niedziela, 13 lipca 2014

102. I wtedy zapadła cisza...

Jedno głębokie cięcie, porównywalne z zadrapaniem pazurami bestii, krew zaczęła przesączać się przez palce usiłujące powstrzymać krwawienie. Złota, świetlista, przypominająca sok owoców.
- Pij. - polecił Anis podsuwając chłopcu pod usta swoje rozcięte ramię. - Musisz pić nawet jeśli będzie ci od tego niedobrze. Im więcej wypijesz tym lepiej. To niezbędne żebyś stał się kimś innym. Pij, Devi.
Chłopiec przygryzł wargę, powstrzymywał łzy, jakie zbierały mu się pod powiekami w tamtej chwili, ale objął drobnymi ustkami głęboką ranę i zaczął ssać. Zaciskał mocno oczy próbując myśleć o czymś innym. Krew dżina miała świetlisty kolor i dziwny smak, wodnisty, ale aromatyczny, słodki i cierpki jednocześnie. Malec nie potrafił tego określić, ale rozumiał jej znaczenie. Wiedział, że musi pić by pomóc opiekunowi. Jego żołądek zaprotestował, ale on nie dał za wygraną. Ssał, połykał, powstrzymywał wymioty. Potrzebował mocy, nawet jeśli nie zadziała, gdyż chłopiec nie czuł się jakoś inaczej. Zauważył, że wokół jest cicho i pusto, a przecież gdzieś z oddali docierały teraz do niego dźwięki bitwy. Gdzieś tam był sam Jean-Michael i gdzieś tam niedługo zjawi się śmierć by zabrać ze sobą tych, których sobie upodobała.
Devi zassał bardziej zdecydowanie. To nie był sok z owoców, chociaż kolorem krew Anisa mogła go przypominać.
- Spokojnie, daj jej płynąć przez ciebie. - powiedział uspokajająco, chociaż słabo dżin. - Zaraz poczujesz silny ból w kościach, zaczniesz się zmieniać.
- Nie mówiłeś, że zaboli! - powiedział strachliwie chłopiec spoglądając na sceptycznego teraz mężczyznę, który polizał ranę na swoim nadgarstku i zaleczył go pozostawiając tylko słabo widoczną bliznę.
- Czy ty zawsze działasz, a dopiero później słuchasz? - zapytał chłopca, który zarumienił się cały.
- Czasami. - odbąknął i zatoczył się tracąc równowagę.
- Zaczyna działać. Lepiej usiądź. - polecił chłopakowi mężczyzna, który złapał go lekko za rękę i pomógł mu zająć jakieś w miarę bezpieczne i miękkie miejsce.
Devi poczuł ostry ból, przed którym przestrzegał go mężczyzna. Promieniujący na całe ciało, niesamowicie bolesny przechodzący przez kości, jakby wypełniał je zamiast szpiku. Chłopiec krzyknął i zacisnął mocno usta, zagryzł zęby, zacisnął pięści. Nie chciał krzyczeć, ale przychodziło mu to z trudem. Naprawdę nie spodziewał się takiego bólu, takiej męczarni. Wszystko zaczęło go boleć, kości chrzęściły w ciele, rozpadały się na drobne kawałeczki i znowu schodziły w całość. Ból był nie do wytrzymania, Devi niemal tracił przytomność i oddałby wiele by naprawdę do tego doszło, ale ból jednocześnie trzymał go w pełni świadomym. To była tortura, a on był tylko dzieckiem, a jednak się nie poddał, myślami był przy Jean-Michaelu, którego śmierć przeczuwał tak boleśnie, że nie mógł tego znieść. Śmierć przyjaciela byłaby jeszcze bardziej bolesna niż to, co działo się teraz z jego ciałem, więc wytrzymywał. Ciało stawało mu się obce, jakby je opuścił umierając, ale wcale go nie widział, jak to wyobrażali sobie czasami ludzie. Nie unosił się nad nim, nie miał wizji jego umierania. Po prostu był bólem, cały był bólem i udręczeniem.
Jego dusza była uwięziona w tym obcym ciele, jakby wykonanym z drewna, pozbawionym czucia poza bólem wszystkiego, całego jestestwa. Płakał i dławił się tym płaczem, miał dosyć, ale nie błagał by to się skończyło, ponieważ wiedział, że się nie skończy, wiedział, że musi do tego dojść jeśli chce stanąć na nogi i być kimś silniejszym, kimś zdolnym do pomocy opiekunowi.
Wieki, minęły całe wieki zamknięte w zdecydowanie zbyt krótkim czasie. Jak można tak cierpieć przez całe lata, ale jednocześnie cierpieć tylko przez kilkadziesiąt minut? To niemożliwe, nienormalne!
- Czy to koniec? - zapytał zmieniony głos, którego nie dało się poznać i przypisać do żadnej osoby, która była w tym namiocie.
- Myślę, że tak, Devi. A przynajmniej na to wygląda. - przyjrzał się chłopcu, który już chłopcem nie był. Devi był teraz wzrostu przeciętnego mężczyzny, szczupły raczej, może trochę zbyt kościsty, ale to dało się zmienić z czasem zupełnie naturalnie. Jego złote włosy były teraz dłuższe, związane w wysoki, niedbały kucyk, a jednocześnie poniżej niego zaplecione misternie, chociaż równie niedbale z tyłu głowy i przechodzące w liczne długie i zdobne węże z mythrilu, w których wnętrzu kryły się jasne pasma. Po bokach włosy zaczynały się zmieniać w złote zawijasy, które kładły się delikatnie na skórze skroni, która w tym miejscu wydawała się złota łuską. Urodziwa twarz chłopaka była blada, nieskazitelna, skryta za krzywą grzywką niemal zasłaniającą prawe oko. Znad czoła wyrastały ostre, zakrzywione rogi złotego koziorożca. Nawet uszy uległy przekształceniu. Teraz były szpiczaste, długie, ozdobione kilkoma kolczykami, a zza nich wymykały się długie pasemka włosów podpiętych onyksowymi spinkami. Dłonie chłopaka były jak szpony, podobnie jego stopy. Wystarczyło jednak, że Devi wykonał gwałtowny ruch, a całe jego ciało przyoblekło się w ciemną zbroję, jakby składającą się z drobnych kwadratowych płytek, których łączenia lśniły złotem.
Devi był wystraszony tym, co się działo. Jego ciało samo wytwarzało zbroję, nie mówiąc już o jego zmianach. Malec musiał nauczyć się na nowo funkcjonować i poruszać w tym ciele. Okazało się jednak bardzo zgrabne w ruchu, praktyczne i silne.
- Ale... Cz... czym ja mam walczyć? - zrobił żałosną minę, która sprawiła, że twarz zupełnie nowego Deviego przypominała buźkę tego, którego tak dobrze znali wszyscy w obozie.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet czym jesteś. - przyznał dżin, który teraz zaczął odczuwać zwątpienie. Czy naprawdę mógł stworzyć to... tę istotę? Czy miał do tego prawo?
- Nie ważne, coś wymyślę. Teraz muszę iść pomóc Jean-Michaelowi! - chłopak podniósł się z ziemi i ruszył przed siebie upadając. Nie potrafił poruszać się tak, jak powinien, ale wiedział, że nie ma czasu na zbyt długą naukę. Znowu wstał i kolejny raz zaczął operować swoimi zmienionymi kończynami.
Anis nie ruszył za nim. Nie miał sił by się podnieść. Musiał odzyskać utraconą energię i miał nadzieję, że chłopak sobie poradzi. Przecież powstał by zmienić świat razem z tym małym tygryskiem, który teraz patrzył za nim ciekawie, ale nie wyszedł z namiotu. Zaczął za to atakować nogi siedzącego dżina w zabawie zupełnie nieadekwatnej do sytuacji.
Deviego nikt nie zatrzymał chociaż spoglądano na niego ze zdziwieniem. Chłopiec chwiał się momentami na nogach, potykał, ale szło mu coraz lepiej. Im bliżej był zgiełku walki, szczęku mieczy, świstu cięciw, tym więcej nabierał pewności siebie. Jego umysł oczyszczał się, ciało reagowało samoistnie.
- Jean-Michael, gdzie mam cię szukać! - powiedział do siebie wściekle i ruszył biegiem w stronę, która, jak wiedział, była przeznaczona dla magów i ich zaklęć, kiedy atakowali w szyku. Musiał znaleźć swojego opiekuna. Żywego! Innej opcji nie akceptował.
Przedzierał się między walczącymi, wypatrywał tego, który jako jedyny go interesował. Nawet nie wiedział, kiedy sięgnął do głowy i zacisnął dłonie na rogach. Szarpnął, a one poruszyły się, jakby wychodząc z jego głowy, zamieniając się w dwie szable. Devi nie myślał. Po prostu zaczął nimi walczyć torując sobie drogę między ludźmi. W jego głowie kiełkowała tylko jedna myśl, a było nią odnalezienie maga. Czuł, że śmierć jest coraz bliżej, podąża za nim i doskonale wie, gdzie szukać Jean-Michaela, w przeciwieństwie do niego. Chłopak postanowił podążać jej śladem. Krok za krokiem, pchnięcie i cięcie za pchnięciem i cięciem. Podążał tropem czarnego boga póki jego wzrok nie napotkał na swojej drodze znajomej sylwetki.
Jean-Michael opadał z sił, był wycieńczony używaniem magii oraz walką za pomocą broni. Nie był wojownikiem, ale ukrywającym swoje umiejętności wiejskim weterynarzem. Nie ważne ile miesięcy był w drodze, ile małych potyczek stoczył. To była jego pierwsza prawdziwa walka, a śmierć stała za jego plecami ciemnym cieniem, który wyciągał po niego swoje szpony.
Devi rzucił się w tamtą stronę, stanął między śmiercią i swoim opiekunem, warknął gotowy do walki. Nie odda maga za żadne skarby. Śmierć miała postać wysokiego, zwalistego człowieka z toporem w ręce. Zlanego krwią i potem, niemal oszalałego.
- Nie oddam go! - warknął pewnie Devi i natarł na wroga zostawiając zaskoczonego Jean-Michaela za sobą. Zaskoczonego, ale nie głupiego. Devi mógł być inny, ale nadal był sobą. Zmienionym człowiekiem z czasów, kiedy przypadkiem dorósł przedwcześnie. Wtedy wyglądał okazalej, ale jego twarz nie zmieniła się przesadnie. Była szczuplejsza, bardziej niesamowita, ale to nadal był on.
Jean-Michael nie mógł w to uwierzyć. Stał i patrzył, jak jego mały podopieczny, teraz już inny, niemożliwie inny, walczy z przeciwnikiem, który sprawił tyle problemu magowi.
- Żywioły, Devi... - wydusił z siebie, a po jego policzkach spłynęły łzy.
Chłopiec nie miał czasu żeby wyjaśnić cokolwiek. Jego dłonie zaciskały się coraz mocniej na szpadach, czuł jak przepływa przez nie siła drzemiąca w jego wnętrzu. Jego broń była nim samym, jego częścią. Nikt nie mógł się z nim równać, nie w chwili, kiedy walczył dla swojego opiekuna, dla osoby, która była dla niego całym światem.
W rzeczywistości starcie to było łatwiejsze, niż początkowo mogło się wydawać. Devi miał przewagę. Taką, której nie miał nikt inny. Poczuł, jak jego broń wnika w ciało przeciwnika, w końcu to poczuł i zrozumiał. Jego ciało wypełniło się strachem, ale nie potrafił odstąpić. Tkanka po tkance ostrze przeszło na wylot. Tkanka po tkance wracało tą samą drogą. Chłopak słyszał chrzęst kości, o które się otarło, czuł opór i nagły jego brak, jakby przebijał warstwy skóry, tak jak wtedy, kiedy zszywał Earena. Tyle tylko, że teraz zabił, a nie pomagał.
Ze łzami w oczach spojrzał na stojącego w miejscu i spoglądającego na niego maga.
- To ja. - powiedział płaczliwie i wybuchnął przykucnąwszy, chowając twarz w ramionach. Jego odrzucona właśnie broń rozbłysła i drobnymi, złotymi kulkami osiadła na jego głowie ponownie przyjmując postać rogów.
- Devi, co ty zrobiłeś? - Jean-Michael westchnął i przykucnął obok. Wokół toczyła się zaciekła walka, a oni jakby o tym zapominając żyli sobą nawzajem. - Co ty najlepszego zrobiłeś. - mężczyzna objął mocno chłopca i przytulił do piersi jego złotą, niecodzienną głowę.
- Bo byś zginął! - wyłkał chłopak i otulił opiekuna mocno ramionami. Może i jego ciało uległo zmianie, ale cała reszta pozostawała taka sama. - Anis mi pomógł. Żebym mógł... cię uratować!
- Uratowałeś, Devi. Ciii. - mówi do szpiczastego uszka. - Ale teraz musimy walczyć dalej, jeśli mamy się stąd wydostać. - nie trzeba było mu mówić, że nie ma już powrotu. Devi podjął decyzję, a teraz musiał przyjąć na siebie całą odpowiedzialność za nią. - Musimy walczyć.
- Dobrze. - powiedział niewyraźnie chłopiec i odsunął się ocierając swoje zielone oczka.
Jean-Michael nie mógł się nadziwić temu, jak dziwacznie wygląda teraz jego podopieczny, jak nieludzko, ale był uroczy. W końcu był Devim. Uśmiechnął się lekko by podnieść dziecko na duchu.
- Razem damy sobie radę, głuptasie. - powiedział i skupił moc, która zmaterializowała się na jego dłoniach w postaci dwóch świetlistych, jadowicie zielonych kul.
- Tak! - chłopak ucieszył się już pokrzepiony i znowu sięgnął po swoje rogi, które zmieniły postać w jego dłoniach.
Oj, będą mieli do pogadania. Ale to po walce, teraz lepiej żeby niedawny malec nie wiedział, że dostanie burę, kiedy walka się skończy. Przecież uratował magowi życie. Jean-Michael doskonale o tym wiedział. Czuł już bliskość objęć śmierci zanim pojawił się chłopak. Bał się jej, ale nie mógł przed nią umknąć. Był wyczerpany, ale wystarczyło, że pojawiło się to dziecko, a wszystko się zmieniło. Moc wróciła, chęć do życia również. Devi uratował mu życie samą swoją obecnością, a co dopiero umiejętnościami walki. Cudowne dziecko. Nie. Już nie dziecko. Mężczyzna. Mały mężczyzna.

hello_friend_by_sakimichan-d5andbt

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, o tak Devi zdarzył ocalić maga, ale czeka go wielka bura za to co zrobił, ciekawe jak inni zareaguja na ta zmianę Deviego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń