niedziela, 24 listopada 2013

79. I wtedy zapadła cisza...

- Jean-Michael wrócił do żywych zaledwie kilka minut temu, nie sądzę by przenoszenie go teraz gdziekolwiek pomogło mu dojść do siebie. - Otsëa spojrzał ostro na dżina i chłopca, który wydął wargi i zmarszczył brwi nadąsany tym upomnieniem.
- Dam sobie radę. Czuję się... Prawdę mówiąc wcale się nie czuję. Jakby nic się nie wydarzyło. - podparł się ręką o ziemię i próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa, jakby były niesprawne. Czuł jej jednak, a więc nadal je miał... Tak sądził.
- Tak, właśnie widzę. - mruknął bard i ponownie spojrzał na obserwującego ich młodego mężczyznę podającego się za dżina. - Zostaniemy tu przez najbliższą godzinę, by nasz przyjaciel odzyskał władzę we wszystkich członkach, a później możesz nas przenosić.
Yehia Waarith Anis zmarszczył swoje idealne brwi i prychnął cicho, lekceważąco. Miał w nosie, co stanie się z magiem, czy każdym innym członkiem tej żałosnej grupki. Dla niego znaczenie miał tylko chłopiec. To on obiecał zniszczyć Kamień, on może uwolnić dżiny z ludzkiej niewoli. Nic innego nie miało znaczenia. Nawet wybierając postać, pod którą się im pokazał kierował się upodobaniami i komfortem chłopca. Równie dobrze mógł być dla nich kobietą – piękną bądź brzydką, młodą lub starą. Dżiny nie miały płci, ale same ją sobie wybierały w zależności od tego jaki miały dzień, co im bardziej odpowiadało, co lub kogo mogli wykorzystać. Dżin był po prostu bytem porównywalnym do ducha, który posiada moc i na tyle materialnego kształtu by porozumiewać się z innymi istotami. Słyszał kiedyś historię dżina, który pod postacią mężczyzny zakochał się w ludzkiej kobiecie z wzajemnością. Ich związek został skonsumowany, ale dziewczyna umarła ponieważ jej ciało nie wytrzymało magii, którą wprowadził w jej ciało swoim. W końcu wyczarowana przez nich materia tworząca ciała była wypełniona bytem dżina, a więc czystą mocą, drobinkami świata.
- Niech będzie. - odezwał się w końcu i przysiadł z boku wydrążonego w piasku pomieszczenia. Zgasił kilka unoszących się w powietrzu kul energii i zamknął oczy najwyraźniej planując się przespać. Czy tacy jak on potrzebowali w ogóle snu? Na to pytanie odpowiedź znał najpewniej tylko Anis, a on nie planował mówić o sobie więcej, niż dotychczas zdradził.
Lassë spojrzał pytająco na barda, który wzruszył ramionami i usiadł na ziemi przy magu. Zaczął powoli dotykać jeszcze nie do końca władnych nóg, którymi Jean-Michael mógł tylko minimalnie poruszyć.
- Podejrzewam, że antidotum nie zlikwidowało jeszcze całej trucizny. - stwierdził po wstępnych oględzinach. - Za jakiś czas powinieneś odzyskać pełnię sił. To zresztą zadziwiające bo nigdy nie miałem okazji widzieć jak ktoś wraca do świata żywych po ukąszeniu przez Skorpiona. Widzę po kolorze twojej skóry i jasności umysłu, kiedy mówisz, że naprawdę nic ci nie jest, choć ciało jeszcze walczy. - Nie bój się, nie przegra. - uspokajająco pogładził po głowie Deviego, który z przerażeniem wlepił w niego wzrok.
- Wbrew pozorom przeżywa każdy kto w odpowiednim momencie zażyje antidotum. - wtrącił się dżin. - Jest jednak ciężko dostępne i trudne do przygotowania ze względu na ograniczoną dostępność składników.
- Nikt nie pytał cię o zdanie. - warknął Earen, który również znalazł sobie odpowiednie miejsce i trzymając na kolanach Niquisa głaskał go po puszystym futerku.
- Takie zachowanie wcale nam nie pomoże. - zauważył Jean-Michael, który odplątał łapki Deviego ze swojej szyi i zmusił chłopca do przeniesienia się z jego zmęczonego ciała na piasek. - Skoro już się pojawił to musimy przyjąć jego pomoc i skorzystać z niej w pełni. Jeśli nas zdradzi zabijemy go w taki czy inny sposób. - zacisnął rękę na dłoni swojego podopiecznego. - Nie podoba mi się, że bratasz się z nieznajomymi i rozmawiasz z nimi w myślach, ale skoro już do tego doszło to głupotą byłoby odmówić. - westchnął kręcąc głową i starł delikatnie piach z policzka chłopca. - Uratował nam skórę, uwolnił z niewoli, jeszcze nie zabił, a mógł, więc powinniśmy dać mu szansę.
- Miękniesz przy tym dzieciaku. - Earen obdarzył niechętnym spojrzeniem maga, który również nie szczędził mu morderczych iskier w swoim.
- Ja podjąłem decyzję za was wszystkich i ja biorę na siebie całą odpowiedzialność. - odezwał się Devi, który miał już dosyć tej atmosfery, która właśnie zapanowała między nimi. - Koniec tematu. On idzie z nami - wskazał dżina – tak daleko, jak tylko może. Resztę drogi przebędziemy sami. W ten sposób unikniemy kolejnego starcia ze Skorpionami. Nie mamy więcej antidotum, więc póki go nie zrobimy nie możemy pakować się w kłopoty.
- Nie denerwuj się już. - mag pocałował malca w czoło – Wszystko jest już załatwione. Nie ma sensu tego roztrząsać.
Chłopiec zmarszczył brwi i westchnął poddając się. Tak, nie było sensu kłócić się z przyjaciółmi, bo i tak niczego by nie zyskał. Nie odpowiadało mu to, bo i nie lubił niedopowiedzeń, ale czy miał inne wyjście, jak tylko rezygnować z walki?
- To mój nowy przyjaciel, więc ja mu ufam. - wyznał w końcu dla zakończenia tego tematu i pocałował swojego opiekuna w policzek. Położył się z głową na jego piersi by słyszeć bicie jego serca i mieć pewność, że Jean-Michael nadal żyje. Widział przecież, że mężczyzna przysypiał.
Godzinę spędzili w ciszy nie rozmawiając ze sobą, ale pogrążając się w myślach. Kolejne pół minęło tak samo i wtedy dopiero mag rozbudził się i poruszył nogami. Czuł, że odzyskał już całkowicie władzę i siłę w kończynach. Był w stanie chodzić, więc odsunął od siebie subtelnie chłopca i uśmiechnął się dając znać, że jest już gotowy. Odważnie zaryzykował podskok, kiedy stanął już prosto, a kolana nie ugięły się pod nim. A więc naprawdę wyparł z siebie truciznę.
Dżin skinął głową rozumiejąc go bez słów. Kazał im przybliżyć się do siebie i otoczył ich migotliwą magią, która sprawiała, że ciepło muskało ich ciała. Czuli się tak, jakby pod ziemią było zimno, a przecież temperatura nie zmieniła się od kiedy pojawili się w tym miejscu.
Jedno machnięcie ręką, a ssanie w żołądku było nieznośne, kiedy obraz przed oczyma rozmazywał się nieznośnie. Mdliło ich, w uszach dudniło, powietrze uderzało o twarz mroźnymi igiełkami. To było okropne uczucie, tym gorsze, że tak potwornie inne od zwyczajnej drogi przez pustynię.
Nogi ugięły się pod nimi, kiedy uderzyli o twardą glebę. Uderzyli mocno tyłkami o ziemię i z jękiem musieli się podnosić masując całe ciało, wszędzie gdzie bolało. Powietrze było umiarkowanie ciepłe, wilgotne, słyszeli ptaki, gdzieś poruszało się jakieś zwierzątko. Nie byli już na pustyni. Ta została daleko za nimi i tylko niewyraźny zarys horyzontu mówił im skąd przybyli i jak wielką odległość pokonali w przeciągu tych kilku minut.
- Dalej nie mogę. - odezwał się dżin. - Dotarcie do miasta zajmie wam dwa dni, nie więcej. Musicie przejść przez główną bramę udając ludzi. Nie wpuszczają tam obcych ras, tylko niewolników. Jeśli was złapią nie wyjdziecie już stamtąd. Dostaniecie się do niewoli, a Skorpiony na pewno dowiedzą się, że jesteście w łapach ludzi. Wtedy was odkupią i zemszczą się za to, że się im wymknęliście.
- I już nam nie pomożesz, prawda? - Devi uśmiechnął się niepewnie.
Dżin skinął głową, a chłopiec przyjął to do wiadomości nie narzekając. Rozumiał, że dżin nie wykona za nich całej pracy. Musieli działać sami.
„Jak cię znajdę, kiedy będzie po wszystkim?” zapytał w myślach Devi, ale nie patrzył na Anisa. Nie chciał by inni wiedzieli, że toczą w myślach rozmowę, więc patrzył ciekawsko w stronę pustyni.
„To ja cię znajdę.” padła odpowiedź. „Znajdę cię jeśli zniszczysz Klejnot, znajdę cię jeśli z nim uciekniesz i będziesz chciał mi go przekazać. Nie martw się tym. Będę nadal próbował mieć cię na oku.”
„Ich też!” zaznaczył ostro chłopiec. „O nich też musisz dbać! Oni są dla mnie ważniejsi niż ja sam, więc dbaj o nich, a oni znajdą sposób by zniszczyć Klejnot, jeśli mnie już nie będzie.”
Dżin skrzywił się mimowolnie.
- Idźcie już. - zatuszował swoje niezadowolenie odzywając się na głos.
„Niech będzie. Ale nie podoba mi się to, jak mną dyrygujesz!”
Devi uśmiechnął się zadowolony z tego, co utargował. Złapał Jean-Michaela za rękę i pociągnął go lekko.
- Chodźmy! Ja wprowadzę was do miasta! Przynajmniej postaram się, bo wyróżniacie się za bardzo. - i rzeczywiście. Tatuaż barda rzucał się w oczy, naturalne przebarwienia na twarzy Earena również nie były normalne dla ludzi. Zresztą, elf także miał w sobie coś bezsprzecznie elfiego i chłopiec zwątpił, kiedy uświadomił sobie, że zadanie nie będzie tak łatwe jak się mu początkowo wydawało. Był dzieckiem, zaś mag stanowił wyłącznie jedną osobę – za mało na obstawę karawany niewolników. Co gorsze, rzucało się w oczy, że nie mają pieniędzy, więc nie było szans zgrywać ludzi żyjących ponad stan.
- Coś wymyślę. - szepnął mu na ucho Jean-Michael widząc tę niepewną minę, która przechodziła w zwątpienie i zdenerwowanie. - Obiecuję ci to.
- Mamy dwa dni. Wierzę, że coś wymyślisz. - chłopiec uśmiechnął się szczerze i chociaż obawiał się tej misji coraz bardziej to naprawdę wierzył w swojego opiekuna, w tego wyjątkowego mężczyznę, który przygarnął go gdy inni chcieli wykorzystać lub zabić, który opiekował się nim, gdy Devi nie miał nikogo, rozpieszczał przynosząc smakołyki, pielęgnując w chorobie. Jean-Michael był dla chłopca całym światem, więc nie mógł dziwić fakt, że więzi między nimi były mocne i zapewne nierozerwalne.
Ucieczka przed łowcą smoków, pojmanie przez Skorpiony, pomoc dżina i znowu byli w drodze, a przecież wcale nie minęło tak wiele czasu. Pustynia została daleko w tyle, dżin usadowił się w miejscu, w którym wylądowali – musiał na nich czekać, ale czy naprawdę planował spędzić tam wiele dni? Zresztą kogo to obchodziło poza Devim? Teraz podłoże było zdecydowanie wygodniejsze, twardsze, mniej nagrzane słońcem, a rośliny dawały cień, który pozwalał na wytchnienie ich zmęczonym stopom. Także zwierzęta były pocieszającym widokiem, kiedy zupełnie się ich nie obawiając przesuwały się przed nimi, niemal ocierały o nogi.
Podróżni mieli także czas i sposobność by spokojnie pożywić się i napić do woli, gdyż miasto oznaczało uzupełnienie zapasów. Nawet jeśli tylko dwójka z nich wejdzie do miasta niezauważona i nie nękana przez nikogo to zdoła ona zadbać o całą grupę, gdy inni będą ukrywać się w tym czasie w pobliżu. I o tym należało pomyśleć w pierwszej kolejności. Nie było nic ważniejszego, niż przygotować się do ewentualnej ucieczki zanim zacznie się psocić.

Dwa dni – dokładnie tyle zmierzali w stronę miasta, które w pewnym momencie ukazało się na horyzoncie swoją wielką, czerwoną bryłą. W około nie było widać żadnych zabudowań, a jedynie wewnątrz obronnych fortyfikacji tętniło życie. Tak przynajmniej można było wywnioskować po dymie unoszącym się w powietrze ponad wysokimi murami. Ludzie na pewno dbali o swój dom, ale nikt nie miał wątpliwości, że to miasto będzie najbrzydszym, w obrębie którego mogli kiedykolwiek się znaleźć. Ludzie, niewolnicy każdej możliwej rasy... To przerażało im bliżej ludzkich osad się podchodziło.
- Już stąd czuję smród nieprawości. - mruknął z niechęcią Earen. - Nie ma nic gorszego od ludzi!
- Nie sposób się z tobą nie zgodzić. - rzucił z przekąsem Otsëa. Przeczesał dłonią swoje jasne włosy i zatrzymał się zarządzając postój celem obmyślenia jakiegokolwiek planu. - U wrót stoją strażnicy. - zaczął. - Nie przeskoczymy przez mury, a więc musimy działać od środka oarami. - spojrzał na maga i trzymającego się blisko niego chłopca.
- Zapominacie, że mogę uczynić was niewidzialnymi. - rzucił z uśmiechem Jean-Michael. - W ten sposób wejdziemy do środka wszyscy, a wy będziecie w pogotowiu, gdyby coś poszło nie tak. Będziemy poruszać się w dwójkach. Ja z Devim zajmiemy się zapasami, a później także zajmiemy się poszukiwaniami. Broń, Klejnot, czy jakkolwiek chcemy to zwać, jest na pewno ukryty gdzieś w zamku. Podejrzewam, że w jednej z głównych komnat. Ludzie lubią się obnosić ze swoją mocą i nie kryją cennych przedmiotów z głową. Są beznadziejni pod tym względem i to zawsze ich gubi. Są głupi, zakochani w samych sobie, a tym samym nieostrożni. - spojrzał przelotnie na Deviego, który marszczył niezadowolony nos. Nie trzeba było pytać, co mu „dolega”, gdyż było jasne. Należał do powszechnie nienawidzonej rasy głupców, którzy tylko dzięki brutalności podbijali ten świat.
- Może mój ojciec wcale nie był człowiekiem. - mruknął z nikłą nadzieją i spojrzał błagalnie na opiekuna.
- To niemożliwe. - Jean-Michael nawet nie chciał mu robić nadziei. - Gdyby należał do innej rasy byłoby to po tobie widać. Jesteś w całości małym człowiekiem. - roześmiał się widząc wielkie niezadowolenie na drobnej, jasnej twarzy.
Ustalili, że Lassë pójdzie z Otsëa, zaś Niquis w swojej ulubionej, zwierzęcej formie dołączy do Earena. Ten podział nie mógł dziwić, ale był najbardziej efektywny. Każdy inny mógłby stanowić pewien problem, a tego przecież nie chcieli. Pozostawała jeszcze tylko jedna sprawa do załatwienia. Jak będą się porozumiewać, by wiedzieć, czy któreś z nich osiągnęło cokolwiek? To stanowiło poważny problem, ale nie niweczyło ich planów. Mieli ze sobą maga, a więc ten będzie musiał odnaleźć w sobie wystarczające pokłady energii by co jakiś czas wysyłać i odbierać sygnały. Tylko czy potrafił? Nie mieli innego wyjścia, jak tylko sprawdzić tę umiejętność, a w ostateczności nauczyć maga kilku sztuczek. Brzmiało absurdalnie i takie też było.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dzięki pomocy szybko znaleźli się w mieście i jaka nadzieja Daviego że jego ojciec mógł należeć do innej rasy i rozczarowanie że jednak z całą pewnością nie... no i to jest inny, myślę że Avis pomoże bo dostrzeże że Davi nie utożsamia się z ludźmi...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń