sobota, 5 maja 2012

6. I wtedy zapadła cisza...

Zadowolony i odprężony po spożyciu ciepłego posiłku elf otulił się swoim płaszczem i położył możliwie najbliżej ognia. Głodny elf to markotny elf, za to najedzony jest leniuchem. Może właśnie dlatego magiczne suchary były nieodłącznym towarzyszem wypraw tej rasy? Ale suchy prowiant nigdy nie zastąpi rozgrzewającej ciało potrawki. A przynajmniej nie, kiedy w grę wchodzi zwyczajny mieszkaniec Ostoi Pośród Liści, zamiast doświadczonego zwiadowcy. Dla Lassë był to więc jeden z głównych powodów dla których warto było wykorzystać obecność Otsëa.

Po jego ustach błądził uśmiech satysfakcji  wynikający z wyjątkowo dobrego zakończenia dnia. Czuł, że rozstanie z nowym kompanem byłoby niewybaczalnym błędem, a więc postanowione! Wraz z bardem wyruszy w dalszą podróż zyskując protektora i doświadczonego przewodnika.

Nie oznaczało to naturalnie, że od razu zapomni o wszelkiej ostrożności! O nie. Swoje cenne sztylety zawsze miał pod ręką i choć najpewniej nie zdołałby się obronić to swojej skóry tanio nie sprzeda! Tyle mógł samemu sobie obiecać.

Niemal przysypiał, kiedy Niquis zdecydował się na powrót i wskoczył na jego brzuch wywołując ciche stęknięcie. Jego małe ciałko nie było ciężkie, ale nagłe naciśnięcie wypełnionego posiłkiem żołądka nie było największą z ziemskich przyjemności. Sądząc jednak po zmrożonych wojowniczo oczkach zwierzątka miało to być karą za ignorowanie dobrej rady.

- Nie złość się tak. – Lassë pogłaskał pupila po głowie. – On nam nie zagraża. Podzielił się nawet posiłkiem. – zaczął tłumaczyć, a białe stworzonko otarło umęczony pyszczek łapką, w bardzo wymowny sposób. – Teraz grzejemy się przy jego ognisku i nie dopadną nas wilki. Naprawdę powinieneś być mu wdzięczny. Gdyby chciał nas skrzywdzić już dawno by to zrobił. A z resztą, ja mam broń w pogotowiu, więc...

- Mówisz do siebie? – Otsëa, który od jakiegoś czasu zajmował się nastrajaniem swojej mandoli uniósł wzrok znad instrumentu.

- Nie! – młody elf usiadł ostrożnie. - To mój przyjaciel Niquis. – powiedział podnosząc zwierzaka na dłoniach. – Spotkałem go niedawno, ale już okazał się świetnym towarzyszem podróży.

            Otsëa spojrzał swoimi niebezpiecznie złotymi oczyma w ciemne paciorki oczu zwierzaka, który zjeżył się cały i syknął niczym wąż przed atakiem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a zachowanie Niquisa zawstydzało Lassë, który od razu przeprosił za swojego mało koleżeńskiego podopiecznego. Mimo wszystko napięcie wydawało się narastać, choć wyłącznie od strony futrzaka, który nie krył swojej niechęci do nowego towarzysza.

- Może czuje, że jadłem już takich jak on, kiedy zmuszały mnie do tego okoliczności. – mężczyzna nie przejął się wcale zachowaniem żyjątka. – Co nie znaczy, że zjem ci przyjaciela. – dodał widząc wystraszone spojrzenie elfa. – Mięso jest twarde i żylaste, a ja nie przymieram głodem, więc ani myślę się za niego zabierać. – jego oczy wydawały się uśmiechać, toteż elf uznał wszystko to za dobry żart.

Otsëa nasunął na palec stalowy pazur i rozciągnął dłonie splatając je ze sobą, by następnie wyciągając je przed siebie. Zacisnął pięści, poluzował uścisk i oparł mandolę o udo. Struny zadrżały pod jego dotykiem wydając pierwsze piękne dźwięki łagodnej, spokojnej melodii znanej chyba każdej z ras, choć słowa pieśni śpiewano głównie we wspólnej mowie.

Lassë rozsiadł się wygodnie przy ogniu i wpatrując w mężczyznę słuchał uważnie. Nie potrafił sobie bowiem wyobrazić, jakiej barwy nabierze głos barda podczas pieśni. Był więc tym bardziej zaskoczony, kiedy z gardła mężczyzny wydobyły się śpiewne, delikatne dźwięki, które chociaż miały taką samą barwę, co wypowiadane zwyczajnie słowa, to jednak wibrowały ciesząc ucho.

 

Jeśli młody elf miałby odczytywać wszystkie znaki po swojemu uznałby, że jego nowy towarzysz jest pomyślną wróżbą i dzięki niemu wszystko musi się udać. Dwa dni wędrowali bez najmniejszych przeszkód pokonując kolejne kilometry dzielące ich od celu. Monotonia lasu, który ciągnął się w nieskończoność nie wydawała się tak groźna, jak mogło się początkowo wydawać. Mało tego Otsëa odganiał wszystkie smutki swoją muzyką, czy też wesołymi przyśpiewkami i tylko Niquis nadal wydawał się uprzedzony do barda, nie potrafiąc rozluźnić się w jego towarzystwie.

Im dłużej ze sobą podróżowali tym bardziej Lassë upewniał się w przekonaniu, że jego długouchy przyjaciel jest najzwyczajniej w świecie zazdrosny o nowego kompana. W końcu bard potrafił śpiewać i mógł mówić, co sprawiało, że elf nie był zmuszony do prowadzenia monologów ze zwierzakiem. Z resztą, cóż złego mogło ich spotkać ze strony mężczyzny, skoro miał już tak wiele okazji do pozbycia się ich, a on nawet nie kiwnął palcem by im zagrozić? No i, nie wiedział dlaczego młody elf wyruszył w swoją podróż, a więc i nie mógł być tym, który chciałby zagrozić pokojowi między rasami. Tak więc wszystkie racjonalne wytłumaczenia stawiały białowłosego w przychylnym świetle.

Jak zwykle podczas ich nocnych postojów, tak i tym razem, Niquis zniknął gdzieś w poszukiwaniu jedzenia, a bard krążył między drzewami starając się znaleźć wystarczająco wiele gałązek na ognisko. Lassë miał siedzieć grzecznie na tyłku i pilnować, by żadne zwierzęta, czy inne istoty nie dobrały się do ich bagażu i żywności.

Położył się pod drzewem oparty o jego gruby pień i nucił pod nosem jedną ze swoich ulubionych ballad. Widząc, że gdzieś w pobliżu czuwają nad nim dwaj towarzysze nie obawiał się wcale ciemności nocy. Gdyby coś mu groziło nikt nie zostawiłby go przecież samego wiedząc, że jest tchórzem i nie potrafi się bić. Czuł się więc pewnie i mógłby podtrzymywać swoimi wątłymi ramionkami kopułę nieboskłonu, taka rozpierała go siła.

Gdzieś po lewej stronie coś zabłyszczało, a szmaragdowa poświata krążyła między drzewami. Z początku Lassë czuł, że ogarnia go lęk, ale im dłużej wpatrywał się w kołyszące się, łagodne światło tym większy odczuwał spokój.

„Może to znak od bogów?” przeszło mu przez myśl.

            Wstał z miejsca i rozejrzał się mając nadzieję, że gdzieś w pobliżu dostrzeże zarys sylwetki Otsëa lub Niqusia. Niestety żaden z nich nie wrócił, a on nie mógł sobie pozwolić na przepuszczenie takiej okazji. Jeśli to naprawdę znak, to przecież zgrzeszyłby ignorując go z powodu jakiejś irracjonalnej obawy.

Światło wydawało się go kusić i wabić. Nie potrafił już oderwać od niego wzroku podchodząc bliżej z każdą chwilą. Zielony blask uciekł przed nim głębiej między drzewa, a on miał ochotę gonić go i objąć, by więcej się nie odsunął. Jego umysł wypełniała myśl formująca się w sercu w pewność, że to światło wie, jak zapobiec wojnie, jak odnowić to co zostało zniszczone między duchami żywiołów. Gdyby tylko je złapał, gdyby podskoczył i zacisnął palce na tym zielonym, okrągłym świetliku... Tak, jeszcze odrobinę i będzie jego!

Coś szarpnęło go gwałtownie do tyłu. Miał zamiar zaatakować intruza, który ośmielił się przeszkodzić mu w wypełnieniu woli wyższych istot, tych, które kierowały ich losem za pomocą drobnych podpowiedzi i znaków, które należało odczytać.

- Co ty do cholery wyprawiasz?! – Otsëa pochylał się nad pragnącym sięgnąć po broń elfem. – Miałeś siedzieć w obozie, a nie pakować się w kłopoty!

- Ja nie... – potrząsnął głową odrzucając całkowicie zauroczenie, któremu się poddał. – To światełko było drogowskazem! Prowadziło mnie do mojego celu!

            Bard westchnął ciężko. Złapał Lassë za policzki i podciągnął jego twarz ku górze.

- Spójrz! – rzucił ostro. – Twoje światełko. – syknął jeszcze ironicznie.

            Nad ich głowami unosiły się tysiące takich samych zielonych świetlików, z których każdy mógł być tym, które jeszcze niedawno widział elf.

- To błędne ogniki. Dusze poległych w tym lesie wojowników, które nie znalazły spokoju. Mszczą się na żywych mamiąc ich i prowadząc ku zgubie. W najlepszym wypadku połamałbyś nogi, a w najgorszym zginął, gdybyś dalej za nim podążał! Wracamy do obozu, bo twój futerkowy przyjaciel uzna, że zrobiłem ci krzywdę.

- Ja przepraszam. Nie wiedziałem, nikt mi nie mówił, że coś takiego istnieje... – zaczął szybko zszokowany odkryciem Lassë, ale Otsëa przerwał mu.

- Wiem. Gdybyś wiedział nie dałbyś się złapać. Nie wiem dlaczego zmierzasz do Kennt, ale na pewno musisz mieć dużo szczęścia skoro jeszcze żyjesz. – poklepał elfa przyjaźnie po ramieniu. – No, dalej. Póki pamiętam którędy przyszedłem. – pogonił go zaraz potem.

            Wbrew pozorom nie oddalili się aż tak znacząco od miejsca obozowania. Bard musiał mieć dobre wyczucie czasu, skoro zdołał w porę wrócić i jeszcze dostrzec pośród mroku znikającego za drzewami elfa, który teraz był już całkowicie pewny, że białowłosy mężczyzna nieznanej rasy jest po ich stronie. Teraz tylko Niquis musiał się co do tego upewnić.

            A to na pewno nie miało być łatwe. Małe zwierzątko, dobrze widoczne pośród ciemności z powodu swojego białego futerka, siedziało sztywno wpatrzone w las, gdzie dostrzegło wracającą dwójkę. Ciemne oczka świdrowały Otsëa jakby chciały przewiercić go na wylot i odkryć czające się w sercu pokrętne uczucia, fałsz i nieczyste zamiary. Niestety zamiast tego mogło zobaczyć wyłącznie cwaniacki, pewny siebie uśmiech, który posłał mu nowy towarzysz.

- Połóż się, żebyś nie sprawiał więcej problemów, a ja rozpalę ogień. – bard wskazał elfowi odpowiednie miejsce i rzucił tylko okiem na to, jak Lassë z pochyloną głową, zawstydzony lokuje się dokładnie tam, gdzie mu kazano.

            Niquis przysiadł obok niego i położył mały łebek na kolanie młodego elfa, którzy otulił się ciasno płaszczem i położył na posłaniu z liści.

            W przeciągu chwili ognisko było rozpalone, a ciepłe powietrze uderzało o ciała trzech wędrowców gotowych do snu. Lassë kręcił się niespokojnie to układając się przodem, to znowu tyłem do lasu, ale żadna z tych pozycji nie pozwalała mu na spokojne zamknięcie oczu. Wystarczyło, że opuszczał powieki na kilka sekund, a już otwierał się wystraszony, gdyż wydawało mu się, że ktoś go obserwuje, ktoś wyciąga po niego swoje długie, sękate ręce chcąc pochwycić go za gardło. Nawet obecność Niquisa nie mogła go uspokoić. Takie małe zwierzątko nigdy nie poradzi sobie z gromadą wściekłych duchów!

- Po tym, co mi opowiedziałeś o tych duszach, nie mogę spać. – elf usiadł w końcu spoglądając na barda płaczliwie. – Przecież one ciągle tutaj są.

- Ufasz mi? – głębokie, ciężkie westchnienie wydobyło się z piersi mężczyzny.
- Tak. – Lassë pokiwał głową, a jego szczere spojrzenie utkwione było w bardzie, który odgarnął włosy z czoła płynnym ruchem wyraźnie zmęczony.

- Więc połóż się bliżej. Będziesz spał ze mną, wtedy nie będziesz się niczego bał, prawda?

- Tak, myślę, że tak. – elf wstał z miejsca i położył się bardzo blisko mężczyzny. Niemal dotykał plecami jego piersi, kiedy układał się tyłem do niego. Otsëa był realny, namacalny, a więc mniej przerażający niż bezcielesne, zielone światła, które kiedyś były ludźmi.

            Kiedy w pół godziny później oddech Lassë się wyrównał i uspokoił bard spojrzał ponad jego ramieniem, na czuwającego Niquisa, który nie zmrużywszy oka pilnował by elfowi nic się nie stało.

- Nie patrz tak na mnie. – szepnął do małego strażnika mężczyzna. – Obaj mamy swoje tajemnice o których on nic nie wie.

2 komentarze:

  1. " Nie wiem dlaczego zmierzasz do Kennt, ale na pewno musisz mieć dużo szczęścia skoro jeszcze żyjesz" - co za ogromna szczerość. xD Nie ma to jak postawienie sprawy jasno i to do tego tak uroczemu w swej ślamazarności elfowi. ;3 On normalnie wzbudza moje instynkty macierzyńskie. xDDDHoo, nawet Niquis ma tajemnice? Hmm, ciekawe, czy jego propozycja drogi byłaby lepsza... Niemniej Otsëa póki co punktuje w oczach Lassë. Ale jaki ma w tym cel... mhy hy, i do tego już powolutku zbliża go do siebie (szaleńczy wzrok yaoistki* xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    och po tej końcówce coś mi się wydaje, że zwierzaczek to wcale nie mysi być zwierzaczkiem ;) i to jak Niquis wciąż obserwuje barda, Lasse taki nieporadny, ale uroczy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń