sobota, 7 lipca 2012

14. I wtedy zapadła cisza...

           Z wielkim trudem młody elf zdołał zdjąć swoją szatę. Trzęsące się dłonie wcale nie chciały wykonywać jego poleceń, a wściekłe spojrzenie złotych oczu Otsëa pogarszało sprawę. Był przekonany, że kiedy się rozbierze bard spali jego rzeczy by uniemożliwić mu dalszą podróż, a sam zabierze mapę, suchary i broń zostawiając Lassë na pewną śmierć. Nagi i bezbronny mógłby tylko czekać na atak Griffina, bądź innego drapieżcy mając nadzieję, że w ten sposób zginie szybko i w miarę bezboleśnie.

            Elf nie był chudy, jak początkowo mogło się wydawać, ale szczupły, proporcjonalny, jak każda istota jego rasy. Jego skóra była zaskakująco jasna i gładka. Gdyby wpadł w ręce łowców niewolników na pewno nie zdołałby dotrzeć do najbliższego miasta nietknięty. Był zbyt ładny, orientalny i jakby się uparł mógłby uchodzić za kobietę.

- Twoich spodni nie potrzebuję! - mężczyzna powstrzymał elfa, gdy ten rozwiązywał pasek dolnej części garderoby. – Siadaj i czekaj! – wymownie wskazał Lassë miejsce, kiedy zabrał od niego tunikę.

            Bard rozłożył na trawie mapę i przestudiował ją szybko. Sunąc palcem po ścieżce, którą podążali zatrzymywał opuszek w strategicznych punktach, także tych wykraczających poza Kennt, jakby w rzeczywistości planował dłuższą wyprawę bynajmniej nie kończącą się w tym niewielkim mieście. Następnie przeszukał swój tobołek wyjmując z niego jakieś zawiniątko, zaś szatę należącą do młodego elfa rozłożył sobie na kolanach. Bezczelnie złożył mapę na pół, a następnie jeszcze raz i jeszcze. Ułożył ją po wewnętrznej stronie tuniki, nakrył kawałkiem materiału, z którego wyjął igłę i nić, po czym ignorując zdziwione spojrzenie elfa bezustannie w nim utkwione, zaczął szyć.

            Niquis, który właśnie wrócił ze swojej małej wyprawy z pyszczkiem pełnym liści mięty ułożył się spokojnie na kolanach Lassë obserwując poczynania barda. Coś musiało go ominąć, jednakże nie zawracał sobie tym głowy widząc, że jego przyjaciel jest cały i zdrowy. Pociemniało mu prze oczyma, kiedy ciężki materiał szaty wylądował na jego drobnym grzbiecie zasłaniając go całkowicie. Jeśli Otsëa zrobił to specjalnie, co było bardzo prawdopodobne, to puchate stworzonko miało kolejny powód do zemsty na bezczelnym bardzie.

- Zakładaj. – padł wyraźny rozkaz. – Waszych map nie nosi się bezrozumnie w torbie, którą można ukraść lub którą można odebrać w razie napaści. Skóra, w który ją owinąłem, jest nasączony tłuszczem, więc mapa nie zamoknie w razie deszczu, a przynajmniej taką mam nadzieję, i nie powinna zostać zniszczona zbyt łatwo. Pewności nie mam, ale lepsze to niż obnoszenie jej w torbie. Zbieramy się. No, dalej! Przecież ostrzegałem, że zaraz po posiłku się stąd zabieramy. – ton głosu mężczyzny był teraz zupełnie normalny, jakby przed dwudziestoma minutami wcale nie był bliski wszczęcia wojny.

- Ja...

- Nie ważne. Nie wracajmy do tego. Jeśli się postaramy będziemy jutro nocować w ruinach Falcon. Mówią, że są nawiedzone, ale ja nie wierzę w historie o duchach, więc nie widzę problemu.

- Nawiedzone? – Lassë przełknął głośno ślinę. – Nie sądzę by to było rozsądne... – może i był tchórzliwy, ale strach potęgował głos rozsądku. – Smoków też nie widziałeś, ale wierzysz, że kiedyś istniały, prawda? Daleko na zachodzie na ich szczątkach zbudowano podobno całe królestwo...

            Otsëa spojrzał na chłopaka uważnie, jakby planował doszukać się w jego postawie czegoś szczególnego.

- Na wschodzie magowie nadal wysyłają łowców, by szukali i zabijali smoki. – ich spojrzenia się spotkały. – Wierzę, że istniały, chociaż nie sądzę by nadal jakikolwiek pozostał przy życiu. Nie wierzę za to w duchy zmarłych ludzkich władców. Ludzie nie wierzą w odrodzenie w nowym ciele i dlatego uważają, że ich dusze albo odchodzą do jakiegoś lepszego świata, albo błąkają się po ziemi. Dla mnie ich śmierć oznacza niebyt, jak w przypadku zwyczajnych zwierząt. – podniósł z ziemi swoją torbę i nie czekając na elfa ruszył w stronę ścieżki oddalonej od miejsca ich postoju o pół godziny drogi.

 

W godzinach porannych droga, choć męcząca była jednak do zniesienia, niestety im dłużej wędrowali tym cięższe warunki atmosferyczne im towarzyszyły. Dzień nie był ciepły, ale upalny! Żar lał się z nieba, a pozbawiona cienia droga przez pola wydawała się idealnym miejscem dla skazańców, którzy mieliby umrzeć w męczarniach. Mógł o tym świadczyć fakt, iż tym razem nawet Otsëa wydawał się pokonany. Jego twarz lśniła od potu, włosy kleiły się do niej, zaś koszula przesiąknięta potem przylegała do ciała. Nic, więc dziwnego, że mężczyzna zatrzymał się i zdjął z siebie zbędne odzienie owijając materiał wokół głowy. To samo zalecił elfowi, który walczył z pokusą wypicia całej wody ze swojej manierki. Niestety najbliższy strumień mieścił się dopiero w pobliżu ruin zamku, a nie mieli pewności, czy dotrą tam przez zmrokiem. Poza tym, pojawiał się problem aktualizacji mapy. Nikt nie miał czasu wędrować tymi samymi drogami chociażby w odstępach, co pół roku, by mieć pewność, iż źródła nie wyschły, dróg nie zasypały kamienie, ścieżki nie zarosły trawą i drzewami. Jaką więc można było mieć pewność, że strumień Falconu nadal istnieje?

Niespiesznie posuwali się dalej na przód. Odpoczynek nie byłby wskazany, gdyż tylko bardziej naraziłby ich na działanie zabójczego słońca. Gdyby mieli cień, mogliby przeczekać największy skwar, ale w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem było jak najszybsze dotarcie do ruin zamku. Nawet, jeśli niezadaszone to będą rzucać cień, a on w był zbawienny w chwilach takich jak ta.

Lassë oglądał się za siebie, co jakiś czas, jakby chciał sprawdzić, czy Griffin nadal podąża ich śladem. Ciężko było odgadnąć jego myśli. Czy miał nadzieję, że bestia padnie ze zmęczenia? A może zastanawiał się, czy jeśli on nie wytrzyma to zostanie pożarty? Niquis za to pozostał na swoim posterunku, choć mógł uniknąć gorąca podróżując o własnych siłach pośród trawy. Byłby wtedy z lepszej sytuacji niż trójka narzuconych mu towarzyszy.

Upał sprawiał, że elfowi zaczynały kleić mu się oczy, że z trudem łapał oddech, wciągając w płuca gorące, ciężkie powietrze pełne pasku i pyłu. Gdzie był wiatr i deszcz, kiedy ich potrzebowano?!

To dopiero ich pierwszy tak upalny dzień, a nie wędrowali przecież przez pustynię. Co więc by się działo, gdyby przyszło im spędzić tydzień pośród Piasków Skorpiona rozciągających się na zachodzie? Niestety te myśli wcale nie przynosiły ukojenia. Daleko na południu leżały ponoć kraje, gdzie lato nie różniło się bardzo od zimy, a ludzie zmuszeni byli cały rok nosić na sobie grube futra, sypiali z niedźwiedziami by się ogrzewać nocami i polowali wraz z wilkami na zwierzynę. Nikt jednak oficjalnie nie potwierdził tych doniesień. Ot, kolejne legendy. Niestety myśli o wiecznie skutych lodem krainach również nie były najlepszym pomysłem. Ani nadmierne gorąco, ani długotrwały mróz nie służyły elfom.

Kolejne dwie godziny marszu przesądziły o wszystkim. Lassë zaczął utykać, gdyż jego buty nie wytrzymywały temperatury ziemi nagrzewając się. Elfy poruszały się niespodziewanie szybko i stąpały bardzo lekko, a jednak w tej duchocie nawet to nie było rozwiązaniem. Całe stopy chłopaka pokryte były pęcherzami, co bard uznał za normalne w przypadku pierwszej podróży. Nie mniej jednak zgodził się na chwilowy odpoczynek, wiedząc, że później może być tylko gorzej. Wyjął ze swojej torby igłę i długą nić, kazał towarzyszowi usiąść na trawie i zdjąć buty, po czym osobiście przekuwał każdy z pęcherzy przeciągając przez niego nić, która zbierała płyn spod skóry i pozwalała reszcie wypłynąć.

- W ten sposób będą mniej boleć. – wyjaśnił Otsëa chowając swoje przybory i już gonił chłopaka zmuszając do dalszej drogi. Im dłużej pozwoliłby elfowi odpoczywać tym większy ból sprawiałby każdy krok. Zmaltretowane stopy nie były wymówką i Lassë kiedyś to doceni. – Gdy dotrzemy do ruin pozwolę ci odpocząć.

- Tak, wiem. Dam sobie radę.

 

            Późnym popołudniem następnego dnia ich oczom ukazały się tak wyczekiwane i upragnione ruiny. Nie były one tym, co miał nadzieję ujrzeć elf, lecz jakie było prawdopodobieństwo, że Falcon okaże się przyjemnym, barwnym miejscem, zaś stare mury zamku nie będą wyższe niż linia jego pasa? W rzeczywistości miejsce to było ponure i naprawdę stare. Zrujnowane podczas ostatniej wojny pomiędzy ludźmi, a smokami, które wtedy wytępiono, co do jednego, było zarośnięte mchem, krzewami i nielicznymi drzewami, które musiały zasiać się samoistnie zanim spalono każdą roślinność w tym rejonie. Kiedyś potężna budowla teraz znajdowała się w opłakanym stanie. Miejscami wieżyce pięły się w górę na kilkanaście metrów, by kilka metrów dalej wszystko było zrównane z ziemią. Ptaki wiły gniazda w niedostępnych dla drapieżników miejscach, zaś zwierzęta nieposiadające skrzydeł kopały nory w cieniu wyższych murów. Całe ruiny rzucały długie, smętne cienie, a ich widok wywoływał dreszcze.

            Lassë przełknął ciężko ślinę, która wydawała się drażnić jego wyschnięte na wiór gardło. W jego bukłaku zostało nie więcej niż jeden łyk wody, który chciał zachować do samego końca. Teraz pozwolił sobie opróżnić go do ostatniej kropli. Nie wiedział, co będzie bardziej niebezpieczne – zostać przy ruinach, czy też szukać strumyka, który według mapy powinien znajdować się stosunkowo niedaleko, między drzewami starego lasu oddalonego o dwa kilometry od Falcon.

- Ja poszukam odpowiedniego miejsca na obóz, a ty poszukaj wody. – podjął decyzję wręczając swój bukłak bardowi. – Nie wpakuj się w żadne kłopoty, bo wiesz, że ani ci nie pomogę, ani cię nie odnajdę.

- To ja powinienem ostrzegać ciebie. – twarz mężczyzny złagodniała. – Wrócę niebawem, więc postaraj się do tego czasu wytrzymać nienaruszony.

            To przypomniało Lassë, iż nie jest sam. Przecież Griffin nadal kręcił się gdzieś w pobliżu, nawet jeśli chwilowo odleciał na polowanie, jak sądzono.

- Nierozsądnie byłoby iść razem, prawda? – wolał upewnić się, że nie ma żadnej innej możliwości, jak tylko zostać i radzić sobie samemu przez najbliższą godzinę.

- Nie ma sensu żebyśmy szli razem. Nie mamy też pewności, że w strumieniu nadal jest woda. Jeśli dalszą drogą zmęczy się tylko jeden z nas drugi nadal będzie miał trochę sił by kopać prowizoryczną studnię.

- Ja? – młody elf skrzywił się na samą myśl o grzebaniu rękoma w ziemi.

- Oby nie było potrzeby wykorzystywać cię w taki sposób. – Otsëa poklepał chłopaka po ramieniu. Czekał go jeszcze kawałek drogi, więc by nie pozwalać ciału na zbędny w tej chwili odpoczynek zmusił się do odejścia.

            Lassë wziął głęboki oddech i rozejrzał się wkoło siebie. Kolejny raz przeszły go zimne dreszcze, jakby niewidzialna śmierć kręciła się po tym miejscu przechodząc przez niego raz za razem. Nie chciał sobie tego nawet wyobrażać. By odgonić od siebie złe myśli pogłaskał łebek siedzącego mu na ramieniu Niquisa i rozpoczął swój obchód po ruinach licząc na znalezienie miejsca, w którym spędzą wygodnie noc. Z góry rezygnował bliskości wysokich murów i szczątków wieży tłumacząc się nie strachem, a rozsądkiem. Lepsze pole widzenia na okolice pozwoli na zminimalizowanie ewentualnego zagrożenia. Jeśli wykopią dziurę i w niej rozpalą ogień na pewno będzie on mniej widoczny, niż w przypadku, gdyby jasne smugi oświetlały większe połacie ruin. Naturalnie, ostateczna decyzja będzie należeć do barda, który lepiej niż ktokolwiek inny zna się na wędrówce, ale zawsze elf poczuje się pewniej, gdyż przynajmniej próbował.

            Za jego plecami jakiś odłamek kamiennego muru sturlał się na ziemię czyniąc przy tym wiele hałasu. Serce w piersi Lassë zatrzymało się, ciało spięło, niczym do skoku. Odwrócił się gwałtownie z wydobytym sztyletem gotowy do obrony, ale za nim nie było nikogo. Nawet Griffin się nie pokazał. Coś zaszeleściło odrobinę dalej i elf zauważył małą jaszczurkę wspinającą się po omszonych kamieniach. Fałszywy alarm, ale w zupełności ostudził zapał chłopaka do samotnego kręcenia się po tym nawiedzonym miejscu. Wrócił pospiesznie w miejsce, z którego widział dokładnie ścieżkę prowadzącą do lasu i tam czekał na powrót Otsëa.

2 komentarze:

  1. Nie powiem, że liczyłam na zdjęcie dolnej części odzieży, ale na wszystko przyjdzie pora... xD Bynajmniej mam taką nadzieję. Ruiny zamku nie przyprawiają o miłe wrażenia, a Otsëa za szybko nie wróci... mniej więcej pół godziny zajmie mu podróż w obydwie strony, skoro ma dwa kilometry.Ciekawe, czy w tej sytuacji Lassë wolałby, aby Gryffin był przy nim. xP W razie niebezpieczeństwa na pewno pomógłby elfowi... albo broniłby upolowanej zdobyczy... na jedno wychodzi. xDNiquis wytrzymał gorąco ;3 Pocieszna istota ma skaranie z Lassë XD Ale jak fajnie oglądać go podczas niemych kłótni z Otsëą xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    wspaniale, a już myślałam nie wiadomo co, ale dobrze że tą mapę ukryją i w razie czego będzie bezpieczna... mam jakieś dziwne przeczucia co do tych ruin...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń