niedziela, 29 lipca 2012

17. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë czuł, że kości miednicy zaczynają go boleć od bezustannego siedzenia w jednym miejscu bez zmiany pozycji. Kora drzewa wbijała się w delikatną skórę jego pleców mimo koszuli i mapy, zaś związane z tyłu ręce powodowały napięcie w barkach, które nie dawało spokoju bezustannym bólem. Nigdy nie czuł się gorzej, chociaż wiedział, iż Otsëa miał większe prawo do narzekania, a jednak nie odezwał się chociażby słowem. Bard spał niespokojnym, lekkim snem wymęczony i zdaniem elfa pasował na dzielnego rycerza ratującego świat bardziej niż on sam. Na swój sposób mężczyzna był nawet piękny w swoim udręczeniu. Gdyby tylko częściej się uśmiechał...

- Żarcie! – warknął pilnujący ich łowca niewolników rzucając im na kolana miski z jakąś śmierdzącą papką. Część lepkiego kleiku wychlapała się na ich ubranie, jednak mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Odwiązał ich ręce i z obnażonym mieczem barda w dłoni pilnował by nie próbowali żadnych sztuczek.

            Elf spojrzał na swój posiłek i podniósł miskę wąchając jej zawartość. Skrzywił się czując potworny smród, którego nie mógł niczemu przypisać. Był głodny, ale nie aż tak! Odłożył miskę na bok z tak wymowną miną, iż nie wymagało to dodatkowych pytań. Mężczyzna kopnął drewniane naczynie w stronę grupy niewolników, która rzuciła się na dodatkową porcję wyrywając ją sobie z rąk, a nawet zbierając wylane resztki z ziemi.

            Otsëa postąpił podobnie od razu ciskając swoim posiłkiem we współwięźniów zachowujących się jak zwierzęta. Oparł się o drzewo i posłusznie ułożył ręce za nim by mężczyzna mógł go związać.

- W tym wypadku sami nic nie zdziałamy. Musimy czekać i sprawiać możliwie najmniej kłopotów. – szepnął elfowi na ucho usprawiedliwiając się. – Może będzie jakiś pożytek z twoich amantów. – zażartował.

            Lassë nie mógł zrozumieć skąd nagle wziął się ten dobry humor jego towarzysza. Ich sytuacja była beznadziejna, póki co nie pojawiła się żadna okazja do ucieczki, a mocno związane ręce nie pozwalały na jakiekolwiek marzenia o niej. Oczywiście, gdzieś tam, pośród zarośli mógł czaić się mały Niquis, tylko czy można było liczyć na to, że drobne zwierzątko dogada się z ogromnym i niebezpiecznym Griffinem? I z jakiego powodu bestia miałaby im w ogóle pomagać? A może bard chciał po prostu podnieść chłopaka na duchu by ten nie załamał się nieuniknionym życiem w niewoli?

- Za dużo się martwisz. – złote spojrzenie spoczęło na elfie, a głos barda był cichy i niesłyszalny dla innych osób. – Zaufaj mi. Dopiero, kiedy ja zginę będziesz miał powody do niepokoju. Jak długo oddycham nie pozwolę cię skrzywdzić. Do Kennt jeszcze kawałek drogi, a do tego czasu jesteśmy jedną drużyną. – tym razem Lassë był pewny, że na ustach Otsëa naprawdę pojawił się uśmiech! Najprawdopodobniej pierwszy, jaki miał okazję pokazać światu.

            I to właśnie na nowo zaniepokoiło elfa. Jeśli bard się uśmiechał to znak, że musi z nim być bardzo źle! Może nawet ma gorączkę i majaczy? A co jeśli był cały połamany? A może nawet miał jakąś otwartą ranę na ciele, która zaczęła ropieć, albo gnić? Przecież nikt zdrowy na ciele i duszy nie uśmiechałby się w tak beznadziejnej sytuacji, jak ta, w której się znaleźli. Może mężczyzna zaśnie i więcej już się nie obudzi?

- Nie umieram... – bard wydawał się czytać w jego myślach. – Nawet ja nie jestem do końca bezczelny, ironiczny i poważny. – zamilkł, kiedy strażnik przechodził na tyle blisko, że usłyszałby ich głosy i może nawet rozdzielił by nie mogli więcej rozmawiać. – Prześpij się. – polecił. – Musisz mieć siłę uciekać, kiedy nadarzy się okazja. – skąd w nim taka pewność?

            Elf z wielkim trudem, ignorując ból, przekręcił odrobinę rękę, co pozwoliło mu dotknąć swoimi palcami ręki Otsëa. Ten dotyk wydawał się dodawać mu otuchy. Zamknął oczy nieustannie czując ciepło barda pod opuszkami palców i pozwolił sobie na odpoczynek, a przynajmniej starał się zasnąć i nabrać sił. Jak długo miał obok towarzysza, tak długo mógł czuć się bezpieczny. W to przynajmniej chciał wierzyć.

            Nawet nie wiedział, kiedy dokonał niemożliwego zasypiając mimo dręczących go obaw. Niejako, nawet we śnie, miał świadomość, że nie robi nic innego, jak tylko je, śpi i wpada w tarapaty, co mogło być powodem mar, które nawiedziły go, gdy wolał nie śnić o niczym. Gdyby tylko obdarzono go słodką nieświadomością na tę godzinę lub dwie... Bogowie nie byli niestety tak łaskawi.

            W swoim śnie unosił się na grzbiecie smoka. Ogromnej, krwistoczerwonej bestii, której kły były większe od niego, a rozpiętość skrzydeł nie pozwalała na szybowanie nisko nad ziemią. Gdyby wyciągnął rękę ponad głową mógłby sięgnąć chmur. Wiatr rozwiewał mu włosy, a pęd powietrza uniemożliwiał mówienie, utrudniał oddychanie. Drzewa pod nimi wydawały się zaledwie drobnymi kwiatami, niczym niezapominajki dla mijającego je dorosłego człowieka. Ludzie, jeśli natknęli się na jakiekolwiek osady, nie byli więksi od mrówczej głowy. Drobniutkie plamki przemieszczające się między zabudowaniami. Otoczony przez inne smoki odczuwał niepokój, ale także fascynację, kiedy zwinięty w siodle poniżej szyi swojej bestii oglądał świat. Gdyby został zaatakowany nie miałby szans na przeżycie. Jedno kłapnięcie szczękami i przestałby istnieć lądując w przepastnym żołądku wraz ze swoim siodłem.

            Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że ucieka. Ucieka przed kimś, kto chce go skrzywdzić, a kto nigdy nie zdoła go dosięgnąć tam gdzie się teraz znajdował. Tylko on mógł dosiadać smoka, tylko on miał do tego prawo.

„Powinienem walczyć.” Pomyślał i macając po bokach szukał swoich noży, miecza lub chociażby łuku. Był jednak nieuzbrojony. Musiał zgubić wszystko po drodze! Powinien zawrócić i znaleźć swoją broń.

„Zginiesz, jeśli nie będziesz brnął do przodu.” Odezwał się w jego głowie smok. „Z ludźmi nie można zawrzeć rozejmu. Są zbyt chciwi, nigdy nie dadzą nam spokoju. Można ich tylko wyzabijać. Wszystkich!”

            Myśl ta wywołała zimne dreszcze na ciele elfa. Widział swoje splamione krwią dłonie, całą tunikę miał schlapaną i śmierdzącą ludzką posoką. Przeraził się, gdy stanęła mu przed oczyma góra usypana z głów martwych wojowników, ich żon i dzieci.

„Zniszczyć jedną rasę, by pozwolić żyć innym?”

„W przeciwnym razie to oni zniszczą nas wszystkich, Lassë.”

Lassë, Lassë, Lassë.

Jego imię odbijało się echem od gór, gdy przelatywali w ich pobliżu.

            Elf uchylił powieki.

- Lassë. – usłyszał swoje imię i szarpnął się chcąc przeciągnąć, ale nie był w stanie wykonać nawet tego ruchu. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest związany i w niewoli. – Nie masz już czasu na sen.

            Słońce dogasało, jak wypalony ogień, po którym zostaje tylko żar. Las był ponury, skąpany w mroku i czerwieni nieba nad ich głowami, które dało się dostrzec przez rzadkie korony drzew. Łowcy niewolników rozpalili pierwsze ogniska by ogrzać siebie i swoje ofiary. Im więcej ich przeżyje drogę tym więcej na nich zarobią.

Elf słuchał, ale nie słyszał, co mówił do niego Otsëa. Potrzebował chwili by powrócić całkowicie z krainy snu. Niepewnie poprosił by bard powtórzył swoje słowa, a ten z anielską cierpliwością zaczął na nowo.

Był pewny, że niedługo nadejdzie odpowiednia chwila i wymkną się łowcą w taki, czy inny sposób. Potrzebowali jednakże odzyskać swoje rzeczy, broń i żywność. Ciepłe płaszcze i należące do nich torby leżały między dobytkiem łowców – przeszukane, ale nadal w całości. Łuk i kołczan Lassë rzucono na samą górę tego składziku, zaś miecz oraz sztylety przywłaszczyła sobie dwójka łowców. Bard zadecydował, że to on zajmie się ich odzyskaniem, podczas gdy elf musi zabrać wszystko inne i uciec nie zważając na nic. Naturalnie na początek musieli odzyskać wolność, a nic tego nie zapowiadało. Przynajmniej nie w mniemaniu elfa.

Ściemniało się coraz bardziej, a on obserwował beztroskie zachowanie łowców, którzy wiązali dokładnie swoich więźniów, siedząc przy ogniskach opowiadali sobie sprośne dowcipy, które tylko ich mogły śmieszyć. Byli beznadziejni i obrzydliwi. Jeśli wszyscy ludzie byli tacy to, dlaczego inne ludy nie zwarły szyków i nie wybiły tych miernych istot, co do jednego? Na co światu mogli się przydać ludzie? Wieprze na dwóch nogach – brudne, ordynarne i głupie.

Lassë czuł wypełniającą go nienawiść i niechęć. Gdyby nie był związany na pewno podjąłby próbę zabicia przynajmniej kilku z nich, nawet gdyby miało go to kosztować życie. Był pewny, że nawet ludzkie mięso nie nadawałoby się do spożycia i tylko, dlatego smoki wyginęły, a człowiek się ostał.

Patrzył, jak jeden z oprychów zaciągnął upatrzoną wcześniej dziewczynę w las, niedaleko od obozowiska, jednak na tyle w cień by mógł myśleć o jakiejś prywatności. Dziewczyna szarpała się i krzyczała, ale nikt nie stanął w jej obronie, jak wcześniej Otsëa bronił jego. Ona nie miała nikogo, kto chciałby za nią cierpieć i oberwać, czy zająć jej miejsce. Inni niewolnicy udawali, że jej nie widzą, nie słyszą jej błagań. Pozostawali bierni wobec jej cierpień, a przecież należeli do tej samej rasy – łowcy, dziewczyna, jej współwięźniowie. Podobnie, jak grupa, na którą natknęli się wcześniej.

Płacz gwałconej dziewczyny był nie do zniesienia, ale przerwał go głośny, złowieszczy skrzek, który przywodził na myśl ryk bestii. Z nieba niczym piorun spadło ogromne cielsko i przeleciało nad ogniem niemal gasząc ognisko jednym ruchem skrzydeł. Ostre pazury wczepiły się w ramię jednego z łowców i rozorały je głęboko, może nawet do samej kości. Zaatakowany wrzasnął, a niewolnicy zawtórowali mu przerażeni. Gwałciciel nie zdążył nawet założyć spodni wracając by sprawdzić, co się stało. Wielki cień przesunął się nad nim warcząc złowieszczo. Łowca padł na ziemię, a Griffin spudłował. Tamten jednak szybko założył spodnie i wyjął zza pasa miecz Otsëa chcąc walczyć o swoje życie.

- Co tak długo? – odezwał się bard, gdy coś pociągnęło za sznury krępujące ręce Lassë.

- Jeszcze mogę cię zostawić! – warknął ktoś za ich plecami, a elf poczuł, że może poruszać ramionami. Niedługo później także bard miał wolne ręce. Ktoś uklęknął przed chłopakiem i rozciął sznury na jego nogach. W nikłym blasku ogniska chłopak mógł dostrzec tylko sterczące niedbale jasne włosy mężczyzny i jego małe, niebieskie oczy, które lśniły niebezpiecznie.

- Idź po nasze rzeczy! – rozkazał bard, gdy tylko elf był wolny. – Idź i uciekaj w las. Znajdę cię, kiedy tylko odzyskam naszą broń! Nawet Griffin nie może odwracać ich uwagi w nieskończoność.

- Pójdę z nim! – zadeklarował mężczyzna podając nóż Otsëa by ten sam się uwolnił. Złotooki skinął i bez najmniejszych trudności przeciął więzy.

Lassë czuł się dziwnie w towarzystwie nieznajomego, ale wiedział, że musi wypełnić swoje zadanie. Było banalnie proste, ponieważ łowcy starali się zabić Griffina, który powalił już jednego z nich rozdzierając mu gardło.

            Bard w tym czasie bez problemu zakradł się za plecy jednego z ludzi i zamknął dłonie na sztyletach, które tamten miał schowane za pas. Wyszarpnął je i piersią pchnął łowcę, który upadł zaskoczony atakiem z tyłu. Nie było czasu by go dobić, a żadne krzyki alarmujące o ucieczce więźniów nie mogły przebić się przez ogólny zgiełk i płacz przerażonych niewolników. Otsëa podbiegł do leżącego na ziemi, martwego gwałciciela i wyjął z jeszcze ciepłej dłoni swój miecz. Kopnął zwłoki, jakby chciał w ten sposób oczyścić swój oręż ze zbrukanego dotyku i zdjął pas z pochwą z bioder trupa. Rozejrzał się pospiesznie upewniając, że elf nie został w tyle. Gwizdnął głośno, a dźwięk ten przedarł się przez wrzaski ludzi i dodarł do Griffina, który odpowiedział skrzekiem. Bard rzucił się do ucieczki między drzewa, gdy jego skrzydlaty sprzymierzeniec odlatywał zostawiając łowców i ich niewolników w spokoju.

2 komentarze:

  1. Niquis? Niquis? To był on? No raczej nikt ze sprzymierzeńców Otsëa, bo on ma inny kolor oczu... Aaaach, czułam, że Niquis ma w sobie coś tajemniczego ;3Heheh, no tak, jeden z amantów Lassë pomógł mu się uwolnić, a drugi broni jak lew z powietrza. No i rozwalił mnie Niquis - bo kto w końcu ma tak cięty języczek do barda, jak nie on. Wreszcie mógł to wygłosić wszem i wobec. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    i tak zostali uwolnieni w samą porę, ale tak jakby Otsea wiedział kiedy dokładnie nastąpi ten moment i czyżby potrafił czytać w myślach Lasse...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń