niedziela, 27 lipca 2014

104. I wtedy zapadła cisza...

Umowa została zawarta. Życie ludzkiego władcy za życie lócënehtara. Ten pomysł nie podobał się jednak Fer-keel-sarowi, który spoglądał nieprzyjaźnie w stronę smoka. Był wściekły, jako że bard dard sam podjął decyzję i nie konsultował jej z nim. A przecież powinien!
- Zdradzi nas i zginiemy marnie! - syknął ifryt, kiedy już nie mógł dłużej wytrzymać napięcia. - Zginiemy tylko dlatego, że zaufałeś łowcy smoków! Parszywej hybrydzie, która nie powinna istnieć!
- Wybacz, ale podobnie jak twoje dziecko, które wykluło się z twojego związku z tiikeri. - w oczach smoka krył się żal, ale jego słowa były lodowate i pewne. Książę poczerwieniał, ale nie zaprzeczył, wiedział ile w tym prawdy. - Podobnie, jak Devi, który został przemieniony krwią dżina. Tak, słyszałem już o tym. - dodał szybko. - Powiedział mi Jean-Michael. Ufam temu lócënehtarowi ponieważ widzę, że chce żyć. Podróżował, uganiał się za mną, poznał świat i chce mieć szansę na nim istnieć. Nie spieszy mu się do śmierci. Rozumiesz? Dlatego nas nie zdradzi. Mówił prawdę. Ich twórca nie żyje już od lat, a jego miejsce zajął syn, który pała nienawiścią do nas wszystkich. Tutaj nie chodzi już o Rasy, tutaj chodzi o każdą istotę, która nie jest zwyczajnym zwierzęciem. Ten konflikt dotyczy tak samo nas, jak i jego. Jeśli będzie w stanie, zabije ludzkiego króla, wypatroszy go, a wojsko zacznie powoli upadać. Zaufaj mi jeśli nie ufasz jemu.
- Nie zaufam ci nigdy więcej jeśli on zawiedzie! - prychnął ifryt.
- W takim razie mogę czuć się bezpieczny. - Otsëa uśmiechnął się chytrze. - On nie ma pojęcia, że ufam jego chęci życia i dlatego podejrzewa, że nie wierzymy w ani jedno jego słowo, a przynajmniej ty. Więc nie zawiedzie. Ponieważ będziesz mu patrzył na ręce.
- Niech ci będzie. Czekam na rezultaty, ale nie będę w tym czasie siedział z założonymi rękami. Jeśli twój łowca zawiedzie, będziemy musieli poradzić sobie z tym sami. Potrzebujemy więc ludzi, którzy zdołają wyśledzić ludzkiego władcę.
- Niquis i Earen – odpowiedział nagle Otsëa. - Uważają na lócënehtarów, a więc mogą także rzucić okiem na ustawienie wojsk pod względem możliwych kryjówek tego parszywego tchórza.
- Będą w stanie mieć wszystko na oku?
- Teraz? Kiedy mamy po swojej stronie kogoś, kto będzie trzymał w szachu innych łowców? Tak, myślę, że dadzą sobie radę. W razie potrzeby mamy kogoś, kto wcześniej nas ostrzeże.
- Pokładasz w nim zbyt wielkie nadzieje.
- Może. Ale wierzę, że chce żyć bardziej niż zabijać. A teraz zajmijmy się wojną zamiast hybrydami. Mamy do rozegrania kolejną partię naszej gry z ludźmi. Proponuję burzę piaskową dziś w nocy. Przywianą z pustyni, gwałtowną. My zostaniemy ochronieni przez magów, oni będą musieli jakoś ją przetrwać.
- Może to jest sposób na nich. Powoli ich wyniszczać... W sposób zapewniający bezpieczeństwo nam. - ifryt skinął głową.
- Zwodziliśmy ich długo, kiedy próbowali tu dotrzeć. Szło nam całkiem nieźle. Może to jest sposób także na teraz. Mogli przejrzeć podstęp i wydostać się z naszej pułapki, ale nie oprą się sile żywiołu. Pradawnego, nad którym panują tylko dżiny. Nawet skorpiony są mu poddane, ale należą do ziemi, nie do pustyni, nie do słońca, które nią włada. Nawet wy żyjecie tylko na pograniczu.
- Tak, to prawda. Dżiny mają moc płynącą z pradawnego żywiołu. Żałuję, że ja na to nie wpadłem. - Fer-keel-sar uśmiechnął się wyrozumiale. - Co ze mnie za dowódca?
- Doskonały, ponieważ wybrałeś sobie najlepszych generałów. A teraz do pracy. Musimy zwołać dżiny, Niquisa i zawrócić Earena.
Ifryt roześmiał się i poklepał przyjaciela po ramieniu. Skinął mu głową. Zabrali się do pracy na pełnych obrotach. Skoro lócënehtar działał, to nie wypadało żeby oni nie robili nic. Musieli działać i upewnić się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. To samo dotyczyło łowcy, więc mogli tylko mieć nadzieję, że pojawi się wcześniej w ich obozie bądź zdołają jakoś do niego dotrzeć. Lepiej żeby był świadom tego, co nastąpi. Chociaż... Może powinien sam sobie radzić? Może działania Armii Ras pomogą mu pozbyć się znienawidzonego władcy?
- Nawet jeśli mu się nie uda, powie nam gdzie mamy szukać tego popaprańca. - powiedział po chwili ifryt, czym zaskoczył przyjaciela. A więc wierzył, że łowca może chcieć z nimi współpracować i nie planuje zdradzić!
- Nie zostawi nas na pastwę losu, nie martw się. Nawet jeśli zawiedzie, pojawi się tutaj by nam pomóc. Przekonasz się. - wiara barda była niezachwiana lub sądził, że dzięki niej może zmusić los do posłuszeństwa.
*
Łowca spiął długie włosy w ciasny kucyk by nie przeszkadzał mu w czasie możliwej walki. Jego zadanie nie było łatwe, a więc wolał się przygotować. W końcu król zawsze był pilnowany, nigdy nie przebywał sam ze swoimi ludźmi, ponieważ gdyby któryś zdradził to inni mogliby ochronić władcę. Zresztą, podczas rozmów z lócënehtarami król nigdy nie znajdował się w zasięgu miecza, czy włóczni. Nie ufał hybrydom pozostawionym mu przez ojca. I może słusznie skoro teraz miał zostać zdradzony?
Nie... Zdrada była wynikiem braku zaufania i pogardy, z jaką władca patrzył na hybrydy. Wrogowie mieli prawo spoglądać na nich takim wzrokiem, ale nie człowiek, któremu służyli, za którego do niedawna oddaliby życie! Ktoś taki nie miał prawa im rozkazywać, nie miał prawa liczyć na ich oddanie!
Bard był pod tym względem zupełnie inny. Byli wrogami ze względu na niesnaski w przeszłości, różnili się pod względem charakterów, co wyszło już przy okazji ich pierwszego spotkania. A jednak było w nim coś przyjaznego, coś co wskazywało na to, że nie kieruje się uprzedzeniami i potrafi dać szanse każdemu. A może to wcale nie było prawdą? Może tylko tak się wydawało teraz, kiedy pokazał, jak dalece potrafi obdarzyć zaufaniem hybrydę, wybryk, sztuczny płód?
Łowca uśmiechnął się lekko pod nosem. To było zabawne. Osoba, po której nie spodziewałby się niczego dobrego okazała się dla niego milsza niż człowiek, który powinien być mu drugim ojcem. Zresztą, sam był teraz inny, jakby pojmanie przez skorpiony coś w nim odmieniło, dotarło do serca i pozwoliło mu poczuć. Nie od razu, nawet nie wtedy, kiedy błądził po pustyni z winy dżina. Tak naprawdę dostrzegł zmianę dopiero w chwili, kiedy dotarł do swojego pana, który przywitał go jak zwykłego śmiecia, jak swoich poddanych, wieśniaków, niepotrzebnych rzemieślników. Ha! Lepiej traktował swoich ludzkich rycerzy niż niepokonanych niemal łowców smoków! Jak w ogóle można uważać, że armia ludzi zastąpi potężną grupę dorównującą sile smokom?! Czyż nie oni je wyniszczyli, kiedy jeszcze byli liczniejsi, zanim stracili życie w wojnie z tymi bestiami i została ich zaledwie garstka?
Może inni go poprą, kiedy pozbędzie się władcy? Pójdą za nim, nie będą wspierać ludzi, wybiorą życie? Czy jako hybrydy nie mieli prawa stworzyć własnej rasy? Kto im tego zabronił? Oczywiście, musieliby rozmnażać się między sobą, co było niemożliwe z powodu braku samic, lub ze smokami, które wytępili... Ludzkie kobiety się nie nadawały, były zbyt słabe by utrzymać w sobie taki płód. A więc łowcy mieli wymrzeć? Inne rasy nie zgodzą się mieszać swojej krwi z hybrydami ludzi i smoków! Nie wspominając już o płodzie, jaki mógłby się zrodzić z takiego związku... Ale i tak mogli żyć! Podróżować, cieszyć się wolnością, może gdzieś osiąść na stałe i rozpocząć wszystko na nowo? Spełniać marzenia, które nagle pojawiłyby się w ich istnieniu, a teraz były zdominowane przez pragnienie ich niewydarzonego króla. Wygrana Ras oznaczała nowy początek i uwolnienie się od niewolniczej woli człowieka.
- Wolność... - szepnął cicho mężczyzna i rozmasował szponami kark. To brzmiało tak dziwnie w jego ustach. Nigdy nie sądził, że wyrwie się z tego pasma krwawej pogoni za smokami, czy raczej za tymi, których mógł uznać za smoki. Od kiedy stracił swój eliksir nie mógł mieć pewności z kim ma do czynienia.
Łowca opanował się szybko. Nie mógł jeszcze pozwolić sobie na marzenia. W ogóle nie powinien. Przecież zdradzi, ale równie dobrze sam także może zostać zdradzony! Nie ma pewności, że bard nie okaże się oszustem! A jednak mu zaufał. Ale to nie usprawiedliwiało przedwczesnego planowania nowego życia skąpanego w krwi ojca, w krwi człowieka, który powinien być mu bratem. No właśnie. Ludzie byli tacy bezczelni. Ale czy w takiej sytuacji którakolwiek z ras postąpiłaby inaczej? Może... To dziecko... Ten dziwny ludzki chłopiec, który był z bardem i jego drużyną na pustyni. On wydawał się inny. Był odważny jak na dziecko, daleki od zwykłego człowieka.
- Na zbyt wiele sobie pozwalasz. - skarcił się szeptem i wyprostował plecy spoglądając z góry na zwiadowców, których mijał idąc do obozu ludzi. Czas upewnić się, gdzie ukrył się jego „król”.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, oby się udało temu Lockhartowi może i inni łowcy dołącza do niego do pomocy....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń