niedziela, 28 czerwca 2015

20. Wspomnienia nadchodzących czasów

Wierzbowy Gaj był żyjącym, posiadającym własną wolę organizmem, który otwierał swój gardziel połykając wędrowców nieświadomie zapuszczających się coraz dalej w jego ostępy. Wszystkie drogi prowadziły do żołądka znajdującego się w samym środku lasu i to tam czaiło się przeznaczenie każdego, komu wierzby pozwoliły wejść między swoje utkane z witek parawany zieleni. Wierzby mogły pomagać lub szkodzić, pieszczotliwie gładzić skórę lub brutalnie zaciskać się na gardle gościa wyduszając z niego ostatnie tchnienia życia. Były więc kochaniem lub katem, kiedy wokół roznosił się świeży, intensywny zapach drzew i traw, które były jak zielona wstążka oplatająca prezent świadomości. Jak bardzo mogły być trujące i jak dalece kojące racząc inne istoty swoją wonią, wiedziały tylko one same. W ich spokoju kryło się bowiem niebezpieczeństwo, a w ich ciszy krzyk śmierci.
W tej jednak chwili wierzby były spokojne i posłuszne woli Żywiołów, które pragnęły spotkać się ze swoimi Czempionami. Ich szum nie zagłuszał kłębiących się w głowach wędrowców myśli, woń nie zniewalała świadomości, gałęzie trzymały się z daleka nie próbując nawet przeszkodzić czwórce wybranych.
- To miejsce przysparza mnie o dreszcze. Jest tutaj stanowczo zbyt cicho. - głos Seet-Fara choć niegłośny, wydawał się grzmotem rozcinającym głuchą ciszę Wierzbowego Gaju. - Dlaczego lasy nie mogą być normalne? Zawsze trafi się w nich jakieś dziwaczne miejsce.
- A czego spodziewasz się po lasach zamieszkiwanych przez wiekowe istoty? - smok spojrzał krytycznie na towarzysza podróży. - Gdybyś zebrał wszystkie związane z tym światem historie, zrozumiałbyś jak wielkie tajemnice kryją się między drzewami, w jaskiniach i wodach potoków. Tutaj wszystko żyje swoim życiem. Dosłownie.
Seet-Far przyglądał mu się dłuższą chwilę jakby oczekiwał, że ten roześmieje się obracając wszystko w żart. Eressëa był jednak poważny jak jeszcze nigdy, a jego wiek wydawał się wystarczać by wierzono w jego słowa.
- To jak wyglądamy i czym jesteśmy niczego nie przesądza. - pociągnął temat smok. - Gdybyś nie znał mojej rasy, nie domyśliłbyś się mojej smoczej krwi. Wyjątkiem byłby moment, w którym przemieniłbym się na twoich oczach. Jestem wiekowy, a ty zbyt młody. Co więcej, twoja krew tiikeri jest zanieczyszczona krwią ifryta, która osłabiła naturalny system obronny. To on powinien ostrzegać cię przed smokami. Na domiar złego nie znasz tak naprawdę smoków, nie miałeś z nimi do czynienia w walce o życie. Podobnie lócënehtarzy nie są w stanie nas rozpoznać, ponieważ ich krew skradziona smokom została rozcieńczona ludzką posoką. Dziewczyna nie wyczułaby smoka nawet gdyby wlazła mu na głowę.
Rambë chciała odpowiedzieć na tę jawną zaczepkę, ale pamiętając do czego doprowadził jej poprzedni wybuch złości, wolała przełknąć przekleństwa i zignorować ten komentarz.
- Zagadką są dla mnie tylko umiejętności i możliwości naszego młodego dziwoląga. - obdarzył pełnym ciekawości spojrzeniem Deviego, który nie poczuł się dotknięty takim określeniem jego osoby.
- Poznam każdą rasę dzięki dotykowi. - pozwolił sobie wyjaśnić chłopak. - Jestem lekarzem, a przynajmniej można tak powiedzieć, więc moje zmysły są wyczulone na magię ras. Zostałem przemieniony w to czym jestem dzięki mocy dżinów, która w tamtej chwili narodziła się we mnie i pozwala mi poznać każdą istotę, która pojawiła się na tym świecie po dżinach. Rozpoznaję także krzyżówki ras.
- A więc lepiej mieć cię po swojej stronie. - zauważył Eressëa.
- Te słowa z ust smoka, którego imię w języku wspólnym oznacza „osamotnienie” to prawdziwe pochlebstwo.
Smok wydawał się z początku zaskoczony tym, że Devi zna znaczenie jego imienia, ale po chwili jego spojrzenie wyrażało uznanie dla nienagannej edukacji chłopaka. Mag świetnie go wychował, przekazał mu niemal arystokratyczną wiedzę, która dawniej była domeną najstarszych ras.
- Skończcie flirtować! Widzę polanę. - skarcił ich Seet-Far i wskazał otwierające się przed nimi wyjście na pozbawione drzew serce lasu.
Niewielka grupka wybrańców wyszła spomiędzy drzew na wolną przestrzeń oświetloną słońcem swobodnie wpadającym przez dziurę czystego nieba nad ich głowami. Znajdowali się teraz u celu swojej pierwszej podróży. To tutaj mieli się spotkać, to w tym miejscu mieli poznać szczegóły dalszej wędrówki. Nikt jednak na nich nie czekał, wokół nie było żadnego wysłannika Żywiołów, których również nie można było wyczuć w pobliżu.
Smok i Devi w tym samym czasie dostrzegli zmianę natężenia mocy wypełniającej Wierzbowy Gaj. Świadczyła o tym, że ktoś w końcu zechciał zwrócić na nich uwagę.
Eressëa nie umknął fakt, że chłopak okazał się równie wrażliwy na moc, co ktoś tak wiekowy jak on, jednakże zachował to dla siebie. Miał inne zamartwienia, kiedy w chwilę później spoglądał w twarz przeklętego Żywiołu.
Powietrze przyjęło bardziej materialną, widoczną postać ukazując się Wybrańcom jako utkana z lśniącego srebrem, zwiewnego materiału twarz. Puste, jakby pokryte bielmem oczy spoglądały na nich po kolei, kiedy reszta ciała zdawała się wypychać otoczenie, naginać powietrze swoją mocą. Mgnienie oka później, obok unoszącego się ponad ziemią Żywiołu, zapłonął kolejny. Wziął w posiadanie rosnący na skraju lasu krzew i niczym wstający z lawy heros wyprostował swoje ogniste ciało. Drzewo opodal zmieniło kształt, kiedy w korze uformowała się twarz, a następnie samoistnie została wyrzeźbiona reszta człekokształtnej postaci żywiołu. Woda wykipiała z ziemi również powstając i przybierając niemal ludzką postać. Cała czwórka wyszła na środek polany, a ich spojrzenia płynęły od jednej osoby do drugiej. Czyżby oceniali tych, których wybrali? A może starali się wywróżyć powodzenie lub klęskę misji z oczu swoich Czempionów?
- Cemenva ortane... (Czempion powstał) - głos, który wypełnił przestrzeń wydawał się echem zamierzchłych czasów. Nie sposób było przypisać go do któregokolwiek z Żywiołów. - Cemenva ortuva... (Czempion powstanie).
Postać Wody spojrzała na Rambë swoimi niewidzącymi oczyma, w których wydawały się płynąć srebrzyste nici przemijania.
- Tam, gdzie syrena błaga o przebaczenie,
Marynarza, którego sprzedała głębinie.
Tam, gdzie każda muszla ma znacznie,
Gdzie życie wodospadem wspomnień płynie,
Przeznaczenie spogląda pustymi oczyma.
Żywe za życia, martwe po śmierci,
Zimne usta całują uchodzące z płuc powietrze.
Co było całością, pozbawione ćwierci,
Na zawsze część przeszłości zetrze.
Co raz rozpoczęte już się nie zatrzyma.
Kiedy kojący, głęboki głos Wody ucichł, postać Ziemi kontynuowała ochryple.
- Między gorącymi w srebrnym bogu zakochanych ciałami,
Między krwi świata pulsującymi żyłami,
W miejscu, gdzie życie ulotne przepływa,
Ziarno stworzenia uśpione spoczywa.
Głęboko w jego krwawej miękkości,
Tam, gdzie nie znajdziesz ni skóry, ni kości,
Klucz przeznaczenia przy poczęciu ukryto
I zgubne serca losy wyryto.
Śmierć może kłamać lub prawdą szlachtować,
Lecz krwi przelanej nie sposób już schować.
Devi zagryzł mocno wargę. Nie podobało mu się to, co usłyszał i z jakiegoś powodu pomyślał o Jean-Michaelu, który był w tej chwili tak odległy, choć chłopak nadal czuł na sobie ciepło jego pożegnalnego uścisku.
Eressëa patrzył wyzywająco na ucieleśnienie Powietrza, które nieporuszone jego buntem podjęło cichym szeptem.
- Pokryty bliznami, bez szans na leczenie,
Czy zdoła zapomnieć?
Sam tego nie wie.
Los spłata figla, wątpliwości rozwieje,
W świątyni przeszłości,
Gdzie stracił nadzieję.
Ponad głowami, gdzie wzrok już nie sięga,
Tam czeka wśród śmierci,
Wielka potęga.
Choć już za późno na marzeń spełnienie,
Gdy nie chcesz – powrócą,
A z nimi cierpienie.
Smok z lekceważącym prychnięciem odwrócił wzrok. Rozumiał. Rozumiał aż za dobrze i wcale nie wierzył by mógł nie chcieć śmierci, kiedy w końcu nadejdzie by go ukoić. Jeśli wskazówki Powietrza były równie bzdurne, co przepowiednia, to mężczyzna nie wyobrażał sobie by kiedykolwiek mieli dotrzeć na miejsce ostatecznej walki z Czempionem Pradawnego Żywiołu.
Tymczasem Seet-Far z trudem skupiał wzrok na bezustannie zmieniającej się postaci Ognia, która raz przypominała mężczyznę, to znowu kobietę. Także jego głos płynnie przechodził z głębokiego wybuchu w cienki skrzek, kiedy i on przemawiał do swojego młodego, niedoświadczonego Czempiona.
- Na spopielonym pustkowiu, co skrywa tajemnice,
Gdzie człowiek w ofierze składał dziewice,
Gdzie śmierć ugięła kolana w pokłonie,
Samozwaniec zasiada na dziurawym tronie.
Żywy nie przetrwa, martwy nie zabije,
Gdy żrąca czeluść gniazdo uwije.
Lecz tylko wtedy mieć możesz nadzieję,
Gdy pośród bólu uczucie dojrzeje.
Stracisz i zyskasz, na wieki niespokojny,
Teraz i zawsze, ukryty w cieniu wojny.
Echo ostatnich słów unosiło się jeszcze w powietrzu, kiedy Żywioły straciły swój dotychczasowy kształt i barwnymi falami pognały w stronę swoich wybrańców wnikając w ich piersi, jakby były duchami, które przenikają ciało. Chłód i ciepło rozeszły się po ciałach czwórki Czempionów mrożąc lub paląc wnętrzności swoją intensywnością, a już w następnej chwili piekące ukłucie ugodziło w delikatną skórę pod okiem zostawiając na niej tatuaż. Był znakiem Czempionów, Ostatnia w dziejach wojna między chaosem a pokojem, ostatnie wyzwanie i przelana niepotrzebnie krew. To, co miało nastąpić później było niewiadomą nawet dla samych Żywiołów, które po prostu zniknęły pozostawiając we wnętrzu ciał i dusz pustkę, która wydawała się nieznośna, drażniąca, przerażająca.
Pod Rambë ugięły się kolana, kiedy adrenalina i emocje opadły. Była blada, a jej oddech wydawał się ciężki i urywany. To było jej pierwsze prawdziwe spotkanie z Żywiołem, który zechciał ją wyróżnić. Oddałaby wiele by mieć w tej chwili przy sobie ojców, ale nawet ona musiała dorosnąć i chociaż uzmysławiała to sobie w brutalny sposób, innego nie było.
Seet-Far przeżywał to wydarzenie równie głęboko. Wyrósł w prawdzie z przywiązania do rodziny, ale do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak daleko od gniazda się znalazł. Robił to jednak dla siostry, dla tej pełnej życia i wiary dziewczyny, która powinna mieć przed sobą całą wieczność.
- Zostaniemy tu na noc. - Eressëa był głosem rozsądku i to jego ostry, poważny ton przywrócił wystraszoną dwójkę do rzeczywistości.
- Nie tylko na noc. Proponuję naprawdę wypocząć przed prawdziwą drogą. Zresztą, nie znamy kierunku, który powinniśmy obrać. - Devi również wykazał się ogromnym opanowaniem i zdecydowaniem, kiedy pewnie podjął rozmowę na temat, który wcześniej czy później musiałby wypłynąć. Rozumiał, że aura Żywiołów nadal otaczała jego najmłodszych kompanów, jednakże nie widział sensu by się z nimi cackać. Im szybciej zaakceptują to spotkanie oraz swoją rolę w tej historii, tym szybciej okażą się przydatni.
Smok zgodził się z nim niemo skinąwszy głową. Bez trudu rozpalił ognisko na środku polany, używając do tego mocy swojej rasy oraz pospiesznie zebranych gałęzi. To on przygotował dla nich posiłek, który miał nie tylko postawić na nogi całą czwórkę, ale także pomóc w zebraniu myśli, które teraz rozpływały się w przypływie zmęczenia.
Choć nie rozmawiali ze sobą wcale, cisza nie była niczym niekomfortowym w obecnej sytuacji. I tak nie skleciliby sensownego zdania, gdyby przyszło im dyskutować na dowolny temat. Usypiali ze zmęczenia i niewyspania, marzyli o spokoju i odpoczynku, o bliskości osób zawsze będących przy nich. To właśnie dzięki tym myślom zdołali naprawdę zasnąć. Mieli pewność, że Wierzbowy Gaj obroni ich przed drapieżnikami i niechcianymi gośćmi, nic więc nie stało na przeszkodzie, by oddali się odpoczynkowi bez najmniejszego przejawu zdenerwowania wywołanego nowym miejscem.
Kiedy ich świadomość dryfowała po oddalonych znacznie miejscach, na ich twarzach jarzyły się tatuaże. Gdyby w pobliżu znalazł się jakiś drapieżnik, bez wątpienia chciałby zrobić użytek ze świeżego, jakże różnorodnego mięsa. Na razie im to jednak nie groziło, gdyż znajdując się pod ochroną pradawnych drzew, byli bezpieczni, jak dziecko w łonie matki, ale to miało się już niebawem skończyć.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke28 czerwca 2015 15:18

    Bardzo się cieszę, że notka sie ukazała mam nadzieję że nie rozumiem przepowiedni a jak rozumiem to się nie spełnią:-)

    OdpowiedzUsuń