niedziela, 26 maja 2013

54. I wtedy zapadła cisza...

Lassë wierzył w każde słowo barda, ale nie spodziewał się, że poszukiwanie jednego maga może zająć tyle czasu. Najpierw biegali wkoło klucząc między uliczkami w poszukiwaniu targu, a następnie skakali ze straganu na stragan szukając tego właściwego, należącego do piekarza i jego żony. Niestety, właśnie dziś kobieta spóźniła się z wypiekami i musiało minąć trochę czasu zanim pojawiła się na targu. Już wtedy Lassë był niemal martwy ze zmęczenia, a przecież nie byli nawet w połowie drogi! Jak się, bowiem okazało, na stoisku piekarskim nie znano adresu maga, który mógłby zająć się ich końmi, więc pokierowano ich do najbliższej farmy, gdzie mag zajmował się zwierzętami. Kolejna ślepa uliczka, więc mając dane innego farmera znowu musieli chodzić kilometrami w poszukiwaniu właśnie jego. Dopiero późnym wieczorem dowiedzieli się, gdzie w ogóle należy szukać czarodzieja, a wtedy było zdecydowanie zbyt późno na odwiedziny, więc do swoich pokoi w gospodzie wrócili z pustymi rękami.

Kolejny z dni spędzonych w mieście rozpoczęli z samego rana, kiedy to postanowili od razu zająć się naglącą sprawą. Niestety, w domu maga nikt im nie otworzył, a szukanie po omacku mężczyzny, którego nawet nie znali byłoby bezowocne. Postanowili więc przysiąść na rozklekotanych schodach i tam zaczekać na maga. Gdyby wiedzieli, że ten nie planował wracać do siebie do południa pewnie skorzystaliby z okazji i wykorzystali jakoś zmarnowany czas. Niestety, nie łatwo było przewidzieć zachowanie osoby, która była u siebie i znała każdy zakątek miasta.

I w końcu! Na kilka godzin przed wieczorem pojawił się młody człowiek o krótko ściętych, brązowych włosach i oczach w kształcie migdałów w kolorze burzowego nieba. U jego boku dreptał niewysoki chłopiec, którego blond włoski upodabniały do skrzydlatych, pulpecikowatych maluchów, w których gustowali śmiertelni ludzie.

- Jean-Michael? - zapytał od razu Otsëa, jakby obawiał się, że mag mógłby uciec zanim w ogóle zdołają upewnić się, czy jest właściwą osobą.

- A kto pyta i czego chcecie? - mężczyzna nie należał do najmilszych. Podszedł bliżej przybyszów i szepnął swojemu małemu towarzyszowi kilka cichych słów na ucho wysyłając go do mieszkania.

- Chcemy z tobą porozmawiać o pewnej propozycji, jeśli ci to nie przeszkadza. Potrzebujemy maga, a ty podobno jesteś jednym z nich.

- To twój syn? - zapytał nagle Lassë, jakby prowadzona przez barda i maga rozmowa nie docierała do niego w ogóle.

Spojrzenie burzowych oczu przeniosło się z blondyna na urodziwego elfa. Jean-Michael zaczynał go kojarzyć, chociaż jak przez mgłę widział tę twarz, ten przyjazny uśmiech. Tak! To na niego wpadł zaledwie dzień wcześniej, kiedy starał się umknąć straży miejskiej.

- Nie jest moim synem, ale nie wiem, co to ma do rzeczy. - odpowiedział szczerze, co zdziwiło nawet jego.

- Nie wiem, czy to odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy, ale... - Otsëa wrócił do przerwanego tematu. - Podróżujemy na zachód i potrzebujemy maga by tam dotrzeć i...

- Chodźmy do środka. - wypowiedź barda została przerwana już drugi raz. Niestety, Jean-Michael dostrzegł zbliżający się patrol straży miejskiej i wolał usunąć się zanim tamci nabiorą podejrzeń, co do spotkania maga z nieznajomymi mężczyznami. Nie chciał ryzykować.

Wprowadził przybyszów do ciasnej izby, gdzie Devi był zajęty przygotowywaniem posiłku dla swojego opiekuna i dla siebie. Był zdziwiony widząc, że mentor zaprosił nieznajomych do środka, ale nie skomentował tego ufając mu bezgranicznie.

- Więc? Na zachód, powiadacie? - nie był zainteresowany opuszczeniem miasta, ale w obecnej sytuacji wątpił, czy ma jakiekolwiek inne wyjście. Straż wydawała się deptać mu po piętach!

- Mamy pewne sprawy do załatwienia, a sam na pewno wiesz najlepiej, że podróż w tamte okolice bez maga to samobójstwo.

- Z tym, że ja jestem podrzędnym magiem, który zajmuje się zwierzętami, nie zaś wielkim czarnoksiężnikiem. - pozwolił sobie zauważyć mężczyzna.

- A ja śmiem wątpić w twoją prawdomówność. - bard wzruszył ramionami. - Nie znamy się, rozumiem, ale gdybyś zechciał nas na poważnie wysłuchać i wtedy podjął decyzję, będziemy wdzięczni. Podejrzewam, że w mieście nie ma innych obdarzonych mocą.

Tego argumentu Jean-Michael nie mógł odbić. Nie trzeba było geniusza by dowiedzieć się, że tylko on jeden ostał się w tej zatęchłej dziurze.

- Niech będzie, mówcie.

Otsëa nie owijał w bawełnę, ale wyłożył wszystko jasno i klarownie. Niczego nie ukrywał, gdyż ich misja nie była już tajemnicą, zaś mag musiał być świadomy zagrożenia, jakie stanowiła ta wyprawa. Jeśli miał im pomóc to nie mogli przed nim niczego zataić. Niestety, nie dano im czasu na przedyskutowanie tej propozycji, gdyż do drzwi załomotano, a Jean-Michael miał jak najgorsze przeczucia.

Z ociąganiem podszedł do drzwi i otworzył je nawet nie dziwiąc się widokiem strażnika miejskiego. Mężczyzna bezczelnie zajrzał do wnętrza mieszkania nad ramieniem właściciela i rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu skupiając swoją uwagę na przybyszach.

- Przyszedł pan mieszać się w moje sprawy, czy pomóc w leczeniu ich konia? - warknął nieuprzejmie mag. To ocuciło trochę funkcjonariusza, który zamrugał szybko i spojrzał na rozmówcę.

- Mamy podejrzenie sądzić, że jest pan zamieszany... - nie skończył, gdyż Jean-Michael odepchnął go od drzwi i wyszedł za nim na schody.

- Nie obchodzą mnie wasze podejrzenia, ale zniszczycie mi reputacje przy klientach! - syknął w ramach usprawiedliwienia. - O co chodzi? - zniecierpliwiony tupał nogą.

- Jesteś podejrzany o kradzież cennych i rzadkich ksiąg z domu Pana Pedroiter.

- Ja?! - mag zrobił zdziwioną minę i miał nadzieję, że wyglądał przy tym całkowicie przekonująco. - Na co mi książki z prywatnej kolekcji tego złodzieja?! - oburzony położył ręce na biodrach, chociaż właśnie poczuł rwanie w boku, jakby rana reagowała na strach. - Jestem zdziwiony, że ktokolwiek zdołał coś u ukraść! Przez niego ledwie wiążę koniec z końcem i nie potrzebuję skończyć w więzieniu z jego powodu! Skąd w ogóle takie podejrzenia?!

- Czy jesteś skłonny rozebrać się i udowodnić, że nie jesteś ranny?

- O, nie. Tego już za wiele! Nie będę się przy nikim rozbierał! Gwałciciele się znaleźli! - puknął palcem w pierś mężczyzny. - Albo zdobędziecie nakaz przeszukania mojego domu i mnie, albo zapomnijcie o wykorzystywaniu seksualnym obywateli! Rozbierać się! Też coś! - prychał jak stara baba narzekająca na niewychowanie młodzieży. - To upokarzające! Stare, śmierdzące zboki! - otworzył drzwi mieszkania i stanął w nich rzucając strażnikowi ostatnie wściekłe spojrzenie. Miał nadzieję, że odegrał to wystarczająco sprawnie by nikt go nie podejrzewał, choć wiedział, że oni wrócą i tym razem będą mieli ze sobą wszystkie niezbędne papiery. - Po moim trupie, zboczeńcu! - syknął jeszcze zatrzaskując drzwi.

Westchnął ciężko, przetarł twarz dłonią i spojrzał na wpatrzonych w niego podróżników, na swojego małego przyjaciela, który zastygł z cebulą w drobnej ręce. Musiał uciekać jeśli chciał ujść z życiem. Nie miał wątpliwości, że Pedroiter nie będzie szukał niezbitych dowodów. Rany na ciele Jean-Michaela wystarczą by oskarżyć go o kradzież.

- Idę z wami. - powiedział tamtym i uśmiechnął się smutno do Deviego. - Będziesz musiał wrócić do matki, kochanie. Mam większe problemy niż początkowo sądziłem.

Devi nie chciał tego słuchać. Wściekły rzucił cebulą w swojego opiekuna i rozpłakał się. To było beznadziejne, nawet nie miał gdzie uciekać. Rzucił się na siennik i przykrył kocem zasłaniając głowę.

- Będzie lepiej jeśli już pójdziecie. - zwrócił się mag do przybyszów. - Spotkajmy się jutro za północną bramą miasta. Nie wiem ile planowaliście tu zostać, ale ja muszę się stąd wynosić.

- Im szybciej wyruszymy tym lepiej. Za dwa dni będziemy gotowi. - powiedział w imieniu wszystkich Otsëa – Możesz przez ten czas przebywać gdzie tylko chcesz.

- Więc za dwa dni, o świecie pod tamtą bramą. Pozamykam wszystkie otwarte sprawy i zajmę się swoim zwierzaczkiem. - wskazał na Deviego, który drżał pod kocem.

Pożegnali się w całkiem przyjaznej atmosferze chociaż Earen nie wyglądał na zadowolonego ich wyborem maga. Skoro ten miał na pieńku z prawem to kto wie kogo właśnie zapraszali do swojej grupy. Może to nawet morderca! Magom nie należało ufać, a już na pewno nie takim, o których nic się nie wiedziało, a którzy chcieli uciekać z miasta. Z resztą, nie udowodnił nawet swoich umiejętności! Już Earen zajmie się zbadaniem tej sprawy i wtedy sam oceni, czy Jean-Michael nadaje się jako towarzysz ich wyprawy. W przeciwnym razie nigdzie z nim nie pójdzie! Nie potrzebowali kłopotów!

 

Jean-Michael usiadł przy sienniku i położył dłoń w miejscu, gdzie jak sądził znajdowała się głowa jego małego podopiecznego. Kokonik poruszył się gwałtownie chcąc strącić z siebie przyjazną dłoń, ale nie mógł tego zrobić przykryty po uszy kocem.

- Wiem, że ci się to nie podoba, ale ja nie mam wyjścia. Chciałbym tu z tobą zostać, ale wpakowałem się w dosyć poważne tarapaty i jakkolwiek kocham to miasto, muszę je opuścić na jakiś czas. Ale wrócę! Do ciebie i znowu będziemy razem.

- Więc zabierz mnie ze sobą! - chłopiec burknął spod koca. - Będę grzeczny, nie będę przeszkadzał!

- To niebezpieczna wyprawa. W dodatku przez pustynię. Przecież słyszałeś, co mówili. Nie poradzisz sobie, jesteś na to zbyt młody.

- Nie jestem młody! - chłopiec wyszedł zapłakany spod swojego przykrycie i rzucił się na mężczyznę przytulając się do niego mocno. - Dałbym sobie radę. - zakwilił. - Nie zostawiaj mnie samego! Ona zrobi ze mnie to samo, co zrobiła ze sobą!

- Więc dam ci wszystkie moje oszczędności i przeniesiesz się gdzie indziej. Naprawdę nie mogę zabrać cię ze sobą, chociaż bardzo bym chciał. Opieka nad tobą to jedno, ale narażanie cię to coś zupełnie innego. Nie chcę cię stracić, a tym grozić będzie taka podróż.

- Nawet jeśli będę silny i grzeczny? - Devi wtulił twarz w szyję maga ignorując fakt, że wycierał zasmarkany nos w skórę opiekuna. - Proszę, proszę!

- Nie, kochanie. Znajdę ci mieszkanie, dobrze? I tam zostaniesz do mojego powrotu. - o ile wróci.

Chłopiec nie odpowiedział, ale wtulił się w niego jeszcze mocniej.

- Zostaniesz w domu, dobrze? Ja porozglądam się za czymś dla ciebie i załatwię kilka spraw. Naprawdę jestem w ciężkiej sytuacji.

- Dobrze. - Devi był już posłuszny. Odsunął się od mężczyzny i otarł nos w rękaw. - Ale wrócisz, prawda?

- Oczywiście, kochanie. Do ciebie wrócę zawsze. - Jean-Michael nie chciał nawet myśleć o tym, jakie to mogło być okropne kłamstwo. Jeśli zginie maluch będzie na niego cały czas czekał. Nie miał wątpliwości, że chłopiec nigdy nie zrezygnuje z czekania, z wypatrywania go. Devi go kochał, a on kochał chłopca. Nigdy nie chciałby sprawiać mu bólu, ale tym razem nie miał innego wyjścia. Gdyby został z nim w mieście trafiłby do więzienia, a wtedy chłopiec na pewno skończyłby na ulicy. Nie było przecież wątpliwości, że straż miejsca zabierze mężczyznę i przeszuka jego dom zabierając także wszystkie oszczędności, jakie znajdą. Nie byłoby nawet możliwości ich ukrycia, jako że Jean-Michael musiał mieć coś odłożone. Nie wspominając już o możliwym wyroku śmierci!

Mag wyszedł z domu zostawiając w nim swojego małego towarzysza. Zaczął od odwiedzenia wszystkich swoich dotychczasowych pracodawców by poinformować ich o tym, że odchodzi. Każdemu z nich powiedział, iż jego daleka rodzina potrzebuje pomocy i nie ma pojęcia, kiedy wróci do siebie. Dopiero mając pewność, że zamknął tę sprawę, wyruszył na miasto w poszukiwaniu taniego, ale dobrego noclegu dla swojego chłopca. Miał wiele szczęścia, gdyż trafił na jakąś staruszkę, która była chętna przyjąć pod swój dach chłopca, którzy w zamian nie tylko zapłaci jej parę groszy, ale też będzie jej pomagał, gotował, sprzątał i opiekował się nią w razie takiej potrzeby. Kto w takiej sytuacji miał więcej szczęścia? Devi, czy może staruszka?

Jean-Michael wrócił do siebie bardzo późno i od razu zaczął pakować niezbędne przedmioty. Musiał ulotnić się z miasta z samego rana i przeczekać całą dobę w ukryciu. Obiecał zaprowadzić chłopca do staruszki jeszcze zanim weźmie nogi za pas.

To była ich ostatnia wspólna noc, więc z tej okazji wspólnymi siłami przygotowali obfity posiłek, który później zjedli wspólnie. Starali się przy tym nie rozmawiać o bliskim rozstaniu, o przyszłości, która teraz była dla nich zamglona, niepewna. Jean-Michael naprawdę miał nadzieję, że chłopcu się powiedzie, że jego życie będzie o wiele lepsze niż dotychczas, kiedy to musiał spędzać całe dnie z nudnym magiem, który na domiar złego lubił czasami wypić. Teraz miał tylko opiekować się babcią, która potrzebowała go wyłącznie porankami.

- Będę za tobą tęsknił, kochanie. - westchnął nie mogąc się powstrzymać, a to znowu wycisnęło łzy z oczu Deviego.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, o trafili do Jeana-Michaela, biedny Devi rozpłakał się na wieść że mag odchodzi a jego zostawia samego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń