niedziela, 15 czerwca 2014

99. I wtedy zapadła cisza...

Lassë i Anisowi droga wcale nie upływała na podziwianiu widoków, ale na przedzieraniu się przez gęste zarośla, możliwie najdalej od uczęszczanych dróg, którymi poruszały się krasnoludy. Nie był to perfekcyjny plan ucieczki, ich ruchy były czasami nieporadne z winy stresu, który pojawiał się od czasu do czasu i wiązał się z byciem zauważonym lub usłyszanym przez pościg. I pomyśleć, że elfy powinny być bezszelestne, kiedy znajdują się w swojej domenie. Najpewniej powinny także wiedzieć, w jaki sposób zmylić węszące świnie, które podążały ich śladem, ale Lassë do normalnych elfów nie mógł się zaliczać. Był wybraną przez żywioł pokraką. Kimś, kto wcześniej nie wychodził ze swojego bezpiecznego schronienia. Od jak dawna o tym nie myślał? Od kiedy poznał Otsëa? A może i po jego poznaniu nachodziły go podobne myśli? Nie był tego pewny, ale wiedział, że to skutek braku barda, który od tak dawna stanowił jego towarzystwo, że teraz ciężko było zachować spokój, kiedy go zabrakło na dłuższy czas.

- Wiesz, nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi uciekać przed krasnoludami by ocalić przyjaciela, który będzie dla nich cenniejszy niż złoto. - przyznał Lassë podczas postoju zorganizowanego dla lepszego obeznania się w sytuacji i kierunku, w jakim powinni zmierzać.

- Ja nigdy nie myślałem, że będę uciekał przed kimkolwiek, a tymczasem byłem już zniewolony przez ludzi, a teraz okazuję się, że jestem pożądany przez małe, żyjące pod ziemią gnomy, o przesłodzonych uśmieszkach, bo chcą cię złapać i uczynić częścią ich kolekcji.

- Obawiam się, że gnomy są przyjemniejsze, bo nie trudnią się zbieractwem. A przynajmniej nie zbieractwem żywych istot. Z tego co wiem,gustują w martwych. Na przykład w skrzydełkach motyli, kiedy te padną.

- Mogę się pocieszać w takim razie, że nie trafiłem na krwiożercze gnomy, które zabijają i kolekcjonują. Chociaż... kto wie, co się ze mną stanie, jeśli mnie dorwą, ale nie zdołają oswoić, co jest nie tyle prawdopodobne, co pewne.

- Nie dostaną cię, spokojna głowa. - leśny elf zacisnął dłoń na jego ramieniu żeby dodać kompanowi otuchy. - Nie pozwolę żeby coś ci się stało. Jeśli będę musiał, będę walczył. Zresztą, mówiłem to już i nadal tak uważam.

- Więc ci ufam. - przyznał dżin i chyba nawet zdobył się na uśmiech, ale jego obraz rozmazał się elfowi przed oczyma, a szarpnięcie w dół wydusiło z niego całe powietrze.

Spadali! Nie rozumieli jakim sposobem, ale ziemia osunęła się spod ich nóg, włosy podniosły się do góry, a oni przyciągani odwieczną siłą, lecieli na spotkanie tego, co było na dole. Przez chwilę widzieli się wzajemnie, ale kiedy upadek nie zakończył się uderzeniem o ziemię, albo nabiciem się na wystające z ziemi pale, zrobiło się ciemniej, a oni nadal osuwali się niżej i niżej, nie znajdując w niczym oparcia. Połamią się! Z pewnością się połamią, a dżin nie mógł używać swojej mocy poza pustynią na tyle sprawnie, by temu zapobiec.

„Zginę!” przeszło przez myśl jednemu i drugiemu, ale już w następnej chwili obaj zawiśli w powietrzu.

- Już wolałem spadać. - jęknął elf wyobrażając sobie najgorsze. Jeśli wiszą nad ziemią... Wiszą i nie widzą na czym... To mogło oznaczać, że mają pod sobą delikatne, cieniutkie i sprężyste linki... Nie, nawet nie chciał kończyć własnych myśli!

- Musimy dostać się na górę. - dżin pewnie wyczuł, o co chodzi i dlatego nie komentował ich sytuacji. Zamiast tego zaczął myśleć nad tym, w jaki sposób mogliby się wynieść z tej dziury bez dna. - Postaram się wbiec po ścianie. Jest stroma, ale z moją szybkością powinno mi się udać osiągnąć cokolwiek.

- Ale ja...

- Nie zostawię cie przecież! - prychnął. - Postaraj się wstać i złapać mnie za szyję. - łatwiej mówić niż zrobić. Lassë niezgrabnie uklęknął nie próbując nawet dotykać tego, co ich ochroniło przed śmiercią i po omacku wyszukał ciało dżina znajdującego się obok. Złapał go mocno, przylgnął całym ciałem po ciepłych pleców i zamknął oczy.

„Uda nam się. Uda nam się!” myślał bez przerwy młody elf i próbował nie udusić swojego potencjalnego wybawcy.

Z dołu doszedł ich jakiś dźwięk przypominający chrobotanie.

- Żywioły, błagam, uciekajmy stąd! - chłopak jęknął w ucho Anisa i zaszczękał zębami. Tym czasem dżin spiął się na całym ciele, odsunął pod jedną stronę tunelu, wziął głęboki oddech i ruszył biegiem przed siebie by po chwili stęknąć, kiedy zmieniał pozycję na poziomom względem ściany wejścia. Tym razem już w myślach błagał Żywioły o pomoc. Nie ważne, które! Ważne żeby słuchały i odpowiedziały. Nie chciał zginąć w niczyjej paszczy. W ogóle nie chciał ginąć, ale już na pewno nie w paskudnej paszczęce śmierdzącej starym mięsem, zgnilizną i kto wie, czym jeszcze.

Ostatecznie był już naprawdę roztrzęsiony, kiedy poczuł dziwne ciążenie w dół. Dżin zwalniał i nawet elf słyszał jak sapie zmęczony.

- Jeszcze troszeczkę! - zawołał błagalnie Lassë i przylgnął mocno do ciała Anisa. Starając się nie przeszkadzać, wyjął strzałę i napiął łuk za plecami mężczyzny. Wycelował w czerwone grono za nimi i wystrzelił. Trafił, a czerwień za nimi zniknęła na chwilę. To jednak nic nie znaczyło. Elf doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Obaj byli przerażeni, kiedy wydostali się z tej matni prosto na świeże powietrze, którego tak im brakowało. Anis był wyczerpany, ale chłopak nie pozwolił mu zwlekać. Złapał go za rękę i podniósł. Oczy Lassë były ogromne, wystraszone. Szczękał zębami i słyszał to złowrogie chrobotanie w dziurze. To było zbyt okropne, by chłopak miał o tym rozmawiać z kimkolwiek, a już na pewno nie wtedy, kiedy był o krok od zgonu ze strachu.

- Chodź, chodź, chodź! - krzyczał. - Nie możemy tu zostać! To... To zaraz wylezie! - ciągnął mężczyznę za sobą, niemal brał go na barana. Dżin był jednak zbyt zmęczony żeby stać prosto, a co dopiero mówić o chodzeniu o własnych siłach. Elf nie zwlekał dłużej. Wziął dżina na plecy nagle czując się wystarczająco silnym, by to zrobić i drżący zaczął oddalać się od miejsca, które wydawało mu się nie tylko pułapką, ale i miejscem gorszym niż ruiny pełne duchów. Chociaż nie należał do najodważniejszych, ale naprawdę wybrałby duchy zamiast tego, co siedziało w tej dziurze, a wiedział dokładnie czym było. Nie chciał jednak nazwać tego po imieniu. To było dla niego za wiele. Zamknął oczy, odetchnął kilka razy i zaczął przyspieszać. Miał wrażenie, że słyszy wściekłe klikanie za plecami, chociaż nie słyszał aby ktoś się za nimi przeciskał przez zarośla. Jeśli krasnoludy ich słyszały... Jeśli ich złapią... Będzie to na pewno lepsze niż skończyć w żołądku tego... tego... czegoś. Nie! Nigdy!

Czuł jednak zmęczenie, kiedy tylko zrozumiał, że jest bezpieczny. Dżin zaczynał mu ciążyć, ale on nadal był tak padnięty... Tak bardzo zmęczony, że zasnął niesiony. Mieli jednak szczęście w nieszczęściu. Oto zaczęło padać, a więc ich zapach zostanie rozmyty, pościg zgubiony, ale oni przemokną. Na ten czas musieli znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, ale gdzie byliby wystarczająco ukryciu przed deszczem, wiatrem, a także wrogiem, który mógłby podejść w chwilki, kiedy oni będą głusi z powodu ulewy.

Elf nie był mistrzem w tej dziedzinie, ale musiał wdrapać się na drzewo, które osłoni ich przed wszystkim. Wybrał więc takie, które pozwalało się wspiąć, a także wyglądało na bezpieczne do siedzenia na nim, lub spania, jak miało to miejsce w przypadku Anisa. Był przy tym bardzo wybredny, ale ostatecznie udało mu się zwrócić uwagę na jedno z wyższych, liściastych. Tak, to musiało być to.

Zatrzymał się i zdjął sobie z ramion nieprzytomnego we śnie mężczyznę. Posadził go i wiedział doskonale, że nie ma innego wyjścia, jak radzić sobie całkowicie sam. Dżin mu nie pomoże. W takiej sytuacji, obwiązał towarzysza liną i trzymając jej koniec, wdrapywał się powoli, ale coraz wyżej. Na tym przynajmniej się znał. Potrafił ocenić, jak wysoko musi wyjść żeby czuć się bezpiecznie, móc uciec w razie potrzeby, nie być widzianym z dołu. To była już łatwizna, bo wystarczyło się wygodnie rozłożyć i ciągnąć. Z całych sił ciągnąć za linę unosząc ciało dżina. Ileż on ważył?! Ileż ważył! To było okropne zadanie. Wciągać nieprzytomnego mężczyznę te kilkanaście metrów w górę, a później ułożyć go na gałęzi i przywiązać żeby nie spadł. Jakież mieli szczęście, że przed wyruszeniem w podróż, Otsëa zaopatrzył kochanka we wszystko, co może się przydać. Mieli wszystko. Nawet najdrobniejsze rzeczy, pozornie zabawnie niepotrzebne, ale w rzeczywistości niezbędne. Bard znał się na pakowaniu. Od tylu lat bezustannie był w drodze, że doskonale wiedział co jest mu niezbędne. Jemu i innym.

Gdyby teraz był z nimi. Gdyby tylko Otsëa był z nimi... Na pewno zabiłby to, co in zagrażało jeszcze chwilę temu, pozbyłby się krasnoludów, wiedziałby jak należy zacierać ślady.

„Jestem od niego uzależniony” powiedział do siebie w myślach. „Nie potrafię żyć bez Otsëa. Jak ja w ogóle przeżyłem tyle lat bez niego?” miał teraz jednak więcej ważniejszych spraw na głowie niż tęsknota.

Starając się tak, jak to tylko było możliwe, chłopak zbudował nad przyjacielem, bo tak należało myśleć już o Anisie, prowizoryczny dach poprzez związanie gałęzi nad głową nieprzytomnego. Pogłaskał go przy tym po miękkich, rudych włosach, jakie dżin wybrał na element swojego ciała. Tak dobrze się spisywał, tak wiele z siebie dawał, a przecież wcale nie musiał. Elf jakoś by sobie poradził, a jednak Anis bez przerwy biegał, bez przerwy pomagał Lassë przemieszczać się z miejsca na miejsce, szukać sojuszników. Zasługiwał na odpoczynek. Naprawdę porządny pozwalający na nowo zebrać siły. Stres nikomu nie służył, a oni już od dłuższego czasu mieli na karku same problemy. Zresztą elf również był już zmęczony i marzył o prawdziwym odpoczynku, relaksie, spokoju i szczęściu. Niestety, na to nie mógł liczyć jak długo wszystko układało się tak, a nie inaczej. Jak miał w ogóle się przygotować na to, co dalej miało nastąpić aby w końcu mógł rozkoszować się tym, czego pragnął – kochankiem, słońcem, świeżą wodą, zapachem roślinności. Nie chciał zamieniać się w nudną babę, niemal uciążliwą żonę, wiedział od jak wielu lat Otsëa podróżował, zdawał sobie sprawę z tego, że bard nigdy nie zrezygnuje z życia w drodze, ale i tak pragnienia elfa były nadal przyjemne, ponieważ świadczyły o pewnej stabilności, której teraz nie miał nawet w najmniejszym stopniu. Ciągle w drodze, ciągle coś się działo, mogło w każdej chwili skończyć się czymś okropnym, może nawet śmiercią.

- Nie, nie umrzemy. Jesteśmy kimś więcej, jesteśmy niezwyciężeni.

- Kogo okłamujesz? - usłyszał niepewny jeszcze głos mężczyzny – I czemu nie mogę się podnieść?

- Ach, to. - elf dopiero teraz zrozumiał, że to trochę dziwne przywiązywać kogoś do gałęzi, więc w konsekwencji, zarumienił się mocno. - Straciłeś przytomność, zaczęło padać, więc wyciągnąłem cię na drzewo, a żebyś nie mógł spaść, przywiązałem cię. Dla bezpieczeństwa. - podkreślił i napotkał niedowierzające spojrzenie dżina. - Naprawdę! - pisnął Lassë jeszcze bardziej zestresowany niż wcześniej samą świadomością, że musi pomóc przyjacielowi i nie pozwolić aby ich znaleziono, porwano, zabito, zjedzono.

- Powinieneś się przespać, prawda? Elfy nie śpią tak jak inni, potrzeba wam słońca, ale tutaj go nie masz. Za dużo drzew, za dużo lasu.

- Więc się dobraliśmy, nie sądzisz? Obaj unikamy odpoczynku i dajemy z siebie za dużo. Więc? Może obaj odpoczniemy, co? Ja przywiązany, ty śpiąc po swojemu.

- Odpowiada mi to, jeśli tylko wypoczniesz żeby nadal móc biegać. No i nosić mnie, bo przecież samemu byłoby ci zbyt łatwo. - uśmiechnął się lekko do towarzysza i zamruczał niezadowolony, kiedy deszcz się nasilił. Lassë wcisnął się pod zrobienie dla dżina zadaszenie i rozsiadł w miare wygodnie. - Ciiii... - szepnął nagle nieruchomiejąc. Przez szum wiatru i deszczu przedzierały się odgłosy niezgrabnych kroków. Nie, to nie była jedna osoba, to nie była żadna potworna istota, a elf mógł przysiąc, że słyszy także chrumkanie. A więc znaleźli ich mimo deszczu? Niemożliwe! To musiał być przypadek.

Mimo wszystko ich serca przyspieszyły, wstrzymali oddechy i przestraszeni patrzyli, jak z zarośli wyłaniają się krasnoludy. To była inna grupa niż poprzednio, zupełnie inna. Miała ze sobą wieprze, które przypominały ogolone dziki i wyraźnie wydawali się zagubieni, co pozwalało wierzyć, że nie zdołają na nich wpaść także, kiedy skończy padać i zapachy będą tonąć w błotnym, deszczowym swądzie, aromacie drzew i krzewów, słodkiej trawy. Uciekinierzy nie odezwali się ani słowem. Obserwowali i kłócili się ze swoimi myślami, jakby to mogło coś zmienić, albo naprowadzić ich na ostateczne rozwiązanie. Ale czy jakiekolwiek istniało? Najgorsze było jednak niebezpieczeństwo, że krasnoludy znajdą sposób by odnaleźć inne dżiny i spróbują szczęścia łapiąc innego z nich.

Nie. Nie dopuszczą do tego. Mały Devi byłby wściekły, gdyby coś podobnego się wydarzyło. Pewnie sam chciałby ratować tę rasę przed kolejnym zagrożeniem. Przecież taki właśnie był. Na myśl o nim, elf się uśmiechnął i pokręcił głową. To były mimo wszystko dobre myśli. O bliskiej osobie, o kimś kto potrafił zmienić cały świat tej małej grupy podróżników. Jedno dziecko, a ileż im dawało.

- Robię się sentymentalny. Tęsknię za nimi, jak za domem. - powiedział szeptem do Anisa wiedząc, że ten doskonale go zrozumie i rzeczywiście tak było, bo rudzielec uśmiechnął się kiwając głową. Zabawne jak wiele zmieniło się, od kiedy poznali siebie nawzajem. Świat nabrał barw, mimo że okazał się niebezpieczny stojąc na skraju nowej Wojny Ras.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, o no naprawdę stali się przyjaciółmi, Lasse taki odważny i też on udzieli pomocy Anisowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń