niedziela, 8 grudnia 2013

80. I wtedy zapadła cisza...

Jean-Michael zamknął oczy i skupił się na otoczeniu usilnie próbując wyczuć aury przyjaciół, którzy otaczali go w nierównych odstępach. Wiedział z góry, że nie może słyszeć ich głosów, ani samemu przemawiać w ich umysłach, ale nadal liczył na swoją moc i te jej aspekty, które już opanował. Nie szło mu niestety za dobrze. O ile potrafił z łatwością wyczuć Deviego i jego nastroje, o tyle inni sprawiali pewne trudności. W szczególności Earen, który emanował niechęcią i niczym więcej. Zresztą, Otsëa również nie był najłatwiejszym wyzwaniem, gdyż w jego przypadku nie dało się poczuć zupełnie niczego. Był tak nieistniejący dla magii, jakby wcale nie istniał.
- To się nie uda. - westchnął mag, ale próbował dalej.
- On ma rację. - Earen także nie był przekonany, co do możliwości Jean-Michaela. - Nawet jeśli on nas wyczuje, to my musimy czuć jego. Jest zbyt mało czasu by to dopieścić.
- Więc musimy wymyślić coś innego. - Lassë mimo wszystko miał nadzieję, że coś wskórają.
- Wystarczy, że ja nauczę się was wyczuwać i rozumieć, co czujecie. Wtedy wyślę w waszą stronę wiadomość w dowolnej formie. Powiedzmy, że wyczaruję iluzję ptaka, który pofrunie do miejsca, gdzie jesteście. Ptak będzie oznaczał, że inna grupa znalazła broń i teraz się wycofuje. - tak, to był całkiem sensowny pomysł. Ale nadal potrzebowali czasu, Jean-Michael nadal musiał nauczyć się działać w zgodzie ze swoim darem. Nie używał go przez lata, więc nie mógł narzekać na cały świat, gdyż wina leżała tylko po jego stronie. Gdyby ćwiczył jak należy...
Niestety nie mieli więcej czasu na zabawę. Jeśli straże miasta dostrzegą podejrzanych wędrowców może to skończyć się źle.
„Macie kłopoty” w głowie Deviego rozbrzmiał głos dżina. Nie słyszał go od dwóch dni, a teraz wcale nie cieszył się z tej okazji. „Skorpiony wiedzą, że waszym celem było ludzkie miasto. Będą o was rozpytywać. Musicie się pospieszyć.”
- Wolałbym wam o tym nie mówić, ale... - chłopiec rzucił w myślach potwierdzenie wiadomości, jaką otrzymał i momentalnie przekazał ją przyjaciołom.
A więc sytuacja była całkiem klarowna – albo zrobią wszystko szybko i cicho, albo ryzyko wzrośnie do niewyobrażalnych rozmiarów. Dotarli tak daleko tylko po to by skończyć jako kupka kości wysuszonych piaskami pustyni, albo mielone mięso dla padlinożerców?
- Dam sobie radę. - zapewnił Jean-Michael i tym samym dał znak towarzyszom, że powinni ruszać. Rzucił zaklęcie na dwie pary poszukiwaczy broni, a sam złapał mocno rękę swojego małego podopiecznego.

Chyba jeszcze nigdy droga nie trwała tak krótko jak tym razem. Zanim się obejrzeli byli już pod grubymi, wysokimi murami. Masywne wrota stały otworem i nikt nie sprawdzał wchodzących i wychodzących osób, chociaż w tym wypadku jednym rzutem oka dało się ocenić, czy ma się do czynienia z ludźmi.
Mag dał niezauważalny znak swoim przyjaciołom by ruszyli do środka i dostali się do zamku. Sam podszedł z Devim do strażnika, by niewinnie zapytać o kilka stosownych rzeczy i uzyskać informacje. Ich rola zaczynała się właśnie w tym miejscu.
Tym czasem Lassë zaciskał mocno swoją dłoń na palcach Otsëa. Nie chcieli się zgubić toteż musieli trzymać się możliwie najbliżej siebie. Kontakt fizyczny pozwalał nie tylko na trzymanie się w parze, ale również uspokajał zestresowanego elfa.
Miasto nie należało do tętniących życiem, było raczej smutne, pełne brutalności i niewolników, którzy poranieni, w łachmanach i ciężkich łańcuchach na szyjach plątali się po brukowanych ulicach. Większość z nich musiała należeć do podbitych ludów zdominowanych przez władcę tego miasta, bo nie sposób nazwać tego miejsca całym królestwem. Lassë czuł jak po jego ciele przechodzą ciarki, kiedy słyszał jęki i świst batów, nawoływania handlarzy, którzy zachwalali swoje „towary”.
Elf ścisnął jeszcze mocniej i tak już zmaltretowaną dłoń partnera i pozwolił się prowadzić. Uważnie omijał ludzi i ewentualne pułapki sunąc za Otsëa w stronę pokaźnego i bardzo dobrze strzeżonego pałacu. A jednak liczna straż nie mogła stanowić zagrożenia dla niewidzialnych, kiedy drzwi wejściowe stały otworem. Widać władca tego miejsca jednocześnie obawiał się ataku i kpił sobie z ewentualnych prób. Ludzie byli dziwaczni i głupi. W szczególności, gdy mieli władzę. Nie zdawali sobie sprawy z zagrożeń jakie na nich czekały, a przecież byli tak agresywni, że lepiej było nie wchodzić im w drogę, a jednocześnie chciało się na nich mścić.
Wspięli się po schodach i wślizgnęli do środka omijając bez problemu straż. Gdzieś obok pewnie przedzierała się druga para „niewidzialnych”. Mieli ogromne szczęście, że na siebie nie wpadli, nie narobili niepotrzebnego hałasu, nie zaczęli się zataczać potrącając kogoś innego. Może jacyś równie niewidzialni, starożytni bogowie sprzyjali im wraz z Żywiołami, które mieli ocalić?

Kierując się wcześniejszymi, szybkimi ustaleniami, bard i elf skierowali się na lewo powoli sunąc po wypolerowanych płytach podłogi pałacu. Nie chcieli by ich usłyszano, więc posuwali się naprawdę ostrożnie. Tym bardziej, że każdy nieuważny ruch mógłby ich zdradzić. Nawet ludzie nie byli tak głupi żeby nie mieli się domyślić, co się święci gdyby na pustym korytarzu rozbrzmiewały pospieszne kroki dwójki osób.
Minęli dwóch strażników, którzy ze znudzonymi minami wykonywali jeden ze swoich obchodów. Bez większych trudności przemknęli obok, skręcili i sprawdzali inne przejście. Do tej pory nie natknęli się na żadne drzwi. Za to wyrosły przed nimi wytarte częstym przemieszczaniem się schody.
- Powinniśmy zacząć od pierwszego poziomu, a dopiero później wejść wyżej. - szepnął Otsëa starając się mówić cichutko prosto w ucho Lassë. - Zawracamy. - pociągnął lekko rękę chłopaka odwracając się w stronę, z której przyszli. Nie obawiał się krążenia po zamku ani zgubienia się. Miał doskonałą orientację w terenie nawet w tej zamkniętej bryle, którą tak zachwycali się ludzie.
Wycofali się więc i znowu ruszyli prosto. Tym razem zdecydowanie częściej mijali kogoś w przejściach – strażnicy, damy dworu, eleganccy wielmoże. Czy to właśnie w tej części mieściły się ich pokoje? A może to tutaj przyjmował swoich gości władca? To dawałoby im szansę na sprawdzenie konkretnego miejsca. Takiego, w którym broń ludzi pozwalałaby na demonstrację sił przed innymi.
Niemniej jednak, kręcenie się bez celu było nużące. Elf czuł irytacje musząc błądzić po tych chłodnych, długich korytarzach, nasłuchiwać uważnie przy drzwiach, na które w końcu trafili. Niestety większość z nich była zamknięta zapewne z obawy przed złodziejami. Te otwarte stanowiły nie tylko mniejszość, ale także były najczęściej całkowicie puste.
- Nie rozumiem na co czekamy. - ozwał się nagle donośny, choć kobiecy głos przepełniony irytacją, a w dalszej kolejności wyłoniły się zza zakrętu dwie postaci. Ludzie. Kobieta, która nadal żaliła się towarzyszowi miała na głowie prawdziwą burzę rudych loków. - Jesteśmy wystarczająco silni, moglibyśmy roztrzaskać ich w drobny mak, stworzyć nowy świat, wydostać się z niewoli.
- Jemu nie chodzi o zwykłe roztrzaskanie. On chce ich zgnieść! - powiedział dobitnie towarzyszący jej mężczyzna z blizną na twarzy, który kulał lekko idąc, ale już z daleka wyglądał na silnego i potężnego, jakby nic nie mogło go powstrzymać, niczym szarżującego słonia. - Już niedługo będziemy w stanie wyruszyć i wdeptywać ich wszystkich w ziemię. Nie jesteśmy tylko silni, jesteśmy też liczni. I w tym tkwi nasza prawdziwa potęga.
Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, iż właśnie mijają dwójkę niewidzialnych istot, które przysłuchiwały się im bez zrozumienia za to z przerażeniem, gdyż ogólny sens słów dotarłby do każdego. Problemem były szczegóły. Kogo chcieli zaatakować? Jak liczni mogli być? Co tak naprawdę stanowiło o ich sile?
- Muszę przeprowadzić inspekcję. - odezwał się w końcu mężczyzna i skinął kobiecie głową oddzielając się od niej. Skręcił w niemal niedostrzegalny korytarzyk, zaś ona podążyła dalej przed siebie. Wydawała się czymś zadowolona, kiedy znikała im z oczu.
Elf i bard stali chwilę w ciszy, nie ośmielili się nawet poruszyć. Nie wątpili, że cokolwiek ma nastąpić, będzie brzemienne w skutkach.
- Musimy znaleźć tę broń. - szepnął Otsëa prosto w ucho towarzysza, którego czuł u swojego boku. - Nie ważne co planują, bez broni będą zagubieni jak dzieci. - jego usta dotykały wrażliwej muszelki sprawiając, że młody elf zadrżał mimowolnie. Nie z podniecenia, ale ze strachu, jaki wywołały w nim słowa barda połączone z tą bliskością.
Uścisnęli sobie dłonie jeszcze mocniej, niż dotychczas i powoli ruszyli w stronę, którą zamierzali przeszukać zanim udadzą się na górę. W tej chwili istotne mogło być wszystko, co tylko przybliży im sytuację.

Earen z pewną satysfakcją uścisnął mocniej dłoń Niquisa. Podejrzewał, że powinien w tej chwili czuć się jak dzieciak, który właśnie podniecał się dotykiem swojej pierwszej miłości, ale w rzeczywistości nie zwracał na to uwagi. Dawniej by mu to przeszkadzało, ale teraz... Nie po tym, jak czuł kotłującą się w nim zazdrość i irytujące poczucie winy, kiedy tiikeri trafił w ręce ifryta. Ale teraz nie było już tego gorącego przystojniaka, który traktował chłopaka jak królewicza, nie było żadnych rywali, a wszystko układało się wręcz cudownie, kiedy griffin i futrzak zostali przydzieleni do tej samej grupy.
Gdyby tylko mogli zatrzymać się choć na chwilę i skorzystać z tej ciszy, samotności we dwoje... Earen na pewno wykorzystał by okazję, zrobił wszystko tak jak należy. Nie zdenerwowałby Niquisa tak jak ostatnio, może nawet odpokutowałby kłótnię, która ich rozdzieliła i doprowadziła do utraty dziewictwa przez chłopaka. Pytanie jakie stawiał sobie griffin było jednak zasadnicze – czy potrafił powstrzymać się przed nieprzyjemnymi komentarzami na tyle, by więcej nie urazić osoby, na której tak mu zależało?
Korytarz, którym przemykali cicho i czujnie nie posiadał żadnych drzwi, żadnych odgałęzień. Nie był na pewno głównym przejściem przez cały zamek, ale i nie należał chyba do zbyt często uczęszczanych. Może prowadził do jakiegoś niezwykle istotnego pomieszczenia, skoro prowadziło do niego tylko jedno wejście i właśnie nim się tu dostali?
Jak się okazało, kończył się drzwiami. Masywnymi, złotymi i zamkniętymi. Nikt nie trzymał przed nimi straży, a więc kryjące się za nimi pomieszczenie mogło nie być wcale istotne, ale równie dobrze mogło też zawierać w sobie wojowników gotowych bronić tajemnicy komnaty.
- To może być sala tronowa. - mruknął szeptem Earen. - Ona musi być na samym dole by plebs nie kręcił się po całym zamku i nie rozkradał cennych przedmiotów. Poza tym, nie każdy może się wspinać po przesadnie długich schodach.
- Co to ma do rzeczy? - Niquis sprowadził go na ziemię. Dobrze, że wszystkie te bezsensowne wytłumaczenia nie miały za zadanie zaimponować tiikeri bo w tej właśnie chwili griffin mógłby nie tylko poczuć się urażony, ale także stracić całą pewność siebie. Jego samcza duma ucierpiałaby wystarczająco dotkliwie, by przez kilka dni nie odzywał się do nikogo. Gdyby był liderem swojego stada nie przeżyłby tego, albo musiałby pozbyć się tego, który go znieważył, ale znajdując się na drugim miejscu w hierarchii swojej grupy, mógł pogodzić się z taką reakcją tiikeri, który dodatkowo był jego samicą. Nie skonsumowali tego związku, ale to była kwestia czasu. Tak przynajmniej sądził griffin i powtarzał to sobie co jakiś czas.
- Nie wiem, ale uznałem, że to powiem. - mruknął lekko urażony, gdyż tego nie dało się nijak uniknąć, kiedy chodziło o dumnego griffina, wojownika z krwi i kości.
- Jeżeli to rzeczywiście sala tronowa to powinniśmy szukać dalej. W środku nic nie będzie, a drzwi, nawet jeśli je otworzymy, mogą skrzypieć, zostawiać ślady, sam nie wiem, co robić, ale zdradzą nas. Przyjdziemy tu później, na samym końcu jeśli będzie trzeba. Wynośmy się stąd i chodźmy wyżej. - tiikeri zawrócił nie zważając na nic. Nawet jego ręka nie trzymała przesadnie mocno dłoni partnera. Nie obawiał się go gubić, czy może sądził, że w tym miejscu nic nie może się im stać, gdy nikt ich nie widzi?
Earen nie odezwał się, nie wykonał żadnego gestu, który świadczyłby o jego zgodzie na propozycję Niquisa. W milczeniu posuwali się dalej, a ono wisiało nad nimi ciężką chmurą. Może i futrzaczek nie był przesadnie konfliktowy, ale na Earena złościł się już stanowczo zbyt długo by można było uznać to za normalne. A więc ktoś tu nadal się dąsał i grał niedostępnego. Na to niestety nie było sposobu, który nie wymagałby współpracy partnera. Jeśli tiikeri nie chciał pogodzić się z griffinem to nikt go do tego nie zmusi. Pewnie nadal wspominał tego księcia z Plemienia, który tak mu się spodobał. To było naprawdę okropne, kiedy myślało się o tym dłużej.
Przywarli do ściany, kiedy usłyszeli głosy. Dwóch strażników właśnie przechodziło w patrolu. A więc korytarze były od czasu do czasu kontrolowane. Poczekali aż dwójka żołnierzy minie ich drugi raz, kiedy tylko będą mieli za sobą ten ślepy zaułek. Ludzie nic nie mówili, jakby takim jak oni nie wolno było się między sobą porozumiewać. A może tak sumiennie wykonywali swoją pracę?
Minęło dobre piętnaście minut, kiedy mogli ruszać, ale właśnie wtedy znowu byli zmuszeni usunąć się z drogi, bo oto w ich stronę zmierzał wysoki, dobrze zbudowany, choć i nieźle odżywiony mężczyzna, którego skronie zdobiła korona, a za nim ciągnęła się również ukoronowana, piękna, choć chłodna kobieta w białych, powłóczystych szatach, na które składało się także ciepłe futerko. Widać marzła pośród tych chłodnych murów, bądź zwyczajnie chciała rozbudzić zazdrość w kimś innym niż jej mąż. Królowa? Nikt nie wspominał, że takowa istnieje, a jak przystało na kobietę, mogła całkowicie zrujnować to, co chcieli osiągnąć nieproszeni goście.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, dostali się do miasta i zamku, oby udało im się znaleźć ten kryształ...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń