niedziela, 18 maja 2014

97. I wtedy zapadła cisza...

Bard zrobił swój obchód stosunkowo szybko, po czym wrócił do obozowiska, gdzie panowało ogólne poruszenie i zdenerwowanie. Im dłużej łucznicy musieli czekać, tym więcej sprawiało im to kłopotu. Nie należeli do osób, które stojąc w obliczu wroga, czekają, szukają odpowiedniego momentu, kryją się zamiast atakować.
- Gdzie... - zaczął, ale przerwał mu jeden z elfów.
- Nadal nie wyszli z namiotu. Ale nie radzę tam wchodzić. Nie wiadomo, co się tam dzieje.
- Nie mam takiego zamiaru. - przyznał Otsëa i stanął pod wejściem do namiotu. - Raumo, ile jeszcze planujesz się zabawiać! - syknął zniecierpliwiony.
- Jak mam pracować pod presją?! - odparł rozbawionym głosem Skorpion.
- Ty nie pracujesz! - bard był poirytowany. Jemu także się spieszyło. - Masz tylko... - nie skończył ponieważ w tej samej chwili wejście do namiotu zostało otwarte i Raumo wyciągnął w stronę Otsëa miseczkę pełną połowicznie białego i przezroczystego płynu.
- Proszę bardzo, podzielcie się, starczy dla każdego nie trzeba się bić. - na twarzy Skorpiona pojawił się szeroki, cwaniacki uśmiech. - Co? Nagle ci się nie spieszy i nie chcesz wziąć ode mnie jadu? - jego głos był przesadnie słodki, co tylko potęgowało niechęć barda. Nie powiedział jednak ani słowa, a jedynie skinął na swoją drużynę, by dać im znać, że mogą działać.
Niechętnie podchodzili do zadowolonego Skorpiona i maczali strzały w jadzie. Starali się przy tym trzymać jak najdalej i uważać, żeby nawet kropla nie dotknęła ich ciała. Zanurzone w jadzie groty dymiły, ale nie topiły się. Na chwilę zmieniały kolor na intensywną czerń i wracały do swojej zwyczajnej, srebrnej barwy.
- Są gotowe do użycia. Musimy ruszać jeśli mają zadziałać na ludzi. - powiedział spokojnym tonem uciążliwy Skorpion. - Strzelajcie gdziekolwiek, ale najlepiej w pobliże serca żeby mieć go od razu z głowy. Zapieni się i nawet nie krzyknie. Śmierć i tak nastąpi nieodwołalnie i szybko, ale mogą narobić problemów alarmując wojska zanim pozbędziemy się wystarczającej liczby osób.
- Róbcie jak mówi. - przytaknął smok i rozkazał zwinąć prowizoryczny, mały obóz. Musieli wyruszać i jak najszybciej dopaść ludzi.
Do konfrontacji doszło niedługo później, kiedy drużyna Armii Ras zaczaiła się na ludzi i zaczęła strzelać do nich jak do kaczek. Pierwsi ludzie padali od razu, trafieni czysto, niemal bezszelestnie. Kiedy zaczęła się panika, należało celować dłużej i dokładniej, nie dopuścić do tego, żeby nieprzyjaciel poznał ich pozycje. Nieodmiennie jednak szyli strzałami do uzbrojonych, ale pozbawionych należytej ochrony ludzkich kaczek.
Ilu dokładnie padło? Ciężko było stwierdzić, jako że wojsko otoczyło swoich rannych, a przynajmniej tych, których jeszcze za rannych uważali, podczas gdy tamci umierali w przeciągu chwili.
- Formować szyk! Zabić! Znajdźcie ich! - dało się słyszeć ciągle z tych samych ust. - Gdzie są łowcy?! - usłyszał w końcu smok i miał świadomość, że starcie zaraz rozpocznie się na dobre.
Podszedł cicho do Skorpiona i zamoczył w resztkach jadu nie tylko groty, ale i fragmenty drzewca, który miał wejść głęboko w ciało łowców, w miejscu najczulszym, podatnym na zranienia. Szeptem wyjaśnił, że udaje się na tyły, jako że stamtąd nadejdą łowcy smoków. Raumo nalegał by mu towarzyszyć, a Otsëa nie miał czasu by mu odmówić. Obaj przedarli się przez najgęstsze zarośla na swoje nowe pozycje, gdzie czekali na przybycie hybryd. Może minutę później, choć czas dłużył się nieubłaganie, zaszeleściły zarośla i pięciu ubranych w czerwień mężczyzn biegiem wyłoniło się z gęstwiny.
Bard nawet się nad tym nie zastanawiał. Wycelował i wypuścił pierwszą strzałę, która ugodziła jednego z mieszańców w ucho. Tym samym weszła głęboko, niemal przebiła się na drugą stronę, a wraz z pieniącą się czerwoną krwią, wypływał także rozpuszczony mózg, który wyglądał teraz jak brudna woda.
Smok wiedział, że ten atak był jak wypowiedzenie bezpośredniej wojny najsilniejszej i najbardziej niebezpiecznej broni ludzi, toteż nie mógł pozwolić sobie na czekanie. Kiedy łowcy odwracali się w ich stronę planując rzucić się na nich, zaatakować. I wtedy kolejna strzała zafurkotała przechodząc na centymetr od głowy Otsëa i utkwiła w prawym oku kolejnego łowcy. Dwóch z pięciu zostało wyeliminowanych, co uświadomiło pozostałym, że mają do czynienia z potężnym przeciwnikiem i odsłonięci nic nie zdziałają. Umknęli w zarośla, gdzie chcieli ukryć się przed łucznikami, może nawet planowali zastawić własną pułapkę. Ale na to nie można było pozwolić.
- Mamy się wycofać? Uciekać? - zapytał szeptem, prosto w ucho barda, który sam nie wiedział, co powinien zrobić. Nie mógł sprowadzić łowców na głowę swojej grupy.
- Nie. Musimy ich uszkodzić. Wszystkich. - Otsëa doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak głupio to zabrzmiało, jak nieprofesjonalnie w ustach osoby, od której zależało życie wielu ras.
- Mnie to odpowiada, więc poluzuj pośladki. - rzucił jak zawsze cyniczny Skorpion i podał smokowi niemal pustą miseczkę jadu. - Musisz wycelować w twarz. Tak żeby miał otwarte usta bądź oczy. Jeśli nie trafisz, wyłącznie go zapiecze, a to nie uchroni nas przed okropnymi konsekwencjami.
- Nie wystarczy tego na trzech. - stwierdził przytomnie bard.
- Nie musi. Zajmij się jednym, ja wezmę dwóch poprzednich. Kiedy zaatakujesz jednego, to odwróci uwagę tamtych. Taką mam przynajmniej nadzieję. - przyznał Skorpion i wbił zęby w opuszek palca prawej, a później lewej ręki, tak by popłynęła krew. Nie potrzebował jej dużo. Zaledwie tyle żeby móc zaatakować i wbić palce w oczy łowców. Musiał uszkodzić nerwy przynajmniej jednego oka, jeśli chciał by ich umiejętności walki zmalały choć odrobinę.
Na kontratak ze strony lócënehrarów wcale nie czekali długo. Usłyszeli ich, jaki że łowcy nawet nie próbowali się skradać. Byli na to zbyt pewni siebie. Widać sądzili, że na krótkim dystansie są całkowicie bezpieczni.
To starcie było stosunkowo krótkie, choć nie obeszło się bez szkód. Zanim Otsëa zdążył zaatakować, miecz łowcy zahaczył o jego bok otwierając skórę, ale nie czyniąc wielkich szkód, gdyż ześlizgnął się po żebrach. To umożliwiło mężczyźnie dobre wycelowanie i wylanie na twarz łowcy jadu, który momentalnie wżarł się w niezwykle delikatne oko, do którego dostało się kilka kropel.
Raumo również nie wyszedł ze swojego starcia bez szwanku. Nauczeni przykładem kolegi, dwaj pozostali łowcy zamknęli oczy zanim Skorpion zaatakował.
- Kurwa! - zaklął, a w następnej chwili poczuł, jak miecz jednego z wbija się w jego ciało przechodząc między żebrami. - Pieprzeni łowcy! - warknął i odepchnął do siebie hybrydę. Rozwścieczony zebrał na dłonie krew, która wypływała teraz z niego, jak z dziurawego bukłaka i rzucił się na łowcę w przypływie odwagi lub głupoty.
Nadziałby się na miecz, jak szaszłyk, gdyby smok nie złapał go za kark i nie powalił na ziemię. Otsëa działał instynktownie. Położył dłonie na krwawiącej ranie i czuł, jak zatruta posoka pali jego skórę. Jego tatuaże uaktywniły się samoistnie starając się zwalczyć jad, a tymczasem bard, zaciskając mocno zęby z bólu, jaki targał jego ciałem z powodu poparzonych dłoni, podjął się walki z dwójką łowców, którzy właśnie atakowali. Nie wiedzieli z kim mają do czynienia, więc nie wzywali swoich wykradzionych smokom mocy, co bardzo ułatwiało Otsëa działanie. Pozwalając by miecz znowu zsunął się po żebrach i zaledwie naciął lekko jego smoczą skórę, wraził zakrwawione, poranione pace w nos atakującego łowcy. Ten zaskoczony wziął oddech, co sprawiło, że krople krwawego jadu dostały się do jego organizmu paląc wrażliwe błony nosa i górne drogi oddechowe. Podobnie postąpił z ostatnim. W przeciwieństwie do niego nie mieli tatuy chroniącej przed trucizną, toteż ból zaczął ich obezwładniać od razu i chociaż szkody nie były wielkie, na pewno miały ich spowolnić i zniechęcić do bezpośredniej walki, kiedy dojdzie do starcia między Armią Ras, a ludźmi. Teraz bard patrzył, jak łowcy odsuwają się, próbują umknąć i nie planował ich gonić. Nie chciał zdradzić kim jest, a niechybnie tym właśnie groziło własnoręczne zabicie rannych lócënehratów. Tacy jak oni byli śmiertelnie groźni nawet, kiedy odnieśli rany, a już z pewnością, gdy były one tak znikome. Otsëa nie oszukiwał się. Poza bólem i stopionymi tkankami, które będą potrzebowały miesięcy by się całkowicie zregenerować, nie wyrządzili im żadnej szkody.
- Podnoś dupę, muszę cię stąd zabrać! - warknął do Skorpiona i przerzucił sobie przez ramię jego rękę podtrzymując go.
- Twoje dłonie... - jęknął Raumo, ale bard przerwał mu.
- Nic mi nie będzie. Jestem golemem, moja skóra jest twardsza niż może się wydawać, a tatua chroni mnie przed przedostaniem się do krwi jadu z zewnątrz. - skoro poznali już dżinów, to czy Skorpion uwierzy, że Otsëa jest legendarnym dzieckiem Ziemi, które dzięki magii przybrało ludzki kształt? Legendy mówiły o pierwszych dzieciach Żywiołu, które miały być bardziej podobne do twórcy i dlatego miało skórę z kamienia. Ale golemy chciały być jak inni. Układały się z magami, którzy nadali im ludzki kształt, co skłóciło golemy z Ziemią. Podobno zostali wygnani na tereny wulkaniczne, gdzie mieli pokutować za to, że przeciwstawili się woli Żywiołu i ingerowali w Cykl Stwarzania.
- To niemo...
- Możliwe. Jak myślisz, jaką cenę przyszło nam zapłacić za zmianę naszych ciał? Skóra, która wtedy była niezniszczalna, stała się wrażliwsza.
Skorpion nic nie odpowiedział. Nie miał na to siły. Pozwolił się ciągnąć i tracił coraz więcej krwi, ale wiedział, że bard nie pozwoli mu zginąć. W przeciwnym razie zostawiłby go na pastwę łowców. Nie rozumiał tylko dlaczego Otsëa mu pomaga. Przecież równie dobrze mogli stać się wrogami po zakończeniu wojny. Więc czemu?
Odnaleźli swoich ludzi, co pozwoliło młodszemu Skorpionowi zająć się od razu dowódcą. Nie mogli zatrzymać się na postój, musieli ruszać dalej, toteż smok zaoferował, że poniesie Raumo jeśli będzie trzeba. Mężczyzna był oburzony tym pomysłem, uważał go za poniżający i zapewniał, że nigdy nie da takiej satysfakcji komukolwiek. A jednak jego rana okazała się poważniejsza niż sądził i ostatecznie został zmuszony do tego stanowić jak najmniejszy ciężar, więc wylądował na plecach Otsëa. Jego bok był owinięty mocno opatrunkami, ale wymagał zszycia, czego nie mogli zrobić tak blisko ludzkiego obozu. Przenieśli się więc na tyle daleko, by móc przenocować i zając się ranami nie tylko Skorpiona, ale także bokami Otsëa, które należało tylko odkazić i zabandażować, by nie otwierały się podczas wędrówki.
- Zapłaciliśmy niewielką cenę za to, co udało się nam zrobić. - stwierdził bard, kiedy wyjaśniał innym, jak doszło do starcia z łowcami i jak to rozegrali.
- Inne grupy nie natrafiły na żaden opór. Sami ludzie, nikt nie ucierpiał. - powiedział dżin, który właśnie rozmawiał na odległość ze swoimi braćmi w innych drużynach.
- Perfekcyjnie. Niech wracają do głównego obozu. Ludzie będą teraz działać ostrożniej, a to dodatkowo ich spowolni dając nam szanse na zmobilizowanie większych sił. - rzucił pewnym głosem Otsëa i kazał swoim ludziom wyspać się przed dalszą drogą. On sam jako pierwszy stanął na straży i z otwartymi ramionami przyjął wilki, które dołączyły do nich tak jak obiecały.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dobrze że tylko grupa Otsea natknęła się na grupę lothartów, no ciekawe czy uwierzył że Otsea jest golemem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń