niedziela, 2 lutego 2014

86. I wtedy zapadła cisza...

Zadanie Lassë do najprostszych nie należało. Musiał przekonać wszystkie możliwe rasy by stanęły do walki przeciwko ludziom, których nie doceniano, a tym samym nie obawiano się ich tak, jak należało. Przykład smoków nikogo nie nauczył uważać na tę pozornie słabą zarazę, której siła tkwiła w liczebności i wspólnym działaniu. Ale teraz, kiedy wszystkim groziła kolejna wojna ras, ktoś musiał posłuchać i zareagować. Ktoś, kto posiada moc by zebrać wojska i stawić czoła ludzkiej zarazie.
Choć początkowo plan był inny, w ostateczności dżin poddał się i postanowił osobiście zadbać o bezpieczeństwo elfa oraz o powodzenie jego misji. Wziął na siebie odpowiedzialność za przenoszenie chłopaka z miejsca na miejsce, zaś do opieki nad pozostawioną przy oazie resztą tej dzielnej drużyny, wyznaczył jednego ze swoich przyjaciół. Sam go przedstawił i zapewnił o jego wierności i oddaniu.
- Kiedy będziecie wiedzieć, gdzie się udać, on was przeniesie. - wyjaśnił. - Dzięki niemu odnajdę was bez najmniejszego problemu.
- Ifryci. - rzucił od razu Otsëa – Oni mogą z waszą pomocą opóźnić przybycie ludzi. Kupić nam czas na przygotowanie się. Mają dobre wojska, Skorpiony Bojowe i nie zignorują naszego ostrzeżenia.
- Więc tam się spotkamy. - zgodził się rudzielec, który czekał teraz na pożegnanie między bardem, a elfem, które wcale nie trwało tak długo, jak mogło. Ot, pocałunek, obietnica rychłego spotkania i obaj mogli udać się w swoją stronę.

Griffin, wciąż osłabiony, ale niezmordowany wykorzystał chwilową nieuwagę przyjaciół podnosząc się do pozycji siedzącej. Zakręciło mu się w głowie, zbladł, czuł kwaśno-gorzki smak żółci w ustach, ale wytrzymał pozostając przytomnym. Nie miał zamiaru dłużej tkwić w jednej pozycji i polegać na innych. Chciał być samodzielny, podjąć walkę i wygrać ze swoją nową słabością. Zresztą, bardzo wyraźnie słyszał, gdzie mają się udać, a to oznaczało, że Ifryt, który tak go irytował i wykorzystał okropne zachowanie Earena, znowu będzie blisko Niquisa. Griffin nie oszukiwał się więcej. Tiikeri podobał mu się bardziej, niż powinna nawet wykwintna przekąska. I był zazdrosny. Tym bardziej, kiedy stał się częściowym kaleką.
- Nie! Nie wstawaj! - Niquis dostrzegł go i podbiegł wściekły i wystraszony jednocześnie. - Nie wolno ci wstawać! - krzyczał zdenerwowany. - Nie wolno ci...
- Nic mi nie wolno. - syknął z lodowatym spokojem mężczyzna. - Myślisz, że teraz się poddam, bo straciłem głupią rękę? Ty mi ją odciąłeś, więc zaakceptuję to i będę bezczynnie pozwalał się niańczyć? Niedoczekanie!
Tiikeri patrzył na niego wzrokiem zaszczutego zwierzątka. Nadal czuł się winny, że to zrobił, że pozbawił go ręki, chociaż nie żałował ocalenia mu życia.
- Wracamy do Ifrytów. - powiedział w końcu jasno i klarownie mężczyzna – Do twojego pierwszego kochanka.
Teraz tiikeri był zaskoczony. Nie mógł uwierzyć, że Earen naprawdę to powiedział.
- Oszalałeś?! On jest księciem, ma spłodzić dziedzica, a nie uganiać się za byle futrzakiem!
- Nie za byle futrzakiem, ale za tym konkretnym, który go zdobył niemal bez najmniejszego problemu. - mruknął nadąsany griffin.
- Jesteś upierdliwy, ale słodki. - stwierdził poważnie chłopak i złapał dłońmi blade policzki przyjaciela przyciągając jego głowę trochę bliżej siebie po czym pocałował go w usta mocno, choć bez pogłębiania, by krew nie uderzyła mężczyźnie do głowy, co równałoby się z omdleniem. - Nie powinieneś mi robić wymówek, bo daleko ci do niewinnego i nietkniętego, a przecież wcale nie uważam, że chętnie wrócisz do każdego swojego poprzedniego kochanka czy kochanki.
Griffin uniósł brew niedowierzająco.
- Dobrze już, może trochę! Ale tylko trochę, a teraz coraz mniej z każdą chwilą. Kto będzie chciał kochanka z jedną ręką, jak nie ja? - uśmiecha się nieśmiało. - Ja ją odciąłem, ja ją zastąpię. - zabrzmiało dwuznacznie, ale tym chłopak wcale się nie przejął. - Nie chcę żebyś ode mnie uciekał, ani żebyś był przesadnie zazdrosny. Ja już się namyśliłem i nie będę szukał dalej. A teraz kładź się i nabieraj sił, bo rano przeniesiemy się w pobliże wioski Ifrytów.
- Tak, siła będzie mi wtedy potrzebna żeby odgonić od ciebie tego... - urwał widząc karcące spojrzenie tiikeri, więc wzruszył tylko ramionami. - Dobrze, nie ważne kogo. Po prostu muszę nabrać sił.
Tiikeri skinął głową i pogładził mężczyznę po głowie bawiąc się przy okazji jego włosami. Co w ogóle czuł do tego niepoprawnego, bezczelnego i wojowniczego mężczyzny? Lubił go, to na pewno, podobało mu się jego ciało, urodziwa twarz, sposób w jaki spoglądał na innych z mieszaniną pogardy, wyższości oraz ciepła w przypadku przyjaciół, sposób poruszania się – tak pełen pewności i zwady. Czyżby lubił wszystko? Nie, zdecydowanie nie wszystko. Mógł spokojnie narzekać na sposób, w jaki Earen na początku zwracał się do niego, jakby miał go za swoją samicę. To było najgorsze, jako że u griffinów samice liczyły się tylko do celów rozrodczych i dla seksualnego wyżycia się lidera. Tiikeri nie chciał tak skończyć, a tego się obawiał na początku, kiedy pozwalał się dotykać i pieścić.
- Bądź grzeczny i leż, a ja znajdę coś dla ciebie do jedzenia. Powinieneś pożywić się mięsem, żeby wrócić do formy. - Niquis zostawił mężczyznę pozwalając mu drzemać, kiedy wybrał się na polowanie w niedalekiej okolicy.
Każdy futrzak był cenny, kiedy chodziło o dokarmianie osłabionego drapieżnika. Nawet najpodlejsze mięso było cenne ze względu na wypełniającą tkankę mięśniową krew, jeśli dobrze oprawić zwierzątko. Liczyło się to, by mięso było naturalnie obtoczone w posoce. Chodziło, bowiem nie o czystą krew, ale o całość surowizny, z której płynęła siła istot znajdujących się na górze łańcucha pokarmowego.
Tiikeri postarał się więc o dwa w miarę odżywione, choć niewielkie lisy pustynne, które pospiesznie oprawił. Nie był w tym zbyt sprawny, ale i tak nadawały się one do jedzenia, skoro surowe pozwolą griffinowi wrócić do zdrowia. Zresztą, ten nawet nie wybrzydzał obudzony nagle i głodny, kiedy do jego nozdrzy dotarł cudowny zapach mięsa. Jak bestia rzucił się na surowy posiłek brudząc krwią ręce i twarz, a zęby zaostrzyły mu się nagle, kiedy rozrywał nimi tkankę by móc gryźć w spokoju twarde mięso. Zachwycał się przy tym smakiem i delikatnością, zaznaczając od jak dawna nie miał w ustach prawdziwej, surowej zwierzyny.
Z taką opiekunką na pewno zajdzie jeszcze dalej niż do tej pory. Nie często przecież trafia się ktoś chcący zaoferować całą swoją pomoc i obiecujący uczucia, kiedy nadejdzie właściwy moment. Earen wiedział, że nie zasługiwał na to wszystko. Sam wpakował się w kłopoty, uraził Niquisa wiele razy podczas ich wyprawy, zdecydował się na szaleńczy, ale niezbędny krok idąc do łóżka z bestią. Powinien cieszyć się, że zapłacił tak niewiele za to, co uczynił. Stracił rękę, kiedy Niquis miał pełne prawo pozbawić go głowy.

W dalszym ciągu skrępowany magią łowca krzywił się patrząc na te nienaturalne, niemożliwe niemal związki, które objawiały się przed jego oczyma. Mdliło go na widok tych stęsknionych, spragnionych uśmiechów, czułości jaką się dzielili jego oprawcy, wybawiciele, dręczyciele. Jak można pojmać hybrydę i tak zwyczajnie o niej zapomnieć? Bo czuł się zapomniany. U licha, przecież nadal leżał w tej niewygodnej pozycji byle jak umyty z tej trującej, żrącej krwi, było mu niewygodnie, coś właśnie zaczynało swędzieć na karku i w dole pleców, jakby specjalnie drażniło jego grubą skórę, ponieważ nie mógł się podrapać. Przez pewien czas rozważał nawet opcję zapytania, czy mogą go już wypuścić, ale najwyraźniej nie mieli takiego zamiaru. Tyle, że chyba mieli plan, który na pewno nie dotyczył jego osoby. Wiedział, że jest nienawidzony, a już szczególnie przez barda, który kiedyś go wykiwał, a na którym łowca smoków nie miał okazji się zemścić.
Wzrok Otsëa padł na obserwującego ich uważnie mężczyznę, którego najchętniej by zabił, gdyby nie obietnica składana Lassë i fakt, że takie niehonorowe postępowanie nie przyniosłoby mu chluby.
- Wypuścimy cię w swoim czasie – łaskawie odezwał się do niego bard i od razu stracił zainteresowanie hybrydą, który mogłaby przejrzeć jego ludzie przebranie, a wtedy rozpoczęłoby się polowanie na smoka, nie zaś na zwykłego oszusta. Jeden niewłaściwy ruch, słowo, cokolwiek, a mieliby na głowie wszystkie zasoby łowców. Nikt nie przejmowałby się, że zbliża się wojna, że każda rasa będzie zagrożona, a jego w stopniu nawet większym. Wolał mieć pewność, że wszystko będzie dopracowane, toteż postanowił podręczyć maga swoimi pytaniami dotyczącymi czasu i odległości, na jaką moc pozwoli sprawnie krępować Lócënehtara.
- Kiedy dżin przeniesie nas na granice pustyni, w pewnym momencie stracisz panowanie nad mocą krępującą tę gnidę. - brzmiało jak stwierdzenie, nie jak pytanie skierowane do maga, który mógł tylko skinąć przytakując bardowi. - Dobrze, będzie zbyt daleko by nam zagrozić. Nie chcę być zmuszonym do ujawnienia prawdy o sobie, bo to oznaczałoby ogromne kłopoty. Wyjawić łowcy smoków, że jest się smokiem? To samobójstwo, biorąc pod uwagę, że szybko miałbym na karku wszystkich Lócënehtarów, jacy pozostali. Nie mówiąc już o problemach, jakie sprawiłbym Lassë.
- Ludzie nie opuszczą pustyni przez długi czas, więc on także nie musi. Dżiny i Ifryci mogą zadbać by łowca także błądził. Został wysłany przez człowieka, prawda? Nie jestem pewny, czy dobrze pamiętam wszystkie podania o was. Jeśli tak jest, mógłby opowiedzieć się po stronie swojego pana, kiedy dojdzie do starcia. Nie chcemy tego. Wy nie możecie się ujawnić, chociaż mam nadzieję, że podejmiecie walkę. Hybrydy stanowiłyby dla nas ogromny problem.
- Obawiam się tylko, że nie utrzymamy ich z daleka przez długi czas, ale tym będziemy się martwić podczas narad wojennych. Teraz musimy tylko wypocząć. - zakończył temat siadając w cieniu rzucanym przez jeden z nielicznych krzewów.
Pogrążył się w myślach wyobrażając sobie młodego, tak bardzo niepewnego Lassë, który pewnie rumieni się ze wstydu musząc wydawać polecenia najwyżej postawionym wszystkich ludów i rodzin. Uśmiechnął się wyobrażając sobie jak jego kochanek walczy sam ze sobą i próbuje być wystarczająco przekonywający. To wcale nie było takie złe, jeśli wziąć pod uwagę jak urzekający potrafił być elf, gdy nie zdawał sobie z tego sprawy.
Otsëa otrząsnął się zaskakując samego siebie ilością i ciepłem myśli, których głównym bohaterem był Lassë. Nawet jak na parę była to przesada. Tyle słodyczy, że nawet po ciele barda przechodziły ciarki. Czyżby zakochał się jak ostatni szczeniak? W jego wieku? A czy mógł się oprzeć temu uczuciu, jakie zrodziło się między nim a elfem? Przecież nigdy nie planował miłości, szaleństwa, tej tęczy nad głową ilekroć byli razem i nie musieli się niczym martwić.
- Słodkie do porzygania. - mruknął do siebie ze sporą dawką samoironii. Nie mógł znieść myśli o tym, że zamienia się w głupio uśmiechniętego, miękkiego faceta, który nie może myśleć, nie może spać, nie może nawet jeść bo ciągle ma głowę przepełnioną kochankiem. - To takie żałosne. - na domiar złego czuł, że już brakuje mu jego kochanka, który do tej pory zawsze był blisko. Rozstali się na dłużej tylko wtedy, kiedy elf został porwany przez szalone wilki, a teraz znowu bard był zmuszony oddać go w obce ręce, choć teraz sytuacja wyglądała zdecydowanie inaczej i bardziej sprzyjająco.
Zamknął oczy odchylając głowę do tyłu i wspominając drogę, jaką wspólnie przeszli. Pierwsze spotkanie i dziwne zachowanie elfa, wspólne posiłki i powolne poznawanie się nawzajem, niewolę, walkę przy nawiedzonych ruinach, ucieczkę przed łowcą, spotkanie z griffinami. Tyle się wydarzyło w czasie ich wspólnej wyprawy, tyle osób dołączyło tworząc wraz z nimi jedność. A teraz mieli decydować o losach tego świata, mieli przeciwstawić się ludziom, uniemożliwić im zdobycie władzy nad wszystkimi rasami lub nawet ich wytępienie.
Nawet nie wiedział, kiedy osunął się w sen, w którym pojawił się jego delikatny kochanek. Oszalał! Przerażające, ale naprawdę oszalał! Bo jak inaczej miał to określić, kiedy Lassë przychodził do niego nawet w snach?

Jean-Michael siedział na piasku głaszcząc pieszczotliwie włosy leżącego z głową na jego kolanach Deviego. Malec zasnął bardzo szybko zmęczony przeżyciami tego dnia, upuszczaniem krwi, niszczeniem Kryształu, jakby mało było mu tego, co musiał znieść wcześniej – widoku odciętej ręki przyjaciela, który ryzykował dla niego kiedyś życiem. Dla siedmiolatka wszystko to było czystą przesadą. Ile mógł znieść zanim się załamie, albo popadnie w depresję? To dziecko nadal się rozwijało, nie było przyzwyczajone do rozlewu krwi, a jednak ciągle był na niego nastawiony, ilekroć coś się działo. Ta podróż z magiem zmuszała go do narażania się na okropne widoki, paskudne przeżycia. Czy to mogło pomóc jego karierze lekarza? Przecież kiedyś musiał oswoić się z ciałem, z krwią, potwornościami zabiegów.
Mężczyzna pochylił się i pocałował malca w skroń. Musiał go gdzieś zostawić, znaleźć dla niego opiekuna, który przypilnuje, by maluch nie pakował się w kłopoty, kiedy dojdzie do walk, a mag będzie zmuszony stanąć po stronie bardziej i mniej magicznych ras.
- Śpij mój mały. - szepnął, chociaż bynajmniej nie musiał, bo Devi nie planował się budzić zbyt szybko.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Otsea zakochany niczym szczeniak, no o elf to dużo słodyczy więc co się czepia oby misja Lasse się udała i wiele ras dołączyło do walk... haha Earen tak zdaje sobie sprawę, że ten konkretny futra wiele dla niego znaczy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń