niedziela, 25 maja 2014

98. I wtedy zapadła cisza...

Ludzie nie odważyli się zemścić na śmierć swoich wojowników i dwóch łowców smoków, a przynajmniej tak być musiało, jako że nikt nie ruszył za grupą Otsëa, nikt nawet nie zbliżył się do ich obozu. To dało Raumo możliwość zebrania sił, powrotu do zdrowia w stopniu umożliwiającym dalszą wędrówkę. W końcu bard nie chciał go zostawić. Nie zgadzał się na to żeby nawet rozważać taką opcję. Przyszli tu wszyscy i wszyscy wrócą. Z czasem, kiedy Skorpion nalegał kolejny raz na to żeby mógł zostać w tyle, bard nie wytrzymał i zaczął używać siły w dosyć specyficzny sposób. Ot, bezpardonowo uderzył Skorpiona w głowę spoglądając na niego ostro.
- Nie interesuje mnie co ty o tym sądzisz, bo to ja dowodzę. - powiedział ostro – Możesz sobie umierać w drodze, mam to w nosie. Ale twojego trupa i tak dostarczę do obozu, zrozumiałeś?
- Czy w ten sposób próbujesz okazać mi jak bardzo mnie kochasz? - Raumo skrzywił się pokazując tym, że nie lubi być traktowany w taki sposób, ale w sumie nie miał wielkiego wyboru. - Nie musisz być taki stanowczy, prześpij się ze mną i będzie po sprawie.
Otsëa rzucił mu bardzo wymowne spojrzenie zdradzające, że ma w nosie tę opinię.
- Chciałbyś. Zależy mi tylko na tym żeby dotaszczyć twoje ciało dla twoich ludzi. Niech oni się z tobą zabawiają. Żywym bądź martwym. - powiedział z przekąsem i lekko uderzył Skorpiona w usta, kiedy ten chciał coś powiedzieć. To zakończyło ich słowną przepychankę, która jasno pokazywała, że Raumo nie miałby nic przeciwko możliwym zabawom erotycznym ze smokiem.

Powrót do obozu był czymś naprawdę wspaniałym. Każdy z nich nadal żył, nawet uciążliwy, upierdliwy Skorpion nieźle się trzymał dzięki jadowi swojego towarzysza, który przecinając dłoń, oblał ranę swoją krwią wymieszaną ze śliną. Można było się na to krzywić, ale kiedy Raumo był już wystarczająco silny by móc poddać się temu małemu zabiegowi, nie zwlekano, ale umożliwiono dwójce Skorpionów działanie.
Teraz dowódca wielkiej niewiadomej, możliwych zdrajców, dowlókł się z trudem do obozu i padł na ziemię zmęczony, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Przeklinał głośno smoka, który zmusił go do powrotu, zamiast pozwolić mu paść i dać się dopaść ludziom, którzy w końcu znowu wyruszą w stronę Armii Ras. Reszta jego drużyny zignorowała go całkowicie, pozwalając by obrzucał barda najgorszymi wyzwiskami. Widać musiał się wyszaleć po tym, jak znosił upokarzająco długą i męczącą drogę. Zresztą, to pasowało do niego i jego sposobu bycia.
Trzy inne drużyny wróciły również w całości. Oni nie napotkali najmniejszego problemu po drodze. Nie musieli walczyć z łowcami, ich zadanie było banalnie proste i dobrze się spisali.
Wszystko się układało, a jednak Otsëa zaczął się martwić. Nie o wojnę, jaką mieli przed sobą, ale o kochanka, który wyruszył w drogę jakiś czas temu i do tej pory nie wrócił. Gdyby coś mu się stało, smok nie miał pojęcia czy zostałby w obozie chcąc walczyć z ludźmi, czy też wyruszyłby szukać swojego Lassë. Gdzie teraz był jego elf? Od pewnego czasu nie pojawiały się już nowe wojska, od pewnego czasu nie mieli żadnych informacji o elfie i dżinie, którzy byli zbyt daleko by można było się z nimi skontaktować. W końcu nawet dżiny miały ograniczone możliwości.
Bard zaszył się w swoim namiocie, gdzie spod sterty jego rzeczy wyłonił się zaspany Devi, który przecierając oczy popatrzył na barda przez małe szparki, w jakie zamieniły się jego jasne oczka.
- Co ty tutaj robisz? - smok był naprawdę zaskoczony widząc chłopca u siebie.
- Czekałem na ciebie. - powiedział oczywistość. - Chciałem z tobą porozmawiać, jak mężczyzna z mężczyzną. - Otsëa wiedział już o co może chodzić, jeśli chłopiec chce by traktować go jak kogoś dorosłego. - Jean-Michael nie pozwala mi ćwiczyć walki. - powiedział patrząc na barda poważnie. - Uważa, że nie mogę brać udziału w wojnie, a jeśli będę ćwiczył, wtedy na pewno spróbuję wam pomóc. - wydął lekko usteczka.
- A to prawda? - padło pytanie, na które odpowiedź mogła zaważyć na wszystkim.
- Oczywiście! - malec nawet nie zastanawiał się nad tym, co powinien powiedzieć. I tak nie potrafił kłamać przyjaciołom. Był jak krzyk, zawsze szczery i głośny.
- Sam widzisz. - Otsëa pogłaskał chłopca po głowie. - Jesteś naszym oczkiem w głowie. Nie chcemy żeby coś ci się stało, a poza tym, jesteś małym wojownikiem. Kto zajmie się innymi dziećmi i kobietami, jeśli ty pójdziesz do walki z nami? Chcemy żebyś opiekował się tymi, którzy nie zdołają zrobić tego sami.
W oczkach Deviego pojawiły się łzy.
- A kto będzie bronił was?
- Sami potrafimy się obronić, głuptasie. Ale my jesteśmy pierwszym murem, ty jesteś drugim. Najważniejszym. - pogłaskał lekko jego nos palcem. - Jesteś najważniejszym elementem naszego planu. Nie patrz tak na mnie. Mówię serio. Jesteś najważniejszy. Jeśli my zawiedziemy, ty będziesz jedyną nadzieją tych, którzy zostaną. Wiesz dlaczego?
- Bo jestem drugim murem?
- Tak, kociaku. Dlatego, że jesteś drugim murem. I dlatego, że nie jesteś człowiekiem. Należysz do rasy, której jeszcze nie ma. Masz ciało ludzkie, ale serce jednego z nas, jednej z istot magicznych, niesamowitych, wielkich i silnych. Jesteś nowy, jedyny i wyjątkowy na tym świecie i dlatego, kiedy my zawiedziemy, tobie się uda.
Chłopiec pokiwał głową rozumiejąc i przytulił się do Otsëa mocno.
- Ale jeśli coś będzie nie tak, to ja pójdę wam pomóc. Nie zatrzymacie mnie.
- Oczywiście, kociaku. A my zadbamy żebyś nie miał okazji tego zrobić.
- A ja i tak będę próbował. - chłopak skinął głową. - Tak może być. Ale musisz porozmawiać z Jean-Michaelem. On się ciągle na nic nie zgadza. A ja muszę ćwiczyć walkę moim nożem!
- Masz rację. Porozmawiam z nim. - obiecał mu smok i pocałował chłopca w czoło. - Teraz, może być? - to było dla niego naprawdę istotne. Nie dlatego, że chciał zadbać o bezpieczeństwo malca, ale także dlatego, że musiał się czymś zająć by nie myśleć o swoim kochanku, za którym tęsknił, o którego się martwił.

*

Lassë wcisnął się mocniej w wielki kamień za plecami, jakby mógł wejść do jego wnętrza i tym samym stać się niewidzialnym. Było to pobożne błaganie, ale i tak powtarzał to w myślach prosząco o pomoc swój Żywioł. Dżin obok niego również przyciskał się plecami do zimnego kamienia i usiłował usłyszeć, czy są już bezpieczni, czy może nadal mają na karku krasnoludy, które nie odpuszczały i podążały za nimi chcąc uczynić Anisa częścią swojego skarbu.
Od ucieczki z siedziby mrocznych elfów wszystko szło doskonale, jako że wysłane z nimi drowy poprowadziły ich skrótem, który pozwolił im oddalić się od zagrożenia ze strony nazbyt zainteresowanych krasnoludów. Niestety, niski, krępy lud także miał swoje przejścia, co sprawiło, że po kilku dniach spokoju i nadziei, usłyszeli za sobą pościg. Mieli szczęście, gdyż żaden krasnolud nie został stworzony do ścigania, śledzenia, podkradania się. Wysłana za nimi gromada zachowywała się tak głośno, że wystraszyły chyba wszystkie zwierzęta w okolicy. Dzięki dżinowi dwójka podróżnych odskoczyła od nich na bezpieczniejszą odległość, ale i tym razem nie zdołali zgubić całkowicie pościgu.
Teraz niestety, krasnoludy zdołały ich wyprzedzić dzięki swoim podziemnym korytarzom, o których zapewne nie wiedział nikt poza nimi i ściganymi, którzy domyślili się wszystkiego bardzo prędko, tak jak żyjący wgłębi góry lud wiedział, gdzie zmierza ta dwójka. Nie było mowy o wyminięciu śledzących, a i na ukrycie się nie znaleźli wiele czasu, toteż Lassë i Anis zagłębili się w lesie, gdzie szczęśliwe znaleźli wielki kamień, który kiedyś mógł być ołtarzem jakiegoś nieznanego im kultu. Elf zarzucił swój płaszcz podróżny na dżina i wiedział, że nic więcej nie zdziałają. Mogli tylko mieć nadzieję, że krasnoludy przejdą obok nich i oddalą się na tyle, by nie naciąć się na nich przypadkowo jeśli znowu skorzystają ze swoich przejść.
Usłyszeli jakieś dziwne, chrząkające odgłosy, niezgrabne przedzieranie się przez poszycie i zarośla.
- Hej, świnie coś zwietrzyły! - dobiegł ich nieporadny szept jednego z krasnoludów, co wyjaśniało skąd ścigający wiedzieli, gdzie ich szukać. Mieli ze sobą świnie! Wytresowane by znajdowały tych, których znaleźć trzeba.
- Przenieś nas, musimy zaryzykować. - szepnął towarzyszowi na ucho Lassë. - Nie oddam cię w ich ręce, więc musimy to zrobić. Skocz najdalej, jak potrafisz i nie martw się mną. Wytrzymam.
Anis spojrzał na niego poważnie i skinął głową. Objął mocno ramionami elfa, pozwolił mu wtulić się w swoje ciało i skupił się na odgłosach podążających ich śladem świń. Musiał wiedzieć gdzie dokładnie są, by móc ominąć to najbliższe zagrożenie. Skoczył, kiedy tylko miał pewność gdzie może się znaleźć, a gdzie na pewno wpadnie w pułapkę.
To było okrutne, ale nie było innego wyjścia. Dżin poniósł elfa tak daleko, jak jeszcze nigdy dotąd, przez co Lassë znalazł się na granicy omdlenia, gdy w końcu stanęli stabilnie na ziemi. Nie miał nawet sił wymiotować, choć jego ciało potrzebowało tego i zwróciło żółć, którą miał w żołądku.
- Lassë...
- Nic mi nie jest. Wszystko idealnie. - wymamrotał chłopak. - Możemy iść dalej. Będę odzyskiwał siły po drodze. - był silny i zdeterminowany by nie oddać dżina nikomu. Zawdzięczał mu tak wiele, że nie chciał go narażać. - Powinieneś wrócić do obozu. Tam za tobą nie trafią, a nawet jeśli, Otsëa nie pozwoli im zabrać ani ciebie, ani nikogo.
- Nie potrzebuję niczyjej ochrony. Podjąłem się misji i mam zamiar ją skończyć. Nie zapominaj, że ludzie więzili mój lud i wykorzystywali. Nie pozwolę im na zwycięstwo za żadne skarby świata. Bardzo dziękuję za troskę, ale nie. Nie uwolnisz się ode mnie i nie będziesz wędrował piechotą. Jesteś skazany na moje skoki.
Elf uśmiechnął się i wypluł gorzką ślinę, którą miał teraz w ustach. Jego żołądek przestał domagać się wymiotów, uspokoił się. Nie możemy tracić czasu. Niedługo zorientują się, że znowu skoczyliśmy, a oni byli bardzo blisko. Nie są głupi, będą wiedzieli, gdzie się zaczaić. Musimy znowu skoczyć.
- Nie, nie wytrzymasz tego. Nie jesteś niezniszczalny. Przy kolejnym skoku stracisz przytomność jeśli nie odpoczniesz.
- Dobrze, w takim razie chodźmy piechotą, ale nie stójmy w jednym miejscu. Musimy iść i znaleźć bezpieczne schronienie. Jeśli dotrzemy do elfów, będziemy mogli wypocząć i zapomnieć o krasnoludach. One nie odważą się wejść na teren leśnych elfów, bo to oznaczałoby złamanie przepisów pokoju jaki zawarły nasze ludy. W sytuacjach skrajnych lub zwyczajnie niebezpiecznych, takich jak nasza misja, możemy pojawiać się bez zaproszenia na swoim terenie i w jeszcze kilku się to sprawdza, ale to nieistotne teraz. - wstał chwiejnie z klęczek i skierował się w górę dróżki.
Anis podziwiał tę siłę i zdeterminowanie Lassë, tę jego pewność siebie, którą zazwyczaj ukrywał by pozwalać dowodzić innym. Nie był idealny, nie był niezniszczalny, ale taki się wydawał, kiedy stawał po stronie bliskich sobie osób. Na delikatnej twarzy młodego elfa było widać moc, która w nim drzemała, a która kryła się w jego spojrzeniu.
- Idziemy. - rozkazał Lassë i złapał dżina mocno za rękę, by mu się nie wywinął.
Z nim nie było sensu się spierać.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, ale Otsea uparty nikogo nie zostawi na pastwę, pieknie Raymond pomstował na smoka, no i ta determinacja Lasse aby nie zostawiać smoka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń