niedziela, 23 listopada 2014

3. Wspomnienia nadchodzących czasów

W powietrzu unosił się intensywny, dziwny zapach, który nie należał od tego miejsca, do tej spokojnej osady na skraju lasu, gdzie magowie odnaleźli spokój i szczęście przed niespełna dwustoma laty. Mocna woń wilgotnej ziemi, roztartej trawy i powoli gnijących liści. Ten las nigdy tak nie pachniał, nawet w czasach, gdy na świecie żyli jeszcze ludzie. Skąd więc się wziął, w jaki sposób rozprzestrzenił się na te rejony? Może w pobliżu pojawiło się jakieś nowe stado zwierząt albo Rasa poszukująca dla siebie nowego miejsca?
Zbyt wielka niewiadoma, toteż skądkolwiek pochodził ten zapach, magowie mieszkający w osadzie starali się nie przywiązywać do tego zbytniej wagi. Jeśli wiązał się z niebezpieczeństwem, zareagują na czas, w każdym innym przypadku zwyczajnie im nie wadził. Przynajmniej większości z nich.
Przed jednym z domów dziwny, kościsty młodzieniec pociągał nosem węsząc w powietrzu. Jego złote włosy związane wysoko w niedbały kucyk sterczały na wszystkie strony, zaś poniżej splecione w warkocz rozchodziły się powyżej karku w liczne węże z mythrilu*. Po bokach głowy niektóre jasne, podpięte onyksowymi spinkami włosy wynurzały się zza szpiczastych uszu, inne zaczynały przybierać formę zawijasów na skroniach pokrytych złotą łuskowatą skórą. Blada twarz chłopaka kryła swoją prawą połowę za krzywą grzywką, zaś znad czoła ku górze pięły się ostre, zakrzywione rogi koziorożca. Młodzieniec był wyjątkowy, należał do nieznanej, gdyż nieistniejącej Rasy stworzonej dzięki krwi dżinów.
- Nie podoba mi się ten zapach! - rzucił z nadąsaniem w głąb domu, przeczesał szponiastą dłonią grzywkę i powrócił do swojego zajęcia, jakim było układanie drew w wiaderku.
- Nie narzekaj, Devi. To tylko zapach, a sam czasami śmierdzisz gorzej niż dzik. W szczególności, kiedy wracasz ze swoich szaleńczych wypraw w głąb lasu. - w drzwiach pojawił się uśmiechnięty szeroko mężczyzna, mag. Wysoki, o budowie ciała wartej grzechu, pięknie skrojonych ustach, przy których widać było drobne zmarszczki wywołane śmiechem, podobnie jak w okolicach łagodnych, wąskich oczu.
- Lepiej popraw te swoje sterczące strąki, bo każda magini w okolicy będzie wiedziała, że spałeś zamiast oddać się medytacji, dla której je dzisiaj spławiłeś. - burknął urażony młodzian, zaś mężczyzna zaczął przylizywać swoje czarne, krótkie włosy.
- Żadnego szacunku dla opiekuna!
- Jean-Michaelu, mówiłem ci wielokrotnie, że nie interesuje mnie opiekun...
- Nie zaczynaj z tym znowu! Opiekun to jedyne na co możesz liczyć ty nieujarzmiony dzieciaku! Wnoś to drewno i nie ociągaj się, bo tylko wpuszczam przez ciebie ten uciążliwy zapach do domu.
Młodzieniec pozwolił sobie tylko na ciche prychnięcie i wykonał polecenie, chociaż nie zdążył nawet przekroczyć progu domu, kiedy to opiekun zatrzymał go łapiąc za koszulę. Obaj węszyli teraz w powietrzu, które wypełniło się tym intensywniejszą, nieznaną wonią, zaś od strony lasu zaczęły dochodzić niespokojne krzyki miejscowego ptactwa. Ktoś się zbliżał i nie było to ani zwierzę, ani żaden z przedstawicieli znanych im Ras. Wpatrywali się w miejsce, z którego teraz dochodził dziwny odgłos kroków, jakby ściółkę rozgarniał wiatr, a nie stopy.
Devi stanął przed opiekunem pragnąc zasłonić go własnym ciałem, które jak na zawołanie pokryło się czarnymi płytkami zbroi o złotych, elastycznych łączeniach. Chłopak był gotowy do walki bez względu na to, kto okazałby się jego przeciwnikiem. To nie mogło podobać się Jean-Michaelowi, ale jego podopieczny nigdy nie zgodziłby się stać z boku i patrzeć, jak miłości jego życia dzieje się krzywda.
- Już dobrze, Devi. Pułapki rozstawione w lesie nie zadziałały, więc czymkolwiek jest, nie ma złych zamiarów. - mag poczekał, aż dziwne kroki zbliżą się wystarczająco blisko i dopiero wtedy pozwolił swojemu podopiecznemu na rozluźnienie napiętych nerwów. Teraz czekali więc razem, aż zza drzew wyłoni się to, co niosło ze sobą ten intensywny, obcy zapach.
Powietrze stało się nagle gęstsze, świat ucichł, czas jakby się zatrzymał. Drzewa rozsunęły się, jakby uskakiwały przed skrytą w cieniu istotą, która poruszając się powoli podchodziła coraz bliżej. Czy to złudzenie, czy była... Jaka? Jaka właściwie była? Nie sposób było tego określić póki nie weszła w ciepłe, jasne promienie słońca, które ją oświetliły.
- Pustelnik. - szepnął Jean-Michael, zaś Devi spojrzał na niego pytająco.
Istota, która wyłoniła się z mroku była wysokim mężczyzną, jako że jeszcze w pewnej części nim była, o skórze pokrytej miejscami korą drzew i mchem, o mglistych oczach, jakby już niewidzących, włosach przypominających długie pasma trawy, które oplatały potężne, jelenie rogi. Nogi istoty przywodziły na myśl kopyta, chociaż w rzeczywistości były niemalże pieńkami splecionymi z drobniejszych gałęzi. Groteskowy i fascynujący widok.
- Kto to jest? - zapytał szeptem Devi, który teraz nie wydawał się już tak odważny i pewny siebie, jak wcześniej.
- Pustelnik. Kapłan Ziemi. Druid, który z upływem lat staje się częścią Żywiołu, któremu służy. - wyjaśnił chłopakowi mag, ale nawet na chwilę nie spuścił oka z istoty stojącej teraz kilka metrów przed nimi. - Szaleniec zamieszkujący Puszczę Poległych. Potrafi równie sprawnie kłamać, co mówić prawdę by cię uchronić przed nieszczęściem bądź zapędzić w pułapkę. Czego tutaj szukasz, Pustelniku? - zwrócił się do Druida i z rosnącym zrozumieniem oraz przerażeniem patrzył, jak pokryte bielmem oczy kierują się na Deviego. - Wejdźmy do środka zanim zbierze się tutaj tłum gapiów. - propozycja została wymuszona pierwszymi ciekawskimi głowami wysuwającymi się zza drzwi i okiem innych domostw.
Rozmowa została podjęta na nowo dopiero za zamkniętymi drzwiami w prostej izbie kuchennej.
- Dlaczego chcesz chłopca? - pytanie było bezpośrednie i zaskoczyło Deviego, który aż podskoczył nie rozumiejąc dlaczego został wamieszany w tę rozmowę na wyższym szczeblu.
- Ziemia zawsze go chciała, zawsze go potrzebowała. - Pustelnik odezwał się po raz pierwszy, a jego głos był tak cichy i zachrypnięty, że należało wsłuchiwać się w jego słowa by je wyłowić. - Był dzieckiem w za dużej na niego skórze, teraz wypełnia ją jak należy. Chłopak jest nam niezbędny. Musi podjąć walkę. Cemenva Aráto ortuva (tłum.: Czempion Ziemi powstanie).
Jean-Michael zmarszczył gniewnie brwi. Spojrzał na chłopca, a raczej już młodego mężczyznę w wieku 209 lat, który przyglądał im się z uchylonymi ustami.
- To bujdy. - głos maga nie był jednak tak pewny, jakby sobie tego życzył. - Czempioni nie istnieją. Zostali wymyśleni przez ludzi, którzy chcieli uprzykrzyć nam życie, ponieważ nie rozumieli istoty Żywiołów i obawiali się ich.
- Żywioły dokonały wyboru. Ich czterej czempioni staną naprzeciwko Czempionów Mrocznych Pradawnych Żywiołów. - po raz pierwszy od kiedy znaleźli się w izbie, Pustelnik spojrzał na Deviego. - Ziemia wybrała ciebie na swojego bohatera.
- Nie słuchaj go, Devi! To kłamca! - Jean-Michael był zdenerwowany, jego ręce drżały, z oczu wyzierało przerażenie. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu rozstać się z podopiecznym w taki sposób. Nie chciał by chłopak narażał życie dla jakiejkolwiek sprawy. Zrobił to przed dwoma wiekami, wyszedł z tego cało, chociaż stracił wtedy wiele i wiele zyskał. Podczas Wojny Ras mag i chłopiec zawsze byli blisko siebie, a teraz miałby pozwolić mu odejść? Wyruszyć w pełną niebezpieczeństw podróż samemu? To wykluczone!
- Czterech wybrańców wskazanych przez żywioły spotka się za miesiąc na północy, w Wierzbowym Gaju. Dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Słońca wyruszą wspólnie w stronę morza, a tam już sami będą wiedzieli, co robić. Żywioły do nich przemówią, tak jak dziś potwierdzą fakt, iż ten chłopak został wybrany.
Drewniane deski podłogi zaskrzypiały i zadrżały. Z ich powierzchni zaczęły wyrastać giętkie gałęzie, które oplatały nogi Deviego zamieniając je powoli we wrośnięte w podłoże korzenie. Szpiczaste uszy zamieniły się w małe listki, między włosami skradały się drobne zielone witki pełne soczystych pączków, zaś skóra na twarzy przerażonego tą sytuacją młodzieńca lśniła słonecznym blaskiem. Chociaż chciał krzyczeć i wyrywać się, jego ciało nie było mu w żadnym stopniu posłuszne, jakby wiedziało do czego jest zdolny.
Został wybrany, to był znak Ziemi, dowód na prawdziwość słów Pustelnika, a Jean-Michael nie chciał tego w żadnym razie zaakceptować. Nie wykonał wprawdzie żadnego gestu świadczącego o chęci pomocy podopiecznemu, ale z jego zawsze łagodnych oczy wyzierała teraz determinacja i złość.
- Dlaczego on?! Devi nie należy do Ziemi! Jego żywiołem jest...
- Pradawna siła płynąca we krwi dżinów, którą wypił. - dokończył za niego Druid, a jego głos zmienił się w szeleszczący i mocniejszy, ton stał jak rozkazujący, a oczy Pustelnika uciekły wgłąb czaszki. - On i jego towarzysze są wyjątkowi. - Duch Ziemi, który do tej pory podpowiadał Druidowi, co ma mówić, teraz całkiem przejął kontrolę nad Kapłanem. - Tak jak twój podopieczny nie powstał czysto z żywiołu, tak i dwójka jego towarzyszy również stanowi wyjątek. Ostatni z nich również nie jest zwyczajnym przedstawicielem swojej Rasy. Wiara ludzi ożywiła potwory, które udało nam się uśpić, ale teraz budzą się, a wraz z nimi Czempioni. Kiedy powstaną na dobre wszyscy czterej, świat będzie zagrożony jeszcze poważniej niż miało to miejsce ostatnio.
- Dlaczego mi to mówisz? - Jean-Michael rzucił szybkie spojrzenie Deviemu, który siedział na podłodze wyczerpany manifestacją Żywiołu, który zawładnął jego ciałem, ale odszedł wraz z pojawieniem się Ducha.
- Ponieważ tylko ty trzymasz tutaj chłopca. Tylko ty możesz mu przeszkodzić w tej wyprawie, od której zależy los świata. Jesteś tym, który trzyma w rękach kluch do przyszłości.
- Jeśli to wszystko, co mieliście mi... nam do przekazania to odejdźcie stąd i nie wracajcie już nigdy. Devi podejmie decyzje, a wasza obecność nie jest mu potrzebna! - strach zastępowała furia.
- Wierzymy, że chłopiec podejmie słuszną decyzję. - Duch Ziemi powiedział to z jeszcze większą mocą, zaś jego niewidzące spojrzenie skupiło się na zdezorientowanym, przestraszonym i zmęczonym chłopaku o rogach koziorożca.
Pustelnik powrócił do swojego ciała odzyskując nad nim panowanie, co potwierdziły zamglone oczy. Nie powiedział ani słowa, ale wstał i opuścił domostwo odprowadzany wściekłym spojrzeniem maga. Mocniejszy podmuch wiatru wpadł do izby i zaczął wywiewać z niej ten mocny, odurzający zapach, o którym dwójka mieszkańców tego domku zapomniała w przypływie innych silnych emocji, które nie sięgały już fizycznej powłoki, ale wbiły się drzazgą w duszę.
- Po moim trupie! - w końcu nastąpił wybuch. - Nie pozwolę żebyś nadstawiał karku w jakimś bezsensownym starciu, którego nie możesz wygrać! Czempion Pradawnego Mrocznego Żywiołu? Bajka! Nie wierzę w ani jedno słowo!
Devi przetarł załzawione oczy i odrzucił od siebie wszelkie myśli o tym, co usłyszał, co zrozumiał, a co był zmuszony sobie dopowiedzieć. Podniósł się zmuszając do posłuszeństwa drżące nogi i objął z całych sił czerwonego z wściekłości maga, który nadal siedział na krześle przed stołem, który wyraźnie miał ochotę wywrócić. Chłopak pozwalał by jego opiekun rzucał przekleństwami na wszystkie strony, by rozładowywał swoje napięcie krzykiem. Z Jean-Michaelem w takim stanie i tak nie zdołałby niczego wskórać, ani otrzymać odpowiedzi na nurtujące go pytania jak to, dlaczego mężczyzna tak bardzo nie chciał by jego podopieczny wyfrunął z tego bezpiecznego gniazda. Miał świadomość, że może nigdy się tego nie dowiedzieć, ale rozumiał, jak wielką szansą dla niego może być ta wyprawa, nawet jeśli karkołomna.
- Powiedz, że nie wyruszysz! - zażądał nagle mag i odsunął od siebie chłopaka by spojrzeć mu w oczy. - Powiedz, że zostaniesz tutaj ze mną i nawet nie pomyślisz o podróży na północ!
Młodzieniec spoglądał w te doskonale mu znane oczy, które uwielbiał od dziecka, chłonął każdy szczegół twarzy mężczyzny, który był mu ojcem i matką, całym światem i który rozbudził w nim prawdziwie męskie uczucie miłości. Jean-Michael nigdy nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć, gdyż dla niego Devi zawsze będzie dzieckiem. Zawsze będą razem, ale zawsze osobno, nigdy nie połączą swoich uczuć w jedno.
- Podejmuję wyzwanie. Wyruszam. - odpowiedź przyszła sama, jakby od początku w nim tkwiła. - Chcę dorosnąć, a przy tobie to nie będzie możliwe. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Muszę odejść, muszę spróbować spełnić pokładane we mnie nadzieje i poszukać miłości, której ty nie chcesz mi dać. - te ostatnie słowa chyba najbardziej dotknęły Jean-Michaela. - Muszę szukać własnego życia i dotrzeć do celu, jaki wyznaczyła mi Ziemia, tak jak wieki temu. Ale wrócę tu. Obiecuję, że wrócę i pokażę ci jakim stałem się mężczyzną. Wtedy nie będę już dla ciebie dzieckiem. A jeśli mi się nie powiedzie to ty jako pierwszy się o tym dowiesz, czyż nie? Jesteś magiem, jesteś moim opiekunem niemal od zawsze, a więc poczujesz jeśli stanie mi się krzywda.
- Devi, wiesz doskonale, że... - w głosie maga nie było już nawet złości, a jedynie rozpacz, jaką czuje matka za odchodzącym dzieckiem.
- Obiecaj, że jeśli... nie jeśli, kiedy. Obiecaj, że kiedy wrócę i nadal będę cię pragnął, ty potraktujesz mnie poważnie i spojrzysz na mnie jak na potencjalnego partnera. Odpowiedź będzie zależała od ciebie, ale chcę żebyś pomyślał o tym na poważnie i widział we mnie nie swojego podopiecznego, ale może przyszłego kochanka.
- Ta misja może zająć lata...
- Obiecaj!
- Dobrze, niech będzie. Obiecuję. - Jean-Michael zrezygnował z dalszej kłótni, która nie miała sensu. - Kiedy wrócisz i jeśli będziesz mnie wtedy w ogóle chciał. - skinął rozumiejąc, że ta wyprawa pozwoli Deviemu poznać świat i ludzi, zrozumieć swoje błędnie interpretowane uczucia. Devi musiał wyruszyć, a on musiał zostać w tym pustym, pełnym wspomnień domu, który stanie się jego miejscem tortur. Wszystko w nim nadal chciało się buntować, ale chwilowo stracił wszystkie siły, jakimi karmił się przed chwilą jego gniew. A może to nieuniknione zaczęło do niego w końcu docierać?
Jego chłopiec dorósł i musiał radzić sobie bez opieki maga, tak jak mag powinien pogodzić się z faktem jego dorosłości. Tylko dlaczego czuł taki żal na myśl o tym, że podczas tej beznadziejnej, niebezpiecznej podróży chłopiec kogoś sobie znajdzie? Dlaczego to wydawało się nieznośnie boleć?

* niesamowicie wytrzymały, niemal biały metal wytwarzany przez krasnoludy i elfy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz