niedziela, 20 lipca 2014

103. I wtedy zapadła cisza...

Walka wciąż trwała, kiedy Fer-keel-sar zwołał naradę.
- Tracimy zbyt wielu ludzi. - powiedział na wstępie. - Nie jesteśmy jak ludzie, nie możemy sobie na to pozwolić.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nasza długo wyczekiwana wojna rozpoczęła się dopiero wczoraj, prawda? - stojący przy stoliku z planszą do planów taktycznych Otsëa zacisnął palce mocno na dłoni Lassë, który dołączył do nich w namiocie dowodzenia.
- Wiem o tym i nie liczę na to, że zdołamy ją rozstrzygnąć nawet w przeciągu tygodnia! - syknął rozeźlony i poirytowany ifryt. - Nie sądziłem, że naprawdę kogoś stracimy, jasne?! Nazwij to jak chcesz, liczyłem na cud, ale nie nie zdarzył. Żywioły nie pojawiły się by nas ochraniać, a więc musimy zrobić co w naszej mocy by osłabić wroga. Odetnij wężowi głowę, a nadal może ukąsić, ale będzie powoli umierał, osłabiony z czasem przestanie zagrażać, rozumiesz? Musimy pozbawić ludzi głowy! Nadal będą się bronić i atakować, ale ich morale podupadnie, zaczną się wykruszać. Musimy zniszczyć głowę!
- Nie dostaniesz się do niej. - stwierdził po chwili namysłu Skorpion, który od pewnego czasu zachowywał się jak prawa ręka barda i nie odstępował go na krok. - Głowa jest dobrze chroniona, nie bierze udziału w walce. Nawet jeśli dostaniesz się za linię wroga, żaden mag nie będzie miał na tyle siły żeby utrzymać cię w stanie niewidzialności przez tak długi czas żebyś dostał się do ich króla.
- Na pewno jest sposób! Musimy dowiedzieć się, gdzie jest, w którym miejscu się ukrywa. To pozwoli nam dobrać dla niego sposób śmierci i metodę jej dostarczenia. Musimy to zrobić, musi się nam udać. Im więcej nas zginie, tym trudniej nam będzie odbudować nasze rasy. To ryzykowne, ale jedyne właściwe rozwiązanie. Nic innego nie jesteśmy w stanie zdziałać wystarczająco szybko, by zadać ludziom cios, który ich złamie.
- To się nie uda. - Otsëa pokręcił głową.
- Krasnoludy nie mają tu tuneli, którymi moglibyśmy przedostać się na tyły wroga, nie ma już czasu by je budować, a więc wszystko musi odbywać się na ziemi lub ponad nią. - Lassë w końcu zabrał głos. Nie było czasu by wysłuchiwać jego opowieści, ale po tych słowach można było domyślić się z kim się wiązała.
- Fer-keel-sar, Otsëa. - do namiotu bez żadnego ostrzeżenia wszedł Earen, który skinął głową obecnym w środku towarzyszom. Na sobie miał zbroję ze sztucznym ramieniem, którą stworzyli dla niego ifrydzcy zbrojmistrzowie. Działała bez zarzutu i pozwalała mu walczyć, być niemal równie sprawnym, co wcześniej, chociaż ręka nie nadawała się do chwytania. Była jednak śmiercionośną bronią sama w sobie, gdyż na jej końcu mieścił się masywny miecz, który można było odczepić od ciała mężczyzny w dowolnej chwili. A wszystko dzięki Otsëa, który zrobił użytek z kompetentnej gruby zbrojmistrzów. Teraz jednoręki griffin był równie pewny siebie, co poprzednio, o ile nie jeszcze bardziej. Mięśnie jego ramion były twarde niczym stal, zawsze gotowe do reakcji, ramiona szerokie. Jego ciało dostosowało się do nowych wymagań swojego pana. - Jest tutaj lócënehtar. - powiedział poważnie. - Chce z wami rozmawiać, ma propozycję. Jest sam, sprawdziłem to.
- Lócënehtar?! Tutaj?! - ifryt był naprawdę zaskoczony i nie tylko on, chociaż bard nie pokazał po sobie, jak dalece zszokowała go ta informacja. Earen miał ich odciągać jak najdalej od miejsca walki, a nie przyprowadzać tutaj.
- To ten sam, z którym już się spotkaliśmy. - griffin spojrzał wymownie na Otsëa, który zmarszczył brwi i skinął głową.
- Chce z wami rozmawiać. - powtórzył.
- Wprowadź go. - zadecydował bard i skinął uspokajająco na ifryta. - Wysłuchamy go, zniszczymy, w razie potrzeby. Dowiedzmy się czego chce jedyny sprawny łowca smoków w okolicy.
Odziany w czerwień, wysoki, czarnowłosy lócënehtar wszedł do ich namiotu pewnie, jakby był u siebie. Zaraz za nim stanął griffin blokując jedyną pewną drogę wyjścia.
- Nie mam zamiaru się bić. - zapewnił swoim głębokim głosem łowca. - Nasz ojciec zginął wiele lat temu, a jego miejsce zajął syn, który nie ma pojęcia, jak nas tworzyć. Potrafi wykorzystywać, chociaż mało rozsądnie. Dlatego tutaj jestem. Chcę z wami paktować. Nie obchodzą mnie inni, jestem tutaj dla siebie.
- Chcesz zdradzić? - zapytał Otsëa, który nie miał w zwyczaju wyszukiwać pięknych słówek, kiedy mógł postawić sprawę jasno. - O to ci chodzi?
- Nie chcę nikogo zdradzić! - ryknął hybryd. - Ojciec nie żyje, został syn! Syn, który pragnie byśmy zabijali smoki, tak jak chciał tego ojciec, tyle że syn chce także naszej śmierci, kiedy nie będziemy mu potrzebni.
- Nazywaj to jak chcesz. Dla mnie to nadal zdrada. - bard wzruszył ramionami nieporuszony. - Polujecie na smoki od wielu lat, po jednym tyranie pojawił się kolejny. Do tej pory nie zależało wam na zmianach. Wykonywaliście wszystkie polecenia, co się zmieniło?
- Co mną kieruje to nie twój interes! - warknął rozeźlony łowca i łypał groźnie na smoka.
- Doprawdy? - Otsëa uderzył w ironiczny ton. - A może chcesz odzyskać ten eliksir, który pozwalał wam widzieć smoki, a który ci zabrałem co? Może właśnie o to chodzi? Znajdziesz go, ukradniesz i sprawdzisz dla tego szaleńca, czy nie ma jakiegoś wśród nas?
- Był mój! - warknął mężczyzna w odpowiedzi. Bard potrącił wrażliwą strunę. - Oszukałeś mnie i ukradłeś eliksir! - jakim cudem nie czerwieniał tak jak jego zbroja, kiedy był taki wściekły?
- I dobrze zrobiłem skoro teraz chcesz się do nas przyłączyć. - na Otsëa nie robiło to żadnej różnicy.
- Zabijałbyś naćpany tym świństwem, a później przychodził skruszony? Lepiej że nie masz rąk splamionych krwią.
- Nienawidzę cię.
- Tak, domyśliłem się tego, ale nie obawiałeś się tutaj zjawić, a więc ufasz nam na tyle by wiedzieć, że cię nie zabijemy. Chociaż... Smoki mogłyby cię pokonać bez problemu, gdyby ich było tutaj więcej, prawda? A więc albo nam ufasz, albo wiesz, że nie ma tu nikogo, kto mógłby się ciebie szybko pozbyć. A jak się mają twoi poszkodowani koledzy, których ostatnimi czasy uszkodziliśmy? O ile pamiętam, udało nam się zabić z dwóch. A nie, wybacz. Zapomniałem, że tu nie takie proste. Są tylko poważnie uszkodzeni dzięki jadowi, zgadza się? Żeby was zabić trzeba dotrzeć do serca i zniszczyć je, a do tego potrzeba bardzo dużo żrącego jadu skorpionów.
- Nie zabiliśmy ich?! - Skorpion wytrzeszczył oczy patrząc na barda, który westchnął ciężko.
- A powiedziałem, że zabiliśmy? Jeśli tak, to musiałem mówić na głos o swoich pragnieniach, bo nie. Nie zabiliśmy ich. Są uszkodzeni, pewnie całkiem poważnie, a to oznacza, że ktoś musi ich dobić, mam rację? - uśmiechnął się nieprzyjemnie do łowcy.
- Tak się nie robi! Ja już rozgłosiłem, że ich zabiłem! - skorpion nie dawał za wygraną, więc bard zwyczajnie go zignorował.
- Wiele się działo po twoja nieobecność jak widzisz. - rzucił do kochanka i znowu skupił całą uwagę na lócënehtarze. - Jesteś pewny, że chcesz dołączyć do tej wesołej gromadki?
- Właśnie się zawahałem. - stwierdził z przekąsem łowca.
- Potrzebna nam głowa waszego króla. - rzucił bez ogródek Otsëa, czym wprowadził Fer-keel-sara w stan bliski zatrzymaniu akcji serca. - Musimy przechylić szalę zwycięstwa szybciej i bardziej zdecydowanie na naszą stronę. O ile my mamy wielu dowódców i nie mamy jednego władcy, o tyle ludzie są od niego zależni, a to oznacza, że możemy się ich pozbyć zaczynając od niego. My nie wiemy, gdzie się ukrywa i nie dostaniemy się do niego, ale ty masz okazję. Należysz do jego ludzi, masz dostęp do króla, a więc i masz okazję żeby się go pozbyć i pomóc nam tym w walce. W zamian dostaniesz wolność i spokój, bo po to tutaj jesteś, prawda? Nie chcesz umierać, a my nie zabiliśmy cię na pustyni, chociaż bylibyśmy wtedy w stanie.
- Chcesz zrobić ze mnie królobójce, zdrajce! - czyżby do łowcy dopiero teraz dotarło, że od samego początku właśnie taka miała być jego rola? Nie ważne czy zabije króla, bo i tak dopuści się zdrady, przynajmniej w opinii ludzi, nie swojej. Jego ojciec, król, który dał życie łowcom, hybrydom, był już od dawna martwy, a jego syn nie zasługiwał na taki sam szacunek. Chciał żeby lócënehtarzy niszczyli smoki, ale oczekiwał także, że będą na każde skinienie, będą jego katami, którzy nie ugną się przed niczym. - Zrobię to. - zdecydował niespodziewanie. Jeśli Armia Ras polegnie wszyscy łowcy i tak zginą, już on o to zadba. Jeśli wygracie, obiecujecie mi spokój i możliwość życia, jak każdy inny przedstawiciel waszej społeczności. Nie będę więźniem, będę taki jak każdy z was. Zgadza się?
- Tak. Osobiście dopilnuję, by wiadomość o tym rozniosła się na cały nasz niewielki świat. Będziesz jednym z nas.
- Zgadzam się. - wyciągnął dłoń do Otsëa. - Zabiję go dla was, pomogę w walce, pozbędę się innych łowców, jeśli nie staną po mojej stronie.
- Umowa stoi. - bard uścisnął rękę swojego do niedawna śmiertelnego wroga, który nawet nie wiedział, że układa się ze smokiem, a więc kimś kogo powinien zabić w imię celu, do jakiego został stworzony.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, o pięknie nawet nasz łowca się pojawił i chce się przyłączyć do armii ras pomysł z odcieciem głowy całkiem dobry...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń