niedziela, 4 maja 2014

96. I wtedy zapadła cisza...

Wszystkie grupy wyruszyły o tej samej porze. Były tak samo wyposażone, równie zmotywowane, chociaż mniej lub bardziej zadowolone z podobnego stanu rzeczy. W gruncie rzeczy nic im nie groziło, byli całkowicie bezpieczni w drodze, jak również nie musieli bezczynnie siedzieć i niecierpliwie czekać na rozwój wypadków. Niestety, niektórym nigdy nie dogodzi, a znaleźli się i tacy, którzy otwarcie mówili o ataku na ludzi i wybiciu ich w małych grupkach, póki jeszcze nie połączyli sił. Otsëa musiał wybić im to z głów tłumacząc, że i ich Armia Ras nie jest w komplecie i taki atak mógłby mieć opłakane skutki. Dla nich wszystkich.
- Nie próbujcie być odważni. Nie potrzeba nam martwych bohaterów, ale żywych wojowników. - to były ostatnie słowa, jakie powiedział do nich wszystkich zebranych razem przed drogą, a później dowodzenie objęli wyznaczeni przez niego wojowie.
- Żal ci zginąć, co? - zaczepił go Skorpion, który nie pozwolił przydzielić się do innego drużyny niż tylko ta Otsëa. - Gdzieś tam czeka na ciebie samica, więc uciekasz od niewygodnych sytuacji? - najwyraźniej próbował wytrącić barda z równowagi.
- Nikt na mnie nie czeka, ale razem ze mną planuje walczyć i w tej chwili działa narażając życie. Gdybym planował być bezpieczny, nie pchałbym się w sam środek Wojny Ras, ale znalazł sobie miejsce, gdzie mógłbym się zaszyć. Ludzie nie zabiją tych, których nigdy nie odnajdą.
- Jak smoków? - czyżby się domyślał? Nie, na pewno nie mógł się niczego domyślić, jego ton i mina wcale na to nie wskazywały, zaś Otsëa nie dał po sobie niczego poznać.
- Jeśli wierzysz, że istnieją. - skinął głową bard, zaś Skorpion wzruszył ramionami.
- Nazywam się Raumo. - rzucił w pewnym momencie.
- I na co mi to wiedzieć? - bard rzucił mu przeciągłe, pytające i jednocześnie ironiczne spojrzenie.
- Ponieważ będzie o mnie głośno, kiedy to wszystko się skończy. Mam zamiar przejąć władzę nad moim Plemieniem, zmienić wiele zasad, którymi kierujemy się od wieków. Na pewno o mnie usłyszysz.
- Nie wiem, czy chcę. - rzucił poważnie i szczerze smok, na co Skorpion roześmiał się nie komentując.
Jeszcze tego samego dnia na czoło ich grupy wysunęła się dwójka osób o najczulszym węchu. To oni mieli badać teren, wypatrywać i wyczuwać ludzi, jeśli ich zwiadowcy znaleźliby się w okolicy. Sprawa była banalnie prosta, ominąć ich by nie mogli nikogo zaalarmować, zajść od tyłu zabijając. Nikt nie podejrzewał, że ludzie mogliby zajść tak daleko, bądź wysłać swoich zwiadowców w te obszary, tak odległe od głównych wojsk, ale musieli mieć pewność, jeśli planowali zaatakować z zaskoczenia. Śmierć miała być jednak szybka, ale nie koniecznie natychmiastowa. Dlatego też postanowiono użyć zwyczajnej trucizny Skorpionów, kiedy już dojdzie do nieuniknionego starcia z kilkoma ludźmi. Zwyczajna trucizna była o wiele dłużej śmiercionośną bronią, niż gęstszy, specjalny jad, jakiego planowali użyć później.
Rozbijając obozowisko również musieli zadbać o to, by nikt ich nie zaskoczył i w tym celu wyznaczyli warty. Nie rozniecali ognia by nie narażać się na bycie zauważonym i na ściąganie ciekawskich zwierząt, które również miały to do siebie, że lubiły sprawiać kłopoty.
Na szczęście dwa dni drogi minęły im w jak najsłodszym spokoju, rozkosznie leniwym, uspokajającym. Mieli świadomość, że nie będąc ludźmi posuwali się od nich szybciej i sprawniej, co sprawiało, że ich dwa dni były dwa razy bardziej owocne. Później musieli odrobinę zwolnić na czas gwałtownych ulew i burz, ale każdy ich krok był zdecydowany i pozbawiony ślamazarności. W takie dni nie było sensu wysyłać przodem kogokolwiek, jako że ludzie nie mogli ich widzieć, słyszeć, ani wyczuć, a i ich zdolności były ograniczone. Trzymali się razem, zawierali nieśmiałe przyjaźnie, współpracowali ze sobą. Armia Ras potrzebowała takich układów, tej możliwości polegania na sobie nawzajem. I to cieszyło Otsëa, choć bawiło Skorpiona. Zdaniem Raumo takie przyjaźnie nie należą do stałych, ale sam chętnie podejmował się pozornie ciężkiego zadania prowadzenia konwersacji z osobami całkowicie od siebie różnymi.
W przeciągu tygodnia pokonali naprawdę wielką odległość, zaś kolejne kilka dni przybliżyło ich do ludzi wystarczająco by należało ich powoli likwidować. Pierwsi zwiadowcy nie byli żadnymi przeciwnikami. Nawet nie wiedzieli, że zachowują się jak słonie w składzie porcelany. Pokonywanie konno lasu było najgłupszym pomysłem na jaki mogli wpaść, a w konsekwencji zginęli nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Konie przywiązano zdecydowanie do drzew, by wilki mogły się nimi pożywić. Nie chcieli by zwierzęta uciekły i wróciły do obozowiska, toteż uniemożliwiono im to najlepiej jak się dało, bez zabijania.
Im dalej się posuwali, tym więcej grup zwiadowczych musieli eliminować, co jednoznacznie wskazywało na bliskość obozu ludzkich wojsk. Był to więc właściwy moment, by rozłożyć małe obozowisko na potrzeby Skorpionów. Póki truchła zwiadowców były ciepłe i nikt nie wysłał kolejnych. Łatwiej ukryć grupę niż chociażby jeden namiot.
Otsëa wydał odpowiednie polecenia, przekazał swoje zastrzeżenia i rozkazy Raumo, który miał zająć się trucizną, ale nie przesadzać z zabawą. Zależało im na czasie. I to bardziej, niż można było sobie to wyobrażać. Przecież czas nie będzie zatrzymywał się by ułatwić im pracę!
- Więc może dopilnujesz wszystkiego w namiocie? - Skorpion uśmiechnął się bardzo wymownie. - Z twoja pomocą na pewno pójdzie nam szybciej, a jad będzie tym gęstszy i mocniejszy.
Spojrzenie barda zabiłoby każdego, ale nie tego bezczelnego samca, który szukał sposobu by zdenerwować smoka.
- Nie mieszaj mnie do tych waszych niezdrowych zabaw, bo wolę stracić życie niż być tego częścią. Chcę mieć jad, który zabije ludzi w przeciągu jednej chwili, a wy zdeklarowaliście się nam go dostarczyć, więc odczep się ode mnie i działaj. - rozkazującym gestem wskazał namiot, który stał już rozłożony i w którym zniknął już drugi ze Skorpionów.
- Zależy ci na tym, ale nie chcesz przyłożyć ręki do produkcji? - roześmiał się wypowiedziawszy to jednoznaczne zdanie.
Bard pokręcił głową przewracając oczyma i oddalił się do reszty istot, którym rozdzielił zadanie pilnowania namiotu i wypatrywanie kłopotów. Sam udał się na obchód zataczając wielkie koło wokół ich obozowiska. Jego zmysły były bardziej wyostrzone niż w przypadku reszty, jako że nie był tylko smokiem, ale także posiadał magiczne tatuaże pustynnych mędrców, został wyszkolony, by radzić sobie w drodze, jako bard. Był więc z nich wszystkich najbardziej niebezpieczny, choć i on mógł trafić na kamień w postaci lócënehtarów. Z jednym mógłby sobie poradzić, ale z kilkoma? I z tego też powodu będzie potrzebował najsprawniejszego łucznika, jeśli wyczuje hybrydę. Tylko trafiając w oko mogliby wprowadzić jad do ciała, a i wtedy śmierć będzie następować powoli. Miał tylko nadzieję, że to oni natkną się na hybrydy, nie zaś któraś z innych grup, jako że wtedy skutki byłyby opłakane. Dlatego osobiście wybrał drogę, którą miała podążać każda drużyna,
Wyczuł ciepło wilka jeszcze zanim go zobaczył lub usłyszał. Odwrócił się w jego stronę i czekał cierpliwie wpatrzony w zarośla gęstych krzewów, które rosły w tej części lasu.
Wilk musiał domyślić się, że mężczyzna wie o jego obecności, bo wyszedł ze swojej kryjówki wolnym krokiem i czujnie lustrował okolicę.
- To moje tereny. - powiedział przybierając ludzką postać mężczyzny w kwiecie wieku, którego twarz skryta była za wilczą skórą zarzuconą na ramiona i głowę, jak w przypadku każdego lidera.
- Doprawdy nadal są twoje, kiedy powoli przechodzą we władanie ludzi? - Otsëa ugodził go w samą wilczą dumę.
- Pozbędziemy się ich! - warknął.
- Wiesz dobrze, że jest was zbyt mało. Idzie wojna, a oni polują na twoich braci, prawda? - widział prawdę w pełnych bólu i złości oczach mężczyzny, który do tej pory mógł stracić nawet połowę watahy. - Wiesz dlaczego tu jesteśmy. Chcemy się ich pozbyć.
- Jest was za mało.
- My mamy im zaszkodzić. Resztą zajmie się Armia Ras, gdy ludzie dotrą na miejsce bitwy. Nie musicie tu siedzieć i tracić swoje tereny, pozwalać im zabijać waszych braci. Porzućcie dom na czas wojny, chodźcie z nami zabijać. Są wśród nas inne wilki, ale o tym również już wiesz, prawda?
- Mamy ze sobą szczenięta.
- A my zapewnimy im bezpieczeństwo, kiedy wrócimy do wioski. Wasze szczenięta będą bezpieczne, tak jak i inne dzieci. Mamy wśród nas nawet ludzkiego chłopca, który planuje zabijać swoich nie czując się człowiekiem. - może nie powinien o tym mówić, ale wiedział, że wilki muszą wiedzieć, że ich młodym nic nie grozi, a Armia Ras także ma pod swoją opieką inne maluchy, które chce ochronić. Tylko w ten sposób mógł przekonać alfę tej watahy by walczyła u jego boku, by już teraz powoli zaczęła się mścić za poległych towarzyszy.
- Dołączymy do was wieczorem. - decyzja została podjęta szybko, co znaczyło, że ludzie naprawdę dali im się we znaki. Może nawet zabiły liderowi kogoś bliskiego?
- Dziękuję. - rzucił Otsëa, ale wilka już nie było.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, oby trochę udało się zaszkodzić ludziom jak widać i teraz nawet spotkali wilki, które się do nich przyłącza...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń