niedziela, 10 listopada 2013

77. I wtedy zapadła cisza...

Kiedy zatrzymali się na noc, Jean-Michael był zmuszony zdjąć z nich czar, który tego dnia uratował życie całej szóstce. Nie podobało mu się to, ale i nie był w stanie spać utrzymując zaklęcie, nie wspominając już o zmęczeniu, które dawało mu się we znaki. Taki stan rzeczy miał jednak także dobre strony, gdyż mężczyzna nie musiał trzymać nocnej warty, ale mógł spać nabierając sił. Jak przystało na dumnego mężczyznę, nie chciał się na to godzić bezwarunkowo, toteż zaznaczył bardzo wymownie, iż ma zamiar wypełniać wszystkie swoje obowiązki, kiedy tylko nauczy się zużywać mniejsze ilości mocy, bądź nawyknie do jej ubytków. Póki co nie był w stanie czarować i poświęcać się jak inni, co denerwowało go i irytowało. Nie chciał być słaby w oczach Deviego, a i jego miłość własna cierpiała, gdy musiał być traktowany inaczej z powodu zmęczenia, czy bólu głowy.
Jak zwykle czuwanie rozpoczął Otsëa, który nie pozwolił by ktokolwiek inny przejął pierwszą wartę. Wiedział, że właśnie ten okres między zmierzchem a nocą jest najbardziej niebezpieczny i właśnie w tym przypadku jego doświadczenie i umiejętności mogły przydać się najbardziej. Pozwolił by Lassë ułożył się przy nim z głową na jego kolanach, jak dziecko wtulające się w opiekuna. Obaj mieli świadomość, że w pewnej chwili ta bliskość stanie się irytująca dla przyjaciół, którzy będą zmuszeni codziennie podziwiać dowody uczucia między tą dwójką, ale czy naprawdę zakochani w sobie ludzie potrafią trzymać się z daleka od siebie, gdy droga ciągnie się całymi miesiącami?
W przeciwieństwie do poprzednich nocy ta była wyjątkowo ciepła, niemal rozkoszna, choć temperatura nadal nie była wystarczająco wysoka dla osób z lasów, gdzie nawet zimy były łagodniejsze, czy z krain bez śniegów i niskich temperatur.
Niestety dzień nie był równie udany, co spokojna noc. Jean-Michael nie zdążył nawet rozłożyć bariery niewidzialności, kiedy zostali otoczeni przez ósemkę Skorpionów – tych samych, które wcześniej zaatakowały Łowcę. Otsëa miał zamiar rzucić się w wir walki by dać przyjaciołom szansę na ucieczkę, ale jedno spojrzenie na skrępowanego mężczyznę w czerwieni leżącego za plecami Skorpionów wystarczył by ostudzić jego zapał.
- Czego chcecie?! - zapytał we wspólnej mowie osłaniając sobą Deviego, który wystraszony kulił się między swoimi kompanami. W ramionach trzymał zamienionego w zwierzaczka Niquisa, który najwyraźniej uznał, że w takiej postaci przyda się bardziej, niż gdyby narażał się w ludzkiej. Już kiedyś zdołał się przecież wymknąć napastnikom i przyczynił się do wyswobodzenia przyjaciół z łap łowców niewolników.
- Jesteście na naszym terenie. - odpowiedział ostro dowódca.
- Jeśli pozwolicie nam odejść nie będziemy bezcześcić waszej ziemi.
- Naprawdę wierzysz, że pozwolimy wam odejść? - mężczyzna uśmiechnął się nieprzyjemnie prezentując równe, białe zęby.
- Lepiej zadać głupie pytanie, niż milczeć pozwalając ci na wszystko. - Otsëa starał się panować nad sytuacją, chociaż wiedział, że jest opłakana.
- Więc powiedz mi dlaczego miałbym was nie zabijać. - Skorpion bawił się tą sytuacją. Może chciał widzieć strach na twarzy mężczyzny, który z podniesionym czołem patrzył mu w oczy? - Wyglądasz na kogoś, kto zna tę okolicę, kto przeszedł już pustynię. Musiałeś wiedzieć, co wam grozi jeśli tu przyjdziecie.
- Gdybym mógł nie oglądać zakazanych gęb twojego Plemienia na pewno nie pokazałbym się na tym zapomnianym przez bogów kawałku suchej, nieurodzajnej ziemi. A skoro tu jestem to znak, że miałem ku temu powód. Tak samo, jak moi przyjaciele.
- Odważny albo głupi. - skomentował Skorpion i poruszył ramionami zataczając nimi koło, co miało pomóc mu w rozluźnieniu mięśni najwyraźniej nadal spiętych po walce z Łowcą smoków. - Mam dziś wyjątkowo dobry humor, więc myślę, że zamiast was zabijać po prostu pojmę i wykorzystam. Tak jak i tę bestię. - rzucił okiem na plującego piaskiem mężczyznę w czerwieni. - Związać ich! - rozkazał. - I radzę wam poddać się bez walki. - jego wzrok spoczął na odsłoniętym w tamtej chwili Devim, który z kieszenią wypchaną Niquisem patrzył drżący na Skorpiony krępujące jego starszych przyjaciół. Bał się okropnie, ale czuł mrowienie magii, co znaczyło, że Jean-Michael działa by ochronić swojego małego podopiecznego. Nawet przypadkowe zranienie kosztowałoby malca życie.
Chłopiec podniósł wzrok i przygryzając wargę kiedy jego jasne oczka wpatrywały się w przerażająco czerwone tęczówki. Zadrżał, przełknął łzy i zrobił mały krok w bok by znaleźć się bliżej maga, który był dla niego wszystkim. Bał się, ale musiał być dzielny. Nawet jeśli ten Skorpion wglądał jak demon. Dżiny nie mogły być bardziej przerażające!
Dżiny! Chłopcu nagle coś zaświtało w jego małej, słodkiej główce. Jeśli przerażający człowiek o niebieskich oczach, którego wyobraził sobie Devi był dżinem, to malec mógł go wykorzystać by pomóc sobie i przyjaciołom. Jeśli tylko ujarzmi bestię...
Przełknął z trudem ślinę i pozwolił się związać, a następnie marszcząc swój mały nosek zbliżył się do swoich towarzyszy na tyle by go słyszeli, ale tak by nie zwracał na siebie uwagi oprawców.
- Wyciągnę nas z tego.
- Ani mi się waż! - syknął na niego Jean-Michael i z ulgą stwierdził, że nie ściągnął na siebie ciekawskich spojrzeń. - Masz być grzeczny, nie rzucać się w oczy i jeśli będzie okazja uciekasz czym prędzej do ludzi. Zrozumiano? - jego spojrzenie było ostre i chłopiec żadnym sposobem nie zdołałby przekonać opiekuna do zmiany decyzji.
- Nic nie rozumiesz. - mruknął malec.
- Milczeć! - warknął jeden ze Skorpionów. - Albo sam was uciszę. - z satysfakcją pokazał swoją śmiercionośną broń. - Nie chcę słyszeć ani słowa więcej. Jazda! - ruchem głowy wskazał kierunek.
Dwa Skorpiony ruszyły przodem, za nimi mieli podążać wzięci w niewolę, a całość zamykała pozostała reszta wojowników Plemienia. Ucieczka nie wchodziła w grę. Tym bardziej, że główni zainteresowani musieliby zabrać ze sobą Łowcę smoków, jeśli chcieli w ogóle na poważnie myśleć o czymkolwiek. Nie było wątpliwości, że mając wroga w swoich szeregach nie zdołają go uciszyć jeśli coś pójdzie nie po jego myśli. Ale jaki sens miało ratowanie skóry komuś, kto z przyjemnością zabije ich, gdy tylko zostanie uwolniony?
Devi skinął głową samemu sobie. Jeśli on ich nie uratuje to na pewno umrą pracując pod przymusem dla rasy tak niebezpiecznej, że każdego dnia mogłaby czekać ich śmierć. Jasne, chłopiec nie znał wroga, ale domyślał się, że równie dobrze może także skończyć jako posiłek dla szamanów, czy innych szaleńców.
W międzyczasie, kiedy siedmiolatek obmyślał swój plan ucieczki, Lassë był przerażony i bliski płaczu. Jego misja właśnie się zakończyła, a Żywioły na pewno czuły wstyd, że właśnie on został przez nich wybrany. A teraz skończy pochowany w jaskiniach pełnych diamentów, ale tak dalekich od Ziemi, jak to tylko możliwe. To nie miało najmniejszego sensu i elf powoli popadał w beznadzieję i przygnębienie. Miał ochotę płakać, krzyczeć, bić się o swoje prawa. Jak do tego w ogóle doszło?! Jeszcze niedawno wszystko im się udawało, a teraz trafili w łapy wrogiej rasy. Dlaczego nikt nad nimi nie czuwał? Bogowie, Żywioły, ktokolwiek?
Otsëa musiał wyczuć kiepskie samopoczucie chłopaka, gdyż związany zatoczył się tak, by chociaż lekko musnąć swoim ramieniem ramię swojego partnera. Posłał mu lekki, pokrzepiający uśmiech i poruszył ustami, co układało się w zapewnienie: „Damy sobie radę”. Jak można nie wierzyć komuś takiemu, jak on? Można było obawiać się tylko jednego – tego, że smok postanowi się przemienić i w ten sposób wydostać przyjaciół z tarapatów. Bard był przecież osobą na tyle szlachetną, że potrafiłby zignorować obecność Łowcy. Zaryzykowałby życie dla tych, którzy od tylu miesięcy byli częścią jego rodziny.
Niemniej jednak, nie tylko Devi był nastawiony wojowniczo i gotowy działać. Earen również nie planował poddawać się i na pewno nie pozwoli się zniewolić. Był wolny, silny, niezależny, planował zdobyć swoją „samicę”. Nie miał czasu na głupie pakowanie się w kłopoty! Chciał zaimponować Niquisowi, ale bardziej wolał działać po swojemu szukając sposobu by się mu przypodobać. Nie chciał wykorzystywać w tym celu bandy Skorpionów, ale jeśli będzie musiał to poświęci życie by dążyć do celu! Zresztą, miał pewność, że tiikeri jest bezpieczny w kieszeni Deviego. A przynajmniej do czasu, kiedy ktoś postanowi ich przeszukać, a do tego na pewno dojdzie, gdy tylko znajdą się w wiosce otoczeni przez wroga. Jeśli mieli uciekać to teraz! A to było niemożliwe.
- Dlaczego nic nie może iść po mojej myśli? - mruknął do siebie rzucając nieprzyjemne spojrzenia w stronę oprawców, którzy w tej chwili otaczali ich ze wszystkich stron, jakby chcieli mieć pewność, że więźniowie nie uciekną. Jakby więźniowie mieli okazję by uciec... Griffin rozglądał się ostrożnie i uważnie chcąc wyłapać słaby punkt, o którym nic nie wiedział, a którego istnienie potwierdzało zachowanie Skorpionów.
Wojownicy uzbrojeni w swoje krwawe szpony najpewniej nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że zdradzali swoje myśli i niepokoje. Nikt na pewno nie próbował jak dotąd im się sprzeciwiać, nie stanął dobrowolnie do walki, kiedy mógł żyć w niewoli, ale zawsze to żyć. Tym lepiej. Będą zaskoczeni, kiedy ich jeńcy w końcu zaatakują!
Naturalnie Earen nie był jedynym, który zauważył nieuświadomioną zmianę w zachowaniu Skorpionów. Nie umknęło to nawet Deviemu, który nie był już dzieckiem, ale małym kombinatorem, w którego słodkiej blond główce obracały się trybiki. Jaka inna rasa mogłaby zagrozić ośmiu wojownikom, którzy potrafili zabić jedną raną? Z czym trucizna może mieć problem do tego stopnia poważny, że uzbrojona grupa woli mieć się instynktownie na baczności? Dla niego było to oczywiste. Dżiny! Nie ważne, że inni mogli w nie nie wierzyć. On był w tej chwili przekonany o ich istnieniu i wiedział, że są w pobliżu. A skoro one były gdzieś tutaj, zaś on jako człowiek mógł nad nimi panować, to może potrafiłby je także przywołać?
Podjął pierwszą, niemądrą próbę nawoływania dżinów myślami. Nigdy nie słyszał by coś takiego działało, ale nie słyszał o tak wielu rzeczach i cudach, że nie było sensu odrzucać tego pomysłu od razu. Spoglądał przy tym na swojego zaniepokojonego opiekuna, który najpewniej umierał w środku z obawy o to dziecko, za które był odpowiedzialny. Devi był pewny, że Jean-Michael zrobiłby dla niego dosłownie wszystko, a i on nie miał wątpliwości, że dla mężczyzny oddałby nawet własne życie. Strach uleciał z niego całkowicie dzięki tym myślom.
- Jestem człowiekiem, więc jeśli mnie słyszycie chcę żebyście przybyli. - zaczął mówić szeptem do siebie. - Jestem człowiekiem, więc mogę nad wami zapanować i przywołuję was. - próbował. - Nie chcę was zniewolić, chcę prosić o pomoc. - nic się nie stało i chłopiec wcale się nie zdziwił. Mógł się tego spodziewać skoro próbował po raz pierwszy i nie miał pojęcia, jak wywołać dżina. Nie planował się jednak poddawać. Nie teraz to później, ale na pewno będzie dalej próbował. Znowu przeszedł do wzywania pomocy w myślach. Odważnym, rozkazującym tonem, który nie wskazywał bynajmniej na siedmioletnie dziecko, ale niemal dorosłego.
„Daję wam słowo, że nie będę próbował was skrępować jeśli pojawicie się i pomożecie mi i moim przyjaciołom.” mówił do pustki w swoich myślach i wyobrażał sobie, że jego głos płynie niewidzialnymi falami, jak magia Jean-Michaela. „Wiem, że pomagacie złym ludziom, więc dlaczego nie chcecie pomóc komuś takiemu jak ja? Nie zapłacę wam diamentami, ale obiecuję nie ścigać was, nie wykorzystywać mojej nad wami przewagi.” uśmiechnął się ironicznie do samego siebie. Czy w ogóle miał jakąkolwiek przewagę nad silniejszymi od siebie rasami? Odrzucił jednak te myśli, gdyż wcale mu nie pomagały. Był człowiekiem i w tej rasie musiała istnieć jakaś dziwna moc, która pozwalała ludziom na panowanie nad dżinami, na walkę z innymi ludami. Przecież dlatego jego pobratymcy planowali podbić świat, wybić innych, zająć wszystkie ziemie i stać się ich jedynymi panami. Dlaczego sprzeciwiali się Żywiołom, czyż nie?
- Czy któryś z was mnie słyszy? - znowu przeszedł do szeptu. - Wiem, że tu gdzieś jesteście. Dlatego Skorpiony się boją. Jesteście tutaj i możecie im zagrozić. Pomóżcie mi się stąd wydostać. Mi i moim przyjaciołom.
„Nie stanowię dla was żadnego zagrożenia, jak długo wy nie jesteście mi wrogami.”
Nagle usłyszał śmiech rozchodzący się niemal echem po jego czaszce, umyśle, sam nie wiedział gdzie go usłyszał i jak to możliwe. Śmiech, szczery, chociaż ostry, może trochę kpiący.
„Czy ty próbujesz nam grozić?” po śmiechu odezwał się głos i chłopiec nie mógł uwierzyć, że ktoś naprawdę próbuje rozmawiać z nim w taki sposób.
„Jesteś dżinem?” zapytał od razu w myślach czekając w napięciu na odpowiedź. Nie był pewny, czy naprawdę może przekazywać informację myślami, czy też tylko je tak odbiera, ale próbował i czekał. Czuł na sobie pytające, uważne spojrzenie Jean-Michaela, który musiał zauważyć, jakąś zmianę w minie, czy zachowaniu chłopca, a może Devi pisnął nieświadomie, kiedy usłyszał śmiech?
Odpowiedział uspokajającym uśmiechem na spojrzenie opiekuna.
- Damy sobie radę. - zapewnił cicho.
„Słyszysz mnie?” zapytał w myślach chcąc ostatecznie ustalić sposób, w jaki może porozumiewać się z tym, który odpowiedział na jego wołane o pomoc. Nadal panowała cisza, aż nagle chłopiec doczekał się swojej odpowiedzi.
„Tak, słyszę cię, człowieku. Słyszę cię i widzę.”

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    fantastycznie, och nie pojawiły się skorpiony i wzięli ich do niewoli, widać że naprawdę są niebezpiecznymi przeciwnikami jeśli pokonali Lockharta... brawo Devi nawiązałeś kontakt z dżinem...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń