niedziela, 16 listopada 2014

2. Wspomnienia nadchodzących czasów

- Wybierać żagle! Zbliżamy się do wyspy! - głos kapitana był zdecydowany i mocny, kiedy wydawał polecenia swojej załodze. - Wioślarze! - mężczyzna spojrzał na najwyższy punkt wyspy, który wznosił się zdecydowanie ponad drzewami. Otwarty czubek góry mieszczącej w sobie zaschniętą przed wiekami lawę – Wulkan Straceńców. Podobno to tam ludzie, kiedy jeszcze istnieli na tym świecie, wrzucali zbrodniarzy i niechcianych jeńców wojennych. Naturalnie wtedy jeszcze wulkan był aktywny, a przynajmniej tak się mogło wydawać, gdyż co jakiś czas ponad kraterem unosił się gęsty, czarny dym. Jedni składali to na karb palących się w lawie ludzkich zwłok, inni uważali, że jest to dowód aktywności tego kolosa. Teraz był tylko starym, skamieniałym wielkoludem, który nie mógł się przebudzić. Nie wiadomo jak do tego doszło, ale zwyczajnie się „wypalił”.
Teraz wyspa Wulkanu Straceńców była miejscem spotkań piratów, którzy co jakiś czas zawijali do jej brzegów by odpocząć w czasie podróży. Stanowiła przystań między jedną a drugą częścią wyprawy, dawała możliwość naprawy statku i wyleczenia chorych.
To właśnie ta ostatnia jej sposobność przyciągnęła tego dnia do jej brzegów „Czarną Syrenę”. Dwóch członków załogi nieźle oberwało podczas ostatniego spotkania z morskimi potworami, którym piraci próbowali wyrwać skarby. Sprzedawanie pereł wykradzionych z olbrzymich, mięsożernych muszli było opłacalne, ale to dopiero atramentowe diamenty Krakena mogły uczynić ich naprawdę bogatymi. Niestety, do tej pory nikt nie zdołał wygrać z tą ogromną kałamarnicą, której ciało składało się w całości z diamentów w głębokim kolorze atramentu, który przepuszczał promienie słoneczne i tym samym miał tak wiele cudownych odcieni.
„Czarna Syrena” stanęła na kotwicy, a jej załoga pomogła spuścić na wodę szalupę z leżącymi w niej dwoma paskudnie poparzonymi przez śmiercionośne macki Krakena mężczyznami. Kapitan i lekarz pokładowy, obaj należący do rasy Węży, znaleźli się tam razem z nimi i to oni jako pierwsi mieli zejść na ląd.
Na statku zostało tylko trzech żeglarzy mających pilnować zapasów przed zwierzętami oraz odpowiadających za bezpieczeństwo na wodzie, na wypadek, gdyby w pobliżu pojawił się wróg. Piraci zazwyczaj nie atakowali innych, a jedynie skupiali się na poszukiwaniu morskich skarbów, które mogły przynieść im majątek. Czasami zdarzało się jednak, że z powodu braków w zaopatrzeniu lub w ludziach, ścierali się z innymi okrętami. Były to przypadki bardzo rzadkie, ale jednak zdarzające się od czasu do czasu.
Rannych przeniesiono pod osłonę drzew znajdujących się niespełna kilkaset metrów od powierzchni wody i lekarz przystąpił do oględzin ran, które musiał opatrzyć. W tym czasie trójka ludzi wyruszyła w głąb wyspy by znaleźć pożywienie oraz wodę pitną. Nie chcieli tracić tego, co mieli na statku, gdyż to oznaczałoby uszczuplenie zapasów, które miały się im jeszcze przydać.
- Bez wody niewiele zdziałam. - przyznał medyk – Potrzebuję dużo słodkiej wody jeśli mam się nimi zająć. Macki stopiły ubranie i skórę łącząc je w jedno. Muszę usunąć podtopione płaty, w przeciwnym razie na pewno wda się zakażenie i umrą.
- Wiesz, co masz robić. - kapitan skinął głową na rannych – Nie mam w planach spędzić tu tygodnia, więc przystąp do dzieła najszybciej jak będziesz w stanie. Dobra, nic tu po mnie, więc obejdę wyspę razem z Merilem. Będziemy mieć pewność, że nikt inny się tu teraz nie zatrzymywał. - kapitan przywołał do siebie młodego, chociaż już doświadczonego w żegludze lisa.
Kolejni marynarze schodzili na ląd i wszystko odbywało się na takich zasadach, co zawsze. Na pierwszym miejscu chorzy, dopiero później reszta załogi. Nikt nie czuł się jednak tym pokrzywdzony, jako że każdy wiedział jak ciężko pozyskać nowych członków. Stąd sporadyczne napady, podczas których znikały ręce do pracy, gdyż niektórzy piraci zabierali żeglarzy do służby na swoich okrętach. Każdy radził sobie, jak mógł.
Jakkolwiek by to nie wyglądało z zewnątrz, wyspa w rzeczywistości wcale nie była wielka. Nawet obejście jej w około nie stanowiło problemu i można było to zrobić w zaledwie dwie godziny. Jedynym problemem mogło być to, że żeglarze musieli radzić sobie przez ten czas sami, bez kapitana. Nawet gdyby wrzeszczeli, nie sposób byłoby ich usłyszeć, jako że las otaczający wulkan był pełen zwierząt, które sprawnie zagłuszały wszelkie odgłosy z drugiej strony wyspy.
- Nie wiem dlaczego, ale to miejsce zmieniło się od ostatniego razu, kiedy tutaj przybiliśmy. - stwierdził z namysłem lis towarzyszący kapitanowi. - Zapach jest inny, bardziej dymny, jakby znowu palono tu ciała. Atmosfera także wydaje się inna.
- Chciałbym zaprzeczyć, ale również to wyczuwam. - przyznał lekko skrępowany Wąż. - Tyle, że nie możemy się stąd ruszyć póki nasi kompani nie odzyskają sił w stopniu pozwalającym na podróż. Rasy w dzisiejszych czasach nie przepadają za podróżami morskimi i przygodami, więc znalezienie nowych członków załogi graniczyłoby z cudem, a nie chcę ich kraść, bo to zawsze grozi utratą kolejnych ludzi.
- Tak, doskonale to rozumiem. - zgodził się młody marynarz i przywołał na twarz nieśmiały uśmiech. - Kiedy wrócimy na stały ląd, chciałbym wziąć tydzień wolnego. - odważył się powiedzieć. - Moja siostra wychodzi za mąż i chciałbym móc chociaż jej pogratulować, bo wybrała naprawdę dobrego chłopaka.
- Taak, chyba wszystkim nam dobrze zrobi chwila odpoczynku, więc nie widzę przeszkód. - on sam miał kogoś, kto na niego czekał, więc nie obraziłby się, gdyby mógł pławić się w cieple domowego ogniska trochę dłużej. - Hm? Co to za odgłosy? - po obchodzie byli już na tyle blisko miejsca, w którym rozbili obóz, że gwar dochodzący z niego był słyszalny dobrych dziesięć minut drogi dalej. Kapitan przyspieszył, a po chwili zaczął biec. Nie podobał mu się odgłos świadczący o panującym wśród jego ludzi poruszeniu, a był pewny, że przez głosy i nawoływania przedziera się również szczęk broni.
Gdy dotarł na miejsce, zobaczył inni okręt zacumowany obok „Czarnej Syreny”, zaś na plaży było aż kolorowo od niskich, krępych mężczyzn w pełnym rynsztunku. Co do cholery robiły krasnoludy na wyspie piratów?!
- Kapitanie. - pierwszy oficer zasalutował widząc swojego przełożonego. - Rozmawiałem z nimi i chociaż nie wierzę w ani jedno słowo, wygląda na to, ze w wulkanie żyje smok, którego pragną schwytać. Mówią, że cały jego brzuch stworzony jest z czystych diamentów i nie mają zamiaru się z nami dzielić, więc zabronili nam się wtrącać.
- Zabronili?! - prychnął wściele Wąż i spojrzał przenikliwie na swojego oficera. - Co ma znaczyć, że nam „zabronili”?! Nikt nie ma prawa niczego mi zabraniać! - odepchnął marynarza i walcząc z budzącą się w nim furią, podszedł do krasnoluda, który bezsprzecznie był liderem tej zgrai. - Co to ma znaczyć, że się mi czegoś zabrania?! - rzucił na wstępie. - To nasze terytorium i nie macie tutaj żadnych praw! - syczał w twarz niskiego, brodatego krasnoluda, którego od innych wyróżniała tylko korona na hełmie.
- Może źle się wyraziłem. - krasnolud nie wydawał się skruszony, ale widać było, że nie chciał wszczynać bójki, co wcale nie miało miejsca zbyt często. - Moje krasnoludy są doskonale uzbrojone, gotowe do walki ze smokiem, do pojmania go lub zabicia. Wy nie macie zbroi, równie dobrze moglibyście od razu rozebrać się, doprawić i obłożyć warzywami żeby mógł się wami delektować.
Kapitan zmarszczył brwi.
- Nie mówię tego żeby was obrazić, nie mam na to czasu! Ta bestia śpi w wulkanie, a my tracimy cenne minuty na pogawędki, więc z całym szacunkiem, czas nas goni. - niski mężczyzna machnął toporem na swoich ludzi, którzy ruszyli ustawieni w bojowy szereg w stronę lasu. - Lepiej stąd odpłyńcie, bo będzie gorąco! Dosłownie! - rzucił jeszcze rozbawiony król pracowitego, ale zadufanego w sobie ludu i przebierając swoimi mocnymi, ale krótkimi nóżkami przeszedł na czoło pochodu.
Kapitan nie do końca wiedział, co ma robić, więc stał i patrzył za odchodzącymi, a jego ludzie rzucali mu krótkie spojrzenia. Smok?! W tym wulkanie?! Skąd te knypki mogłyby w ogóle o tym wiedzieć, skoro żaden ze statków pirackich nie przyniósł do portu żadnej informacji o czymś podobnym? Bujdy!
- Niech idą! - powiedział do swoich ludzi. - Jak nasi ranni? - przestał zwracać uwagę na obcy okręt i obecność na wyspie kogokolwiek poza nim i jego załogą.
- Zająłem się nimi najlepiej jak potrafiłem. - przyznał medyk, który poił teraz swoich pacjentów ziołami na uśmierzenie bólu i zbicie gorączki.
Dwóch żeglarzy właśnie rozpalało ognisko, by upiec na nim złapane podczas nieobecności kapitana drobne zwierzęta, które miały im posłużyć za posiłek. Wszystko wydawało się takie, jakim być powinno, chociaż myśl o krasnoludach powracała od czasu do czasu.

Mijały godziny, podczas których zupełnie nic się nie działo i z czystej nudy załoga „Czarnej Syreny” śledziła niemal niewidoczny sznur mróweczek wdrapujących się po wulkanie. Może stąd ten smród palonych ciał, o którym mówił lis? Nawiedzone krasnoludy wpadały do nieczynnego wulkanu i ich szczątki rozkładały się tam, w gorącym słońcu padającym na zaskorupiałe dno.
Z „Czarnej Syreny” padł sygnał ostrzegawczy, a w tym samym czasie żeglarze na plaży dostrzegli dym unoszący się ponad kraterem. Zbyt gęsty na ognisko, zbyt ciemny by mógł być uznany za naturalny. Nawet magia nie nadałaby dymowi takiej barwy. Nagle pojawił się pierwszy wstrząs, który zaniepokoił zgromadzonych na plaży. Kolejne były już tylko silniejsze i bardziej złowieszcze, bo oto dym potężniał, a z wulkanu doleciał ryk. Czyżby te niskie osły obudziły żywioł, którego furia podobno dawno już zgasła?
- Wracamy na statek! - zarządził kapitan i osobiście pomagał w przenoszeniu poszkodowanych do łodzi. Część jego ludzi stała w miejscu i patrzyła, jak wulkan drży, mróweczki spadają z jego wąskich ścieżek, docierają na samą górę.
Kolejny ryk wulkanu, ale tym razem głośniejszy, gdyż towarzyszył mu wybuch wzniecający iskry ponad obciętym szczytem. Lawa wystrzeliła w górę z ogromną prędkością, ale nie opadła. Dopiero, kiedy dym rozwiał wiatr, można była stwierdzić, że to jednak nie był wybuch. Wulkan stał nieruchomy, ale ponad nim unosiło się wielkie cielsko.
- O, szlag! - zaklął jeden z żeglarzy. - Tam naprawdę był smok!
Nawet z daleka bestia była ogromna. Jej czerwona skóra wydawała się ulepiona z lawy, a na czubku ogona płonął ogień, który z powodzeniem mógłby strawić cały las.
- Nie ociągać się! - warknął zdesperowany kapitan, a jego spanikowani ludzie próbowali i bez pomocy łodzi przepłynąć na łódź. Nie chcieli żeby rozwścieczony przez krasnoludy smok zaatakował i ich.
Niestety, bestia szybko poradziła sobie z krasnoludami, które nie stanowiły dla niej najmniejszej przeszkody, a widząc statki na horyzoncie skierowała się w ich stronę. Wielki, gorący cień padł na płynących w stronę okrętów mężczyzn. Smok rzeczywiście miał brzuch w diamentów, ale ktokolwiek przyniósł te wieści musiał mieć wielkie szczęście, gdyż oto bestia nabrała powietrza i plunęła. Płynący uciekli pod wodę, kto nie zdążył był pewny, ze zginie w płomieniach, ale zamiast tego poczuł potworne palenie wyżerające skórę i ciało aż do kości. Potwór pluł kwasem, a ten zabijał tych, których dosięgnął i unosił się na powierzchni wody niczym olej. Smok zamachnął się ogonem, a płomień na nim dosięgnął warstwy kwasu na wodzie. Z nagłym gorącym wybuchem woda zajęła się ogniem, a wraz z nią przytopione okręty oraz ludzie, którzy nie mogąc wytrzymać bez tlenu wypływali na powierzchnię by zaczerpnąć tchu. Po drobnej łódce z rannymi już dawno nie było śladu, kwas wyżarł ją niemal doszczętnie, a wraz z nią rozpłynęli się piraci. To samo musiało spotkać krasnoludy, których zbroje i oręż nie mogły równać się z kwasem i ogniem nienaturalnego smoka.
Bestia ryknęła i zawróciła do swojego dymiącego wulkanu, w którego głębi skryła się, jak gdyby nigdy nic.
Ogień wypalił płonący kwas, woda się oczyściła, po statkach i ich załogach nie było ani śladu. Zniknęły dowody, zniknęła przyczyna przebudzenia, nie było świadków, a smok znowu zapadł w niespokojny, krótki sen.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, cudownie najpierw lodowy smok teraz plujący kwasem no i teraz nikt nie dowie się o tym co się stało na wyspie piratów, no chyba że jednak ktoś ocalał, choć skąd krasnoludy wiedziały o tym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń