niedziela, 5 maja 2013

51. I wtedy zapadła cisza...

Ta noc naprawdę należała do najgorszych, jakie przyszło im spędzić ostatnimi czasy w tym lesie. Trawa drażniła skórę, każdy ruch nagradzał głośny szelest suchych źdźbeł, a suche powietrze dawało się we znaki wrażliwym gardłom i nosom. Podróżnicy czuli, że wysychają z każdą chwilą na wiór, oddech palił, zaś w okolicy nie było żadnego strumienia. Musieli pokonać dobre kilkanaście kilometrów by dotrzeć do byle potoku, a co najważniejsze, wymagało to od nich zmiany kierunku marszu. Nie mieli jednak wątpliwości, że właśnie tak należy postąpić. Wody nie wystarczyłoby im na całą podróż, gdyby teraz rzucili się na nią spragnieni i nie uzupełniliby braków. Co gorsza, nie zanosiło się w najbliższym czasie na deszcz, a więc i on nie pomógłby im w żadnym stopniu. Otsëa podjął decyzję za wszystkich – musieli dotrzeć nad strumień i tam spędzić trochę czasu. Przynajmniej póki ich organizmy nie nabiorą sił i nie uzupełnią zapasów wody.

Wyruszyli o świcie, gdyż żadne z nich już nie spało i żadne się nie wyspało. Byli zmęczeni, wysuszeni, czuli się zupełnie tak, jak ta łąka, na której się zatrzymali. Obumierali.

- Nie pocieszy was to, ale na pustyni będziemy jeszcze bardziej cierpieć suszę. - wyjaśnił mimochodem bard. - Tam nie będzie cienia drzew, piasek będzie się wdzierał w każdy otwór ciała, a do wody trzeba będzie się czasami dokopywać. A wierzcie mi, daleko jej do czystego strumyka.

- Jak ty tam przeżyłeś? - Lassë był pełen podziwu.

- Przede wszystkim miałem dobrego przewodnika. Wy macie tylko mnie.

- Ja ci ufam! - zadeklarował elf i pewnie spojrzał na barda i resztę swojej grupy, jakby chciał stawić im czoła, gdyby tylko odważyli się zaprzeczać słuszności jego osądu.

Trasa jaką musieli pokonać, była całkiem prosta, choć po drodze znajdowali wiele dowodów na to, iż całe tabuny zwierząt zmierzają w tę samą stronę. Najwyraźniej było to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można było napić się wody, a to oznaczało, że nie obejdzie się bez walki o wodopój. Zupełnie jakby już znaleźli się daleko na zachodzie, gdzie zwierzęta pilnują swoich siedlisk i źródła wody.

- Uważam, że powinniśmy zapolować i sprawić sobie kolejny bukłak. - Earen powiedział to, co już od pewnego czasu krążyło po głowach niektórych członków drużyny.

- Chociaż niechętnie, to jednak się z tobą zgadzam. Potrzebujemy jak najwięcej wody na drogę. Sądzę, że możemy się o nie postarać teraz, a tym samym w mieście zaopatrzymy się wyłącznie w pożywienie i nakrycia głowy. Będziemy też zmuszeni zmienić ubranie. Te się nie nadają na ciężkie warunki pustyni. Zostawimy je w bezpiecznym miejscu. Jeśli nam się poszczęści, czarodziej, którego znajdziemy będzie posiadał mieszkanie, bądź dom w mieście lub okolicach. To pozwoli nam zostawić nasze rzeczy i spokojnie ruszyć w podróż.

- Jeśli znajdziemy jakiegokolwiek, który będzie się nadawał do współpracy. - uściślił griffin, który nadal nie wierzył, że można ufać jakiemukolwiek czarodziejowi.
- Daj spokój, nie dowiemy się póki na jakiegoś nie trafimy! - odważnie upomniał go Niquis.

To sprawiło, że Lassë uśmiechnął się pod nosem. To co widział wieczorem poprzedniego dnia upewniło go w przekonaniu, że mały tiikeri nie jest wcale taki strachliwy jakby się wydawało. Mało tego! Teraz potrafił nawet szczerze wyrazić swoje zdanie, które nie zgadzało się z tym należącym do griffina. To oznaczało, że zbliżyli się do siebie na tyle, że strach i różnice rasowe przestały się liczyć.
- Przestań się głupio uśmiechać i zastanów się, gdzie zatrzymamy się na odpoczynek. - bard lekko uderzył elfa w czoło by zwrócić na siebie jego uwagę. - Nie możemy podróżować dalej po takiej nocy. Padniemy zanim dotrzemy wystarczająco daleko. Musimy wypoczywać póki jest nam to dane.
Lassë wydął wargi.
- Znęcasz się nade mną. Wiesz, że nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy i którędy iść. Poza tym, jeszcze nie dotarliśmy nawet do strumienia, więc moje myślenie jest wstrzymane póki nie uzupełnię płynów.

- To absurd, ale lubię, kiedy jesteś absurdalny. To zawsze oznacza dobrą zabawę i głupstwa, którymi się ze mną dzielisz. - rzucił połowicznym komplementem, a jego twarz złagodniała, jakby właśnie się uśmiechał do siebie. Czyżby aż tak bardzo potrzebował drobnych uszczypliwości, by funkcjonować?
- I kto tu jest absurdalny. - mruknął pod nosem Lassë.

 

********************************************************************

 

Jean-Michael opróżnił swój siódmy kufel piwa, które smakowało jak psie siki, chociaż miało niewątpliwie zbawienne właściwości na jego umysł, który w końcu zaczął wirować powoli, co świadczyło o tym, że alkohol działała bez zarzutu. Nie ma to jak topić smutki w kuflu mocnego, chociaż cholernie paskudnego piwa! Z tego słynie każdy szynk w mieście, a w szczególności ten jeden – Gniewny Dzik.

- Koteczko, podaj jeszcze jedno i dopisz je do mojego rachunku. - rzucił do przechodzącej obok dziewki służebnej i z czarującym uśmiechem ścisnął jej pośladek. Lubił czasami pomacać tu, czy tam, a już na pewno w chwili, kiedy czuł szum piwa w głowie. Wtedy zmysł dotyku jakby mu się wyostrzał i był w stanie wyczuć o wiele więcej. Ot, chociażby teraz, kiedy czuł, jak jędrny tyłeczek dziewczyny spina się pod jego palcami.

Dziewka wykrzywiła usta w coś, co nie było ani uśmiechem, ani do końca sprecyzowanym grymasem i skinęła na stojącego przy szynkwasie strażnika, którego właściciel szynku wynajmował dla zapewnienia spokoju. Dziewczyna szepnęła coś mężczyźnie na ucho wskazując wyraźnie na Jean-Michaela.

Wielki, łysy strażnik podszedł do mężczyzny łapiąc go za ubrania na plecach i szarpnięciem postawił na nogi.

- Nie masz więcej pieniędzy to nie pijesz! - warknął na niedawnego klienta, po czym ignorując mrukliwie wymówki Jean-Michaela oraz jego nieudolne próby obrony podprowadził go do drzwi wejściowych i najzwyczajniej w świecie wyrzucił na deszcz nie zważając na nic. - Wróć jak twoja kiesa będzie pełna! - warknął na odchodnym i zatrzasnął drzwi.

Nikły blask padający z wnętrza szynku zniknął ustępując miejsca panującej na zewnątrz ciemności. Zimny deszcz siąpił nieprzerwanie. Dla jednych był błogosławieństwem, zaś dla innych przekleństwem. Nie było go od dobrych dwóch miesięcy, a teraz nieustannie rozmiękczał ziemię od tygodnia i nie zapowiadało się na szybkie wypogodzenie.

- Szlag! Tak traktować stałego bywalca! - syknął do siebie Jean-Michael i niepewnie, chwiejnie podniósł się z ziemi. Nie lubił kiedy ludzie nie okazywali mu szacunku. Może i nie był przykładnym obywatelem, ale władał magią, a tym nie każdy mógł się pochwalić!

Większość uważających się za posiadaczy daru należała do grona zwyczajnych kłamców, inni stoczyli się na sam dół i nie nadawali się do niczego. Ci zaś, którzy mieli wystarczająco dużo oleju w głowie dawno opuścili miasto szukając zatrudnienia w o wiele lepszych miastach. A on? Dlaczego on nie opuścił zatęchłego, śmierdzącego moczem, brudem, piwem i rybami Raleffiele? Morze... To ono było powodem, dla którego nadal tu siedział i gnił czepiając się drobnych, kiepsko płatnych prac, które z trudem pozwalały mu się utrzymać.

Gdyby nie morze już dawno by go tu nie było! Jean-Michael kochał tę słoną, szumiącą rozkosznie wodę, która niosła ze sobą zapach soli, ryb i wilgoci. Tutaj się wychował, choć ciężko uwierzyć, że w przeciągu dwudziestu sześciu lat miasto zmieniło się w taką dziurę. Zaledwie dwadzieścia lat temu miasto kwitło, a handel rozwijał się w zawrotnym tempie. Raleffiele było ostoją spokoju, miejscem, gdzie panował ład i porządek, a wszystkie rasy mogły bezpiecznie przechadzać się po targach. Wtedy było tu pięknie. Ale zaledwie rok później, gdy Jean-Michael miał siedem lat, przyszli ludzie z górskich plemion daleko na południu. Nie zdołali podbić miasta, zostali wyrżnięci co do nogi, ale swój cel po części osiągnęli. Raleffiele upadło i nigdy już się nie podniosło.

Jean-Michael wdrapał się po rozchwianych, drewnianych schodach na piętro starego domu, gdzie wynajmował niewielki pokój. W środku paliła się świeca, co znaczyło, że jego cichy lokator był obecny.

- Znowu piłeś i cię wyrzucili. - odezwał się cichy głosik od strony siennika. Drobny chłopiec odgarnął z twarz kręcone, blond włosy i spojrzał na mężczyznę swoimi jasnymi oczyma. - Nie powinieneś przepijać tego, co zarobiłeś!

- Siedź cicho, szczurze! - Jean-Michael machnął lekceważąco ręką i podszedł do niewielkiego stolika. Zwalił się ciężko na krzesło i otarł zmęczoną twarz dłońmi. Musiał szybko zdjąć te przemoczone, ubłocone rzeczy, ale zupełnie nie miał sił by to zrobić.

Chłopiec podszedł do niego na bosaka podciągając wysoko stanowczo zbyt długą koszulę nocną.

- Jeśli będziesz tyle pił w końcu nabawisz się problemów z wątrobą! - syknął nadąsany malec. - A później umrzesz i co będzie ze mną?!

Jean-Michael przeczesał dłonią swoje krótkie, ciemne włosy i na kilka chwil zamknął zmęczone oczy.

- Wrócisz do matki i będziesz miły dla jej klientów. - odparł bezmyślnie, jak zawsze kiedy wypił za dużo. - Oni będą mili dla ciebie i dostaniesz na pewno coś ciepłego do ubrania, świeżego do zjedzenia...

- Wiesz, że nie chcę! - malec wydął wargi jeszcze bardziej i wrócił do ciepłego posłania, które zazwyczaj dzielił z mężczyzną. - Nie chcę i kropka! Umyj się i chodź spać. Rano musisz zająć się chorą świnią pana Beaumont, kozą starej Trixi i...

- Tak, tak. Jasne, zrozumiałem. Zamknij buzię i śpij! - zganił chłopca podnosząc się ciężko z krzesła i podchodząc do misy z zimną wodą, która stała w kącie.

Jean-Michael spotkał Deviego zaledwie przed rokiem, kiedy siedmiolatek kradł nieudolnie na ulicy. Mag był jedną z ofiar chłopca i przyłapał go na gorącym uczynku, kiedy brudne, posiniaczone dziecko starało się zabrać jego sakiewkę. Mały obdartus ledwo trzymał się na nogach, był chudy i śmierdzący. Jean-Michael do tej pory nie wiedział dlaczego postanowił przygarnąć to zabiedzone szczenię. Zwyczajnie wziął małego na ręce, wrzucił do koryta z wodą dla koni, które znalazł nieopodal koło podrzędnej speluny, i wyszorował go dosyć brutalnie. Kiedy brudne włosy okazały się jasne niczym zboże, a wielkie, zielone oczy obwiniały mężczyznę o zamoczenie całego zziębniętego ciała, czarodziej wiedział, że zabierze chłopaka na stałe.

Dopiero dobre trzy tygodnie później poznał historię małego Deviego. Chłopiec był synek dziwki i jednego z jej klientów. Nie chciał skończyć jak matka, więc uciekł i próbował radzić sobie sam na ulicy, co nie było tak łatwe, jak początkowo mu się zdawało. Chłopiec i tak miał wielkie szczęście, że nie został zgwałcony przez byle menela, którego próbował okraść.

Jean-Michael zabrał chłopca do siebie i kazał mu czekać na posiłek. Był pewny, że mały uciekłby, gdyby nie wizja jedzenia, jakie miał dostać. Jak widać siedmiolatek przełknął dumę i był gotowy oddać się nieznajomemu, brutalnemu, w jego mniemaniu, mężczyźnie byleby w końcu zapełnić swój pusty brzuch. Naturalnie ubogi czarodziej nie miał w planach wykorzystać tego zabiedzonego dzieciaka ani w tamtej chwili, ani nigdy później. Devi został z nim do czasu kiedy wszystkie rany po pobiciach zabliźniły się, a siniaki zniknęły. Wtedy chłopiec postanowił znowu działać na własną rękę, ale zaledwie w dwa dni później wrócił z podkulonym ogonem i postanowił na stałe zamieszkać z dziwnym mężczyzną, który uratował mu życie i nie oczekiwał niczego w zamian.

- Suń ten mały, chudy tyłek. - upomniał chłopca, który już przysypiał rozwalony na całym sienniku. Przepchnął go na bok i wszedł pod liche przykrycie starego koca, który posiadał od niepamiętnych czasów, a który w dalszym ciągu nadawał się do przykrycia.

- Mmm, nie rozpychaj się. - wyjęczał malec i zwinął się w kłębek wtulony w drewno ściany, przy której przyszło mu leżeć.

Jean-Michael przykrył dokładnie chłopca i zamknął oczy, które piekły już ze zmęczenia. Może rzeczywiście niepotrzebnie pił, ale czasami po prostu tego potrzebował. Tak jak teraz musiał odpocząć przed długim, męczącym i jak zawsze paskudnym dniem. Jako mag zajmował się najczęściej rannymi, czy chorymi zwierzętami mieszkańców miasta. Nie był lekarzem, ale potrafił uśmierzyć ból, czy zidentyfikować źródło choroby i podać odpowiednie zioła. Tego nauczył się od matki, kiedy jeszcze żyła. Naturalnie, gdyby miał okazję potrafiłby wykorzystać swoje magiczne zdolności do innych celów, ale rzadko zdarzał się odpowiedni moment. Zdecydowanie częściej powstrzymywał się przed obnoszeniem ze swoim darem, gdyż wiedział, że prędzej czy później ktoś chciałby go wykorzystać, a do tego celu mógłby użyć zachęty w postaci Deviego. Lepiej było żyć biednie i nie wychylać się. W końcu dniami życie w tym mieście nie było takie złe. Noce wydawały się ponure, to fakt, ale z nastaniem świtu wszystko, co złe chowało się po kątach.

Mężczyzna zasnął głębokim snem bez marzeń. Tak było lepiej. Nie chciał śnić, gdyż sny oznaczały marzenia, tęsknoty, wizje lepszego życia, a on wolał być realistą i całkowicie zapomnieć o ideałach, które dawniej wyznawał. Raleffiele nie było już tym samym miastem, które wspierało ambitnych.

2 komentarze:

  1. nono! nowe postacie sie pojawiają! jaki słodki malec! tak mały weź tego czarodzieja opierz! po opiekuj się nim trochę ;)

    Co do naszej drużyny... futerkowe zwierzaki mnie rozbrajają. ^^ Jeju niedługo będzie że w krzakach się zaszyją, żeby się trochę pomacać. ;)

    Smoczek coraz bardziej przywiązuje się do Elfa, a elf jest nadal takich małym głupiutkim dzieciuchem, mimo że go smok już dość dawno rozdziewiczył .^^

    weny!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, coś mi się zdaje że nasza grupa wzbogaci się o Jean-Michaela, dobrze że pomógł małemu Daviemu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń