niedziela, 19 maja 2013

53. I wtedy zapadła cisza...

Devi spojrzał na leżące przed nim książki wielkimi oczyma. Nie wierzył, że je widzi. Ogromne, ciężkie woluminy pełne starannie zapisanych zdań, znakomitych rysunków i przykładowych opisów wykonywanych badań, eksperymentów – było tam wszystko! Chłopiec przygryzł wargi i spojrzał na stojącego nad sobą Jean-Michela, który uśmiechał się pod nosem. Ośmiolatek od razu zauważył, że mężczyzna był blady, wyraźnie zmęczony, jego twarz znaczyły perełki potu.

- Nic ci nie jest? - zawahał się, a jego usteczka spoważniały.

- Oczywiście, że nic! Jestem tylko zmęczony po targaniu tego wszystkiego tutaj do ciebie. - Jean-Michel zmierzwił chłopcu włosy i pocałował go w czoło. - Pooglądaj obrazki, może coś poczytaj, a ja się umyję. Oczywiście, jeśli książki przypadły ci go gustu...

- Tak! - mały stanął na nogi i uśmiechnął się szeroko przytulając do ciała mentora. Ten stęknął głucho.

- Jaki z ciebie siłacz. - wydusił. - Od razu zacznij naukę. - polecił z mrugnięciem mag i siląc się na normalny chód poszedł w kąt pomieszczenia, gdzie stała miska z ciepłą jeszcze wodą przygotowaną przez Deviego.

Jean-Michel upewnił się, że chłopiec jest zajęty zanim usiadł przed miską i zdjął koszulę. Była rozdarta na boku i poplamiona krwią, na szczęście Devi nie zauważył tego pod zarzuconym na szybkiego kaftanem. Teraz czarodziej musiał zająć się głębokim rozcięciem na boku, jak również skręconą kostką, a wszystko w tajemnicy przed chłopcem. Nie mógł mu przecież powiedzieć, że ukradł książki, a przy okazji natknął się na patrol, który właśnie przechodził ulicą, że musiał wyskoczyć szybko z okna skręcając kostkę, a następnie cudem uniknął śmierci, kiedy wyciągnięta szpada drasnęła jego żebra nie czyniąc w sumie wielkiej szkody, ale raniąc go boleśnie, a co najgorsze, wymagała zeszycia.

Jean-Michel wymył ranę dokładnie i pokuśtykał do miejsca, gdzie w koszyczku trzymali nici oraz igły. Nie był herosem, ale jego mały przyjaciel nie mógł się o niczym dowiedzieć. Nici także nie należały do idealnych, ale były jedynym, co posiadał.

Wysterylizował wszystko zaklęciem, zaś kolejnym uśmierzył odrobinę ból. Skorzystał z okazji, że chłopiec położył się na łóżku zaczytany i wtedy zabrał się za zszywanie. Szlag, gdyby nie fakt, iż nadział się na straż, na pewno wyszedłby z tego cało. Teraz będzie kuśtykał przez najbliższe dni i będzie zmuszony nakłamać chłopcu co do powodu swojego problemu. Miał także nadzieję, że malec nie zechce kolejny raz przytulać go mocno.

Zagryzając mocno wargi skulił się w kąciku i powoli zaczął zszywać swój bok. Znajdował się na granicy świadomości, niemal tracił przytomność, kiedy przebijał skórę zalewając bok jeszcze większą dawką krwi. To nie był jego pierwszy raz, ale od ostatniego minęły lata, a wtedy na pewno daleki był od trzeźwości.

Gdy skończył kolejny raz obmył bok z krwi i oparł głowę o ścianę czekając aż mroczki przed oczyma znikną, a umysł oczyści się. Musiał wylać wodę, by Devi nie zauważył niczego, ale jak to zrobić, by nie rozwalić szwów? Nie był w stanie zrobić wszystkiego od razu i jednocześnie nie zwrócić na siebie uwagi chłopca. Nie mógł mu powiedzieć, że jego książki zostały skradzione!

- Devi, przeszedłbyś na targ po jajka? Zrobiłbym dzisiaj specjalną kolację z okazji twojej świeżo rozpoczętej nauki. - wymyślił na poczekaniu. - Omlet z cebulką i pomidorami, co ty na to? - wiedział, że chłopak tu uwielbia. Devi odwrócił wzrok od książki i oblizał się.

- Już biegnę! - zadeklarował malec zabierając pieniądze spod poduszki czarodzieja. Zadowolony wybiegł jak mała strzała i tym samym dał opiekunowi szansę bym jak ostatnia pokraka przesuwał miskę z wodą po podłodze, a później wylał wszystko za schody.

Jean-Michel wyrzucił zniszczoną koszulę i opadł ciężko na krzesło przy stole. Nie chcąc wyjść na lenia, ani dopuścić do tego, że chłopiec zacząłby coś podejrzewać, Jean-Michel zabrał się za krojenie cebuli, a spokojne siedzenie w miejscu pomagało mu uspokoić bijące szybko serce i pozwalało na zmniejszenie bólu, jaki rozrywał jego bok.

Czy gdyby wiedział, że tak się to skończy zaryzykowałby kolejny raz? Oczywiście! Ten uśmiech Deviego, kiedy dostał w swoje ręce tak upragnione książki, jego dziecięca radość, ta szczera wdzięczność... Dla tego chłopca można było ryzykować życiem na okrągło. Chociaż zdecydowanie lepiej nie ukrywać swoich ran. Te podchody wykańczały człowieka najbardziej, niemal na równi z utratą krwi.

 

Kolejny dzień nie zapowiadał się najlepiej. Jean-Michel miał wielkie szczęście, że tym razem Devi nie rzucił się na niego z rana, ale już sam fakt wstawania dawał się mężczyźnie we znaki. Był słaby, zmęczony, głowa bolała go jak jeszcze nigdy, a ciało z trudem zechciało się podnieść. Na szczęście chłopiec był zbyt zajęty czytaniem by zwracać uwagę na swojego opiekuna.

- Rozumiem, że nie planujesz ze mną wychodzić? - zapytał mimochodem starając się zapanować nad mdłościami.

- A chcesz żebym szedł? - chłopiec oderwał wzrok od interesującej zawartości książki i patrzył wesoło na Jean-Michela. - Jeśli mnie potrzebujesz to pójdę.

- Myślę, że też najchętniej zostałbym tutaj...

- Nie możesz! Musisz pracować! - chłopiec uciął leniwe plany swojego opiekuna.

- No tak, zapomniałem. - westchnął mężczyzna i podniósł się niespiesznie. Powstrzymał jęk, kiedy noga zaczęła mu dokuczać, ale szybko stłumił ból cichym zaklęciem. Sił starczyło mu tylko na prace domowe, a kiedy wyszedł z mieszkania kulał zauważalnie i przechylał się lekko w stronę rannego boku.

Szczęście opuszczało go z każdym stawianym krokiem, kiedy zmierzał w miejsce pierwszego umówionego na ten dzień spotkania. Strażnicy miejscy, których mijał byli nim wyraźnie zainteresowani. Widać już rozniosła się wieść, że złodziej został ranny i teraz szukają sprawcy na ulicach. Jeśli go zatrzymają, nie zdoła wymyślić żadnej wymówki, bo kto mógłby być bardziej podejrzany niż potrafiący czytać mag?

Jean-Michel skręcił gwałtownie w prawo by zmienić trasę, którą podążał. Obił się przy okazji o kogoś i przeprosił szybko spoglądając w oczy ciemnowłosego, bardzo ładnego elfa, który odpowiedział uśmiechem i skinięciem głową. Od razu został otoczony przez trójkę dziwnych towarzyszy, którzy wpatrywali się w maga z niechęcią, jakby popełnił przestępstwo.

Widać byli bardzo opiekuńczy w stosunku do tego konkretnego elfa, który już na pierwszy rzut oka wydawał się niewątpliwie młody. Jean-Michel zignorował to wydarzenie i szybko, na tyle na ile pozwalała mu noga i bok, zniknął między budynkami, gdzie przez labirynt wąskich korytarzyków miał wydostać się za miasto do niewielkiej farmy, na której potrzebowano jego umiejętności.

 

Wracając do domu po najgorszym i najcięższym dniu pracy, jaki dotąd przeżył, Jean-Michel zauważył, że straż miejska podejrzanie często kręci się w jego pobliżu nie mówiąc już o patrolu, który zatrzymał się na pogawędkę przed jego domem. A więc już go namierzyli? Musiał jak najszybciej pozbyć się tych podejrzeń. Siląc się na spokój, posłał w głąb ciała ciepło, które miało zniwelować ból w stopniu umożliwiającym przejście zza budynków do domu. Czyżby był to znak, że spokojne życie Jean-Michela w mieście dobiegło końca i teraz będzie zmuszony je opuścić by uniknąć więzienia i gorszego losu dla swojego podopiecznego?

Zagryzając zęby z całych sił ruszył prosto do domu, jakby zupełnie nic mu nie dolegało. Czuł, że rana na boku znowu krwawi, chociaż nici trzymały, a kostka musiała być spuchnięta jak spory balon skoro nie pozwalał jej odpocząć. Udając obojętnego minął rozmawiający patrol, który spoglądał na niego kątem oka, jakby śledził niebezpieczny cel, który mógłby uciec w każdej chwili.

Na wpół przytomny wdrapał się po schodach i otworzył szeroko drzwi wejściowe.

- Kochanie, wróciłem! - krzyknął w głąb i wszedł zamykając za sobą drzwi. Nie ważne, co pomyśleli sobie ludzie stojący na zewnątrz, jak długo Devi nie będzie podejrzewany o udział w jego przestępstwie. Chłopiec miał być ofiarą okropnych rodziców, nie zaś małym złodziejem.

- Co? - chłopiec spojrzał na swojego mentora ze zdziwieniem.

- Chyba wpakowałem się niechcący w jakieś kłopoty i teraz będziemy musieli trochę poudawać rodzinę. - wyjaśnił. - Powinniśmy też chować książki, kiedy ktoś chce wejść do środka. Nie chciałbym żeby nam je ukradli, jeśli niepowołane oczy zauważą twój skarb. Nie ufam obcym.

- Czy to coś poważnego? - Devi zmartwił się widocznie i zamknął swoje książki przenosząc je jedną po drugiej w pobliże schowka, jaki razem zrobili pod obluzowaną deską, na której zawsze ustawiali nocnik. Ludzie rzadko sprawdzali miejsce, gdzie gromadzono nieczystości wychodząc z założenia, iż drogich sercu przedmiotów nie traktuje się z takim brakiem szacunku. I to była ich szansa.

- Nie, nawet nie wiem, co takiego mogłem zrobić, ale ciągle natykałem się dziś na straż miejską, a to aż nazbyt wymowne.

- Ale chyba cię nie zabiorą, prawda? - chłopiec patrzył na niego zmartwiony.

- Nie dam się łatwo, więc możesz spać spokojnie. - mężczyzna uśmiechnął się do chłopca pocieszająco i położył na łóżku by móc odetchnąć, zamiast paść nieprzytomnym, i móc nadal udawać przed młodzieńcem okaz zdrowia i pełni sił. - Pilnuj spokoju w naszym gnieździe, a ja prześpię się trochę. - w rzeczywistości nie był w stanie utrzymać w górze powiek, ale takie szczegóły zostawił dla siebie.

 

*******************************************************************

 

- Dlaczego po prostu o niego nie zapytamy? - Lassë zmarszczył brwi nie rozumiejąc, co powstrzymywało Otsëa przed postawieniem sprawy jasno. - Ktoś na pewno słyszał o jakimś magu i poinstruuje nas jak należy.

- Bądź weźmie na celownik. - zauważył bard. - To nie są czasy, kiedy obcy mogli wypytywać w mieście o czarodzieja. Teraz musisz mieć wymówkę, a naszą będzie koń.

- Że co? Przecież my nie mamy konia.

- Ale oni o tym nie wiedzą. - zauważył i pchnął drzwi karczmy wchodząc do środka. Usiadł przy wolnym stoliku i poczekał aż właściciel podejdzie do nich, jako że młoda kelnerka była zbyt zajęta obsługą kilku innych stolików.

- Wodę i chleb, jeśli łaska. - Otsëa zwrócił się do postawnego mężczyzny, który musiał tachać ze sobą całkiem spory brzuch. - I pomoc, jeśli można. Dwa z naszych koni okulały i musieliśmy zostawić je za miastem. Jest w pobliżu ktoś, kto byłby w stanie się nimi zająć?

Karczmarz spojrzał na barda, a następnie na jego instrument, którego ten wcale nie starał się ukrywać.

- Za piosenkę, czy dwie mógłbym coś doradzić. - zaczął się targować.

- Jeśli tylko nam pomożesz zaśpiewam cały swój repertuar.

Potężny mężczyzna skinął głową w zamyśleniu.

- Mamy lekarza... - zaczął, ale Otsëa szybko mu przerwał.

- Wątpię by było nas stać na lekarza, przyjacielu. Zdzierają z człowieka każdy grosz.

- Tak, nie można ukryć. - stwierdził z lekkim uśmiechem karczmarz. - Mamy takiego jednego, co to zajmuje się zwierzętami, kiedy chorują, ale musisz popytać ludzi. Nazywa się Jean-Michel du Arielle i czasami kręci się po knajpach, ale ostatnio nie widziałem go nigdzie. Pytaj na rynku przy straganie piekarskim. Właścicielka wie wszystko o wszystkich. - zakończył i powoli oddalił się do ich stolika idąc po skromne zamówienie.

Tym czasem Otsëa przygotowywał się do swojego wystąpienia.

- Jesteś pewny, że jakiś wiejski naciągacz to odpowiedni towarzysz? - Earen z powątpiewaniem rozejrzał się po klienteli szynku.

- To dobry początek. - uciął bard i zaczął wygrywać jakąś skoczną melodię, by zwrócić na siebie uwagę zebranych. Nie miał z tym najmniejszego problemu, gdyż, jak było widać po zachwyconych twarzach ludzi, od dawna w mieście nie zagościł nikt, kto mógłby umilać posiłki.

Jedna piosenka, druga. Za ten czas właściciel knajpy przyniósł ich zamówienie i zaproponował cicho coś konkretniejszego. Podróżni podziękowali i przyjęli ofertę, chociaż w głównej mierze tylko trójka z nich mogła posilić się mięsem. Lassë pozostał przy wodzie i chlebie, który nie należał do najświeższych, ale pozwalał zaoszczędzić ich zapasy na czasy głodu i suszy na pustyni.

Elf zastanawiał się, jak w tej chwili muszą wyglądać. Utalentowany bard i trójka żerujących na nim obiboków. Przecież żaden z nich nie posiadał żadnego szczególnego talentu, nie potrafili na siebie zarabiać, w żadnym razie nie mogli śpiewać, nie wspominając o grze. Byli beznadziejni, to nie ulegało już wątpliwości. A przecież dobra przykrywka przyda im się na czas tej podróży.

- Jedz, bo nic dla ciebie nie zostanie. - Otsëa uderzył lekko chłopaka w głowę. - Przyda ci się siła, bo przed nami długie godziny chodzenia, rozpytywania i poszukiwań. - zachęcił Lassë do jedzenia z subtelnym uśmiechem na twarzy.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    cudownie, jak Davi się ucieszył na widok tych książek... no cóż mam nadzieję, że jednak straż nie podejrzewa Jeana- zmichaela, i to "spotkanie" i nagła opieka elfa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń