poniedziałek, 15 czerwca 2015

19. Wspomnienia nadchodzących czasów

[polldaddy poll=8928652]

Zmęczona dłużącą się drogą przez wysoką, ostrą trawę pokrywającą dokładnie wszystkie zdradliwe nierówności terenu, Rambë potrzebowała znaleźć winnego całej tej sytuacji. Czuła wewnętrzny przymus nakazujący jej zrzucić na kogoś winę za swoje zmęczenie, każde potknięcie czy pechowo postawioną stopę. Choć nie miało to najmniejszego sensu, umysł podpowiadał jej, że kozłem ofiarnym powinien być ten dziwaczny młodzieniec, który z taką łatwością i sprężystością poruszał się w terenie i ani na chwilę nie tracił równowagi. Spoglądała więc na plecy Deviego z niechęcią, może nawet chwilową nienawiścią i miała nadzieję, że ten nieznośnie pewny siebie dziwak w końcu się potknie, tracąc przy tym maskę perfekcji, jaką założył na twarz już przy okazji ich pierwszego spotkania. Za kogo on się miał? Wypieszczony piękniś.
Devi najwyraźniej wyczuł na sobie to nieprzyjazne spojrzenie, ponieważ odwrócił się w stronę dziewczyny, która sztyletowała go wzrokiem jakby była wściekłym zwierzęciem, które usilnie próbuje dorwać w swoje pazury znajdującą się poza zasięgiem ofiarę.
- Ta misja będzie koszmarem. - rzucił w przestrzeń chłopak, a jego głos brzmiał żałośnie, jakby miał żal do Pradawnych Żywiołów o to, że wystawiają go na tak ciężką próbę.
- Nie myśl sobie, że ja się cieszę! - dziewczyna usłyszała go i nie planowała ignorować zniewagi, za jaką uznała komentarz Deviego. - Ze wszystkich istot na tym świecie mi trafiłeś się właśnie ty! Nawet nie wiem na jak długo utknę z tobą w jednej drużynie!
- Bo to pewnie ja wybrałem sobie taką wiedźmę za towarzysza. - prychnął chłopak i spojrzał prosząco na opiekuna. - Ucisz ją, błagam. Zaraz sprowadzi nam na głowę całe stada bestii.
- Ja?! - dziewczyna była oburzona.
- Rambë, on ma rację. Nie krzycz tak. - Nethar starał się przemówić łagodnie do córki, ale ona i tak wybuchła wściekłością, jak wielokrotnie jej ojciec, kiedy miał zły dzień lub został zdenerwowany przez inne Kruki.
- Trzymasz jego stronę?! - jej furia byłaby przerażająca, gdyby nie fakt, że działała impulsywnie i szukała na siłę powodów do złości.
- Nie. Ja...
- A jednak! - prychnęła, warknęła, sapnęła i odwróciła się do nich bokiem mając zamiar zmienić trasę i odsunąć się od nich możliwie najdalej. Niestety, wściekła i niezbyt zgrabna w swojej złości, potknęła się i runęła na ziemię twarzą do dołu. Nikt nie był ani wystarczająco szybki, ani na tyle blisko by jej pomóc, więc padając w trawę nie uniknęła kilku skaleczeń, ponieważ jej skóra również nie zareagowała na czas i nie stwardniała na całym ciele.
Nehtar spojrzał w niebo na horyzoncie i zamknął na chwilę oczy. Nieodzowna córka swojego ojca – nadpobudliwego, kłótliwego Kruka, pomyślał.
Devi tymczasem przetarł dłońmi twarz nie mogąc uwierzyć, że Żywioły naprawdę wybrały kogoś takiego na swojego Czempiona. Nie ważne jak bardzo była wyjątkowa, skoro zginie już podczas pierwszego starcia.
- Zbijcie się w grupę, będziemy mieć towarzystwo! - nakazał jakimś cudem opanowany Jean-Michael. - Moja bariera nie sięga ziemi, więc musicie uważać na nogi – ostrzegł zbierając swoją „wesołą” gromadkę i rozciągając nad wszystkimi ochronną barierę.
- Nie możemy tu zostać. Musimy się bronić i podążać dalej. - zauważył Nehtar, który właśnie oglądał rany córki. - Mógłbyś? - poprosił maga, a ten z ciężkim westchnieniem skinął głową.
- Nie wiem tylko na ile zdołam zatamować krwawienie. Toksyny rozrzedzają krew bardzo silnie. - zajął się nachmurzoną jak burzowa chmura dziewczyną. Jego bariera nawet się nie zachwiała, co w pełni obrazowało niewątpliwe umiejętności magiczne i niespożyte pokłady mocy drzemiące w mężczyźnie. To już nie był ten sam słaby i strachliwy mag, z którym spotkali się w siedzibie pająków. Jego podopieczny w tym czasie sięgnął po swoją broń i przygotował się do odparcia ataku.
Trawy szeleściły gwałtownie, źdźbła tańczyły poruszane przez zmierzające w stronę swoich ofiar drapieżników. Węże, gryzonie, może nawet owady.
- Więcej nie mogę nic dla niej zrobić. Niech się cieszy, że ma w sobie twoją krew. W przeciwnym razie wykrwawiłaby się po takim upadku i zamieniła skórę w tarczę strzelecką. - skomentował mag w chwili, kiedy Devi zabijał pierwszego szalonego szczura, który usilnie próbował przedostać się pod barierą do swoich smakowitych ofiar.
Można było mieć nadzieję, że inne drapieżniki zajmą się truchłem zamiast próbować swoich sił z czwórką potrafiących się bronić istot, niestety okazało się, że nie zjadają sprzymierzeńców i całą swoją uwagę poświęciły uwięzionej w potrzasku czwórce. W oczach żyjących wśród ostrych, zdradliwych traw zwierząt było widać obłęd. Gęste futro gruba skóra, pióra niczym z żelaza, pancerne odwłoki. Nic dziwnego, że tam żyły i szalały, skoro żadne z nich nigdy nie zdołałoby się przebić przez ochronną warstwę drugiego. Mogły żerować tylko na obcych, nieświadomych zagrożenia istotach, a to najwyraźniej im nie wystarczało, ponieważ paskudne, szalone gryzonie miały połamane zęby, węże pełzły nienaturalnie krzywo i zapewne również potraciły fragmenty zębów jadowych. Nawet ptaki ucierpiały i były zmuszone kryć się wśród traw przed większymi i bardziej niebezpiecznymi drapieżnikami, dla których te ostre, twarde pancerze piór nie stanowiłyby najmniejszego problemu.
Devi starał się szybko pracować swoją szablą odcinając głowy wślizgujących się pod barierą węży oraz skracając pyski próbujących się wcisnąć gryzoni. Tylko ptaki i latające owady nie stanowiły problemu, ponieważ nie próbowały nawet wchodzić dołem. Niestety, w końcu zbliżą się do nich robale potrafiące chodzić, a ich liczebność na pewno nie pomoże w uporaniu się z nimi.
Ta czwórka miała wyjątkowego pecha jeśli chodziło o ataki fauny.
- Do Wierzbowego Gaju został nam jeszcze spory kawał drogi! Nie zdołamy tam dotrzeć w takich warunkach! - zauważył ze stękiem wysiłku Devi. Właśnie pozbawił życia kolejnego natręta chcącego się do nich dobrać. Ich bariera szybko pokryła się mieszkańcami trawy i teraz wyłącznie na wysokości oczu mogli znaleźć prześwit pozwalający na określenie kierunku oraz zwrócenie uwagi na to, co działo się w pobliżu. - Pająki były liczne, ale wielkie! To ułatwiało sprawę!
- Devi! - skarcił chłopaka mag, który zadrżał na wspomnienie swojej fobii.
- Wybacz. - rzucił skruszony młodzian i pozbawił nosa szaloną polną mysz. - Nie sądziłem, że jedna baba może nam sprowadzić na głowę tyle problemów! - syknął przy okazji. - Dlatego nie lubię kobiet!
- Ideał się znalazł!
- Przestańcie! - warknął na młodych Jean-Michael i spojrzał karcąco na Nehtara, który nawet nie próbował się wtrącać, przez co był zerową pomocą. - Słyszycie to?
- Przez te piski, syki i bzyczenie nie słyszę nawet własnych myśli. - w końcu zabrał głos łowca, ale już w następnej chwili nie mogli mieć wątpliwości o jaki dźwięk chodzi, ponieważ wraz z ogłuszającym furkotem poczuli uderzenie gorąca, którego nie mogła zatrzymać nawet bariera maga. Rozsypała się w drobny mak, kiedy otaczające ich zwierzęta uciekły lub padły trupem tak jak owady.
Nehtar z trudem uchylił powieki, kiedy dłonią osłaniał twarz przed płynącym z niewiadomego źródła upałem. Zdołał dostrzec tylko pomarańczową furię, która szalała wokół nich. Co to było? Smród dymu i palonych zwierząt wskazywał na ogień, ale skąd się wziął? Jean-Michael nie używał przecież ognia i na pewno nie byłby w stanie rozpętać takiej burzy żywiołu.
Kiedy gorąc zaczął powoli rozpływać się w powietrzu, a buczenie ustawało, wszyscy byli w stanie niepewnie otworzyć załzawione, piekące oczy. Wizja z początku była mocno zamazana, ale w końcu dostrzegli uspokajający się pożar, który przepłoszył i zabił część drapieżników. Nie byli nawet pewni, co kazało im spojrzeć w górę, ale jednocześnie unieśli wzrok spoglądając na unoszącego się ponad nimi smoka. Jego płowe łyski świadczyły o sędziwym wieku, a ogromne rozmiary jednoznacznie wskazywały na samca. Byli ocaleni, chociaż nie mieli pojęcia kim był ich wybawca. Smoki nadal rzadko się pojawiały, ponieważ nie lubiły towarzystwa obcych, ale ten znalazł się we właściwym miejscu o właściwej porze.
Bestia wylądowała tak blisko nich, że poczuli jej gorący, śmierdzący dymem oddech i chłód wywołany ruchem skrzydeł. Na grzbiecie smoka siedziała drobna osoba, której początkowo nikt nie skojarzył, chociaż po chwili Devi rozpromienił się.
- Seet-Far! - krzyknął naprawdę uradowany widokiem przyjaciela, z którym spotykał się tak niebywale rzadko. - Więc to jednak ty jesteś kolejnym Czempionem! - podbiegł do młodzieńca, który zsunął się ze smoka, kiedy ten zaczął zmieniać kształt na przystępniejszy.
- No proszę, proszę. Kogo ja tu widzę! - mieszaniec ifryta i tiikeri uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona w geście powitania. Wraz z Devim zamknęli siebie nawzajem w niedźwiedzim uścisku. - Spodziewałem się wybawić samicę w opałach, a tu taka niespodzianka. Chociaż samicę też widzę. - rzucił figlarnie spoglądając na naburmuszoną, roztrzęsioną wydarzeniami Rambë. W słowo weszło mu jednak poirytowane prychnięcie dochodzące od strony smoka, który przybrał już swoją ludzką postać i rozmasował ramiona, które ścierpły mu od zbyt długiego nieprzybierania pełnej formy. - Dobrze już, dobrze. Ty też miałeś swój wkład w ratunek. - machnął lekceważąco ręką w stronę Eressëa.
- Kiedyś cię zeżrę, słowo. - syknął w jego stronę smok i przyjrzał się tym, których miał okazję uratować przed niechybnym pożarciem.
Mag, dziwaczny mieszaniec. Jego wzrok spoczął dłużej na nadąsanej dziewczynie, która obdarzyła go niechętnym spojrzeniem. To z pewnością była niezwykle ciekawa gromadka, ale samica w drużynie była już przesadą. Żywioły musiały znowu upaść na głowę skoro wybrały jedną do wypełnienia tej misji. Kobiety nie od dziś były nie tylko mniej liczne, ale miały też humory, wymagania, szybciej opadały z sił, chciały rozmawiać, dyskutować, planować zamiast działać. Bez względu na rasę, samice należały do najgorszych towarzyszy podróży.
Smok uniósł brew spoglądając na stojącego obok dziewczyny lócënehtara, który odwzajemnił się tym samym. W ciszy mierzyli się wzrokiem oceniając swoje siły w przypadku starcia, czytając z ruchów mięśni, starając się przewidzieć kolejne posunięcie wroga.
- Jestem tutaj z córką, nie po to żeby powracać do dawno już zapomnianej przeszłości. - odezwał się niespodziewanie łowca. - Nie szukam zaczepki. Wojna między lócënehtarami i smokami dawno już została porzucona i nie powróci.
Smok najwyraźniej przyjął to do wiadomości, ponieważ skinął głową, chociaż nadal przyglądał się nieufnie temu, który dawniej wybijał jego lud dla byle człowieka.
- Ten nachmurzony i skwaszony smoczek to Eressëa. - wyjaśnił Seet-Far, który dołączył wraz z Devim do oceniającej się nawzajem czwórki. - Ja z kolei nazywam się Seet-Far.
To zapoczątkowało wymianę „uprzejmości”, kiedy przedstawiali się sobie szybko i nie namawiając się nawet, ruszyli wspólnie wypaloną ścieżką, która odstraszała drapieżniki. Musieli dotrzeć we wskazane miejsce możliwie najszybciej, ponieważ dość czasu już zmarnowali.
W głowie Jean-Michaela kotłowały się myśli, które pędziły szybko we wszystkich kierunkach. Cztery Żywioły, czterech Czempionów, czwarte zagrożenie po poprzednich trzech Wojnach Ras. Rambë, Seet-Far i Devi, których krew pośrednio lub bezpośrednio została przelana przed dwoma stuleciami...
- Eressëa to chyba niecodzienne imię dla smoka. - podjął pragnąć mieć pewną jasność sytuacji zanim powierzy tej wiekowej istocie życie swojego podopiecznego. - Czy znasz więc smoka imieniem Otsëa? Tego, który walczył podczas Trzeciej Wojny Ras.
Eressëa wziął głęboki oddech przygryzając dolną wargę i w końcu skinął głową.
- Jest moim synem. - wyrzucił to z siebie zaskakując tych, którzy znali wspomnianego przez maga smoka. To zakończyło także niedoszłą do skutku konwersację.
Wszystko układało się w jedną, zgrabną całość. Każdy z Czempionów był powiązany z grupą wybrańców z czasów trzeciej wojny między ludźmi i innymi rasami. Wprawdzie nie sposób było pojąć jakie to ma znaczenie dla Żywiołów, ale niewątpliwie musiało je mieć.

Zatrzymali się przed Wierzbowym Gajem, który splótł witki swoich drzew w barierę nie do przejścia. W tym właśnie miejscu przyszło im się rozstać. Nie ważne jak długo próbowali się oswoić z tą myślą, ponieważ fakty uderzyły w nich mocno. Nie istniał łatwy sposób rozstania, nie istniał także szybki, jeśli miało się świadomość, że dwoje bliskich sobie ludzi, członków kochającej rodziny może nie spotkać się więcej ze sobą nigdy więcej.
Nehtar objął Rambë zamykając w uścisku ramion i pocałował jej gładkie czoło z bólem drążącym dziury w sercu. Zapewnił, że będą na nią czekać z ojcem i powinna być silna, ponieważ ma w sobie krew dwóch najsilniejszych ras tego świata. Było to trochę naciągane, chociaż bez wątpienia Kruki i lócënehtarzy byli jednymi z najsilniejszych w swojej dziedzinie. Dziewczyna walczyła ze łzami, ale nigdy nie okazałaby słabości przy swoich nowych towarzyszach drogi. Wściekła, że przyszło jej pozostać jedyną kobietą w drużynie, była niechętna tym napuszonym samcom, którymi pokarały ją żywioły i przeznaczenie.
- Wrócę do was, tato. - zapewniła, chociaż żałowała, że nie zabrzmiało to przekonywająco.
Tymczasem Devi uśmiechał się smutno obejmując opiekuna niezobowiązująco i poklepując go po plecach.
- Dbaj o siebie, jedz codziennie i żadnych kobiet w domu, bo zaraz będzie się chciała jedna z drugą wprowadzić na moje miejsce. - powiedział żartobliwie. - I pamiętaj, że wrócę udowodnić ci swoje uczucia. - zastrzegł szeptem.
- Niepoprawny nawet w takiej chwili. - skarcił go bez złości mag. - Uważaj na siebie i nie pakuj się w kłopoty.
- Obiecuję.
Wierzby rozplotły gałązki tworząc przejście o łukowatym sklepieniu, które prowadziło do samego serca gaju. Nie było już odwrotu, więc czwórka wybrańców, niepewnych przyszłości Czempionów Żywiołów ruszyła przed siebie drogą przeznaczenia ze smutkiem i nadzieją w sercach. Ich przygoda dopiero się rozpoczynała, a dotychczasowe życie znikało za zamykającym się przejściem wierzb.
Nie było odwrotu i nic już nie mogło być takie, jakim było dawniej.

1 komentarz:

  1. ~Safira Luna Blacke15 czerwca 2015 03:01

    No i doczekaliśmy się spotkania drużyny. Życzę im powodzenia. ::-)

    OdpowiedzUsuń