niedziela, 3 listopada 2013

76. I wtedy zapadła cisza...

Chociaż przedsięwzięcie było ryzykowne, Otsëa postanowił zmienić kierunek marszu. Prawdopodobieństwo, że łowca zobaczy ich posuwających się po jego lewej stronie wzrastało, gdyż odległość dzieląca ich grupę od hybrydy rosłaby z boku, nie zaś z naprzeciwka. Tym samym każdy gwałtowny, nieprzemyślany ruch mógłby zostać wychwycony przez czujne, wprawne oko. Nawet lekka zmiana kąta mogła im zaszkodzić.

Mimo wszystko skręcili na zachód z nadzieją ostatecznego wyminięcia łowcy smoków. Dzień na zachód, dzień powrotu na południe, a później na skos na północny wschód. Prosty, o ile nie najprostszy plan z możliwych.

Jean-Michael zarumienił się, kiedy mieli za sobą już sporą część drogi.

- Ja... - zaczął wahając się. - Nie wiem, czy to coś da i czy potrafię, ale mógłbym spróbować.

- Czego? - bard odwrócił się do niego marszcząc brwi. O co mogło chodzić magowi?

- Zasłonić nas przed wzrokiem innych. Nie na długo, ale myślę, że na jakieś kilkanaście godzin wystarczy jeśli ograniczę się do szybkiego, prostego kamuflażu. Nie wpadłem na to wcześniej, wybaczcie. Mogę jednak spróbować jeśli...

- To jedyny pomysł, jaki w tej chwili mamy. - zgodził się Otsëa.

Zatrzymali się na te kilka chwil, kiedy to mag usiłował rzucić zaklęcie, które tworzył powoli niczym alchemik pracujący nad swoim projektem, bądź prządka pracująca przy kołowrotku. Nie miał pojęcia, czy się udało. Jego towarzysze poczuli w prawdzie lekki powiew magii, ale i oni nie byli niczego pewni. Przecież widzieli się nawzajem, ale czyż czar nie miał być rzucony na nich wszystkich?

- I? Działa? - Lassë spoglądał po przyjaciołach, którzy wzruszali ramionami.

- To już nie jest istotne. Czy się udało, czy też nie, musimy iść dalej. - Otsëa uścisnął dłoń elfa.

- Wydaje mi się, że jednak coś z tego wyszło. - wyraził swoją opinię mag. - czuję, że czerpiecie z mojej mocy.

Wszyscy uznali to za dobry znak toteż i humory się im znacznie poprawiły. Jeśli naprawdę byli niezauważalni dla łowcy to najprawdopodobniej nie widziało ich także Plemię Skorpionów, które z łatwością odnalazłoby ich trop, gdyby tylko wiedziało, że kręcą się w pobliżu. Tym czasem Skorpiony mogły w powodzeniem dobrać się do tyłka  Lócënehtara, czego hybrydzie z całego serca życzyła cała szóstka ukrywających się przed nim podróżnych. Starcie smoków pośrodku pustyni? To najgłupsze, co mogłoby się im przytrafić. Nie dość, że zwróciliby na siebie uwagę całej okolicy, to dodatkowi ranni nie mieliby szans na przeżycie. W tym upale nikt nie zdołałby poradzić sobie z ewentualnymi ranami, które nie goiłyby się, ale gniły za dnia i przemarzały dopiero nocą nie mając jednak szans na wygojenie.

Chwilowo mieli szczęście i święty spokój nie musząc martwić się niechcianymi obserwatorami. Jean-Michael jak dotąd nie zawiódł ich zaufania, a jego zaklęcia skutkowały, chociaż dopiero uczył się ich wykorzystania w terenie. Tak jak Devi miał zdobywać wiedzę ze swoich książek, tak mag musiał teraz ćwiczyć swoje umiejętności, które jeszcze niedawno uważał przecież za imponujące. Zabawna, ale właśnie teraz, gdy powinien wykorzystywać je jak należy, on zapominał, że je posiada. Przy swoich towarzyszach czuł się tak zwyczajny, że magia nie zwracała jego uwagi, choć była integralną częścią jego ciała i życia, czuł ją zawsze i wszędzie. Mężczyzna pragnął stać się bardziej przydatny niż dotychczas, stać się tym, kim być powinien podczas tej wyprawy. Gdzieś w głębi duszy pragnął by Devi był z niego dumny, by go podziwiał. Jak każdy ojciec pragnął imponować synowi, zaś w przypadku tego siedmiolatka Jean-Michael uwielbiał czuć się jak bohater. Jedno spojrzenie tych wielkich, rozjarzonych pasją oczu potrafiło przyprawić mu skrzydła. Zresztą, inni czuli się podobnie, kiedy malec obdarzał ich swoim jakże cennym zainteresowaniem.

Lassë wpatrywał się w suchy, nagrzany słońcem piach. Jak to możliwe, że nie czuł żadnej łączności z Ziemią poprzez te drobinki? Tak jak mag zapomniał o swojej mocy, tak elf zupełnie zatopił się w drodze i nie pomyślał wcześniej o kontakcie z Żywiołem. A przecież mógłby poprosić o pomoc, o wskazówki, gdyby tylko zbliżył swoją duszę do siły wszechświata, która kryła się w bliskiej mu Ziemi, w duchach przemawiających w jej imieniu.

Czy to możliwe, że Żywioły podjęły już walkę między sobą, bo on tak długo wykonywał swoją misję? A może świat już pogrążał się w wojnie, a oni zwyczajnie nie mieli o niczym pojęcia? Jeszcze niedawno wcale o tym nie myślał, a teraz martwił się czasem, jaki stracił po drodze, brakiem kontaktu ze swoją rasą, którą miał informować na bieżąco już w czasie rozpoczęcia misji, a co dopiero teraz, gdy podjął się kolejnej. Czy wysłano za nim kogoś innego? Czy zwątpiono w jego kompetencje i znaleziono zastępstwo? Bardzo chciał znać odpowiedzi na te pytania, ale nie miał pojęcia gdzie powinien ich szukać.

Choć z wielkim trudem, odrzucił całą swoją niepewność. Nie było sensu zadręczać się myślą o tym, czego nie mógł zmienić. Nie miał wpływu na Żywioły, nie obchodził się zbyt dobrze ze zwierzętami, więc pierwotny plan wysyłania wiadomości legł w gruzach już na początku jego drogi, nie mógł porozumieć się z władcą swojej wioski w żaden inny sposób – po co więc w ogóle o tym myśleć?

Lassë nie dając nic po sobie znać, wyszukał dłoń barda swoją i ścisnął jego palce nie mogąc powstrzymać uśmiechu, jaki wypłynął na jego twarz. Zachowywał się jak zakochany szczeniak, a przecież był już dorosłym elfem, który powinien mieć za sobą tę fazę niemal dziecięcego zauroczenia. Jak widać chłopak nie znał świata poza swoją wioską, a i tam nie próbował zacieśniać więzi z potencjalnymi partnerkami. Miał przyjaciół, ale nigdy nie szukał nikogo bliższego niż oni. Dopiero Otsëa zmienił jego świat bardziej niż sama wyprawa.

- Stać. - bard podniósł rękę i sam przystanął nasłuchując. Spojrzał na Jean-Michaela, który skinął głową. Wiedział co ma robić, toteż posłał w przestrzeń energię, by po chwili ponownie skinąć. Nie byli już sami i właśnie teraz miało okazać się, czy rzucone przez maga zaklęcie działa.

- Skorpiony. - szepnął cicho mag i przyciągnął do siebie Deviego trzymając go mocno.

Zza wydmy wyłoniła się grupa ośmiu wysokich, dobrze zbudowanych mężczyzn. Każdego z nich cechował srebrny naramiennik, który ciągnął się w dół przechodząc w rękawicę o ostrych, niebezpiecznych zagięciach. Przez nagą pierś mężczyzn ciągnął się skórzany pas mocujący całość śmiercionośnej broni, która najpewniej była trującym żądłem, oraz lekki, ciemny materiał, którym Skorpiony były opasane i który sięgał ziemi. Idący na czele mężczyzna wyróżniał się spośród reszty jasnymi, wpadającymi w delikatny fiolet włosami, które sięgały pasa. Jego czerwone oczy, niemal pozbawione białek, otoczone były mocną, czarną obwódką. Dodatkowo, od nosa poprzez oko i do samego dołu szczęki ciągnął się tatuaż przypominający ten na twarzy Otsëa, choć zdecydowanie większy.

Patrząc na nich nie można było mieć wątpliwości, że to nie tylko niebezpieczni wojownicy, ale także utalentowani zabójcy. Świadczył o tym ich zimny wzrok, który utkwili w jakimś punkcie przed sobą.

Otsëa dał znać swoim towarzyszom by nawet nie drgnęli. Póki co Skorpiony nie zauważyły ich, co świadczyło o działaniu zaklęcia Jean-Michaela. Niestety nadal mogli ich usłyszeć, a wtedy nawet magiczna osłona nie pomoże im w żadnym stopniu.

Dopiero po chwili Otsëa zrozumiał, że to łowca był punktem, w który tak zaciekle wpatrywali się mężczyźni. Ciężko określić, w którym momencie zdołali go zauważyć, czy wyczuć, ale teraz podążali w jego stronę pewni jak kaci, którymi w pewnym stopniu byli. Początkowo zdaniem barda łowca powinien zginąć z ręki tych bestii znienawidzonych przez większość żyjących na pustyni ras, jednakże po chwili zrozumiał, że to nie zmienia w gruncie rzeczy niczego. Łowca i Skorpiony powinni wykończyć się nawzajem.

To dziwne, że żaden z mijających niewidzialną grupkę wojowników nie usłyszał szaleńczego bicia ich serc. Pięć metrów to niewiele, jak na to głośne, gwałtowne bębnienie. Jakimś cudem jednak żadnej niepotrzebny ruch nie został wykonany, kamuflaż utrzymał się, a z każdą chwilą Skorpiony oddalały się idąc po piasku z gracją i lekkością, której pozbawiony był chód innych istot. Każdy ich krok przedłużał życie pozostawionych za plecami podróżnych.

Godzina – tyle czasu Otsëa kazał im czekać zanim ruszyli niepewnie w dalszą drogę. Nie próbowali już nawet posuwać się dalej w kierunku zachodnim, gdyż stamtąd nadeszły Skorpiony. Ponownie obrali więc północ, by więcej nie zbaczać z drogi, a tym samym nie mieszać się w starcie między hybrydą, a jedną z najbardziej niebezpiecznych ras świata. Zresztą, im szybciej opuszczą terytorium Plemienia, tym większe będzie prawdopodobieństwo przeżycia, choć jak długo zostaną na pustyni, tak długo nie będzie ono pewne.

Nie mogli spieszyć się przesadnie w obawie, że inna grupa Skorpionów Plemienia mogłaby znajdować się w pobliżu, a ich kroki byłyby nazbyt wyraźnie słyszane. Co gorsza, nawet osunięcie się piasku byłoby o wiele bardziej nienaturalne, gdyby gnali na złamanie karku. Poniekąd i spokojny marsz nie niósł ze sobą żadnej pewności, toteż ich serca wcale nie uspokoiły swojego bicia. Jeśli Skorpiony będą w stanie powstrzymać Łowcę to nie będą miały najmniejszego problemu z nimi.

Tyle tylko, że nie mogli uciec, nie mogli się poddać, czy zawrócić. Mogli tylko brnąć dalej przed siebie mając nadzieję, że wszystko się ułoży, wystarczy im wody, unikną spotkania z małym oddziałem bestii straszliwszych niż wszystkie żyjące w lasach.

Usłyszeli ryk. Niemal zwierzęcy okrzyk walki, który zmroził im krew w żyłach i wbił stopy w piach.

- Walczą. - rzucił cicho, niemal szeptem Otsëa. - Dopadły go, a on broni się sięgając po krew smoka, którą ma w żyłach.

- On... nie może się przemienić, prawda? - zapytał drżącym głosem Lassë.

- Nie. To tylko hybryda, a one nie mają takiej mocy. Może korzystać z siły zdecydowanie większej niż przeciętna istota, jego skóra i zbroja są niesamowicie twarde, jest go ciężko zabić, ale nie jest w stanie zmienić postaci. Nadal za dużo w nim człowieka.

- A Skorpiony? - podjął Niquis, który do tej pory był raczej bardzo milczący.

- Są jak karaluchy. Mają mocne pancerze po przemianie i równie sztywną skórę jako ludzie. Ich jad zabija, ale musi najpierw dostać się do krwiobiegu, a więc muszą przebić się przez skórę. Nie są przesadnie silne, ale cechuje je ogromna szybkość. Nie należy się do nich zbliżać nawet, kiedy są martwe. Ich ciała potrafią kąsać nawet do godziny po zabiciu osobnika dorosłego. Jeśli uda ci się jakiegoś zabić, po dwóch dniach ich ciało wysycha i zaczyna się rozsypywać. Trucizna przestaje być niebezpieczna po tygodniu. Nie wiem, co jeszcze mogę wam o nich powiedzieć w tej chwili. Widzieliście je na własne oczy. Są imponujące, a tatuaże pozwalają im w życiu na pustyni. Nie są jednak tworzone przez Magów, ale sami je robią. Tatua jest dla nich znakiem przynależności Plemiennej, a kształt i wielkość odpowiadają także pozycji w ich społeczeństwie. Ten, który dowodził stał na samym czele ich armii. Nie wiem dlaczego wysłali kogoś tak wysoko postawionego, ale należy mieć się na baczności.

- Co więc mamy zrobić, kiedy się na nich natkniemy? Nie możemy uciekać, bo nas dopadną, nie ma sensu walczyć, bo i tak nie mamy szans. - Jean-Michael chciał przesunąć dłonią po swoich krótkich włosach, ale natrafił na turban, więc potarł coraz większą brodę pod zasłaniającą usta chustką.

- Jeśli liczysz na szczerą odpowiedź, to ci jej udzielę. - bard spojrzał najpierw na maga, a następnie na resztę przyjaciół. - Modlić się do kogokolwiek chcecie by potrzebowali niewolników. Tylko wtedy nie zabijają. Słyszałem, bądź zwyczajnie sobie zmyśliłem, że mają kopalnie diamentów, które później sprzedają ludziom za niewolników, którymi się żywią podczas świąt.

- To tylko moje głupie domysły, ale czy ty dopiero teraz nam mówisz, że Skorpiony Plemienia trucizną upłynniają wnętrzności, a później wysysają je od święta? - Earen uśmiechnął się lekko. Od zawsze myślał, że podobne historie są bajkami dla niegrzecznych dzieci, ale teraz wszystko wydawało się mieć ręce i nogi.

- Nigdy nie potwierdzono, że to ich sprawka, ale tak. Podejrzewam, że właśnie tak jest. Dowiedziałem się o tym tak dawno temu, że nie jestem w stanie zapewnić was, że to prawda, bądź półprawda. Mogłem sobie coś wmówić, kiedy sam wydedukowałem pewne rzeczy z ich zachowania, plotek, podań. Jest to jednak bardzo prawdopodobne. Szamani Skorpionów mają inną truciznę niż reszta. To najprawdopodobniej oni topią wnętrzności. Diamenty są cenne dla dżinów, które się nimi żywią, jeśli wierzyć w ich istnienie.

- Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że z każdym dniem bardziej w nie wierzysz. - zauważył mag, a na jego słowa Otsëa odpowiedział wzruszeniem ramion.

Podjęli dalszą drogę by oddalić się od źródła kolejnego nieludzkiego ryku, w którym bard wyczytał wściekłość i zawziętość. Łowca smoków walczył i nie planował się poddać. Jeśli był tak dobrze wyszkolony, jak przypuszczano, wtedy Skorpiony nie zdołają go zabić, ale mogą pojmać przy odrobinie szczęścia.

„Wróg mojego wroga jest moim sprzymierzeńcem.” pomyślał smok „Przynajmniej tak długo, jak długo ma się czym zająć i nie atakuje nas.”

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, widac i Jean-Michaele także się uczy jak władać magią mam nadzieje że to plemie jednak ich nie wyczuło, bo widzieć to akurat nie widzieli, ale mogli zwrócić uwagę na szelest, czy zapach...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń