niedziela, 15 lipca 2012

15. I wtedy zapadła cisza...

Zbierał kamyczki by rzucać nimi do celu, rozciągał się, usiłował ćwiczyć, nucił pod nosem, jakąś starą pieśń, opowiadał swojemu kompanowi najróżniejsze historyjki, krótko mówiąc robił wszystko by zapomnieć o czekaniu i miejscu, w którym się znalazł. Nieobecność Griffina była nie mniej niepokojąca, bo niby, dlaczego właśnie w tym momencie dał sobie spokój ze śledzeniem ich? Jego polowania przypadały zawsze na godziny poranne, więc dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Chyba, że Griffin wiedział coś, o czym oni nie mieli pojęcia, bądź coś, co zignorowali.

- To miejsce coraz mniej mi się podoba. – mruknął w białe futro na grzbiecie Niquisa żałując, że jego pupil nie jest większy. – Dlaczego to tak długo trwa?!

- Skończcie czułości, czas się napić. – hm? Jak to możliwe, że Otsëa już był obok, podczas gdy jeszcze przed chwilą wcale go nie widzieli? – Bestia nie wróciła? – rozejrzał się w około podając Lassë manierkę z wodą i trzymając w ręce spore zawiniątko z gałęźmi przeskoczył nad mrukiem, na którym wcześniej siedział elf czekając. – Tym lepiej, jedno zmartwienie mniej. Pij do woli. Wody jest pod dostatkiem.

            Elf całkiem zapomniał o pragnieniu zaaferowany swoim strachem przed nieznanym i niewidocznym wrogiem, jaki według podań czaił się w ruinach. Teraz, bezpieczniejszy dzięki obecności barda, znowu zaczął odczuwać potrzebę uzupełnienia płynów. Z ulgą przełknął kilka łyków naprawdę smacznej wody.

- Tutaj się rozłożymy. Będziemy mieli oko na okolicę i ochronę przed wiatrem. – Otsëa nie zwlekając zabrał się za kopanie niewielkiej dziury na ognisko przy pomocy jakiegoś odłamka, który wcześniej wypatrzył. Był zupełnie spokojny, jakby od dziecka miał do czynienia z tym rodzajem życia. Może wcześniej podróżował tak z ojcem i to od niego nauczył się przetrwania?

            Przez ciało Lassë przeszedł zimny dreszcz. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni, a to niepokoiło. W tym miejscu coś było, coś czego nie dało się zidentyfikować, a co czaiło się na każdym kroku.

- Jesteś pewny, że będziemy tu bezpieczni? – chłopak usiadł podciągając pod siebie nogi, jakby to miało go uchronić przed atakiem.

- Nigdy niczego nie można być pewnym, ale jeśli pytasz o duchy to tak, jestem pewny, że nic z ich strony nam nie grozi, bo nie istnieją.

- Zaczyna się ściemniać. Mgła się podnosi. – tym razem zadrżał z powodu brzmienia własnego głosu, kiedy komentował to, co się działo.

            Drobny płomyk błysnął na suchych, kruchych gałęziach ułożonych w kopczyk. Bardzo szybko zajęły się wszystkie, a ciepłe powietrze pieściło skórę. Niestety ogień niósł ze sobą nie tylko blask i ciepło, ale także tworzył cienie, pogłębiał otaczający ognisko mrok.

Lassë patrzył, jak bard rozkłada swoje posłanie blisko ognia i kiedy był już pewny miejsca, jakie mężczyzna chciał zajmować wstał by uwić swoje gniazdko zaraz obok mężczyzny. Nie obchodziło go to, co będzie o tym myślał Niquis, czy sam Otsëa. Postawił ich przed faktem dokonanym i nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać zdanie. Bał się i chciał być blisko kogoś, kto mógłby go ochronić, a tym kimś był właśnie bard.

Sam mężczyzna nie był tym faktem zdziwiony. Zwyczajnie zignorował elfa zajmując się sobą. Siedząc przy ogniu odwijał niespiesznie bandaże z twarzy. W niektórych miejscach pot dostał się do rany roztapiając strup, który niczym ropa przykleił się do materiału. W kilku punktach pojawiła się krew, ale rana goiła się jak należy i nie było już potrzeby by była zakryta. Skóra również potrzebowała świeżego powietrza, jeśli miała się zregenerować, a tatuaż odrodzić.

- Poczekaj, ja pomogę! – widząc, co się dzieje Lassë doskoczył do barda i wylał odrobinę wody z manierki na czysty kawałek bandaża. Zaczął obmywać ranę ostrożnie, nie bacząc na zaskoczenie mężczyzny. – Jest brzydka, ale dobrze się goi. – stwierdził z ulgą.

- Kładź się już. Zobaczymy, jaka będzie jutro. – Otsëa tylko skinął głową w ramach nijakiego podziękowania i wyłożył się na plecach, by uniknąć drażnienia świeżych strupów. Pozwolił by elf wtulił się w jego bok i obaj czekali na sen, który miał przynieść wypoczynek i kres niepewności.

            Tyle, że nie pozwolono im ani na jedno, ani na drugie. Z powodu mgły mrok atramentowej nocy pogłębiał się z upływem czasu, gwiazdy były zupełnie niewidoczne na zasłoniętym gęstymi chmurami niebie. Ognisko dawno już wygasło, a chłód stał się nie do zniesienia. Trzęsąc się z zimna cała trójka obudziła się jednocześnie, jakby na dany im przez kogoś znak. A może rzeczywiście ktoś kazał im otworzyć oczy właśnie w tym momencie?

- Co to jest? – Lassë wczołgał się pospiesznie na barda i ukrył po drugiej jego stronie, możliwie najdalej od ciemnego kształtu, który wydawał się z każdą chwilą do niego zbliżać. Był spanikowany, co naprawdę nie mogło nikogo dziwić, zaś Niquis uciekł z piskiem w najbliższą dziurę w murze. I bez takich atrakcji obaj należeli do tchórzy.

- Nie mam pojęcia. – Otsëa nawet nie próbował udawać, że wszystko ma pod kontrolą. Sięgnął za siebie odsuwając odrobinę elfa i wyjął spod swojego płaszcza miecz. Widząc to wiedziony instynktem chłopak doskoczył do swojego łuku i naciągnął cięciwę celując w cień przesuwający się pośród gęstej mgły. – Szlag! – ton, w jakim bard zaklął nie był zachęcający, a jego nerwowe ruchy jeszcze bardziej niepokoiły jego towarzysza.

            Minęła chwila zanim elf zrozumiał powód zdenerwowania mężczyzny. Byli otoczeni. Jeden cień zamienił się w tysiące, które sunęły w ich stronę powoli, nieubłaganie, otaczając ich ze wszystkich stron. Krąg zacieśniał się coraz bardziej.

- Jest ich zbyt wielu na łowców niewolników i wiedzą, że tutaj jesteśmy, znają dokładnie miejsce naszego położenia... – Otsëa zwiesił głos. Nagle przerażająco szybkim ruchem odwrócił młodego elfa tyłem do siebie i przywarł plecami do jego pleców. Dzięki temu obaj byli strzeżeni od tyłu i mogli skupić się na obronie z przodu oraz po bokach. – To nie ludzie, ani żadna ze znanych nam ras. Słuchaj.

            Lassë słuchał, ale nie rozumiał, czego miał nasłuchiwać. Nic nie zwróciło jego uwagi, o co chodziło?

- Słyszysz?

- Nie...

- No właśnie! Nic nie słychać, a przecież jesteśmy otoczeni. Oni widzą nas przez mgłę! To nie są żądne z żywych istot. Nie mają nawet zapachu.

- A więc... Chcesz powiedzieć, że to...

- Duchy! Cholerne duchy nawiedzające to przeklęte miejsce! To dlatego zrobiło się tak cholernie zimno!

            No dobrze, ale jak walczyć z duchami? Na to pytanie bard nie mógł znać odpowiedzi, gdyż sam jeszcze do niedawna nie wierzył w żadne duchy, czy ludzką pośmiertną egzystencję.

            Mgła znacznie się przerzedziła, a kryjące się w niej ciemne sylwetki stały się wyraźniejsze, chociaż na tyle przezroczyste, że dało się przez nie dojrzeć drobne fragmenty murów porozrzucane niedbale po polanie. Odziani w niematerialne zbroje mężczyźni o powykrzywianych wściekłością twarzach, dzierżący w rękach miecze, topory i włócznie wydawali się liczniejsi niż wcześniej. Czy mogli zabijać?

            Lassë trząsł się przerażony tym, co widział, chociaż miał niejaką świadomość, że może być gorzej, że duchy mogły ukazać im się takimi, jakimi były w chwili śmierci – połamani, poranieni, spaleni. Dotyk ciała barda za plecami był jedynym jego łącznikiem ze światem, jedyną granicą pomiędzy rozsądkiem, a szaleństwem. Gdyby nagle zabrakło mu tego oparcia nigdy nie wyszedłby z tego cało, a przynajmniej nie o zdrowych zmysłach.

            Jeden z duchów podszedł zbyt blisko. Otsëa zamachnął się i przeciął zjawę na pół nie napotykając żadnego oporu. Zamachnął się na kolejnego i w podobny sposób broń przeszła przez łucznika, jak przez ciepłe masło.

- Schowaj łuk! Używaj sztyletów! – rzucił pospiesznie do elfa i stanął pewniej na nogach. Teraz miał już pewność, że nie grozi im nic poza zmęczeniem, gdyż przed sobą mają długie godziny „walki z wiatrakami”. Gdyby nie podjęli walki, ale czekali w bezruchu na nadejście świtu przywitałby ich martwymi z powodu ochłodzenia organizmu.

            Lassë czuł, że nogi nadal ma miękkie, chociaż zdołał opanować drżenie rąk i z ogromnym ciężarem otaczającym jego serce niczym lodowa bryła podjął walkę z widmowymi postaciami. Za każdym razem, gdy ciął nazbyt głęboko, a jego dłoń zagłębiała się w niematerialne ciało zjawy czuł, jak szron zbiera się na jego skórze, co powodowało nieprzyjemne pieczenie. To zmuszało go do przykładania większej uwagi do każdego wykowanego ruchu. Nie chciał stracić ręki, jeśli ją odmrozi z powodu własnej niekompetencji.

            Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech. Odsunął się o krok od walczącego przy nim barda i mężnie stanął na nogach. Duchy nie oddawały ciosów, ale były idealnymi przeciwnikami, którzy mogli nauczyć go panowania nad sztyletami podczas walki z tak bliskiej odległości, a co najważniejsze dzięki nim mógł zapanować nad swoimi słabościami.

Po godzinie, kiedy zmęczył się znacznie zaczął nawet odczuwać przyjemność płynącą z tej walki, satysfakcję, jaką dawać mogły tylko ciężki oddech i obolałe ramiona. Duchy, które nie mogą cię skrzywdzić inaczej, jak dotykiem nie są wcale straszne. Z resztą elf nie miał więcej czasu na to by się im przyglądać, a więc pozostawały dla niego widmowym obrazem ludzi, jakimi kiedyś byli.

            Nie przewidział niestety, iż od świtu dzieliło ich dobre pięć godzin, a po tym czasie już z trudem był w stanie mocno ciąć. Opadł z sił do tego stopnia, że zabawa przestała być tak zabawna, a mięśnie rozrywał ból. Gdyby przyszło mu teraz naciągnąć łuk...

            Z ulgą i prawdziwą radością powitali świt. Im wyraźniej złoty krąg wstępował na niebo tym jaśniejsze stawały się widmowe postacie, tym bardziej ocieplało się powietrze. Wraz z pierwszymi prawdziwymi promieniami słońca duchy przestały być widoczne, a kiedy ich dotykały tylko dreszcze wstrząsały ciałami.

            Spoceni po długotrwałej walce ze zjawami, wycieńczeni i obolali nie mieli najmniejszego zamiaru pozostawać dłużej pośród ruin. Gdy tylko mgła opadła całkowicie ruszyli w stronę strumienia, który miał uzupełnić ich zapasy wody, ale też stanowił miejsce wypoczynku.

            Niquis wystawił głowę ze swojej kryjówki upewniając się, iż jest bezpieczny i powoli, jakby zawstydzony podszedł do swojego wycieńczonego przyjaciela. Gdyby tylko futrzak mógł się zarumienić na pewno całkowicie zmieniłby barwę. Miał powód by odczuwać zażenowanie.

- Kogo ja widzę, bohater! – Otsëa nie krył jadowitej ironii zamkniętej w swoich słowach. – Nie, naprawdę, nie musiałeś nam w żaden sposób pomagać. – wykrzywił twarz w okropnym uśmiechu. – Powinienem cię otruć i rzucić na pożarcie temu pieprzonemu Griffinowi, który wykazał się odwagą dając nogę zanim dotarliśmy do ruin! – warknął rzucając gromy w stronę Niquisa, który schował się głęboko w kieszeni płaszcza elfa. Lassë, jako jedyny nie miał do niego pretensji o słabość, jaką się wykazał, gdyż sam rozumiał ją doskonale.

            Wystarczyło wydostać się poza przeklętą ziemię Falconu by Griffin powrócił by ich śledzić. Musiał wyczuwać wściekłość barda, gdyż trzymał się dalej niż zazwyczaj. Nie chciał ich atakować, mimo że wyczerpani nocną przygodą stanowiliby łatwy cel. To sprawiło, że elf patrzył na niego inaczej, bardziej przychylnie, a może nawet zdecydowałby się zaakceptować go, jako członka drużyny? Może.

3 komentarze:

  1. Świetne ^^ uwielbiam te twoje opowiadania tylko kiedy w końcu zaczną się hmmm ... chociażby całować ? no nic czekam cierpliwie .Mam nadzieje że następna notka pojawi się w miarę szybko;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro się nie całują, to znaczy, że opowiadanie będzie długie. ;3 I to jest najważniejsze, bo możliwość czytania opowieści Kirhan to sama w sobie rozkosz ;3Niquis to zaklęte zwierzątko, prawda? Chłopaki nie spotkali drugiego takiego... a więc być może zwierzaczek też chce dostać się do swojej prawdy? Otsëa jest wspaniałym żołnierzem, wojownikiem, o, ale intuicja czasami go zawodzi. xP Mógłby częściej słuchać Lassë. xPHmm, Gryffin w paczce? Taak ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    ruiny naprawdę są nawiedzone, mieli bardzo ciężką noc... szkoda, że ten gryfin ich jednak nie ostrzegł, bo jeśli ich nie śledził do ruin to wiedział co tam się czai, Niquis od razu zwiał jak tylko pojawiło się niebezpieczeństwo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń