niedziela, 2 października 2016

48. Wspomnienia nadchodzących czasów

Chociaż ciężko było nazwać to jakimkolwiek łupem, Devi zdołał upolować jeszcze kilka jaszczurek oraz raczej wychudzonego ptaka. Teraz potrzebował tylko wody, a tej nie było łatwo zastąpić byle czym. Na początek pokręcił się więc po okolicy szukając chociażby małego źródełka, ale los nie był dla niego łaskawy. Nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższej okolicy można było zdobyć czystą, słodką wodę ot tak. Nie mając innego wyjścia, chłopak starał się więc wyczuć żyły wody pod powierzchnią ziemi, co wcale nie było tak łatwe, jak początkowo mu się wydawało. Zapewne poszłoby mu sprawniej, gdyby nie fakt, iż Devi nie chciał sięgać po moc, jaką oferował mu jego Żywioł. Poddając się, przerzucił się na obserwację, szukając miejsc, w których roślinność była najzieleńsza i gdzie prowadziło najwięcej śladów zwierząt. Tego uczył go Jean-Michael i właśnie ten sposób sprawdził się najlepiej.
- No cóż. - rzucił w pewnym momencie do siebie. - Rozpoczynamy kopanie. - i tak właśnie zrobił.
Używając przede wszystkim patyków oraz kamieni, kopał na tyle głęboko, aby wilgotny piasek zamienił się w małe muliste bajorko. Wtedy zaczął stopniowo je poszerzać i dodatkowo pogłębiać. Potrzebował sporo wody, jeśli chciał przygotować coś dla czterech osób, w tym dwóch wycieńczonych i w kiepskim stanie.
W czasie, kiedy woda zbierała się w wykopanym dołku, chłopak wrócił na plażę po kociołki i miskę. W jednym planował ugotować zupę, zaś drugi był mu potrzebny do zagotowania wody do obmycia ran i wyparzenia pasów materiału, którymi musiał opatrzeć Rambë. Był dobrym przyjacielem, ale przede wszystkim uważał się za medyka i to właśnie tego drugiego jego przyjaciele potrzebowali w tej chwili najbardziej.
Cóż, Jean-Michael dobrze go wyszkolił w każdej dziedzinie. Devi był opiekuńczy jak nikt inny i zawsze troszczył się o przyjaciół i bliskich. Z małego ambitnego i upartego aniołka wyrósł na oddanego swoim poglądom wojownika o wielkim sercu.

- Seet-Farze, co z nimi? - zapytał przyjaciela, kiedy wrócił w końcu do Wybrańców z czystą, przefiltrowaną wodą.
- Miło, że pytasz jak się czuję. - mruknął niezadowolony mieszaniec. - Nic się nie działo, nie zauważyłem żadnych zmian.
- Nie dramatyzuj, widzę, że nic ci nie jest i dlatego nie pytam. No dobrze, sprawdźmy co z wami... - powiedział w końcu ni to do siebie, ni to do nieprzytomnej dwójki Devi. Szybko sprawdził ich stan, a mając pewność, że rzeczywiście nic nie uległo zmianie, zabrał się za rozpalanie ognia. Przeklinał pod nosem czas, który pochłaniała żarłocznie każda czynność, ale nie mógł temu zaradzić w żaden sposób. Wszystko wymagało czasu, a on nie był w stanie go zatrzymać.
Dorzucając odrobinę ziół do gotującej się już wody, poczekał aż ta ostygnie odrobinę i zaczął od obmywania ran przyjaciół i ich bandażowania. Był już zmęczony wydarzeniami tego dnia, ale nie zważając na nic, napoił Rambë i Eressëa odrobiną przegotowanej wody. Fakt, że byli w stanie automatycznie sami przełykać, był dobrym znakiem i dawał nadzieję na szybki powrót do zdrowia. - Teraz twoja kolei, chodź tutaj. - przywołał do siebie mieszańca i kazał mu wypić trochę ziółek, co miało uspokoić jego żołądek oraz dodać mu sił. Pociągnął go za ramię, przewracając na swoje kolana i zaczął gładzić po głowie - Sam nie dam sobie z tym wszystkim rady, potrzebuję cię zdrowego. - dodał smętnie, patrząc na przyjaciela błagalnie.
- Tak, wiem. - Seet-Far uśmiechnął się do niego i wyciągając rękę do góry pogładził chłopaka po policzku. Palcami musnął lekko pozłacaną łuskę na jego skroniach. - Siedzimy w tym gównie razem i razem wrócimy do domu. A przynajmniej ty wrócisz do domu, a ja coś sobie zjadę. - poprawił się, a w jego oczach pojawił się przejmujący mrok, który krył się w nich od dawna, chociaż zazwyczaj był ukrywany za blaskiem wymuszanej radości i pozornej beztroski. - Nie ważne czy nam się uda pokonać Czempionów Pradawnych Żywiołów, czy nie. Macocha i tak nie pozwoli mi wrócić. Dla niej nie należę do plemienia i powinienem trzymać się z daleka od siostry.
- Wiesz, że nie jestem właściwą osobą do rozmowy o matkach. - Devi z zakłopotaniem odgarnął z twarzy kosmyk włosów.
- Tak, wiem. Obaj nie mamy szczęścia w tej dziedzinie. Moja macocha to jędza, a twoja matka widziała w tobie tylko możliwość dodatkowego zarobku w przyszłości.
Devi wybuchnął śmiechem, a po chwili Seet-Far mu zawtórował. Użalali się nad sobą jak dzieci, a przecież żaden z nich nie potrzebował kobiecej ręki by wyjść na ludzi. Dla Deviego liczył się tylko Jean-Michael, podczas gdy całym światem Seet-Fara była siostra. Tylko to się liczyło i nic więcej.
- Myślisz, że odzyskają dziś przytomność? - mieszaniec rzucił okiem na wciąż nieprzytomną dwójkę.
- Mam taką nadzieję. W przeciwnym razie będziemy musieli ich nakarmić, a to dosyć uciążliwe. - widząc pytające spojrzenie przyjaciela, kontynuował. - Są dwie metody i każda ma dwa sposoby. Pierwsza bazuje na tym, że rozdrabniasz jedzenie na papkę w jakiejś miseczce, a jeśli trzeba dolewasz wody dla bardziej płynnej konsystencji. W ich przypadku w grę wchodzi tylko druga, gdzie musisz jedzenie pogryźć i nakarmić drugą osobę z ust do ust. Jeśli trzeba, musisz też nabrać do ust wody żeby było łatwiej przełknąć. Coś jak w przypadku ptaków.
- To obrzydliwe! - Seet-Far skrzywił się z niesmakiem.
- Tak i nie. Jeśli ktoś jest ci bardzo bliski, nie zwracasz na to nawet uwagi. Kiedy Jean-Michael był chory, musiałem go tak karmić. Był zbyt słaby żeby jeść samemu, a nie chciałem żeby się udławił jeśli podam mu coś do samodzielnego pogryzienia i połknięcia, więc to było moją jedyną opcją. Nie tak wyobrażałem sobie chwilę, kiedy nasze usta się zetkną, ale było to lepsze niż nic. Mam nadzieję, że teraz nie choruje, bo kto się nim zajmie? Kiedy myślę, że jakaś głupia wiejska czarownica miałaby się nim opiekować, mam ochotę wrócić do wioski natychmiast, ale Jean-Michael byłby wściekły. Jego zdaniem mam możliwość poznać świat i ludzi, odciąć pępowinę, która mnie z nim łączyła. Większa swoboda i te sprawy.
- A co ty o tym myślisz?
- Ja? - Devi zapatrzył się na morze. - Moim zdaniem cała ta podróż to najlepszy sposób żeby dać się zabić i nigdy więcej nie zobaczyć bliskich. Wojna Ras, w której brałem udział oferowała możliwość ukrycia się i życia z dala od kłopotów. Teraz nie mamy tego komfortu. Albo pokonamy Czempionów, albo zginiemy. Chociaż patrząc na Eressëa mam podstawy sądzić, że nawet wygrana może oznaczać dla nas śmierć. Lubię myśleć, że jeżeli coś mi się stanie, Jean-Michael to wyczuje i będzie wiedział, że nie musi na mnie dłużej czekać. Ja chciałbym wiedzieć, gdyby chodziło o niego. Gdyby go zabrakło, chciałbym to poczuć, żeby pójść za nim.
- Nie sądziłem, że w twojej światłej główce potrafi zmieścić się tyle pesymizmu. - mieszaniec naprawdę był zaskoczony tym, co odkrył przed nim przyjaciel.
- Nie jestem idealny. Nigdy nie byłem.
- Moim zdaniem jesteś. Wiem jak dużo potrafisz dać nie oczekując niczego w zamian. Jesteś wojownikiem i domorosłym uczonym.
- Jestem też bardzo niedojrzały, ale to akurat staram się ukryć.
- I nieźle ci to idzie. - Seet-Far posłał mu jeden ze swoich czarujących uśmiechów. - Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek zachowywał się niedojrzale.
- Ponieważ jesteś moim przyjacielem. Odpowiadam za ciebie. Ale gdybyś mnie widział przy Jean-Michaelu... Sam się dziwię, że tak długo ze mną wytrzymał.
- Przesadzasz.
- Może tak, może nie. - tym razem to Devi zdobył się na zalotny uśmiech.
Było miło, ale niestety chłopak z żalem wysunął się spod przyjaciela i zajął się posiłkiem, któremu musiał poświęcić więcej czasu niż zwykle, chcąc aby podniósł na nogi wycieńczoną dwójkę. W tym celu dorzucił do gulaszu „ze wszystkiego” sporo ziół, co wprawdzie dodało całości goryczy, ale także właściwości leczniczych.
Obserwujący go uważnie mieszaniec roześmiał się w pewnej chwili. Biedny Devi został przez niego porównany do matki troszczącej się o swoje dzieci, chociaż osobiście wolałby jednak być postrzeganym jako starszy brat. Obawiał się jednak, że może o tym zapomnieć. Wytłumaczenie Seet-Fara nie pozostawiało najmniejszych nawet wątpliwości. Devi matkował im wszystkim, zachowywał się jakby był z nich najstarszy i nie pozwalał sobie na głupie błędy. Może miał szczęście, a może naprawdę był poważnym, młodym mężczyzną, który miał uratować świat przed zagładą.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blake16 października 2016 16:51

    W końcu udało mi się włączyć blokera i mogę czytać:-)

    OdpowiedzUsuń