niedziela, 6 lipca 2014

101. I wtedy zapadła cisza...

Słysząc o pomyśle ifryta na sprowokowanie ludzi, griffiny nie miały najmniejszej chęci odmawiać pomocy. Były wręcz zapalone do obrzucenia wrogich wojsk odchodami. Pocierpią przez chwilę ostry smród, a następnie pozbędą się go w efektowny sposób, prosto na głowy wrogów. Earen obiecał przeprowadzić to natarcie w chwili, kiedy tylko bomby będą gotowe, a pomysł szybko rozszedł się po całym obozie, co poprawiło humor zdenerwowanych dotąd młodych oraz zmartwionych starszych. Nic więc dziwnego, że kolejne rozkazy zostały wydane natychmiastowo i w przeciągu kilku chwil ifryci pracowali w pocie czoła by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Przygotowanie bomb zajęło może godzinę, ale dla oczekujących na zabawę ras była to zaledwie chwila. Wszyscy zostali postawieni w stan gotowości, kiedy griffiny wylatywały unosząc się wysoko poza zasięg strzał ludzi.

Atak nastąpił szybko i niespodziewanie. Wroga armia sądziła, że atak z powietrza zostanie skierowany na tyły, by zmusić pierwsze linie do wymuszonego ataku. I wtedy zostali zaskoczeni. Pierwsza bomba rozbiła się pośrodku ich szyku, a jej smród wyraźnie podziałał na ludzi. Kolejne padały raz za razem, szyk poszedł w rozsypkę, ponieważ odchody Skorpionów Bojowych były nie tylko duszące, ale miały także właściwości żrące. Nie na tyle by zabić, ale wystarczająco by parzyć nagą skórę i wgryzać się w zbroje.

Tym właśnie sposobem Fer-keel-sar wymusił na ludziach atak. Nie mogąc znieść smrodu, nie będąc w stanie poradzić sobie ze żrącymi właściwościami bomb spuszczonych przez griffiny, wroga armia musiała przystąpić do działania i tylko na to czekała Armia Ras. Na możliwość wciągnięcia ludzi w pułapkę, wystrzelania ich, osłabienia magią.

Prawdziwa wojna rozpoczęła się jeszcze przed wieczorem.

*

Jean-Michael pomyślał o Devim, o jego głosiku i słodkim uśmiechu zanim podjął walkę z ludźmi. Jego chłopiec nie należał do żadnej rasy, był jak ten mały tygrysek, który wykluł się z jaja. I dlatego mag był zdecydowany dać z siebie wszystko, dla chłopca, dla jego przyszłości. Przez wiele lat nie wykorzystywał swoich umiejętności na maksymalnym poziomie, a teraz już od kilku miesięcy ćwiczył, starał się, szkolił swoje umiejętności dla tej chwili, kiedy to jednym zaklęciem mógł zaważyć o losie bitwy. Nie walczył w zwarciu, ale z bezpiecznego miejsca rzucał swoje czary.

Do czasu. Im dłużej trwała walka, tym trudniej było zachować odstęp. Ostatecznie magowie znaleźli się pośrodku starcia, otoczeni przez przyjaciół i wrogów musieli mieć oczy wkoło głowy. Jeden błąd mógł ich kosztować zbyt wiele.

*

Otsëa oczyścił umysł, a jego miecz orał ludzkie ciała głęboko i śmiertelnie. Był jak bestia i dlatego stanął na czele swojej grupy uderzeniowej. Obok niego walczył skorpion, który z wyraźnym zaciekawieniem spoglądał na smoka. Nie wiedział z kim ma do czynienia, wierzył w historię o golemie, ale czy nie miał wątpliwości? Widząc zgrabne, płynne ruchy Otsëa, jego bezlitosne spojrzenie i szacując umiejętności, wiedział tylko jedno – bard był osobą nie tyle niebezpieczną, co niepokonaną. Jego ciało skąpane we krwi, powaga na twarzy. Był jak demon, kiedy tańczył pośród trupów. Idealny, naprawdę idealny. Czy można się w nim nie zakochać? W takim wojowniku?

*

Pierwsze starcie zakończyło się wraz z zachodem słońca. Obie Armie pozbierały ciała rannych i zabitych, zajęli się tymi, którymi zająć się dało. To był przedsmak tego, co jeszcze na nich czeka, gdyż dopiero stanęli przed piekłem. Ale w tym wszystkim pojawił się pewien jasny punkt. Nad ranem, na niedługo przed rozpoczęciem się kolejnego starcia, po obozie rozeszła się informacja o powrocie dżina i elfa, Anisa i Lassë. Otsëa był na nogach w przeciągu jednej chwili. Spojrzał na zmęczonego podróżą, bladego kochanka i wziął go na ręce zanosząc do sanitariuszy, którzy mieli upewnić się, co do jego stanu zdrowia. Nie było czasu na rozmowę, ale bard napawał się widokiem kochanka. Za chwilę będzie musiał ruszyć do walki, ale teraz czerpał siłę z tego, że Lassë znowu był obok.

- Jesteśmy późno. Przez krasnoludy. - wyjaśnił młody elf.

- Opowiesz mi o tym wieczorem, kiedy przerwiemy natarcie. - na twarzy smoka pojawił się uśmiech.

*

Dżin nie miał nikogo, kto witałby go w taki sposób, ale nie odczuwał braku takiej chwili, gdyż nigdy jej nie znał. Nie spodziewał się też, że sam skieruje swoje kroki w stronę namiotu, w którym wyczuwał obecność małego człowieka, chłopca, z którym czuł się poniekąd związany wydarzeniami, które uwolniły jego lud spod władzy człowieka.

Devi spał wtulony w skóry, ślinił się na nie i pochrapywał cicho. Zaczął kręcić noskiem wyczuwając czyjąś obecność, natarczywe spojrzenie. Niechętnie otworzył oczy i spojrzał nieprzytomnie na stojącego w wejściu dżina.

- Anis? - wybełkotał. - Anis! Wróciłeś! - chłopiec zerwał się z miejsca i rzucił na dżina przytulając go. Tak entuzjastycznej reakcji dżin się nie spodziewał, ale czemu tu się dziwić, kiedy chłopiec tak łatwo przywiązywał się do innych? - Nie pozwalają mi walczyć, wiesz? - zaczął się żalić – Mam pilnować takiego małego kogoś... - rozgląda się za swoim futrzastym podopiecznym i wyciąga go spod koców. - O, nim. Ale ja chcę pomagać Jean-Michaelowi! Ja podsłuchałem, że zginęło już dwóch magów, a przecież zaczęli walczyć dopiero wczoraj! Mam złe przeczucia!- wydał usteczka. - A ty? Jesteś cały? - dopiero teraz zrozumiał, że zachował się nieładnie. Zaczął oglądać dżina dookoła, by mieć pewność, że temu nic nie dolega.

- Spokojnie, dzięki Lassë jestem cały i zdrowy. Mieliśmy pewne kłopoty, ale udało się nam uciec. - Anis przyjrzał się stworzonku, które właśnie ufnie próbowało się wdrapać po jego nodze do góry. Najpierw jako kociak, później wyciągając prosząco ręce jako dziecko. Dżin uniósł brew wysoko. Nie znał tej rasy. Spojrzał na Deviego, który wpatrywał się w dzieciaka zatroskany i odpłynął myślami do Jean-Michaela, który na pewno teraz szykował się już do wymarszu wraz z innymi magami.

- Devi, powiedz mi, jak bardzo zależy ci na Jean-Michaelu. - Anis podniósł wściekającego się teraz dzieciaczka z ziemi i pozwolił mu znowu zamienić się w zwierzątko, które zaczęło szaleć po jego ramionach i głowie. Niech się wybawi do woli, dżin miał przeczucie, że tak powinno być.

- Jak bardzo? - Devi był skonsternowany. Jak miał powiedzieć to co myślał albo czuł? Był dzieckiem, nie znał się na okazywaniu uczuć. - Bardzo. - rzucił trochę niepewnie, nie wiedząc, czy taka odpowiedź kogokolwiek usatysfakcjonuje.

- Więc może inaczej... Gdyby był sposób żebyś mógł tam iść i walczyć, pomóc mu, ale byłaby to droga tylko w jedną stronę... Podjąłbyś ryzyko?

- Znaczy, że gdybym umarł? - zapytał niepewnie Devi.

- Powiedzmy, że tak. Albo żyłbyś, ale nigdy niż nie był taki jak teraz. - dżin sam się zaplątał. - Nie będę owijał. Znam sposób żebyś mógł pomóc, ale to wymaga poświęceń. Tracisz dzieciństwo. Twoje ciało rozwinie się w sposób, którego nie zdoła pojąć nikt. Stworzysz nową rasę, tak jak ten malec, nieznaną jeszcze temu światu. Mogę to zrobić, ale cenę zapłacisz ty. Zmienisz się nie do poznania, dorośniesz.

- Ja już dorastałem! - wyjaśnia szybko chłopiec, ale Anis pokręcił głową.

- Nie w ten sposób. Na pewno nie w ten. To permanentne, może nawet bolesne. Ciało ulega deformacji, której nie da się zapobiec, która jest stała.

- Podejmę to ryzyko. - powiedział pewnie chłopiec. Im dłużej czekał tym bardziej się niepokoił. - Ja wiem, że Jean-Michael zginie jeśli mu nie pomogę. Zrobię wszystko żeby mu pomóc! Wszystko! - chłopiec był zdesperowany, więc Anis nie pytał więcej o nic.

Skinął głową przyjmując jego odpowiedź. Tak jak chłopiec czuł nadchodzącą śmierć swojego opiekuna, tak dżin miał przeczucie, że powinien poświęcić swoją krew  by zmienić ciało Deviego, pozwolić powstać kolejnej nowej rasie. Ten świat już nie miał należeć do nich, ale do nowych, do dzieci, które narodzą się po Wojnie Ras. Oni ochronią tę krainę dla młodych, zniszczą ludzi, a w zamian otrzymają spokój i nowy początek. Kto wie ile nieznanych ras pojawiło się już na świecie, o istnieniu ilu dawnych nie wiedzą.

- Obaj z tą małą bestią nadacie nowy rytm Żywiołom. - powiedział do Deviego. - Usiądź i musisz mnie słuchać jeśli chcesz żebym ci pomógł. Wykonasz wszystko, nawet jeśli uznasz to za niewłaściwe, jasne? - Devi nie wahał się, ale przytaknął. Dla Jean-Michaela zrobi wszystko, tak jak Jean-Michael niejednokrotnie poświęcał wszystko dla niego.

- Zrobię co każesz. - zapewnił głośno i zajął miejsce na swoich kocach.

- Więc nie zwlekajmy. - piasek zaczął unosić się wokół dłoni Anisa i formować na kształt ostrza, które ten chwycił mocno. - Nigdy nie będziesz już tym kim teraz jesteś, Devi. Pamiętaj, że cię ostrzegałem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, no no jaka reakcja Otsea na pojawienie się Lasse, ale i Anis został miło przywitanie przez Daviego, ciekawe co ten chce zrobić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń