sobota, 26 maja 2012

9. I wtedy zapadła cisza...

Jeszcze tej nocy wiatr przegnał burzowe chmury, a powietrze ociepliło się zapowiadając nastanie wspaniałego dnia, idealnego do kontynuowania wędrówki. Wszystko wydawało się barwniejsze, nasycone żywszymi kolorami, weselsze i bliższe sercu. Trele ptaków były bardziej melodyjne, gdzieś na pewno strumień szumiał łagodnie, a leśni mieszkańcy witali pierwsze promienie słońca.

Nowy dzień przyniósł także ogromną zmianę w zachowaniu elfa, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Obudził się pełen energii, świeższy i jakby zupełnie zapomniał o łowcach niewolników, ludzkiej krwi i brudzie tamtych nieszczęśników. Nie było to jednak prawdą. Naturalnie, Lessë usiłował teraz nie myśleć o odrażającej stronie świata, nie chciał się nad tym rozwodzić w czasie podróży, lecz przed zaśnięciem wiele rozmyślał uznając za najlepsze rozwiązanie zaakceptowanie tego, co niesie ze sobą rzeczywistość i powolne przyzwyczajania się do tego. Nie mógł zmienić całego świata w przeciągu chwili, ale mógł nad tym pracować, mógł się starać i rozsądnie dobierać sobie przeciwników. Chciał być bardziej podobny do Otsëa, który wydawał się dysponować stoickim spokojem godnym nie jednego druida.

„Powoli dojdę do perfekcji” mówił do siebie w myślach. „Nikt nie rodzi się z umiejętnością chodzenia. Tego trzeba się nauczyć, tak samo jak życia. Dam sobie radę!” Naprawdę w to wierzył.

- Może powinienem uczyć cię strzelać z łuku? – elf głaskał Niquisa i proponował tak absurdalne rzeczy, że biedny futrzak postanowił zrezygnować z wygodnego przesiadywania w kieszeni. Zeskoczył na ziemię i dreptał oddzielony od swojego długowłosego przyjaciela ciałem niechcianego towarzysza podróży. Lepsze to niż wysłuchiwanie niemożliwych do zrealizowania pomysłów.

- Rozumiem, że odrzucasz moją propozycję i nie jesteś nią zainteresowany.

- Wątpię by był także przychylny lekcjom fechtunku, bądź walki w ręcz, więc może lepiej zostawić go w spokoju? – bard przybył zwierzaczkowi z odsieczą, co tylko pogłębiało niechęć, jaką do siebie odczuwali. Nie. Żaden z nich nie chciał być dłużny drugiemu i cokolwiek ich poróżniło było silniejsze niż wspólny cel.

- Więc ty ze mną porozmawiasz, prawda? – ten słodki uśmiech nie wróżył nic dobrego. Och, byleby radosne uniesienie szybko minęło i Lassë powrócił do normalności jeszcze przed zachodem słońca!

- Jeśli nie mam innego wyjścia...

- Skąd wiedziałeś, że zbliża się niebezpieczeństwo? – ciemne, pełne szczerości oczy chłopaka świdrowały barda spojrzeniem pełnym ciekawości.

Na twarz Otsëa padł cień, który nie pozwolił dostrzec wyraźnie jego mimiki. Tylko tatuaż wydawał się odcinać wyraźniej spod kaptura.

- Śmierdzieli tak wyraźnie, że nawet ja mogłem to wyczuć. Wiatr wiał w naszą stronę, więc niósł ze sobą swąd krwi, niemytych ciał i uryny. Kilka razy natknąłem się już na takich, więc wiedziałem, czego się spodziewać. Z czasem i ty się przyzwyczaisz i będziesz w stanie zapobiec nieszczęściu zanim do niego dojdzie.

            Elf uśmiechnął się zadowolony z tej odpowiedzi i nie mając więcej pytań zamilkł na kilka chwil zbawiennych dla otoczenia. Może długi marsz przywróci mu zdrowy rozsądek i zniweluje radosne uniesienie, jakie ten odczuwał? Przynajmniej odrobinę, by Lassë nie był tak niebezpieczny dla innych.

 

            Kolejne dni nie wniosły nic nowego w ich życie, ani też w wędrówkę, poza tym, iż teraz do codziennych ballad dołączyły kolejne elementy rutyny, jakimi stały się ćwiczenia młodego elfa. Powoli zaczął odczuwać rozkosz płynącą ze strzelania i adrenaliny, której poziom podnosił się im szybciej musiały następować strzały, czy uniki. Dopiero teraz Lassë czuł, że jest w swoim żywiole, że robi to, czym jego lud zajmował się od wieków, a o czym zapomniał z powodu długotrwałego pokoju.

            Wraz z opuszczeniem lasu byli bardziej narażeni na wszelakie ataki, toteż trzymanie nocnej straży stało się niezbędne. Było to także kolejnym sprawdzianem dla elfa, który musiał zadowolić się czterema godzinami odpoczynku i nie zasnąć na posterunku. Na początku nie było łatwo, chociaż Lassë starał się, jak tylko mógł. Zmęczony był w stanie spać w trakcie marszu lub pijąc wodę, czasami należało go podtrzymać, by nie padł na ziemię nie mając pojęcia, że właśnie usnął. Nie można było go za to winić toteż Otsëa wyrozumiale przymykał oko na wszelkie uchybienia samemu nigdy nie tracąc czujności. Z resztą między bardem, a Niquisem także z czasem zawiązała się pewna nić porozumienia mająca na celu uchronienie ich przed kłopotami.

- O ile dobrze pamiętam, gdzieś w pobliżu powinna znajdować się niewielka wioska. Ot, kilka domów i jedna ulica. – zakomunikował swoim towarzyszom mężczyzna. – Tam możemy zasięgnąć języka i uzupełnić najbardziej niezbędne zapasy.

            Elf skinął głową. Nie przyznał się, iż gdzieś na dnie jego tobołka leży zwinięta mapa, dzięki której bez trudu trafiliby do Kennt. Coś tak cennego należało trzymać w ukryciu, nawet, jeśli miało się zaufanie do towarzysza podróży. Tylko Niquis o niej wiedział, ale na co takiemu zwierzaczkowi mapa? Pewnie, dlatego chłopak czuł się tak pewnie powierzając niektóre tajemnice temu drobnemu stworzeniu.

- Widzę dym, to pewnie tam. – Lassë wyciągnął przed siebie dłoń wskazując kierunek.

- Dym? – Otsëa wytężył wzrok. – Jest gorąco, nikt nie rozpalałby dziś tak wielkiego ognia... – jego źrenice rozszerzyły się, usta zacisnęły w wąziutką, jasną smugę. – Tam się pali! – przyspieszył kroku, jako że bieg byłby daremną stratą energii, która tylko opóźniłaby ich przybycie na miejsce. Od wioski dzieliło ich kilka kilometrów, ale już z tej odległości widać było świetlistą łunę na tle pogodnego nieba. To nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Wioska stała w płomieniach!

            Pokonanie odległości ośmiu, czy dziewięciu kilometrów zajęło im godzinę, ale już wcześniej widzieli drobne postacie ludzi uwijające się przy gaszeniu pożarów, jak mrówki przy odbudowie mrowiska. Na łąkach walały się trupy bydła i owiec, które dopadły już ptaki. Gdzieś między zwierzęcym truchłem dostrzegli porozrywane, jakby przez dzikie zwierzęta, ciała ludzi. Otsëa był przekonany, że cokolwiek się tu stało, nie było dziełem przypadku i żywiołu, zaś elf walczył z obrzydzeniem i zawrotami głowy za każdym razem, gdy jego spojrzenie spoczęło na jakichkolwiek zwłokach.

            Tu, czy tam kruk wydziobywał wielkie wodniste oko krowy, kulawy, wychudzony pies wgryzał się w miękkie wnętrzności rozszarpanego zwierzęcia. Od strony drobnej wioski dochodziły głośne lamenty ludzi i huk płomieni. Pogoda na szczęście nie sprzyjała zbyt szybkiemu zajmowaniu się chat, dzięki czemu mieszkańcy mogli żywić nadzieję, że uratują przynajmniej część domostw.

- Co... Co tam się stało? – młody elf czuł, jak Niquis kryje się głębiej w jego kieszeni i lekko drży. Zaniepokoił się tym lecz winę za zachowanie przyjaciela zwalił na ogólny smród tego miejsca i atmosferę, która przejmowała grozą.

- Zaraz się dowiemy. Zostań. – bard podszedł spiesznym krokiem do starszej kobiety klęczącej przy drodze i wylewającej łzy, które wsiąkały momentalnie w gorący piasek ścieżki.

            Lassë mógł dostrzec zdziwienie malujące się na twarzy mężczyzny, gdy ten rozmawiał z nieszczęsną kobietą. Zaraz potem przerodziło się ono w złość i obrzydzenie, których nie mógł ukryć. Gdy wrócił do chłopaka zaciskał mocno pięści i oddychał nierówno, jakby zaraz miał wybuchnąć. Najrozsądniej było zaczekać aż będzie w stanie sam powiedzieć, czego się dowiedział.

- Griffiny. – niemal wypluł te słowa, a Niquis zapiszczał cicho wbijając się głębiej w kieszeń. – Chcą wypędzić stąd ludzi i zająć ten teren. To ścierwo zawsze gdzieś mi się nawinie w drodze.

- Spotkałeś je już?

- Dawno temu. Gdzie tylko się nie pojawią tam źle się dzieje. Są pod tym względem podobni do ludzi. Ani jedni, ani drudzy nie potrafią żyć w zgodzie z innymi rasami. To bestie, które kąpią się we krwi, kiedy tylko nadarzy się okazja. Nie mają skrupułów. Nigdy nie widziałeś żadnego z nich, co? – złote oczy Otsëa zabłyszczały niebezpiecznie intensywnym złotem sprawiając, iż elf mógł wyłącznie pokręcić głową. – Tym lepiej dla ciebie. Zwijajmy się stąd. Ci ludzie nie są w stanie pomóc samym sobie, a co dopiero wspomagać nas. – uchylił usta wpatrzony w coś za placami chłopaka. – Szlag!

            Lassë odwrócił się w tamtą stronę nie widząc nic poza polami usłanymi truchłem. Zmarszczył brwi niezadowolony tym, iż nie rozumie zupełnie zachowania kompana.

- Spójrz w górę i przygotuj się do walki. – głos barda brzmiał bardzo spokojnie i kontrastował wyraźnie ze znaczeniem jego słów.

To jednak sprawiło, iż elf wstrzymał oddech, kiedy podnosił wzrok i omal nie udusił się. Na tle błękitnego, czystego nieboskłonu dojrzał skrzydlate bestie, stado ogromnych istot o ciałach, stanowiących krzyżówkę lwa z orłem – łby uzbrojone w ostre dzioby, które to najpewniej rozpłatały bydło, ogromne skrzydła, zabójcze pazury przednich, ptasich szponów, które nadal nosiły na sobie ślady krwi, zaś za łopatkami pióra zgrabnie przeradzały się w futro pokrywające masywne i silne tylne łapy.

Strach sprawił, że mięśnie elfa spięły się i skurczyły nie pozwalając na jakikolwiek ruch. Ćwiczenia były czymś zupełnie innym przy realnej groźbie walki. Jego umysł stał się całkowicie pusty i bezwartościowy, nauki, jakie odebrał zatarł strach. Do jego świadomości dotarło drżenie ciałka, które kryło się w jego kieszeni i wtedy też całe napięcie opadło, pierś wypełnił niepokój lecz już nie paraliżował. Lassë zdjął z ramienia łuk, nałożył strzałę i spojrzał przelotnie na Otsëa. Mężczyzna trzymał w dłoniach dwa krótkie miecze, których do tej pory chłopak nie widział ani razu, jakby pojawiły się z nikąd.

- Ich skóra jest twardsza od żelaznych pancerzy ludzi. Musisz celować jak najbliżej węzłów chłonnych poniżej pachy. Jeśli się przemienią będzie nam łatwiej ich zabić, więc wątpię by to zrobili. A, i unikaj dziobów. Są cholernie ostre. Może nawet bardziej niebezpieczne niż szpony. To twój chrzest bojowy, więc postaraj się po prostu przeżyć. Nie mamy się gdzie schronić, więc najzwyczajniej musimy pokazać im, że walka z nami ciągnie za sobą nazbyt wiele strat. Jeśli nie zostawią nas w spokoju... Sam wiesz, jak skończymy. – wskazał śmierdzące truchła zwierząt.

            To wcale nie podnosiło na duchu.

            Przez krótką chwilę elf miał nadzieję, że griffiny zostawią ich w spokoju, gdyż nie należeli do ludności wioski i planowali odejść, jednak szybko zrozumiał, iż nie ma na to najmniejszych szans. Bestia znajdująca się na czele wydała z siebie dźwięk przypominający melodyjny ryk i kłapnęła dziobem, a dwójka stworzeń znajdujących się na tyłach zmieniła kierunek lotu wyraźnie mając za zadanie zlikwidować wędrowców, którzy przypadkiem im się nawinęli.

- Pamiętaj, by trzymać go na dystans i nie dać się rozerwać! – rzucił bard i czym prędzej rzucił się biegiem w bok, oddalając się od Lassë na odległość, która pozwalała im na bezpieczną walkę.

- Jasne. Nic prostszego. – syknął cicho pod nosem elf i wymierzył w griffina, który zbliżał się w jego stronę z zawrotną prędkością. – Nic prostszego. – powtórzył i wypuścił pierwszą strzałę, nie licząc nawet na powodzenie całego przedsięwzięcia. Odbiła się od twardej skóry nie czyniąc najmniejszej szkody. Jeśli chłopak chciał przeżyć musiał zmusić istotę do odsłonięcia się.

            Jego strzał nie spodobał się istocie, która ryknęła rozzłoszczona tą próbą, a gdzieś za plecami młodego elfa o wiele groźniejszy i głośniejszy ryk świadczył o rozpoczętym ataku na wioskę.

2 komentarze:

  1. Lessë ma piękny chrzest bojowy. Od razu wrzucono go na głęboką wodę. xD No ale lepsza taka walka niż jakieś prostsze, bo takim sposobem, jeszcze mając u boku Otsëa, później będzie czuł się pewniej. Niquis, biedactwo, to ma dopiero stracha. Nie może się bronić, jest niemal bezpośrednio narażony na atak, gdy Lessë zrobi unik, a wrogowi omsknie się dziób... Kocham Cię za to przerywanie, wiesz? XDD Coś do mnie nie zaglądasz ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Lasse to ma chrzest bojowy, został tutaj rzucony na głęboką wodę, ale dobrze że teraz przy Otsea bo czegoś się nauczy, biedny Niquis taki przerażony...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń