niedziela, 22 grudnia 2013

82. I wtedy zapadła cisza...

Otsëa pociągnął Lassë do kolejnej komnaty, której drzwi pozostawały uchylone i widząc, że to kolejne już pudło podjął wspinaczkę na wyższe piętro. Tym razem nie miał jednak wątpliwości, że są blisko. Wystarczyło, że przekroczyli jakąś niewidzialną barierę mocy, a uderzyła w nich z pełną siłą wypełniając ciała dziwną słabością i drżeniem. A może tylko im się wydawało, bo mieli dosyć bezowocnego kręcenia się po tym zimnym, ponurym miejscu? W gruncie rzeczy, nagła zmiana atmosfery powinna zmotywować ich do działania i szybszego szukania, niestety w rzeczywistości wcale nie czuli się jakoś bardziej podniesieni na duchu.
Powoli i cicho posuwali się do przodu starając się niczego nie przegapić, ale w rzeczywistości nie można było przeoczyć znajdującej się pośrodku korytarza ogromnej, otwartej sali strzeżonej przez dwóch ludzi i kolejnych dwóch w środku. A więc trafili w dobre miejsce i mieli teraz na głowie straże. Nie mogło być gorzej. Ostrożnie i powoli wsunęli się do środka sunąć spojrzeniem po całym wnętrzu. Na samym środku komnaty stał ogromny, kamienny stolik z wyżłobionym na środku miejscem na kamień wielkości pięści – broń, o której wspominano, a którą mieli zniszczyć. Ciężko było określić jego barwę, czy strukturę. Zmieniał się w zależności od miejsca, z którego się go obserwowało. Rumiany jak rubin z prawej, morski od lewej, to mienił się czystym złotem, to znowu kipiał czernią.
Cel misji elfa. Źródło wszelkich problemów między żywiołami. Zniewalająca dżinów moc.
Lassë wpatrywał się w kamień czując jego złowrogie pulsowanie, jakby był sercem, które bije, żyje własnym życiem, napędza jakąś straszliwą machinę. Kamień, ta niepozorna, śmiercionośna broń, kusił, sprawiał, że chciało się go dotknąć.
Elf spojrzał na swojego towarzysza. Nie mogli ze sobą rozmawiać przy strażnikach, jak więc mieli się porozumiewać?
Lassë uczynił gest świadczący o tym, że chciałby wziąć kamień, ale bard pokręcił głową rozglądając się. Musiał mieć pewność, że nikt nie zauważy unoszącego się klejnotu, który nagle rozpłynie się w powietrzu, gdy ukryją go w torbie chłopaka. Zresztą, równie ryzykownym byłoby dotykanie tego pieprzonego kłopotu ludzkości gołymi rękoma. Z tego też powodu Otsëa ostrożnie owinął wolną dłoń w materiał koszuli i pokazał tym elfowi, co ma uczynić. Otrzymał pełne zrozumienia przytaknięcie. Wahał się jednak, nie był pewny, czy to dobry pomysł, choć żadnego innego nie mieli. Cokolwiek zrobią, musieli zrobić to jedną ręką, by druga niezmiennie spleciona była z dłonią partnera.
Lassë bał się, ale rozumiał, że nie mają czasu. Wojska ludzi były liczne i gotowe do wymarszu, a zniknięcie kamienia, ich największej broni, mogło przyczynić się do odwiedzenia ich od realizacji planów wojny, bez względu na cel ewentualnego ataku. Postanowił zaryzykować pamiętając, iż to właśnie jemu powierzono tę misję. To on miał działać, on miał uchronić ten świat przed zagładą, jaką byłaby dominacja pozornie słabego, ale bezlitosnego człowieka.
Podejmując ryzyko osłonił skórę i sięgnął ostrożnie po klejnot. Dłoń mu drżała, ale starał się opanować ten odruch nie chcąc niczego zniszczyć. Straż mogła w każdej chwili zwrócić uwagę na kamień, a tym samym podnieść alarm, gdy go zabraknie.
Otsëa trzymał mocno otwartą torbę chłopaka by ten mógł jak najszybciej upchnąć w niej klejnot. Mocno ściskał spoconą, drżącą rękę partnera, śledził uważnie jego ruchy gotów by w razie potrzeby zainterweniować. Niespiesznie, wręcz morderczo powoli i ostrożnie, elf złapał za magiczny kamień i zamknął mocno oczy oczekując, że coś się wydarzy. Było jednak całkowicie spokojnie, co dodało mu sił i wiary w powodzenie misji. Ostrożnie zacisnął palce i zaczął unosić kamień, który buchnął ciepłem wprost w jego ciało sprawiając, że Lassë zachwiał się, ale nie upuścił cennej broni ludzkiej rasy. Starał się nie zwracać uwagi znajdujących się w środku strażników stojących po obu stronach komnaty pod ścianami. Jeśli nie zauważą ruchu, nie spojrzą w tę stronę.
Wolno, jeszcze wolniej, sunął mieniącym się szalenie narzędziem zagłady ras i kłótni Żywiołów ponad kamiennym stołem. Coraz bliżej torby. Jeszcze odrobinę. Jeszcze kilka centymetrów i... I kamień wymknął się z niepewnego uścisku chłopaka i tylko refleks Otsëa uchronił ich przed kłopotami. Broń wpadła cicho do czekającej na niego torby i zniknął w jej czeluściach.
Mieli to po co przyszli, zdobyli broń, którą teraz należało zniszczyć! Najpierw jednak musieli wydostać się z zamku, jak najszybciej z niego uciec, poinformować o zakończeniu tej części misji innych. Ta część zadania wydawała im się teraz trudniejsza niż poprzednia, co przecież nie mogło być prawdą. A może jednak?
Z początku poruszali się powoli, próbowali nie narobić najmniejszego nawet hałasu, jednak w pewnym momencie, kiedy opuścili już strzeżoną salę, ruszyli biegiem po szerokich schodach, wchodzili gwałtownie w zakręty. Otsëa irytował się nawet brakiem pytających fal ze strony maga, który powinien już dawno zapytać ponownie o ich odkrycia. Kilka razy zmuszeni byli zwolnić i na palcach wyminąć straże, ale kiedy podniesiono alarm, najwyraźniej zauważając w końcu zniknięcie kamienia, wbili się niemal w ścianę, by nie natknąć się czołowo na biegnących ludzi. A było ich naprawdę wielu, kiedy trąbka zaalarmowała cały pałac. W takiej sytuacji ich przyjaciele raczej domyślili się, co jest grane.
Moc Jean-Michaela była niespokojna, pytająca. A więc i on wiedział, że coś się wydarzyło. Elf przekazał mu odpowiedź całym sobą. Chciał by dotarło do niego znaczenie całej sytuacji, by domyślił się, że wybiegają.
- To nic nie zmienia! - warczał mężczyzna, bez wątpienia władca, który szybkim krokiem przemierzał korytarz u boku wysokiego, postawnego człowieka o poważnym wyrazie twarzy, w grubym kaftanie, z mieczem u boku. - Wojska są gotowe! Nawet jeśli rzeczywiście zniknął, nie zmienia to naszych planów! Atak nastąpi tak jak zaplanowaliśmy, czy to jest jasne?! - wyżywał się na swoim towarzyszu mężczyzna w koronie. Nie było czasu mu się przyjrzeć, gdyż zbyt gwałtownie wymachiwał rękoma i istniało nawet zagrożenie, że przypadkiem uderzy jednego z niewidzialnych złodziejaszków.
Minęli ich niewyobrażalnie szybko, aż powiało, kiedy szaty władcy omiotły nogi niechcianych gości. To trochę ich rozbudziło i sprawiło, że znowu ruszyli biegiem starając się czym prędzej opuścić to miejsce.
To było niespodziewane zderzenie z barierą, której nie dało się zauważyć gołym okiem, a którą zdołali usłyszeć, gdy odbili się od jej miękkiej powierzchni, a ta stęknęła obolała. Lassë z trudem powstrzymał jęk, który omal nie wyrwał się i z jego ust. Otsëa był w tamtej chwili gotowy na wszystko, chociaż niewiele potrzebował by wyucz osoby, na które się natknęli.
- Macie? - usłyszeli głos Earena, który stał może metr od nich.
- Tak, ale musimy się zwijać. - odpowiedział bard, który zaczął macać w powietrzu w poszukiwaniu ciała dwójki towarzyszy, by mógł ich zobaczyć. Palce jego dłoni natrafiły na ciepłą skórę griffina. Uchwycił jego rękę i powoli obserwował jak kompani stają się coraz wyraźniejsi.
- Ludzie szykują się do wojny. - powiedział do Earena, jakby naradzał się właśnie ze swoim generałem. - Zabraliśmy kryształ, ale to nic nie zmieni. Musimy go zniszczyć i jak najszybciej dołączyć do naszych ludów. Tego nie można tak zostawić.
- Zaraz zaczną nas szukać. Królowa – mężczyzna skrzywił się wymawiając ten tytuł – od razu zrozumie co się stało. Nie pytaj. - zastrzegł widząc pytające spojrzenie smoka. - Po prostu zabierajmy się stąd, znajdźmy Jean-Michaela i już nas tu nie ma.
Nie trzeba było tego powtarzać kolejny raz. Całą czwórką ruszyli zdecydowanie wolniej w stronę wyjścia, które okazało się zamknięte. A więc tak miało to wyglądać, kiedy ginie tajemna broń ludzi? Złodziej zostaje uwięziony?
- Kuchnia. - odezwał się nagle Lassë. - W kuchniach zawsze są wejścia dla służby. Tamtędy możemy wyjść. Nie ważne skąd to wiedział. Teraz musieli dotrzeć do kuchni, którą przecież mijali szukając kamienia. Zaglądali do niej, a teraz musieli wejść do środka i czym prędzej wydostać się z zamku, zanim i tamte wejście zostanie zablokowane.
Kolejny bieg na złamanie karku, kolejna próba opuszczenia tej trumny pełnej szalonych ludzkich istot.
Serce biło w piersi gwałtownie, oddech był szybki, mięśnie napięte, gotowe do ataku, choć w pobliżu nie można było zauważyć żadnego wroga, dłonie drżały, nogi wydawały się słabe, choć nadal prowadziły ich do przodu.
Wpadli do pomieszczenia pełnego zaaferowanej służby i przepychając się między stłoczonymi ludźmi dopadli jakoś drzwi, które okazały się zamknięte od środka, a więc bez najmniejszych problemów można było zdjąć rygiel. Otsëa pozbył się go jednym szarpnięciem i otwierając drzwi kopniakiem pociągnął swoich towarzyszy za sobą uciekając na wolne powietrze.
Teraz musieli odnaleźć maga, o ile nie był już w środku wraz z Devim. O tym wcześniej nie pomyśleli, a przynajmniej Otsëa i Lassë nie wiedzieli nic o ostrzeżeniu Earena, które może uratowało magowi i chłopcu tyłek. Niestety szóstka niewidzialnych osób mogła mieć większy problem ze znalezieniem się w mieście, niż ktokolwiek inny. Nie było to jednak niemożliwe, jeśli Jean-Michael będzie na tyle rozsądny by nie szukać ich swoją magią wyłącznie w zamku. O ile będzie...
- Musimy wyjść poza miasto. - szepnął rozumnie Otsëa, kiedy znaleźli się przed zamkiem, gdzie rozglądali się w poszukiwaniu maga i jego małego podopiecznego. - Niedługo wydadzą rozkaz zamknięcia bram, a wtedy na pewno doczekamy się Skorpionów.
- Mamy tylko jedno wyjścia. - Earen rzucił okiem na towarzyszy i podniósł głos. - Jean, zasrańcu, spieprzamy stąd! - uznał, że w ten sposób wiadoma osoba zrozumie, że o niej mowa, zaś słyszący go wyraźnie strażnicy nie zwrócą na to szczególnej uwagi. Jeśli mag i dzieciak byli w tym miejscu to na pewno ich słyszeli. Nawet stojący przy drzwiach ludzie w zbrojach rozglądali się szukając źródła głosu choć raczej z ciekawości, niż z jakiegoś konkretniejszego powodu. - Idziemy, nie ma sensu czekać. - dopiero teraz zrozumieli jak kiepski był ich plan. Niemniej jednak, poczuli ciepłą, czystą moc Jean-Michaela, która przepłynęła przez ich ciała, co pozwoliło im się w miarę odnaleźć.
Czwórka uciekinierów popędziła w stronę wrót i mogła tylko mieć nadzieję, że za nimi biegnie także niezbędna w tej podróży dwójka. Tym bardziej, że objęcia magii nadal trzymały ich w swoim słodkim uścisku, a więc mag powinien być niedaleko, ledwie o rzut kamieniem. A może nie?
Minęli strażników i oddalili się na sto, może więcej, metrów, w miejsce, z którego ich głosy nie mogły być już słyszane przez ludzi. To tu się zatrzymali czekając na jakikolwiek znak.
Udało im się! Mają broń, wyszli z zamku, znaleźli się poza miastem!
Niestety, nie było tak barwnie jak się wydawało, gdyż kamień znajdujący się w torbie Lassë zaczynał elfowi ciążyć, jakby nie chciał oddalać się od swojego dotychczasowego właściciela. Wydawał się nawet drżeć niedaleko uda Lassë.
- Odejdźcie dalej. - usłyszeli z nicości głos Jean-Michaela, który doszedł ich uszu. - Nie zdejmę zaklęcia w tym miejscu, jesteśmy za blisko. Z Devim weźmiemy zapasy i dopiero za jakieś pół godziny spróbujemy się odnaleźć. Podążajcie w miejsce, w którym zostawił nas dżin.
- Macie? - zapiszczał w pobliżu Devi, a jego głosik drżał.
- Tak. - odpowiedział krótko Lassë. - Spotkamy się w wyznaczonym miejscu. - dodał jeszcze by potwierdzić wcześniejsze założenia planu Jean-Michaela. To właśnie elf przejął teraz dowodzenie pociągając swoich przyjaciół w stronę drogi. Nie było sensu zwlekać skoro w każdej chwili mogli mieć na głowie pościg składający się z wojska. Może i władca planował podjąć walkę bez kamienia, ale jaką mieli pewność, że całkowicie z niego zrezygnuje? Żadnej!

Devi zamknął oczka skupiając się na swoich myślach.
„Mamy go, mamy broń!” piszczał nawet we własnym umyśle. „Jak mamy go zniszczyć? Musisz mi powiedzieć!” nie otrzymał jednak odpowiedzi dżina. Nawet zaczął się niepokoić, że coś się stało, ale przecież komuś tak potężnemu nic nie mogło zagrozić! Może więc obawiał się tego kamienia? Może nie ufał im na tyle, by zbliżyć się, gdy w pobliżu znajdowały się pęta mogące nim zawładnąć? „Nie bój się, nic ci nie zrobię. Chcę dotrzymać obietnicy!”
„Ja się nie boję!” usłyszał rozzłoszczony syk pod czaszką. „Nie boję się niczego!”
„Dobrze już, wierzę.” chłopiec zignorował zapewnienia dżina o swojej nieustraszoności, jakby miał do czynienia z dzieckiem młodszym od siebie. „Jak mamy zniszczyć ten klejnot żeby nam więcej nie zagrażał?”
„Tylko ty możesz to zrobić.” tym razem głos w głowie chłopca wydawał się zmieniony, melancholijny. „Stworzona dla ludzi broń może zostać zniszczona tylko ludzką ręką.”
Chłopiec poczuł, że po kręgosłupie wędrują zimne igiełki przejęcia i strachu. Pięknie! Jak, u licha, jeden mały chłopiec miał zniszczyć cokolwiek poza zamkiem z piasku?! Nie widział jeszcze kamienia, ale obawiał się, że ma do czynienia z czymś, czego nie rozgniecie w swojej małej, słabej piąstce. Miał ochotę przeklinać, jak czasami zwykł robić Jean-Michael.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, udało się zdobyć kamień... uff całe szczęście, ale po słowach króla widać że wojna i tak będzie... ojć Devi ma jedynie możliwość go zniszczyć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń