niedziela, 29 czerwca 2014

100. I wtedy zapadła cisza...

Anis krzywił się i stękał, kiedy gałąź wżynała mu się w ciało, co miało miejsce niemal cały czas. Nie był typem przyzwyczajony do życia w lesie, pośród innych. Był dzieckiem pustyni, więc raczej nikogo nie mogło dziwić jego jęczenie i narzekanie. W pewnym stopniu ta słabość dżina bawiła jego towarzysza. Elf przynajmniej ten raz nie był najsłabszym ogniwem. To poniekąd wydawało mu się jeszcze bardziej absurdalne. Ofiara losu nagle urasta do rangi idealnego bohatera, a wszystko dlatego, że była przyzwyczajona do życia pośród drzew.
W tym miejscu spędzili wystarczająco dużo czasu by Anis odzyskał siły i był w stanie ruszyć w dalszą drogę w swoim tempie. Po deszczu zrobiło się ślisko, ale przynajmniej pozbyli się swoich zapachów z ciał i roślinności. Do czasu, ale jednak, więc musieli to wykorzystać. Zresztą, dżin nie chciał dłużej pozostawać w jednym miejscu, miał dosyć bezczynności, nie był do tego przyzwyczajony. Chodziło o to, żeby działać, uciekać, namawiać, zbierać wojsko.
- Odwiąż mnie i uciekamy stąd. Krasnoludów nie widać, nie słychać, deszcz przestał padać. Dam radę biec. Nie bój się, nie ma mowy o poślizgu. Nam się to nigdy nie zdarza.
- A jak często biegacie po mokrych liściach i trawie? - Lassë uniósł brew dając towarzyszowi do zrozumienia, że nie do końca ufa jego zapewnieniom.
- Nie, ale to na pewno nie może być trudniejsze, niż bieganie po sypkim piasku!
- Przekonamy się, kiedy zejdziesz na ziemię, bestio. - elf uśmiechnął się lekko – Chodź, odwiązujemy. - zabrał się za to sprawnie. To było tak zabawne i przyjemne, że nie można było się powstrzymać żeby nie podokuczać mężczyźnie, więc chłopak pozwolił sobie tylko na kilka uwag, które dżin nagrodził prychnięciami. Został jednak uwolniony i elf pozwolił mu zejść o własnych siłach z drzewa. Doskonale wiedział, co się stanie, kiedy dżin zeskoczy, ale nie mieszał się. Niech zarozumialec sam się przekona, jak trudno może być nieopierzonemu kurczakowi próbować sił w pływaniu.
- Szlag!
Elf zaśmiał się cicho pod nosem i pokręcił głową, jakby mówił: „Ostrzegałem”
- Jesteś cały? - zapytał spoglądając na gramolącego się na nogi dżina, który masował pośladki, które ucierpiały podczas upadku. Na domiar złego, jego nogi rozjeżdżały się na boki na śliskim poszyciu. Anis nie był przyzwyczajony do lasu, do deszczu, po prostu musiał nawyknąć zanim będzie w stanie działać. Tacy jak on tak właśnie mieli i nikt nie mógł tego zmienić.
Na szczęście obolały tyłek to niewielkie zmartwienie, więc Lassë mógł wziąć dżina pod rękę i prowadzić póki jego ciało nie nawyknie do takich warunków. Nie trwało to długo, ale i tak opóźniało ich zdaniem samego ciężaru. Był markotny, ciągle narzekał, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie odważył się biec. Jeśli upadł schodząc z drzewa, to co zrobiłby sobie w takim pędzie?
Obaj odetchnęli z ulgą, kiedy po godzinie marszu nic się nie stało i żadne odgłosy pościgu ich nie niepokoiły. Może krasnoludy dały sobie spokój? A może oddaliły się na naprawdę znaczną odległość sądząc, że uciekinierzy posunęli się zdecydowanie do przodu?

Przez dwa dni nie zdołali zwiększyć tempa, jako że deszcz wrócił zaledwie las zdążył trochę podeschnąć. Na domiar złego natknęli się także na lochę z młodymi, co zmusiło ich do ucieczki na drzewo, jako że Anis nie nadawał się do dalekiego biegania. Elf nawet nie powstrzymywał śmiechu. Bawił się świetnie słuchając narzekania mężczyzny na warunki panujące w tych rejonach, na zwierzęta, tęsknie wspominał pustynię, którą znał doskonale. Był słodki. Naprawdę był! W pewien sposób zachowywał się bardziej nieporadnie niż sam elf. Może to ich wspólna podróż tak na niego wpłynęła? Albo to wpływ znajomości z Devim, który każdego potrafił przekabacić na swoją stronę?
Wystarczyło, że słońce znowu zaczęło ogrzewać ziemię, a dżin znowu nabrał pewności siebie i był gotowy przejąć dowodzenie. Tym razem znalazł inny sposób by poruszać się sprawnie. Wziął towarzysza na barana, trzymał go mocno za nogi, upewnił się, że ten trzyma jego szyję w odpowiednim miejscu i już gnali między drzewami z prędkością, która znowu powodowała ból głowy u Lassë. Ten miał jednak wystarczająco dużo czasu, żeby się od tego odzwyczaić, ale równocześnie nabrać sił. Ostatecznie był więc bardziej wytrzymały, co pozwoliło im na pokonanie większego odcinka drogi. Niestety wystarczającego, by dotarły do nich krasnoludy.
To był tylko jeden postój, nie spodziewali się, że będzie miał miejsce zaraz na wyjściu z tuneli i najwyraźniej podziemny lud także się tego nie spodziewał.
Cisza, konsternacja, zaskoczenie, zrozumienie.

*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*!*

Otsëa ostatni raz spojrzał na horyzont za swoimi plecami karmiąc resztkę swoich nadziei. Nic nie zakłócało idealnej linii łączącej ziemię z niebem. Lassë i Anis nie wrócili, chociaż już od dawna nie pojawiły się żadne nowe wojska, a ich misję można było uznać za zakończoną, skoro i tak właśnie miało dojść do starcia. Mężczyzna ponownie skupił więc uwagę na wojskach Armii Ras przed sobą i widocznych w oddali ludziach. Nie było już czasu. Walka najpewniej miała rozpocząć się lada dzień, zdenerwowanie było wyraźnie wyczuwalne. Większość z wojowników nigdy nie uczestniczyła w prawdziwym starciu, a teraz mieli stanąć naprzeciwko uzbrojonych, gotowych na wszystko ludzi, których napędzała chęć władzy, dominacji, bogactw. Smok nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to robactwo tak bardzo się rozmnożyło. Byli liczniejsi niż Rasy, bardziej zgrani. Wydarzyć mogło się wszystko, a oni nie mogli już zebrać większej liczby osób gotowych ryzykować życiem.
Powiódł spojrzeniem ponownie po swoich ludziach. Dżiny, skorpiony, magowie, griffiny, minotaury i elfy, wilki, bazyliszki, węże, lisy, ifryci... byli zbieraniną wszystkiego i niczego. Różne rasy, różne plemiona, grupy. Ich młode i kobiety były w bezpiecznych miejscach, niektóre ukryte w azylu Fer-keel-sara, inne w lesie. Devi stawiał opór, ale Jean-Michael zdołał przekonać go by został z innymi dziećmi i kobietami. Chłopiec miał pilnować małej niewiadomej, która wykluła się z jaja ifryta i tiikeri i chyba tylko dlatego zgodził się zostać w bezpiecznym miejscu. Niestety, nie na długo. Młode nieznanej rasy nie potrafiło usiedzieć w zamkniętym pomieszczeniu pod pisakami, więc mag przeniósł je wraz ze swoim podopiecznym do swojego namiotu, który otoczył zaklęciami ochronnymi.
Wszystko wydawało się gotowe, pułapki zastawione, na wypadek, gdyby wróg przedarł się zbyt blisko, zaklęciami otoczono wszystkich wojowników, ale tylko w taki sposób, by magom zostało jeszcze dużo sił do walki z ludźmi, którzy na pewno mieli także swoje własne tajemnice, może nawet zdołali skłonić do współpracy inne rasy, które nieświadome zagrożenia, zgodziły się pomóc ludziom.
Niquis siedział na Earenie, którego zadaniem było unosić się nad polem bitwy i kontrolować sytuację na wypadek, gdyby w pobliżu pojawili się lócënehtarzy. W takiej sytuacji należało ich związać z tiiekri i wyprowadzić poza obręb pola walki, by nie mogli użyć swojej siły przeciwko Rasom.
Magowie, centaury, elfy i skorpiony stanowiły pierwszą linię, mającą rozpocząć atak od ostrzału, a następnie wycofać się za mur składający się z siły mięśni, minotaurów i trolli. Każdy miał swoje miejsce, swoje zadanie, którego nie można było pominąć. Każda jedna osoba była niezwykle istotna. Dżiny osłaniały boki, odpowiadały za ewentualne ratowanie rannych i utrudnianie życia ludziom. Skorpiony Bojowe czekały w pogotowiu wraz z jeźdźcami, który gotowi byli skorzystać z możliwości swoich wielkich bestii, w sytuacji krytycznej.
- Nie możemy być już bardziej gotowi. - ocenił sytuację Otsëa i spojrzał na Fer-keel-sara, który skinął potakująco.
- Zwłoka tylko ich bardziej zdenerwuje. Musimy sprowokować ludzi.
- Jak chcesz to zrobić? Nie możemy pozwolić sobie na atak jako pierwsi. Największe szanse ma ten, który najdłużej pozostanie na pozycji.
- Na twoim miejscu wcale bym się tym nie martwił. - ifryt uśmiechnął się przebiegle – Wykorzystamy tylko griffiny. Potrafią latać poza zasięgiem strzał i magii, nikt ich nie dosięgnie, a one będą mogły zbombardować ludzi. Chyba nie myślisz, że kazałem zbierać odchody naszych Skorpionów Bojowych dla czystej przyjemności? Bomby są już gotowe i wystarczy je tylko zabrać, a następnie spuścić na armię wroga. To ich sprowokuje, jestem o tym przekonany.
Otsëa nie skomentował. Skinął jedynie przyzwalająco. Sam nie wymyśliłby niczego lepszego, więc może ifryt miał rację? Dumni ludzie na pewno dadzą się sprowokować, jeśli obrzucą ich odchodami.
- Zawołajcie mi liderów gniazd griffinów. - zwrócił się do trójki młodych elfów, które miał u boku, jako posłańców. Byli najszybsi ze wszystkich Ras i dlatego liczył na nich w chwilach takich jak ta. - To podniesie morale naszych ludzi, przekonasz się. - zwrócił się jeszcze do smoka z uśmiechem wyrażającym dziecięce zniecierpliwienie.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, role się odwróciły, teraz w lesie to Anis jest taki nieporadny, mam nadzieję że uda się uciec od tych krasnoludów, na których przypadkowo się natknęli... już niedługo rozpocznie się walka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń