatanie. Jestem hybrydą, ale okazuje się, że również mam swoje zachcianki i właśnie w imię tych zachcianek mam zamiar działać w swoim imieniu i porzucić marzenia mojego ojca. A ty? Na ile jesteś samolubny, a na ile zwyczajnie tchórzliwy?

I wtedy zapadła cisza...

3 komentarze:

  1. nie mam pojęcia, czemu nikt nie kwapi się, żeby napisać chociaż pół słowa komentarza do tak genialnego opowiadania?
    treść właściwa: huhuhu, lócënehtar coraz bardziej zaskarbia sobie moją sympatię. to, jak ładnie zgasił kruka było fenomenalne! myślę, że szarlatan jest zwyczajnie tchórzem i woli nie mieszać się bezpośrednio w wir walki, żeby nie odnieść obrażeń. lócënehtarowie jakoś nie hołubią więzom krwi, więc co za różnica, że Kruk będzie mógł zabrać jednego z jego braci? mniej wrogów do pokonania! :)
    pozdrawiam i z niecierpliwością oczekuję kolejnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa i za komentarze. Nie mam szczęścia do czytających i komentujących ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, jak widać Lockhart jest w stanie wiele uczynić dla wolnosci, ciekawe jaka bedzie decyzja Kruka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń