niedziela, 26 października 2014

116. I wtedy zapadła cisza... (end)

Ostatnia notka opowiadania. Dziękuję wszystkim, którzy je czytali oraz w szczególności komentującym, dzięki którym wiedziałam, że nie piszę tylko dla siebie!
Czy za tydzień pojawi się notka z nowym opkiem, nie mam pojęcia. Wszystko zależy od daty przyjęcia do szpitala, jaką mi wyznaczą. Kiedy będę coś wiedzieć, edytuję info lub poświęcę temu osobny wpis.

Zapach domowego posiłku unosił się w powietrzu wypływając na zewnątrz przez otwarte okno. Okolicznym zwierzętom na pewno ciekła ślinka, kiedy wciągały w nozdrza tę ziołową woń świadczącą o wielkich staraniach kucharza. Zdjęty z ognia kociołek pełen był stygnącej potrawki, która musiała nabrać odpowiedniego smaku w miarę powolnego spadania temperatury. Wrząca nie była tak smaczna, jak gorąca, zaś letnia również coś traciła, toteż najważniejszym było rozpocząć jedzenie w chwili, kiedy potrawka jest najlepsza.
Posiłek wylądował na stole w dwóch drewnianych miseczkach, a każdy wzbogacony był grubą kromką chleba, toteż brakowało tylko drugiego mieszkańca domku, który kręcił się po pobliskim lesie.
- Devi, obiad stygnie! - Jean-Michael wyjrzał za drzwi, a nie dostrzegając nigdzie podopiecznego powtórzył nawoływanie.
- Znowu wcięło chłopca? - mieszkająca kilka domów dalej starsza wiekiem magini uśmiechnęła się do mężczyzny. - Pewnie plącze się gdzieś w pobliżu, więc powinien się niedługo zjawić. To takie pełne życia dziecko.
- Niepokorne – poprawił kobietę Jean-Michael – I pomyśleć, że kiedyś był taki grzeczny i posłuszny. - westchnął ciężko, czemu towarzyszył śmiech jego rozmówczyni. - Devi! Nie będę ci niczego odgrzewał! - próbował dalej mag.
Po Wojnie Ras, Jean-Michael zamieszkał z Devim w niewielkiej wiosce magów, których namnożyło się od kiedy pozbyto się ludzi. Podejrzewano, że niektórzy wychowywali ludzkie dzieci kłamiąc, że są one magami, ale w rzeczywistości nikt nie miał pewności na ile bezwzględnie potraktowano ludzką rasę.
- Heh, gdzie ten niedobry chłopak się... - zareagował odruchowo rzucając zaklęcie w przeciągu sekundy, kiedy jakimś dodatkowym zmysłem wyczuł zmianę w ruchu powietrza. Odgłosy uderzenia i jęk były słyszalne jeszcze zanim mag w ogóle zdążył się odwrócić.
- Znowu mi się nie udało! - nadąsany ton gryzł się z męskim brzmieniem głosu.
- Devi, obiad stygnie, ja zdzieram gardło wołając cię do domu, a ty skaczesz na mnie z dachu?! - Jean-Michael skarcił podopiecznego opuszczając rozciągniętą przed chwilą barierę i przykucnął przy opierającym się o ścianę domu chłopaku. - Pokaż głowę, sprawdzę czy nic sobie nie zrobiłeś. - doskonale wiedział, że chłopiec musiał odbić się od magicznej bariery i zaryć plecami oraz głową o dom. Nie była to pierwsza taka sytuacja w jego niedługiej karierze, kiedy to atakował opiekuna pragnąc na nim szkolić swoje umiejętności walki.
- Nic mi nie jest. - zapewnił nadąsany Devi i rozmasował obolałą głowę. - Umieram z głodu. - przyznał uśmiechając się w odpowiedzi na karcące spojrzenie maga. - Patrz, przyniosłem ci kwiaty! - zmienił szybko temat zbierając z ziemi porozrzucane polne kwiatki, które zamieniły się w miniaturowy bukiecik.
- Tak, dziękuję. Wchodź do środka. - mag nie miał już sił się na niego gniewać. Zabrał kwiatki z ręki chłopaka i w domu wsadził je to miniaturowego flakonika. Devi robił opiekunowi takie prezentu zawsze, kiedy poprzedni bukiecik nie nadawał się już do niczego. Często towarzyszyło temu wyznanie.
Kiedy w ogóle się to zaczęło? Kiedy po raz pierwszy Devi wyznał swojemu opiekunowi miłość licząc na to, że uczucie zostanie odwzajemnione? Wystarczyło, że nabrał pewności siebie w nowej skórze, a przykleił się do Jean-Michaela w większym jeszcze stopniu niż dawniej. Nadal posłusznie uczył się od niego wszystkiego, co mag mógł mu przekazać na temat leczenia, a także pochłaniał książki, które zgarnęli z ludzkich siedzib, jeszcze przed ich zniszczeniem. Chłopaka interesowały wszystkie możliwe książki. Te na temat ziół, ciała człowieka, leków i innych podobnych tematów nigdy nie były wystarczająco grube. Wszystko wydawało się być w porządku, ale nagle Devi zaczął szukać kontaktu fizycznego. Tulił się, przymilał, starał się wyprosić buziaka, a w pewnym momencie po prostu powiedział, co go dręczy. Uznał, że zakochał się w swoim opiekunie, który przyjął to nie najlepiej. Był bowiem wściekły na siebie za to, że dopuścił do podobnej sytuacji. Przecież jego podopieczny nie miał nawet nastu lat! Co z tego, że jego ciało stało się ciałem młodego mężczyzny, kiedy psychicznie nadal był dzieckiem!
Mieszkanie razem stało się trudniejsze, ale nie niemożliwe. Mieli przecież oddzielne pokoje, a mag nie szukał towarzystwa magiń, więc chłopak nie musiał być zazdrosny. Zresztą, ćwiczenie z nim umiejętności walki zajmowało Jean-Michaelowi tyle czasu, że nie miał go na innych. Walka bronią białą, walka wręcz, sprawność fizyczna, wszystko wymagało opanowania, wykorzystania nowych umiejętności chłopca i jego zaangażowania, a na to nie można było liczyć, jeśli mag nie poświęcał mu całej swojej uwagi.
- Mniam! - chłopak rzucił się na jedzenie, a jego warkocze opadły na stół, co opiekun zawsze ganił. Jedno spojrzenie i Devi zgarnął je na plecy żeby nie plątały się tam, gdzie ich nie chcą.
- Jedz powoli, nie zabraknie dla ciebie. - mag uśmiechnął się lekko. Uwielbiał, kiedy chłopak tak entuzjastycznie reagował na jego pracę, jakakolwiek by ona nie była. Devi był jego oczkiem w głowie. Kimś bliższym niż syn, ale nie tak bliskim jak kochanek. Jean-Michael nie pozwoliłby sobie na to by ich związek posunął się za daleko. Może gdyby Devi zaczął rozglądać się za dziewczętami, tak jak one wodziły spojrzeniem za nim, to wzbudziłoby zazdrość Jean-Michaela. Tyle, że chłopiec nie był zainteresowany nikim poza magiem. Może właśnie dlatego, że był tak młody i cały jego świat składał się z opiekuna.
- Staram się jeść powoli.
- Kłamczuch.
- Uczę się od ciebie! - roześmiał się i zakrztusił.
- Ha! Dobrze ci tak! - Jean-Michael chichotał kręcąc z niedowierzaniem głową. Co za dziecko! Rozkoszne, ale dziecko.
- A wiesz... - Devi zwilżył wodą podrażnione od kaszlu gardło i odchrząknął – dostałem zaproszenie na przesilenie! Wprawdzie od tych młodych magiń z drugiej strony wioski, ale powiedziały, że chętnie ze mną pójdą! - i z czego on się tak cieszył? - To znaczy, że mogę iść! Zabierzesz mnie? Proszę, proszę, proszę! - chłopak spojrzał błagalnie na maga. No tak, nie do końca chodziło o radość z zaproszenia. - Będę naprawdę grzeczny! Nauczysz mnie tańczyć! Bo podobno będą tańce.
- Devi... - mag spojrzał na niego poważnie.
- Więc ja nauczę tańczyć ciebie? - zapytał z nadzieją chłopak. - Będzie fanie, zobaczysz. Poza tym, to wasze święto, więc musisz być na obchodach. Każdy mag powinien świętować przesilenie! A podobno są dwa, wiesz? Dwa razy do roku są takie zabawy i... Coś nie tak? Źle się czujesz? - zmartwił się patrząc na milczącego opiekuna. - W sumie nie wyglądasz najlepiej. Jesteś jakiś blady. O, wiem! Zbadam cię! Nie, nic nie mów! Może to nic poważnego i będziesz mógł świętować z innymi, a jeśli nie, to ja zostanę tutaj z tobą i będę cię doglądał. - uparty jak osioł, ale Jean-Michael nie miał nawet sił się z nim zmagać, więc pozwolił się „zbadać” swojemu młodemu podopiecznemu. Warunkiem było tylko zjedzenie obiadu, więc Devi dokończył go szybko i już siedział koło leżącego na łóżku opiekuna, którego osłuchiwał, obmacywał i uciskał. To dziecko chyba nie wiedziało, co właściwie robi, ale mag mu nie przeszkadzał. Pozwolił skakać wokół siebie i czekał na diagnozę. Rzeczywiście nie czuł się za dobrze, chociaż nie miał pojęcia jak do tego doszło.
- Musiałeś się przemęczyć. - stwierdził w końcu chłopak – I dlatego twoje ciało było podatniejsze na choroby. Moim zdaniem niedługo pojawią się pierwsze objawy przeziębienia! Kilka dni temu tak bardzo padało, a ty kręciłeś się po deszczu, przemarzłeś i teraz jesteś w pierwszym stadium choroby.
- Dobrze, moja ty wioskowa wiedźmo. Co więc mi zalecasz?
Devi prychnął oburzony, że ktoś śmie go tak nazywać, ale szybko uznał, że nie ma sensu się boczyć, kiedy chodzi o zdrowie jego opiekuna.
- Musisz dużo wypoczywać i dobrze się odżywiać. O, najlepiej jeśli teraz się położysz, a ja przygotuję ci jakiś napar na wzmocnienie. Tak, to świetny pomysł! - pochwalił sam siebie chłopiec. - Do łóżka, już, już! - wygonił maga, który nadal nie stawiał oporu, ale posłusznie wykonywał polecenia. Zresztą, Devi miał rację. Jean-Michael naprawdę przemarzł, kiedy w czasie największego deszczu błądził po okolicy szukając wszędzie swojego podopiecznego. Devi zaszył się w szopie sąsiada i nawet nie powiedział słowa. Przysnął sobie w czasie czytania książki i nie słyszał nawoływania. Jean-Michael nie przyznał się do tego, że to chłopiec był powodem jego kiepskiego stanu, kiedy w końcu go odnalazł. Mag wymyślił głupią wymówkę, a jego podopieczny był tak zaspany, że uwierzył we wszystko.
Nawet teraz nie próbował dociekać prawdy przyjmując wszystko, co mówił mu mag. Uznał więc tamto wytłumaczenie za pewnik. Głuptas, tylko ktoś taki jak on mógł uwierzyć, że kura sąsiada uciekła na tak paskudną pogodę i musiał ją złapać żeby nie zabłądziła w taką ulewę, bo w przeciwnym razie nie będą mieli smacznego rosołu, kiedy stary mag będzie pozbywał się kurczaka.
- Leż i nie ruszaj się z miejsca, a ja zaraz wrócę. - zarządził Devi i wyszedł z domu jakby mu się spieszyło. Wrócił za to po niemal dwudziestu minutach i poruszał się tak, jakby mu się nie chciało. Dopiero w pomieszczeniu przeznaczonym na kuchnię zmienił chód. Zatrzymał się bowiem i zaczął zdejmować spodnie. Jak się okazało, przywiązał sobie do uda i pasa cały dzbanek mleka, co mag uznał za czyste szaleństwo.
- Czy ty ukradłeś mleko?
- Ja pomogłem w dojeniu, a to różnica. - stwierdził chłopiec i przelał biały płyn do niewielkiego rondelka. Podgotował, dodał miodu i zadowolony z siebie podał słodki napój magowi. Widać Devi doskonale pamiętał, w jaki sposób opiekował się nim Jean-Michael, kiedy chłopiec był chory. - Przez najbliższe dni będę gotował obiady i zajmę się domem, a ty będziesz wygrzewał się na słońcu i wracał do pełni sprawności. - zawyrokował młodzieniec. - A na przesilenie pójdziemy razem. Ty będziesz siedział pod kocem, a ja zajmę się usługiwaniem ci. - było jasne, że chce tę chorobę przeciągnąć niezgrabnie na swoją stronę. Pewnie z powodu tej niewinności młode kobiety uwielbiały przebywać z Devim i chociaż wiedziały w jak młodym jest wieku, to jednak nic sobie z tego nie robiły.
Mag zastanawiał się czasami, czy nie powinien porozmawiać już z chłopcem na męskie tematy, by go uświadomić w temacie spraw damsko-męskich. Nie chciał by jakąkolwiek jego niewiedzę wykorzystano. Oczywiście, Devi zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda życie płciowe wśród ludzi, domyślał się, że podobnie wygląda to u innych ras, ale najwyraźniej nie był świadom tego, że nie tylko źli luzie mogą chcieć go wykorzystać. Matka ladacznica nauczyła malca naprawdę wiele samym swoim przykładem, ale życie potrafiło być także zupełnie inne, bardziej przebiegłe.
- Pij do dna. - słodki rozkaz wprawił go w lepszy humor. Wypił więc zadowolony z tego, że zdołał wychować Deviego na tak wspaniałego mężczyznę, o ile określenie to nie było zbytnią przesadą.
- Kociaku, podejrzewam, że będziemy musieli porozmawiać, o tym, co dokładnie zaproponowały ci te maginie.
- Proponowały to, co ja niejednokrotnie proponowałem tobie. Jean-Michael, nie jestem już takim dzieckiem jak wcześniej. Jestem trochę innym dzieckiem, bardziej świadomym. Wiem, czego ode mnie chciały, wiem czego chciałbym kiedyś od ciebie, ale ty nie chcesz mi nic dać, a przecież to niewiele. Takie kochanie mieści się przecież na kwiatku! - po imponującym wstępie mężczyzna znowu nic nie rozumiał. - Pani Sessili mi mówiła. Miłość jest taka malutka, że mieści się na tych kwiatkach, które ci przynoszę! I na motylach, i nie widzimy jej, ale jeździ na wietrze, nawet na skaczącej rybie! Pani Sessili mówiła, że kiedy się już złapie miłość to trzeba ją dać właściwej osobie. Te maginie chciały żebym dał ją im, ale ja ją chce dać tylko tobie, więc jeśli znajdziesz je w tych bukiecikach to powiedz mi szybko! Wtedy będę mógł przestać jej szukać. Ale ty też jej nie dawaj nikomu poza mną, kiedy znajdziesz swoją, dobrze?
Jean-Michael westchnął kręcąc głową. A więc o to chodziło! A już się bał, że jego chłopiec zbyt szybko dorósł.
- Dobrze, dobrze. Dam ją wtedy tobie, a teraz nie patrz już na mnie tak jakbyś zaraz miał się rozpłakać. Chodź, przytul się i nie dźgnij mnie przypadkiem rogami. - rozłożył ramiona, w które chłopak szybko się wtulił, jak szczenię w matkę.
Mała duszyczka, małe serce, mała wiedza w dorosłym ciele to żadne błogosławieństwo. Nawet jeśli Devi był w stanie zabijać chroniąc maga podczas wojny, to nadal był dzieciakiem, który nie miał pojęcia o życiu.
Devi zawsze pozostanie Devim.

4 komentarze:

  1. Piękne zakończenie, tylko szkoda, że Devi nie miał na myśli innego związku z opiekuniem :) dobra, wiem to jeszcze dziecko choć w wiekszym ciele.
    Mam nadzieje, że kolejne opowiadanie będzie równie cudowne

    OdpowiedzUsuń
  2. Wlasnie zaczelam i skonczylam czytac :-) SUPER! Ledz z tym do wydawnictwa bo HIT niezaprzeczalny !!! Przy pisaniu nie ogladaj sie na to co pisza ludzie tylko Rob Swoje - pisz z serca jakby tylko ten swiat istnial I nic poza nim. Zatrac sie w nim. Intuicja Ci podpowie co robic :-) Twoja nowa fanka - Erfuin :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytane niemalże jednym tchnieniem. Pod koniec moje serce waliło w nadziei, że nie uśmiercisz żadnej z postaci. Opowiadanie warte uwagi, potrzeba takich więcej. Genialne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, miłe i szczęśliwe życie Daviego, który pragnie tylko jednego aby Jean-Michael też wyznał uczucia, że go kocha... fantastyczne całe opowiadanie, ale no właśnie brakuje mi też czegos takiego jak właśnie spotkanie wszystkich w tym gronie którym podejmowali walkę... Lasse, Niquisa, Ostra, Earena, Jean-Michael i Daviego... ale i brakuje mi wzmianki o dziecku Niques i Fer-kan-san...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń