niedziela, 16 czerwca 2013

56. I wtedy zapadła cisza...

Otrzymałam piękny art od fanki do mojego opa. Możecie podziwiać go z boku ^^ Prawda, że cudowny?

Devi obudził się bez niczyjej pomocy nieprzerwanie rozparty wygodnie na kolanach swojego opiekuna. Uśmiechnął się zadowolony z życia, przeciągnął i ziewnął.
- Coś przegapiłem? - zapytał tak naturalnym tonem, jakby od miesięcy podróżował z tymi ludźmi. Widać dziecku łatwiej nawyknąć do różnorodnych okoliczności, niż jakiejkolwiek starszej osobie.
- Zupełnie nic, chociaż zastanawiam się ile jeszcze wytrzymają twoje stopy. - Jean-Michael wsunął dłoń we włosy chłopca i zmierzwił je przyjaźnie.
- Nic im nie będzie. Na pewno dam sobie radę. - młodzian był tak pełen entuzjazmu, że nie sposób było pozbawiać go tych rozkosznych marzeń o własnej wielkości.
Mag chciał zaproponować mu noszenie, jednak postanowił zaczekać z tym do chwili, kiedy to małe cudo będzie niezdolne do samodzielnego człapania. Wtedy wymyśli jakąś byle wymówkę, a Devi na pewno zgodzi się przystać na niewypowiedzianą propozycję.
Mężczyzna kazał chłopcu wypić trochę wody, dał mu odrobinę chleba, który zabrał ze sobą i dopiero upewniwszy się, że jego podopieczny jest przygotowany, pozwolił by ich niewielka, ale zawsze to coraz większa grupka ruszyła w dalszą drogę.
Dzień zdawał się ciągnąć nieubłaganie i bez końca, kiedy przemierzali monotonny, leśny krajobraz. Cokolwiek by o tym nie powiedzieć, pierwszy dzień do najciekawszych nie należał, co wcale nie podobało się najmłodszemu podróżnikowi. Devi narzekał, dużo mówił i nie mógł zrozumieć, jak można pogodzić się z tak nudnym życiem. Nie przyjmował do wiadomości faktu, iż jego życie będzie równie bezowocne przez większość dni, kiedy to będzie w drodze. Był taki zabawny w swoich naiwnych marzeniach o wielkich osiągnięciach. To dziecko nie potrafiło czekać cierpliwie, ale potrzebowało jak największej ilości rozrywki przez cały czas. Zabawne, że potrafił wytrzymać z nudnym magiem tak długi czas.
- Chciałeś przygody, to ją dostaniesz. - bard spojrzał na znudzonego drogą chłopca. - Zbliża się burza, a my nie mamy żadnego schronienia. Będziesz mógł uciekać przed piorunami między drzewami mając nadzieję, że nie uderzy w to, pod którym się schowasz.
Chłopiec wydął wargi i prychnął cicho.
- To wcale nie jest śmieszne! - tupnął. - Ale ja i tak nie zmoknę! - zatrzymał się i pociągnął Jean-Michaela za plecak. Gdy mężczyzna schylił się by chłopak mógł pogrzebać w swoim tobołku, ten wyjął z niego swoją przeciwdeszczową pelerynę, którą opiekun zaczarował by nie przepuszczała wody. Zarzucił ją na siebie i wyszczerzył się przebiegle.
- A gdzie kaptur? - Jean-Michael spojrzał na plecy chłopca.
- Owinąłem nim książki na wszelki wypadek. - rezolutny malec potrafił doprowadzić maga do szaleństwa. Mężczyzna zdjął plecak i wygrzebał z niego kaptur. Kazał chłopcu umieścić go na swoim miejscu, a sam zrobił prowizoryczną ochronę książek z koszuli, którą Devi również zabrał ze sobą. Rzucił na nią proste, szybkie zaklęcie, by nie przemakała, a następnie owinął nią grube książki.
- Nie wspominałeś, że potrafisz uchronić dobytek przed wodą. - zauważył zgryźliwie Earen.
- Nikt nie pytał, ani nie prosił. Z resztą, nie mogę rzucić zaklęcia na ubranie, które człowiek nosi na sobie, bo będzie ocierało się boleśnie o skórę. Mogę zabezpieczyć wasze torby oraz płaszcze, ale nic więcej.
- Sądzę, że to wystarczy. - przyznał spokojnie bard, chociaż on też wydawał się zbity z tropu samolubnością maga.
Jean-Michael zajął się pospiesznie swoim pierwszym zadaniem i zdążył w samą porę, jako że niedługo później rozpadało się poważnie, a pierwsze grzmoty zaczęły ogłuszać podróżnych. Postanowili znaleźć miejsce, w którym mogliby przeczekać najgorszą zawieruchę toteż rozsiedli się pod najbardziej rozłożystym z drzew. To uchroniło ich buty przed niepotrzebnym zamoknięciem, co tylko utrudniłoby im powrót na drogę. Devi w tym czasie wtulił się w opiekuna i wystraszony zamknął oczy, by nie widzieć groźnych błysków. Zasłonił także uszy, gdyż wcześniejsza odwaga zupełnie go opuściła. Teraz chciał tylko znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Na to niestety nie miał co liczyć. Musiał być dzielny, ale jakże trudno to osiągnąć, kiedy wszystko już na początku sprzymierza się przeciwko niemu? Było tak ładnie, a teraz burza szalała nieubłagana i niebezpieczna w swojej sile.
- Nawykniesz do tego, maleńki. - uspokajał chłopca Jean-Michael. - Do wszystkiego, słowo.
- Yhym. - malec wierzył mu, chociaż w tej chwili kosztowało go to naprawdę wiele.
Błysk, grzmot, Devi zapiszczał głośno. Uderzenie było natychmiastowe, a jego centrum niedaleko. Już teraz wyczulone zmysły niektórych wyczuwały swąd palonego drewna, które zostało szybko ugaszone przez padający deszcz. Chłopiec wczepił się w opiekuna jak mały kociak i starał się być dzielny, chociaż szło mu nie najlepiej. Mimo wszystko Jean-Michael był z niego dumny. Głaskał zasłoniętą kapturem głowę malca i uśmiechał się pod nosem. Jego dzielny, mały bohater.

Burza skończyła się po dobrych czterdziestu minutach, które były prawdziwym koszmarem dla owadów i drobnych zwierzątek. Woda sięgająca niemal kostek leniwie wsiąkała w już i tak nasączoną nią glebę.
- Już dobrze, jeszcze trochę, a wyjdą ślimaki.
Devi odsunął się od mężczyzny i spojrzał na niego krzywo.
- Nie mam pięciu lat, żebym miał się cieszyć ślimakami. - a jednak jego twarz wyrażała rozluźnienie i prawie się uśmiechała. Widać Jean-Michael potrafił rozładować napięcie nawet u chłopca, który w dalszym ciągu drżał ze strachu po przebytej na zewnątrz paskudnej burzy.
- Więc może wolisz dżdżownice? One zawsze wychodzą w dżdżyste dni.
- Głupol z ciebie! - prychnął chłopiec, ale uśmiechał się teraz nie potrafiąc powstrzymać ust, które same się wyginały.
Mag zdjął swoją pelerynę i powiesił ją sobie w pasie, by schła w czasie ich drogi. Podobnie potraktował ciepły płaszczyk Deviego i wziął chłopca na barana tłumacząc, że nie chce stracić go na rzecz głębokiego błota, w którym chłopiec mógłby utonąć. Było to naturalnie niemożliwe, ale młodzieniec przyjął to do wiadomości i pozwolił się grzecznie nieść. Zdecydowanie zachowywali się jak troskliwy ojciec i rozpieszczony syn. Jak mag planował w ogóle przeżyć bez tego drobnego siedmiolatka?
Obserwując ich Otsëa pokręcił głową. Ich poważna misja zamieniła się w przedszkole, ale nie można było oprzeć się tej lekkiej, wesołej atmosferze. Tym bardziej, że Devi potrafił podbić każde serce swoją pewnością siebie, buntowniczą chęcią dominacji, jak również ogromnym zainteresowaniem otaczającym go światem. Z resztą, kiedy Jean-Michael nie trzymał chłopca pod kloszem, można było nauczyć go wielu przydanych rzeczy, które później przydałyby się im wszystkim. Skoro maluch chciał zostać lekarzem to należało mu to umożliwić. Miał sporo nauki, nie wspominając już o sprawdzeniu odporności na krzyki i widok krwi. Tylko jak to zrobić by chłopiec nie miał traumy po nazbyt krwawym zabiegu?
Tym razem zatrzymali się na odpoczynek dopiero wieczorem i zjedli zimny, suchy posiłek, jako że nie mieli drewna odpowiedniego na rozpalenie ognia. Z resztą, las w tym miejscu zrobił się mroczniejszy, nieprzyjemnie srogi. Ciężko określić, co czaiło się w zaroślach, czy gęstych koronach drzew. Może z tego właśnie powodu bard postanowił, że powinni spać blisko siebie, możliwie najbliżej. To pozwalało im bronić siebie nawzajem w razie problemów, zachować ciepło i na pewno stanowiło pewną intymną chwilę, która mogła dodatkowo połączyć ich ze sobą. Gdyby jeszcze słońce mocniej przebijało się tutaj przez liście... Wtedy można by uznać las za całkiem przytulny, choć niebezpieczny.
Devi padł jako pierwszy zasypiając w przeciągu piętnastu minut. Za jego przykładem poszedł mag, a następnie griffin oraz Niquis. Najdłużej zmęczeniu opierał się Otsëa, który nawykł do skrajnego wyczerpania, poza tym po kilku godzinach miał zmienić elfa rozkoszującego się półcieniem.
Ta odrobina światła dodawała Lassë energii, pozwalała odzyskać siły. Z resztą, jako elf potrzebował z nich wszystkich najmniej wypoczynku, gdyż właśnie stan medytacji w słonecznym blasku stanowił dla tych istot najlepszy substytut tej pozornie podstawowej funkcji życiowej.
Las był w gruncie rzeczy cichy, uśpiony. Tylko gdzieś z boku można było usłyszeć jaszczurkę przemykającą między liśćmi, czy poruszającego się ociężale borsuka, który wyszedł na łowy. Raz, czy może dwa razy przeleciała nad nimi sowa, niektóre owady zaczynały swoje nocne tańce, podrygi i koncerty. Jego towarzysze podróży spali jak dzieci ukołysani do snu spokojną, senną melodią lasu. Wszystko było tak idealne, że nierealne. Jak to możliwe? Zupełnie jakby weszli w zakazaną strefę, gdzie nikt poza intruzami nie chciał się pojawiać. Bo jak inaczej oddać fakt, iż harmonia tego miejsca była niezachwiana? Gdyby nie ten mrok można by pomyśleć, że znaleźli się w raju, jeśli takie miejsce w ogóle istniało.

Nad ranem, podczas zmiany warty Earena, miejsce ich postoju nie było już tak idealne. Zrobiło się chłodno, zaś mężczyznę ogarnął niepokój. Ni stąd ni zowąd nad niewielką połacią ziemi, która stanowiła granicę ich obozu, pojawiła się gęsta, mleczna mgła. Węsząc w powietrzu kłopoty zbliżył się do jego uśpionych kompanów.
Naturalnie, Otsëa był już na nogach i przeczesywał wzrokiem gęstniejącą z każdą chwilą mgłę.
- Obudź wszystkich, musimy się stąd wynosić. - bard rozkazał poważnie griffinowi, któremu nawet nie przyszło do głowy by się sprzeczać.
- Kurwa! - warknął Earen, kiedy zauważył migotliwą zjawę unoszącą się nad oddychającym ciężko i z wielkim trudem Devim. Jak do tej pory nie miał okazji walczyć ze zjawami, duchami i innymi mało materialnymi istotami. Tym razem nie miał jednak wyjścia. Rzucił się w stronę drobnego ciała chłopca i mglistej postaci. Nie rozumiał, co się dzieje, ale nie chciał by cokolwiek stało się temu dziecku. Zasłonił zziębniętego chłopca swoim ciałem i odciągnął go od wyjącej istoty. Usta malca były sine. Gdzie u licha był Jean-Michael?!
Nic jednak dziwnego, że mag nie pomógł małemu przyjacielowi, gdyż sam był w podobnej sytuacji, chociaż próbował się bronić. Zjawa nad nim wydawała się wyciągać swój widmowy jęzor w stronę ofiary, niczym owad wsuwający trąbkę w słodkie wnętrze kwiatu z zamiarem wypicia nektaru. Cokolwiek wysysała z ciała – duszę, energię, witalność – prowadzić musiało do śmierci.
- Zostań z nim! - rzucił pospiesznie Otsëa do griffina, kiedy już obudził zziębniętego Lassë i biegł w stronę walczącego o życie maga. Jego miecz na pewno nie mógł się na wiele przydać, ale nie mieli innej broni. Bard zamachnął się przecinając widmo na pół. Nie zwróciło na niego większej uwagi, zaś po kilku sekundach znowu było w jednym kawałku. Mężczyzna nie miał nic do stracenia. Kolejny cios sięgnął mglistej trąbki, która wnikała w usta Jean-Michaela wysysając jego siłę. To krótkie przerwanie więzi między magiem, a widmem wystarczyło by mężczyzna odzyskał odrobinę jasności umysłu. Wyciągnął dłonie w stronę widocznie wściekłej zjawy i wyszeptał coś niezrozumiałego pod nosem, sprawiając, że z jego rąk wystrzeliły jasne i ciepłe promienie światła. Widmo zawyło przeraźliwie i cofnęło się, co umożliwiło Otsëa odciągnięcie maga jak najdalej od pokrytego szronem miejsca.
- Co z Devim?! - wychrypiał spanikowany mężczyzna.
- Nic mu nie jest. Earen się nim zajmuje. Nie rób takich oczu. Można mu zaufać, chociaż niechętnie to przyznaję. My musimy znaleźć wyjście z tej pułapki!
Lassë pojawił się przy nich otulony ciasno płaszczem.
- Mam wszystkie nasze rzeczy. - powiedział zasapany. - Mam nadzieję, że niczego nie zgubiłem.
- Dobrze. Potrzebujemy słońca żeby rozgonić mgłę. - bard spojrzał wymownie na maga. - Musisz przebić się przez korony drzew i sprawić, że to miejsce się ociepli. To co zrobiłeś wcześniej było sztuczne, prawda? Dlatego tylko częściowo przyniosło efekt. - w odpowiedzi na pytanie Otsëa Jean-Michael skinął głową. - Dobrze. Więc pozbądź się liści i miejmy nadzieję, że pogoda nam dziś sprzyja.
Mag roztarł dłonie i skierował je nad ich głowy.
- Odsuńcie się. - polecił, po czym z jego rąk wystrzeliła potężna fala, która z głośnym trzaskiem uderzyła w gęste gałęzie i listowie. Na ich głowy posypały się odłamki ze zniszczonych drzew, a nieśmiałe promienie słońca zaczęły sączyć się przez powstałą w ten sposób dziurę. Mgliste istoty, które przymierzały się do zaatakowania Earena i nieprzytomnego chłopca w jego ramionach, zawyły i cofnęły się gwałtownie w stronę nieprzebytych, mrocznych ostępów lasu.
Jean-Michael nie potrzebował niczego więcej. Podbiegł do swojego podopiecznego i uklęknął przy nim zabierając malca z rąk griffina. Położył dłonie na drobnej, drżącej piersi i posłał w głąb ciała Deviego nieśmiało iskierki ciepła, które miały rozgrzać jego organizm, zmusić go do pracy i powrotu do pełni sił. Jean-Michael przytulił mocno już odrobinę bardziej rumiane ciałko i pocierał dłońmi o ramiona nieprzytomnego nadal dziecka.
- No dalej, Devi. Jesteś silny, więc dasz sobie radę. Udowodnisz temu tetrykowi, że mylił się sądząc, że ta wyprawa jest dla ciebie zbyt niebezpieczna, prawda? - przemawiał łamiącym się głosem do malca. Nie mógł uwierzyć, że ledwie wyruszyli, a jego mały podopieczny już był w tak poważnych tarapatach. Nigdy nie powinien go z sobą zabierać!

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    o tak Davi może trochę przeszkadzać w tej wyprawie ale już wszyscy przyzwyczaili się do niego, jaki samolubny Jean-Michaele... zastanawiam się nad tymi zjawami...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń