niedziela, 17 listopada 2013

78. I wtedy zapadła cisza...

Po ciele chłopca przeszedł dreszcz, ale rezolutnie postanowił nie rozglądać się na boki by nie zwrócić na siebie niepotrzebnie uwagi pilnujących go Skorpionów. Wiedział już, że ktokolwiek się do niego odezwał, był w pobliżu lub miał moc wystarczającą by móc go widzieć i czuwać nad nim i jego przyjaciółmi, jeśli tylko Devi zjedna sobie jego przyjaźń, a w tym nie był najlepszy. Wrodzona słodycz, na którą czasami ktoś się złapał, nie była wystarczającym argumentem w negocjacjach z mityczną rasą.
„Skoro mnie widzisz to znaczy, że możesz mi pomóc, prawda?” podjął chłopiec. Nie było sensu udawać, że nagle coś się zmieniło i uzyskanie pomocy przestało się liczyć.
„A dlaczego miałbym?” odpowiedział pytaniem na pytanie nieznajomy głos. „Cóż takiego może zaoferować mi ludzkie dziecko?”
Devi zmarszczył brwi poirytowany. No właśnie, co mógł zaproponować w zamian za pomoc? Miał siedem lat, ale w niektórych kwestiach był, jak na swój wiek, wyjątkowo rozwinięty psychicznie. Dzięki matce-dziwce wiedział, że nie należy składać bezmyślnych propozycji, bo byli i tacy, którzy wcale nie przejmowaliby się jego wiekiem, nawet gdyby dla żartu zaproponował siebie. Bo żeby to raz otrzymywał niemoralne, obrzydliwe propozycje od klientów matki i innych zainteresowanych.
„Nie będę próbował nad wami zapanować.” mruknął w końcu niepewnie w myślach chłopiec. „To za mało? Jestem człowiekiem, więc mogę was ujarzmić.”
„Naprawdę wierzysz, że taki dzieciak może nam zagrozić?” roześmiał się nieprzyjemnie głos w jego głowie.
„Tak. W końcu odezwałeś się do mnie zamiast mnie zignorować, czy zabić za to, jak się do was odnosiłem.” zauważył rezolutnie Devi i najwyraźniej miał rację, bo odpowiedziała mu cisza i jakaś napięta atmosfera, którą wyczuł wewnątrz siebie.
„Dlaczego mam ci wierzyć?” podjął ponownie nieznajomy „Dlaczego powinienem ufać, że dziecko dotrzyma słowa? Dorośniesz, zapomnisz, staniesz się zachłanny.”
„Dorosnę.” Devi skinął głową, chociaż nie musiał tego robić, a tym samym ponownie zwrócił na siebie uwagę Jean-Michaela. „A przynajmniej chciałbym dorosnąć. Ale to nie jest takie pewne, jak ci się wydaje. Mam siedem lat, jestem człowiekiem i podróżuję z przyjaciółmi, którzy chcą przeszkodzić ludziom w rozpętaniu wojny ras. Naszym zadaniem jest odnalezienie i zniszczenie broni, którą dysponuje władca kraju za pustynią.” tym razem śmiech w głowie chłopca był suchy, pozbawiony wyrazu. A więc nieznajomy rozumiał powagę sytuacji.
„Dobrze. Zawrzyjmy układ. Pomogę wam, a przynajmniej tobie, ale w zamian chcę byś naprawdę zniszczył Kryształ, którego podobno chcecie się pozbyć. Jeśli to niemożliwe, przekażesz go mnie. To Kryształ sprawia, że nie jesteśmy w stanie sprzeciwić się woli ludzi, jeśli tylko znajdziemy się pod wpływem jego działania. On wzmacnia potęgę, która drzemie w każdym człowieku. Bez niego możemy pomagać wam z własnej woli i możemy także odmówić, jeśli uznajemy układ za niewart naszej uwagi. Ten Kryształ zniewala naszą wolę.”
Devi zawahał się. Nie był pewny, czy może ufać nieznajomemu, czy dobrze robi zgadzając się na to, ale w przeciwnym razie nie będzie w stanie uwolnić się z łap Skorpionów.
„Zgadzam się!” postanowił zaryzykować. Jeśli będzie musiał, pozwoli się zabić byleby nie dotrzymać warunków umowy i zminimalizować ryzyko kolejnych kłopotów dla świata.
„Nazywam się Yehia Waarith Anis.” zechciał w końcu przedstawić się głos w głowie chłopca. „Kiedy zbliżycie się do końca granicy mojego terytorium, pomogę wam uwolnić się od Skorpionów. Nie będzie to pozbawione ryzyka, bo i pozbawiony głowy Skorpion może ukąsić, a w szczególności jeśli zmusi się go do ostateczności, ale tylko w ten sposób będziecie mieli okazję przeżyć. Wciągną was piaski, więc nie wyrywajcie się. Do tego czasu jednak nie mów nic swoim przyjaciołom. Skorpiony nie mogą niczego się domyślić, bo zabiją was zanim ja zdążę zareagować.”
„Dziękuję.” dzieciak był naprawdę wdzięczny i czuł rozrastającą się wewnątrz niego dumę. Udało mu się zdobyć pomoc! Jean-Michael nie pochwaliłby sprzymierzania się z nieznajomymi, niebezpiecznymi istotami, ale to było jedyne ich wyjście z obecnej sytuacji. „Ja mam na imię Devi. Nie mam nazwiska, bo nie wiem kim jest mój ojciec.” wyjaśnił nie chcąc wyjść na niemiłego, czy niewdzięcznego po tym, jak dżin przedstawił mu się wszystkimi, tak przynajmniej sądził chłopiec, swoimi imionami. Teraz już nie byli nieznajomymi, ale nawiązała się między nimi jakaś więź, a więc mag nie może się przesadnie złościć. Puste pocieszenia. Jean-Michael będzie wściekły i może nawet Devi dostanie po tyłku. Ale trudno. Czasami musieli podejmować ryzyko! Bez niego nigdy nie wypełniliby misji i na pewno skończyliby zamęczeni w kopalniach.
Ich wędrówka trwała jeszcze dobre trzy godziny, podczas których chłopiec i dżin nie rozmawiali ze sobą w ogóle. Mimo wszystko malec był gotowy na znak, kiedy to rozpocznie się wielkie odbijanie jeńców. Walczył z ogromną chęcią by ostrzec przyjaciół, ale dzielnie wytrzymał do samego końca, a więc do chwili, kiedy Skorpiony poczuły się pewniej, zaś głos w głowie chłopca szepnął krótkie: „Teraz”.
Wtedy wszystko się zaczęło. Nad powierzchnią złotego, gorącego piasku z ogromną prędkością zaczęły wirować jego drobinki, zaś macki korzeni uschniętych roślin wydostały się na powierzchnię otaczając nogi szóstki podróżnych.
- Nie wyrywajcie się! - rzucił do przyjaciół Devi czymś ściągnął na siebie zainteresowanie jednego ze Skorpionów – dowódcy, w oczach którego pojawiło się zrozumienie. To on zaatakował chłopca wiedząc doskonale, że tylko zabijając go pozbędzie się mocy dżina, a może nawet zdoła uchronić cały swój oddział.
Malec nie mógł uciekać, nie mógł się nawet ruszyć, gdyż korzenie otoczyły go do pasa i powoli wciągały pod powierzchnię piasku. Jedno ukąszenie i będzie martwy. Centymetry dzieliły jego ciało od śmiertelnego ukąszenia, kiedy to Jean-Michael rzucił się w stronę Deviego zasłaniając go własnym ciałem. Uzbrojona w srebrną rękawicę ręka ugodziła w plecy mężczyzny wszystkimi pięcioma szponami. Oczy maga momentalnie zmętniały i opadł z sił zemdlony, a może już niemal martwy. Jego ciało nie stawiało oporu, kiedy wciągane przez uschnięte rośliny zapadało się w piasek.
- Nie! Nie, nie, nie! - Devi był przerażony. Nie mógł się ruszyć z powodu szoku, co ułatwiło zadanie korzeniom. Chłopiec nie widział niczego poza twarzą Jean-Michaela, którą miał przed oczyma w chwili ukąszenia.
Upadł boleśnie na pośladki, kiedy piach zamknął się nad nim, a on znalazł się w przestronnej piaskowej jaskini oświetlonej drobnymi kulami złotego światła. W ich blasku dojrzał leżącego niedaleko maga. Podbiegł do niego odwracając przodem do siebie i przytulił mocno jego głowę do piersi.
- On umrze! - pisnął siedmiolatek słysząc stęknięcia przyjaciół, którzy także już znaleźli się w tym bezpiecznym miejscu. - Dorwali go! - łzy pociekły mu po policzkach, kiedy patrzył na bladą twarz swojego opiekuna.
Otsëa znalazł się przy nich w przeciągu chwili. Wyszarpnął ze swojej torby flakonik z lekiem od Pustelnika i odepchnął Deviego. Wlał cały płyn do ust mężczyzny, a układając odpowiednio jego głowę zmusił nieprzytomnego i z trudem oddychającego mężczyznę do połknięcia specyfiku. Odsunął się patrząc jak zrozpaczony chłopiec znowu dopada do maga i tuli do siebie desperacko.
- To pomoże?! - krzyczał przez łzy, które zalewały mu twarz.
- Taką mam nadzieję. - mruknął bard starając się być jak najbardziej praktycznym, chociaż i on czuł ból, kiedy patrzył na poszarzałą twarz mężczyzny.
- Nie oddycha! - wrzasnął zdesperowany Devi patrząc na swojego opiekuna. Jego pierś przestała się poruszać. - Dlaczego nie oddycha?! - przerażenie zmroziło chłopca i sprawiło, że poczerwieniał na twarzy jeszcze bardziej. - Dlaczego nie oddycha?!
W tamtej chwili ciało Jean-Michaela drgnęło, jakiś dreszcz wstrząsnął nim, wygiął jego kończyny pod dziwnym kontem. Jeszcze przed chwilą martwy, mężczyzna nabrał gwałtownie powietrza i otworzył oczy, które po chwili zaczęły nabierać wyrazu.
- Żyjesz! - Devi zdzierał sobie gardło. - Żyjesz! - przygniótł maga swoim ciałem tuląc się do niego, obejmując go za szyję, całując po twarzy. - Tak się bałem! Ukąsił cię i umarłeś, ale żyjesz! - płakał równie rzewnie, co wcześniej, choć teraz były to łzy ulgi i szczęścia.
Oszołomiony Jean-Michael objął powoli chłopca głaszcząc go po plecach i głowie. Pocałował go w szyję, którą miał na wysokości ust.
- Już dobrze. - wychrypiał z trudem. - Już tu jestem, mój mały. - był osłabiony, skołowany, ale szczęśliwy. Żył i nadal mógł czuwać nad chłopcem, a to było w tym wypadku najważniejsze. Miał nadzieję, że nie przyjdzie mu więcej umierać na oczach swojego podopiecznego i to w tak młodym wieku. Sam zresztą nie wiedział, co chodzi mu po głowie. Nie łatwo pozbierać się po tym, jak niemal opuściło się ciało. Chociaż nie miał pewności, co się tak naprawdę wtedy z nim działo. I nie chciał wiedzieć.
- Ktoś się zbliża. - rzucił ostrzegawczo Otsëa, a jego ciało spięło się gotowe do obrony przyjaciół za wszelką cenę.
„Uspokój ich.” rzucił rozkazująco głos w myślach nadal chlipiącego siedmiolatka, który nawet na chwilę nie wypuszczał z objęć swojego opiekuna.
- To przyjaciel. - wydusił nie chcąc odpowiadać za żadne więcej zgony. - To on nam pomógł. - ułożył głowę na ramieniu maga i zamknął oczy starając się uspokoić oddech, by czuć, jak pierś mężczyzny unosi się przy jego własnej. Musiał mieć całkowitą pewność, że Jean-Michael jest cały i zdrowy i więcej nie straci przytomności. - To dżin. - dodał po chwili. Poczuł, że mag sztywnieje i wystraszony odsunął się by popatrzeć na opiekuna.
Jean-Michael widząc przerażenie chłopca odetchnął i pogłaskał jego jasną główkę. Chciał nawrzeszczeć na malca, ale nie mógł tego zrobić. Nie po tym, jak napędził mu takiego stracha.
- On nam nic nie zrobi. - chłopiec miał w oczach łzy, jakby obawiał się, że stanie się obiektem nienawiści ze strony przyjaciół za to, że zbratał się z dżinem. - Rozmawiał ze mną w myślach i obiecał pomóc. W zamian za zniszczenie broni, którą mają ludzie. Ona zniewala dżiny. - malec starał się wyjaśnić jak najwięcej, by móc ukryć ten bardziej niepokojący fakt ich układu.
- Wystarczy. - głos nieznajomego mężczyzny wyłaniającego się z ciemnego korytarza dźwięczał melodyjnym, obcym akcentem. Był silnie naładowany męskością, dumą i powagą, co sprawiało, że zupełnie nie pasował do zbliżającej się do nich osoby. Dżin – jeśli naprawdę nim był – okazał się bardzo wysoki i niemal chudy. Jego włosy miały kolor nieba zabarwionego czerwonym słońcem zwiastującym deszcz – nieomal różowy - zaś oczy, przerażająco niebieskie, niemal morskie, świdrowały sześcioosobową grupkę bardzo uważnie.
- Nazywam się Yehia Waarith Anis, a ciało które widzicie jest tylko iluzją stworzoną by oszukać wasze zmysły i pomóc wam w przyzwyczajeniu się do mnie. - powiedział szczerze. - Moje prawdziwe oblicze jest ulotne, bezpłciowe, ale dla wielu przerażające w swoim niewyraźnym kształcie. Ludzie nazywają nas demonami ze względu na to, jak wyglądamy.
Earen spoglądał na to młode, niemal białe i niesamowicie atrakcyjne ciało niepewnie, z jawną niechęcią wykrzywiając wargi. Dżin? Jeszcze do niedawna uważał ich istnienie za bajkę, uznawał za przerażający fakt, iż dżiny mogłyby istnieć, a teraz spotyka pomocnego, niewinnego chłopaka, który chętnie zdradza tajemnice swojego ludu? Nie ufał temu młodzieńcowi, nawet jeśli wydostał ich z niewoli.
Niewola... Kiedy w ogóle zniknęły więzy krępujące mu ręce?!
- Nie musicie mi ufać. - domniemany dżin spojrzał po twarzach zebranych. - Zawarłem układ z chłopcem, a wy mnie nie interesujecie. To malec mnie przywołał, on poprosił o pomoc w uwolnieniu siebie i was. Teraz musi tylko dotrzymać umowy, a wy jak mniemam pomożecie mu w tym. Jestem w stanie przenieść was do miasta ludzi, bądź w jego pobliże, ale nie przekroczę bariery wyznaczanej przez krępującą dżiny moc.
Niquis wysunął się z kieszeni Deviego i poczłapał do Earena, który podniósł zwierzaczka sadzając na swoim ramieniu. Razem na pewno czuli się raźniej.
- Jak to możliwe, że w ogóle istniejecie? - odważył się zapytać griffin.
- A jak to możliwe, że tak głupia rasa, jak twoja, przetrwała tyle tysiącleci zamiast wyginąć?
Atmosfera robiła się ciężka, więc Devi – nadal przyklejony do maga – postanowił interweniować.
- Przenieś nas najdalej jak możesz. - powiedział pociągając nosem, z którego katar spływał mu na usta i brodę. Jean-Michael bez słowa wytarł jego twarz swoim rękawem.
- Nie znamy go, jak możemy mu ufać? - Lassë także postanowił się odezwać, choć swoje pytanie kierował do kochanka. - Dżiny powinny być niebezpieczne, więc dlaczego on jest inny? Dlaczego naprawdę miałby nam pomagać?
- Nie robię tego dla was, ale dla siebie. Chłopiec ma być moim niezależnym od magii ciałem, które zniszczy to, co nigdy nie powinno powstać. Powtarzam, nie interesuje mnie to, czy mi ufacie. Mam was przenieść, czy nie?! - warknął nagle poirytowany, a jego oczy zalśniły niebezpiecznie. Najwidoczniej nie było sensu przedłużać tej irytującej rozmowy.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, udało się im uciec, mają chociaż mała pomoc dżina, a Niquis o tak w chwili pocieszenia poczlapał do Earena a nie do Lasse...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń