niedziela, 12 maja 2013

52. I wtedy zapadła cisza...

Jean-Michael obudził się rano zmęczony, ociężały i całkowicie wypompowany z energii, którą powinien tryskać. Jedno tylko podnosiło go na duchu – nie czuł nawet najmniejszego bólu głowy. Nie ważne ile pił, kiedy pił i jak długo pił, gdyż jego organizm wydawał się spalać alkohol niczym ogień suche gałązki. Gdyby jeszcze mu się chciało tak jak mu się nie chce... Gdyby miał siłę podnieść się z posłania, zrobić sobie jakieś konkretne śniadanie, wypić kawę, za którą zapłacił prawdziwym majątek u handlarza z zachodu... Tyle, że to wymagało podniesienia się, a każdy ruch był jednoznaczny z przerwaniem snu, lenistwa, ciepła panującego pod kocem.

- Ruszaj tyłek, stary obiboku! - Devi bez litości skoczył na mężczyznę zgniatając jego wrażliwy brzuch. - Praca czeka! Zrobiłem ci śniadanie, więc podnoś się! - zsunął się z ciała jęczącego z bólu czarodzieja i łapiąc go za rękę ciągnął mocno za sobą. - Ruszaj to ciężkie cielsko! - stękał ośmiolatek.

- Jesteś równie nieznośny, co przydatny. - skarcił chłopca mężczyzna i podniósł się siadając na sienniku. Przetarł dłońmi zmęczoną twarz, wstał niepewnie na nogi, przeciągnął się i poczłapał do połowy nagi do stołu. Rozsiadł się na krześle obserwując przez chwilę, jak Devi z rumianymi z podniecenia policzkami objadał się ugotowanym na miękko jajkiem i wypychał buzię chlebem.

- Pycha! - rozkoszował się.

- Tak, pycha. Tylko nie jedz ich za dużo, bo będziesz bezpłodny. - odezwał się z powagą Jean-Michael, a następnie powoli skupił się na swoim posiłku.

Tym czasem jego mały towarzysz popił swoje śniadanie mlekiem i postawił przed opiekunem kubek parującej, wonnej kawy. Nauczył się jak ją zaparzać dopiero niedawno, ale widząc jaką sprawia nią przyjemność mężczyźnie, nie potrafił się opanować i zawsze podawał ją do śniadania. Z resztą, ten dzień był wyjątkowy, jako że chłopiec miał wybrać się do pracy wraz z Jean-Michaelem. Chora świnia nie stanowiła zagrożenia dla dziecka, więc mały mógł uczyć się u boku mentora.

Właśnie to sprawiało, że podniecony chłopiec uważnie pakował torbę czarodzieja, przygotował mu czyste ubrania, a nawet zapakował coś do jedzenia na później. Zatroszczył się o wszystko, jakby był żoną, a nie dzieckiem wymagającym opieki.

Widząc to zachowanie Jean-Michael nie miał serca by odmówić chłopcu spotkania z chodzącą wieprzowiną, którą i tak kiedyś właściciel przerobi na mięso, a znając jego wdzięczność, będzie na tyle miły, że odstąpi trochę kiełbasy wybawcy swojej świni. Marząc o słonym, tłustym mięsie, czarodziej skończył posiłek, wypił kawę do ostatniej kropli – zjadając przy tym z połowę fusów – i ubrał się pospiesznie. Następnie wyczyścił zęby specjalną pastą, którą zdobył tylko z troski o swojego małego lokatora i zmusił malucha do czyszczenia tych małych perełek, które niedługo na pewno zaczną się psuć, jeśli nie będzie pilnował malca.

- Jesteśmy gotowi? - zapytał uszczęśliwionego bliskim wyjściem Deviego, a kiedy otrzymał potakujące kiwnięcie głową, złapał chłopca za rękę, przerzucił torbę przez ramię i wyszli razem z domu. Zamknęli dokładnie drzwi by nikt nie mógł zakraść się do środka, upewnili się, że nikt się na nich nie zaczaił, co zdarzało się często w tych biednych rejonach miasta, i dopiero wtedy zeszli po rozklekotanych schodach.

Pan Beaumont był tęgim mężczyzną, którego twarz przypominała mordy jego wieprzów. Miał mały, zadarty nos, drobne oczka, i wysunięte trochę do przodu wargi. Jego żona wyglądała podobnie i z trudem poruszała się o własnych siłach przez dłuższy czas. Dziw, że ta opasła dwójka potrafiła zajmować się swoimi zwierzętami, kiedy najpewniej bardziej woleli siedzieć w domu zamiast pracować na zewnątrz. Mimo wszystko gospodarz należał do ludzi niezwykle uprzejmych, a jego małżonka mogła poszczycić się nie lada talentem kulinarnym! Jej placki smakowały obłędnie, więc jej pociechy najpewniej skończą jako małe, tłuste świnki, na których widok będzie się ślinił każdy głodny wilk. Praca dla tego małżeństwa miała jednak jeszcze jedną, ogromną zaletę – Devi zawsze dostawał coś smacznego do przekąszenia, a dzięki temu Jean-Michael nie musiał martwić się jego posiłkiem. Mógł skupić się na pracy, kiedy jego mały towarzysz będzie objadał się i przyglądał uważnie.

- Gdzie ta świnia? - Jean-Michael skinął z szacunkiem głową w ramach powitania i od razu przeszedł do rzeczy.

- Cieszę się, że już tu jesteś. - odezwał się swoim trochę piskliwym głosem gruby mężczyzna. - Chodź za mną, a ty – zwrócił się do chłopca – Poproś Penelopkę o kufle zimnego piwa, a na pewno coś ci jeszcze da. - spławił malucha zabierając Jean-Michaela do chlewiku, gdzie w osobnej przegrodzie leżała wielka, słaba świnia.

Jean-Michael podszedł do zwierzęcia powoli, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Przykucnął przy świni obserwując ją uważnie, jakby zaraz miała zamienić się w coś zgoła innego. Niestety, świnia była zwyczajną świnią, a w dodatku zupełnie nie zwracała uwagi na stojącego obok mężczyznę. Dopiero, kiedy zaczął jej dotykać poruszyła się gwałtownie, zakwiczała i wierzgnęła niczym rumak. Był to wyraźny znak, że coś musiało ją w tamtym miejscy boleć, więc czarodziej nie czekając ani chwili dłużej zabrał się do dalszego obmacywania.

- A jej mocz? - zapytał nagle. - Jego zapach, konsystencja, krew?

- Obawiam się, że sprawia jej to ból. - przyznał po krótkim namyśle właściciel. - To wtedy dowiedziałem się, że w ogóle coś jej dolega. Kwiczała jakby ją zarzynali!

Na te słowa Jean-Michael skinął głową. Dostrzegł Deviego w drzwiach chlewika, więc wyszedł z niego na zewnątrz biorąc od chłopca kufel piwa. Pociągnął wielki łyk napoju odetchnąwszy z ulgą. Uśmiechnął się lekko do chłopca, który obserwował go uważnie, jak mentora. I kto by uwierzył, że ten drobny dzieciak potrafi zachowywać się jak uciążliwa żona? Że krzyczał na swojego opiekuna, upominał go, karcił?

- Jutro przyniosę ci środek, który będziesz dodawał jej do wody. - odezwał się znad piwa czarodziej – To najpewniej nerki, ale dowiemy się, gdy spróbujemy. Uśmierzę ból, więc wróci jej może apetyt, ale zadbaj by zawsze miała wodę w korycie.

- I już? - Devi mruknął zawiedziony. Myślał, że posiedzi tam dłużej, czegoś się nauczy, a tymczasem zdążył wyłącznie przynieść mężczyznom piwo.

- W końcu jestem najlepszy. - Jean-Michael uśmiechnął się czarująco, co chłopiec skwitował głośnym prychnięciem. Z dumnie uniesioną głową podążył do chlewika i wyczekująco odwrócił się do swojego mentora. Chciał widzieć, jak ten uśmierza bóle świni i tyle! Z resztą, została jeszcze wizyta u kozy. Może tam więcej będzie się działo? W końcu nie łatwo zadowolić ośmiolatka, który nie potrafi usiedzieć na tyłku.

 

Chłopiec kolejny już raz przetarł zaspane oczy i potrząsnął głową usiłując skupić wzrok na ruchach i działaniach Jean-Michaela. Narzekał, że świniak został uzdrowiony zbyt szybko, a teraz z powodzeniem mógł jęczeć, że koza zajmuje zbyt wiele czasu. Już trzecią godzinę czarodziej pracował nad nieszczęsnym schorzeniem, jakie dotknęło rogate zwierzę, a wszystko odbywało się przy pomocy magii, która nie była przecież domeną Deviego.

- Jestem głodny. - mruknął cicho chłopiec, jakby obawiał się, że dostanie po głowie za swoje jęki.

- Chciałeś się uczyć, prawda? Więc patrz i ucz się! - oczy mężczyzny błyszczały intensywnie, co wskazywało jednoznacznie na to, że znęca się nad chłopcem by dać mu nauczkę. - Zjedz moją kanapkę. Ja i tak nie mam na to czasu. - polecił wyrozumiale.

Devi nie zamierzał protestować. Wiedział, że dorosły mężczyzna poradzi sobie z głodem, a on był tylko słabym, niskim dzieckiem, które musiało jeść chcąc rosnąć! Nie był samolubny, a jedynie praktyczny. Poza tym, Jean-Michael na pewno siłą wepchnąłby kromkę w usta swojego podopiecznego, gdyby ten zaprotestował przeciwko jego hojności. Wgryzł się w posiłek z cichym westchnieniem ulgi.

Ich życie było nudne. Tak okropnie nudne. Nagle Devi zapragnął przygód, porzucenia tego zatęchłego miasta i zapomniał o tym czego chciał nauczyć się od Jean-Michaela.

- Grzeczny chłopiec. - mężczyzna uśmiechnął się całując chłopca w czoło, kiedy wstał od kozy i pochylił się nad siedzącym na kłodzie dzieciaku. - Wstawaj, pokażę ci więcej. - rękawem otarł brudną od okruszków buzię Deviego i złapał go za rękę przyciskając drobne palce chłopca do ciała chorej kozy. - Czujesz? - zapytał szeptem.

Oczy malca zrobiły się ogromne, kiedy kiwał głową i wpatrywał się w kozę. Czuł, jak oddycha, jak bije jej serce, jak unosi się klatka piersiowa, jak drży. Był tym zachwycony, zauroczony. Aż zmiękły mu kolana i usiadł gwałtownie. Nigdy wcześniej nie myślał o czymś takim, a teraz poczuł, zrozumiał coś, co dotąd było dla niego tajemnicą. Żywe stworzenia miały w sobie magię, której nie można było dostrzec gołym okiem, ale dało się poczuć – życie.

Devi spojrzał na opiekuna i szybko przyłożył dłoń także do jego piersi. Ona nie unosiła się tak gwałtownie i mocno, serce nie biło tak desperacko, jak u kozy, ale jednak wszystko było tak samo. Tak, to było naprawdę magiczne!

- Chcę się szkolić na lekarza! - oświadczył nagle chłopiec.

- Więc mamy problem, bo ja nie mogę cię tego nauczyć, a nawet bez mojego upijania się nie stać nas na twoją naukę. - mężczyzna pogłaskał Deviego po głowie i uśmiechnął się smutno. Chciałby spełniać wszystkie jego zachcianki, rozpieszczać go, zadowalać na wszystkie możliwe sposoby. - Ale mogę zdobyć dla ciebie książki. Jeśli będziesz je czytał może coś z tego wyniesiesz. Co ty na to?

- Tak! - chłopcu zaświeciły się oczy. Nie wiedział skąd jego opiekun weźmie potrzebne książki, ale wierzył, że Jean-Michael dotrzyma słowa.

- A teraz posłuchaj. Ta koza ma problemy z sercem. Może coś ją wystarczyło, a może to jakiś skutek przemęczenia. Nie wiem, co z nią robili, ale czuję, że to właśnie w sercu tkwi problem. Potrafię wyczuć, że coś jest z nim nie tak, a więc niewiele może tej kozie pomóc. Podejrzewam, że niedługo zdechnie. Jeśli zwierzę jest zdrowe wiązka magii, którą przepuszczam przez nie powraca do mnie w czystym stanie, jeśli istota jest tylko lekko schorowana, wtedy czuję negatywną energię, ale jeśli powód jest bardzo poważny, magia napotyka anomalię, która na nią wpływa i zmienia nieodwracalnie. Ty jednak nie dysponujesz żadną magiczną zdolnością, więc twoja praca będzie polegała na dokładnym poznaniu organizmów żywych by być w stanie dostrzec zmiany jakie w nich zachodzą. To trudna praca, ale jeśli chcesz...

- Tak chcę! - Devi słuchał uważnie swojego opiekuna, a teraz zdecydowanie kiwał głową. Nie miał zamiaru się poddawać tylko dlatego, że praca zakrawała na skomplikowaną, długotrwałą i męczącą. Postanowił, a więc teraz zrealizuje swój cel! To czego doświadczył dotykając tej chorej kozy było naprawdę niesamowite, więc z tej magii nie zrezygnuje tak łatwo! Z resztą, Jean-Michael zawsze będzie na miejscu by mu pomóc! I nie pozwoli nikomu skrzywdzić chłopca bez względu na to, co będzie się działo.

Czarodziej poinstruował kobietę, właścicielkę kozy, co powinna zrobić, co podawać zwierzęciu i ostrzegł, iż może zdechnąć w każdej chwili. Nie owijał w bawełnę, bo i nie był cudotwórcą. Jeśli komuś przychodziło odejść z tego świata, wtedy nawet magia okazywała się zbędna. Tego nie dało się uniknąć, jakkolwiek mocno wierzyłoby się w siłę magii, czy bóstw.

Od tej chwili Devi uważał się za pomocnika czarodzieja i nie miał w planach opuszczenia go chociażby na chwilę. Chciał patrzeć na ręce swojego mentora, śledzić każdy ruch, słuchać jego głosu. Nie ważne, że nie mógł pojąć znaczenia czarów, nawet najmniejszych zaklęć i domeny Jean-Michaela. Liczył się tylko fakt nauki, która teraz wydawała się chłopcu o wiele bardziej interesująca. Gdyby rano ktoś zapytał chłopca kim ten planuje zostać, kiedy dorośnie odpowiedź byłaby prosta – Devi pragnął zajmować się zwierzętami tak jak jego opiekun by zarobić na swoje utrzymanie. Teraz chciał zostać lekarzem, chciał zajmować się przede wszystkim ludźmi, a dopiero gdzieś na dalszym planie stawiał zwierzęta. Nie pragnął już wyłącznie zarobić na mieszkanie, posiłki, może drobną przyjemność raz na kilka miesięcy, ale chciał być poważany, bogaty, pozbyć się wszystkich życiowych trosk, a co najważniejsze, chciał otaczać się magią życia! Jedyną magią, do jakiej miał dostęp.

Devi wczepił się brutalnie w dłoń Jean-Michaela i z trudem opanował chęć skakania z powodu wypełniającej go po brzegi radości. Od teraz jego życie już nie będzie nudne, czy beznadziejne, ale fascynujące, pełne piękna i warte przeżycia! Książki... Tak, dostanie książki, z których będzie się uczył całymi dniami i nocami! Opanuje najtrudniejsze zabiegi, udowodni, że nie trzeba być bogatym, by stać się najlepszym lekarzem! On pokaże wszystkim, jak daleko może dojść biedny chłopiec, syn dziwki.

Tym czasem Jean-Michael miał swoje własne małe zmartwienia. Musiał zaplanować włamanie do lekarskiego gabinetu, bądź nawet domu i wyniesienie stamtąd podręczników dla chłopca. Nie było innego sposobu, jako że nigdy nie byłoby go stać na chociażby kilka kartek dotyczących medycyny. W czasach, gdy magowie wyjeżdżali to właśnie podrzędni lekarze stali się elitą i najlepiej opłacaną częścią społeczeństwa zamieszkującego miasta. Nie, włamanie nie będzie łatwe, a i nie mniej trudności sprawi wydostanie się z ograbionego budynku. To nie okradanie zwłok, czy pijaczków, ale poważna sprawa wymagająca zaangażowania i wprawy. Ale Devi dostanie swoje książki, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości!

3 komentarze:

  1. Podoba mi się ta troska i czułość jaką obdarza mag chłopca. Cudowny rozdział i bardzo fajnie się czytało. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdzial

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy mi się zdaje, ale czy czarodziej nie ma głębszych uczuć do tego chłopca? :) Może z czasem jak chłopiec będzie większy to to się ujawni. ^^ WENY!! A i jestem ciekawa jak tam nasze futerkowe zwierzątka, elf i smoczek ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    och wspaniale, Davi jest uroczy tak zachowuje się jak żonka, Jean-Michael naprawdę się nim dobrze opiekuje i zrobi wszystko dla niego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń