poniedziałek, 10 czerwca 2013

55. I wtedy zapadła cisza...

Jean-Michael czekał na nich kilometr za miastem, przyczajony w gęstych krzakach rosnących opodal ścieżki. Trochę przemarzł nocą, ale przynajmniej nie narzekał na brak jedzenia, jako że las dostarczył mu całej masy owoców. Nie czuł się jednak najlepiej, ponieważ rozstanie z Devim do najprostszych nie należało, a chłopiec na pewno nadal miał mu za złe to, że go porzucił. Zastanawiał się jednak, czy zdoła wytrzymać bez jego uśmiechu, cichego głosiku, a nawet licznych pretensji. Przecież Devi stanowił wilczą część jego życia! Dlaczego więc naprawdę go zostawił i postanowił wyruszyć z nieznanymi sobie istotami na karkołomną wyprawę? A może miał go dosyć? Nie, to niemożliwe. W takim razie jak miał wytłumaczyć samemu sobie „dlaczego”?

- Wyłaź, czuję cię! - rozległo się donośne zawołanie, którego nie sposób zignorować, a które wyrwało mężczyznę z zamyślenia.

- Nie jestem psem, żebyś miał mnie tak wołać! - Jean-Michael syknął patrząc wściekle na Earena, kiedy wychodził z krzaków. Po wcześniejszej melancholii nie było już śladu.

- Będę mówił do ciebie, jak mi się podoba. - warknął wyzywająco mężczyzna. - Jeśli chcesz zasłużyć na więcej, to radzę udowodnić, że cokolwiek potrafisz. Nie wyruszę z tobą nigdzie, jeśli nie będę miał pewności, co do twoich umiejętności.

Mag prychnął pod nosem i spojrzał wyzywająco na griffina. W każdej innej sytuacji kłóciłby się, może nawet bił, ale w tej chwili nie miał najmniejszej ochoty na sprzeczki. Zakręcił palcem młynka, a gałęzie najbliższego krzewu okręciły się wokół kostek Earena. Ot, wystarczyła chwila, a mężczyzna wisiał głową w dół zakneblowany zielskiem i związany nim całkiem porządnie.

- To wystarczy, jak myślisz? - Jean-Michael uśmiechnął się pod nosem. W końcu nie musiał ukrywać swoich umiejętności, mógł udowodnić komuś, że potrafi zdecydowanie więcej niż inni i zasługuje na poważanie. Nie chodziło o zgrywanie bohatera, ale o zwyczajne wyjście z cienia.

- Moim zdaniem w zupełności wystarczy. - Lassë pokręcił głową patrząc na wiszącego griffina. - Potrafi się bronić.

Mag pozwolił sobie na uwolnienie natrętnego towarzysza i ukrył zadowolony uśmiech, kiedy ten padł na ziemię z głośnym stęknięciem. Earen zaklął pod nosem głośno i rozmasował obolałe ciało tu i tam.

- Możemy się stąd wynosić, skoro mamy już za sobą głupie próby sił? Zależy mi na tym, żeby zniknąć stąd zanim zaczną mnie szukać. - i żebym nie postanowił zrezygnować, dodał w myślach mężczyzna.

Nikt nie protestował. Widać im także zależało na czasie, więc nie czekając dłużej odwlekli podróż jeszcze o kilka chwil czekając na maga, który zbierał swoje rzeczy i wraz z nim ruszyli w drogę prowadząca głębiej w las.

 

Ile czasu minęło od tamtej chwili? Ile mil przeszli kierując się w stronę stepów zanim Otsëa postanowił powiedzieć szczerze to, co leżało mu na wątrobie?

- Jesteśmy śledzeni. - wyznał. - Od dłuższego czasu.

O ile griffina wcale to nie zaskoczyło, o tyle mag był zszokowany. Już miał zamiar wyrazić swoje przerażenie, kiedy bard wepchnął go w gęste zarośla i sam ruszył za nim. Przyczajeni czekali na natręta, który podążał ich śladem.

Zza zakrętu wyłoniła się drobna sylwetka obciążona ogromnym plecakiem. Niewielki człowieczek rozejrzał się w około wyraźnie zaskoczony faktem, że stracił z oczu podróżnych, którzy powinni w tej chwili znaleźć się w zasięgu jego wzroku. Spanikowany ruszył biegiem przed siebie i podskoczył gwałtownie, kiedy z zarośli wyskoczył Jean-Michael.

- Devi, co ty tutaj robisz?! - warknął oburzony widokiem chłopca tak daleko od wioski.

- Wystraszyłeś mnie! - krzyknął na niego przez łzy malec i przytulił się mocno do ciała swojego opiekuna.

- To nie jest istotne! - mag starał się przybrać zdecydowany wyraz twarzy, ale nie potrafił. Czuł się rozczulony faktem, iż chłopiec podążał za nim obładowany, jak mały konik. - Co ty niesiesz w tym plecaku? Wygląda jakby miał zaraz się spruć.

- Ym... - Devi zawahał się i stanął na palcach przysuwając buzię możliwie najbliżej twarzy mężczyzny. - Książki. - zdradził konspiracyjnie. - Nie mogłem ich przecież zostawić! To prezent od ciebie. I dużo, dużo jedzenia i wodę. Jestem przygotowany na wszystko!

- To żaden argument! Musisz wrócić do miasta! To bardzo niebezpieczna podróż!

- Wiem, ale przecież... Przecież już za późno, prawda? Nie wrócicie do miasta, a ja bałbym się sam przechodzić tą samą drogą. Przecież tutaj szedłem kilkanaście kroków za wami.

Jean-Michael położył dłoń na głowie chłopca i pocałował go w czoło.

- Musi iść z nami. Nie puszczę go samego, ma rację. - zabrał chłopcu plecak i przewiesił sobie przez ramiona. - Ja to wezmę.

Prawdę mówiąc każdy chętnie dodałby swoje trzy grosze na temat obecności dziecka w drużynie, ale czy mogli oczekiwać, że ich mag wróci do nich bezpiecznie zamiast skończyć w więzieniu? Ryzyko było zbyt wielkie. Musieli zaryzykować życie dziecka. Bardzo upartego dziecka.

To raczej nie należało do najlepszych posunięć Jean-Michaela, ale było konieczne jeśli chciał zapewnić chłopcu ochronę na jaką było go stać. Z resztą, ten mały uparciuch już postawił na swoim.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko i szarpnął lekko za bukłak z wodą opiekuna oferując, że w zamian za niesienie ciężkich książek on poniesie wodę. Jean-Michael nie miał serca mu odmówić, toteż spełnił prośbę Deviego, a ten wydawał się taki promienny i pełen energii, jakby wcale nie męczył się wielogodzinną wędrówką i dotrzymywaniem kroku dorosłym mężczyznom. Był pocieszny i jego obecność na pewno miała przynieść wiele dobrego zazwyczaj ponurym podróżnym. W końcu chłopak potrafił gotować, mógł im usługiwać, kiedy byli zbyt leniwi i na pewno miał jakieś talenty.

Już tego dnia mogli je poznać, kiedy Devi rozsiadł się pod drzewem w czasie postoju i rozmasowywał zmęczone stopy pełne pęcherzy. Wydobył wtedy swoje cenne podręczniki i przeglądał je uważnie w poszukiwaniu sposobu na swoją dolegliwość. To pozwoliło jego starszym współtowarzyszom stwierdzić, że dzieciak naprawdę może być przydatny. Jeśli nauczy się leczyć, może być im niezbędny w drodze.

- Sprawdź też wszystko, co masz tam o zatruciach wszelakich, ukąszeniach, magicznych dolegliwościach. - Jean-Michael przysiadł obok niego i wziął drobne stopy w dłonie masując je i posyłając w głąb ciała młodzieńca kojące impulsy. Nie mógł całkowicie wyleczyć pęcherzy, ale bez problemu ukoił ból, który powodowały. Devi był tym tak zafascynowany, że nawet nie zauważył, jak ślina leci mu po brodzie, kiedy wyczuł w powietrzu słodki zapach gotującej się potrawy przyrządzanej przez Otsëa.

- Potrzymaj! - chłopiec wcisnął książkę w ręce swojego opiekuna i na bosaka pognał do barda zaglądając mu przez ramię w garnek. - Co to? Pachnie tak słodko, jakby było z sokiem!

- To mięso dzikiego królika w borówkach. - wyjaśnił spokojnie mężczyzna. - Musi się jeszcze pogotować, ale zęby masz dobre, więc i twarde mięso na pewno pogryziesz. - niemal uśmiechnął się do chłopaka, co zauważył zawsze czujny Lassë. Momentalnie znalazł się przy bardzie i przyklęknął na trawie obok niego. - Nie martw się, dostaniesz podpłomyki z sosem. - bard poklepał elfa po udzie i pochylił się nad kociołkiem by ukryć uśmiech, który tym razem był naprawdę szeroki, jak na smoka. Widać zauważył, że coś się święci i Lassë wydaje się zazdrosny o barda. A może tylko mu się wydawało?

- A ja wolałbym się dowiedzieć kim jest ten mały. - jak zwykle naburmuszony Earen wskazał palcem Deviego, który odsunął się od niego w kilku skokach i wrócił pod bezpieczne skrzydła maga. - Wygląda na człowieka, śmierdzi jak człowiek...

- Jest człowiekiem. - przyznał Jean-Michael z przekąsem. - Wychowywanym przeze mnie małym człowiekiem o wielkich ambicjach. Nie ma w sobie krwi wojownika, więc wam nie zagraża. Z resztą, to dziecko. - ostre spojrzenie maga przeszywało na wylot griffina, który wyraźnie szukał sposobu by pozbyć się zarówno nowego towarzysza, jak i jego małego tobołka, który sam się przypałętał.

- Uspokójcie się. Obaj! - Otsëa podniósł się z ziemi i rzucił rozeźlonym spojrzeniem po „kogutach”, które najpewniej planowały walczyć ze sobą, jak wcześniej on sam z griffinem, zaś wcześniej z Niquisem. - Weźcie przykład z niego! - wskazał spokojnego młodzieńca, który żując miętę siedział pod drzewem i tęsknym wzrokiem spoglądał na elfa. - Im jest nas więcej tym niebezpieczniejsza staje się nasza droga i tym trudniej nam się ukryć. Nie potrzebuję sprzeczek, które utrudnią nam współpracę i zachowanie względnej ciszy.

- A sam się wydzierasz. - odgryzł się Earen.

- Ja was upominam i wyłącznie podnoszę głos, jasne?! - syknął wściekle bard i zajął się doglądaniem posiłku. - Albo będziesz musiał sam sobie zapolować na jakiegoś futrzaka. - mruknął z wyraźną satysfakcją wiedząc, że griffin nie może latać po lesie, gdyż jego wielkie ciało przeszkadzałoby mu w wykonaniu jakiegokolwiek ruchu. Zdecydowanie byli siebie warci. Jeden gorszy od drugiego.

Ten postój był dłuższy od poprzedniego, jako że chciano by drobny chłopiec wypoczął jak należy i mógł nadal drobić ich śladem. Jego drobne ciałko nie koniecznie wytrzymałoby trudy podróży przez lasy i stepy, a co dopiero ciężką przeprawę przez pustynię? Młodzian musiał nawyknąć, zahartować się i nabrać przekonania do swoich towarzyszy, nie tylko tych, którzy byli dla niego mili. W końcu zaufanie mogło kosztować ich życie! Każda sekunda wahania, czy zwłoki mogła zostać przypłacona życiem.

Nie mniej jednak, dla Deviego to była prawdziwa i jedyna w jego życiu przygoda. Nie jakieś tam, beznadziejne uganianie się po ulicach, unikanie zboczeńców, zrywanie cięgów za kradzieże, nie nudne i wyciskające łzy z oczu babranie się w pomocy chorym zwierzętom, ale przygoda z prawdziwego zdarzenia! Taka z niebezpieczeństwami, ale i radościami, z Jean-Michaelem u boku i zupełnie nowymi kamratami. Gdyby jeszcze biedny chłopiec wiedział z kim tak naprawdę ma do czynienia...

Jeszcze podczas tego postoju uradowany Devi przybiegł do maga pokazując mu w tajemnicy, co takiego otrzymał przed chwilą od Otsëa – wspaniały, ostry nóż, którym chłopiec mógł się bronić. Był taki podniecony, kiedy z namaszczeniem trzymał w dłoniach ostry przedmiot.

- Powiedział, że nauczy mnie nim rzucać i walczyć żebym mógł się bronić, a kiedy trafimy na Mroczne Elfy dostanę miecz pierwszego, który padnie. - niemal piszczał z radości. - Otsëa mówi, że to bardzo dobra broń i ma wiele zalet, kiedy się jest takim małym jak ja. A Lassë nauczy mnie strzelać z łuku, jeśli będę wystarczająco silny by napiąć cięciwę!

- Wolałbym dać ci kuszę. - mruknął zachmurzony mężczyzna. - Mniejsze prawdopodobieństwo, że zrobisz sobie krzywdę, a większe, że trafisz w przeciwnika. Nie pozwolę ci też podejść do wroga na tyle blisko, by ten twój nożyk przydał ci się do czegokolwiek innego poza krojeniem mięsa. - nagle stał się opiekuńczym ojcem, który zasłoni pociechę własnym ciałem w razie starcia z kimkolwiek.

- Oszalałeś?! - Devi zmarszczył niezadowolony brwi – Jestem wojownikiem, muszę walczyć.

- Jeszcze niedawno myślałem, że chcesz być lekarzem. - padła wypowiedziana z przekąsem odpowiedź.

- To też, ale ja będę lekarzem wojownikiem! A Otsëa powiedział, że nauczy mnie jak rozróżniać podstawowe zioła, które mogą się przydać w leczeniu!

- Ja też mógłbym to zrobić, a wiem na pewno więcej niż on. - mruknął bardziej do siebie niż do chłopaka mężczyzna i rzucił szybkie, wściekłe spojrzenie bardowi, który zupełnie nie zwracał na nich uwagi. Widać mag był zazdrosny o swojego małego podopiecznego, który z takim uwielbieniem mówił o nowym towarzyszu drogi – posępnej, ale łagodnej istocie z tatuażem pod okiem.

Devi zignorował mrukliwy ton opiekuna i wsunął nóż w niewielką pochewkę na boku. Poza samym ostrym przedmiotem bard sprezentował młodzianowi także porządny skórzany pas, na którym wisiał cenny nóż. To wszystko było tak irytujące dla Jean-Michaela, ale tak podniecające dla chłopca, że mogliby kłócić się o byle drobiazg całymi godzinami. Jeden by pozbyć się frustracji, drugi by rozładować energię.

Chłopiec i tak przysunął się bliżej maga i pocałował go w policzek w ramach wdzięczności i chcąc załagodzić sytuację.

- I tak ciebie lubię najbardziej. - przyznał rozradowany i rozsiadł się na trawie z głową na kolanach mentora. Sięgnął na oślep do swojej torby, wyjął z niej książki i kolejny raz zaczął przeglądać je i czytać z przyjemnością. Tylko jak długo trwać będzie to podniecenie otoczeniem i przygodą? Kiedy chłopiec poczuje beznadzieję sytuacji? Gdy trafi się pierwszy dzień strasznej ulewy, a może po tygodniu spędzonym w mokrych ubraniach, w brudzie i głodzie? Przecież tylko bajania tworzyły legendę idealnej podróży, gdy rzeczywistość była zupełnie inna. Oczywiście, dorośli na pewno zadbają o swoją maskotkę i pupila, ale na ile będą w stanie? Kolejna gęba do wykarmienia sucharami elfa? Chociaż tyle, że żołądek chłopiec miał niewielki.

Zanim to zauważył, już spał wtulony w uda Jean-Michaela, który głaskał go kojąco po jasnej główce. Ten chłopiec miał przed sobą naprawdę ciężką przeprawę przez piekło, ale czy warto niszczyć jego marzenia już teraz? Może lepiej dać mu szansę, by sam zauważył jak trudnym orzechem do zgryzienia jest życie w drodze? Mag oddałby wiele by z tej słodkiej buźki nigdy nie schodził radosny uśmiech.

2 komentarze:

  1. Rozdział naprawdę boski! Ale boje się o młodego :((( a jak coś mu się stanie??

    Weny!! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, i co nawet dmDavi dołączył do naszej grupy, ciekawe jak zareaguje kiedy pozna tożsamość trójki towarzyszy... cudownie Lasse zazdrosny o barda a Jean-Michaela traktuje małego jak syna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń