niedziela, 27 stycznia 2013

40. I wtedy zapadła cisza...

Niquis spojrzał za siebie tylko jeden, jedyny raz, jakby miał pożegnać się ze światem, jaki znał do tej pory. Griffin nie podążał za nim, Otsëa zniknął idąc w swoją stronę, a on czuł się tak niemożliwie samotny… Od dawna nie odczuwał tak wielkiej potrzeby bliskości. Nawet kiedy musiał odciągnąć łowcę smoków od przyjaciela było inaczej. Wtedy wiedział, że będzie miał do kogo wrócić, że otrzyma nagrodę. Teraz nie miał pewności, czy zdoła odnaleźć przyjaciela zanim cały świat runie na głowę biednego elfa wraz z ostrymi kłami wilków.


Westchnął opuszczając nisko łeb by móc wąchać liście i ziemię. Nie było wielkich nadziei na powodzenie, ponieważ burza już dawno zmyła wszelkie wonie, jakie mogli zostawić po sobie porywacze, czy sam porwany. Wybrali naprawdę dobry moment by napaść na ich mały obóz. Może nawet wiedzieli, że jeden z nich odłączył się od grupy i wykorzystali sytuację, gdy ich cel był najsłabszy? Jeśli taka była ich taktyka to najpewniej śledzili ich już od dawna. Może nawet od chwili, gdy czwórka podróżnych przekroczyła granicę lasu? Nie chciał o tym myśleć!


Warcząc, pomrukując, wydając tysiące dźwięków, których wcześniej u siebie nie słyszał, zmierzał przed siebie mając nadzieję, że szczęśliwy traf dopomoże mu odnaleźć przyjaciela. Może nawet kogoś więcej niż przyjaciela, bo kim ostatecznie był dla niego Lassë?


Lubił go nawet bardzo, podobał mu się sposób, w jaki elf się uśmiechał, w jaki mówił. Ich bliskość sprawiała mu przyjemność, głaskanie po głowie, całowanie jego futerka. Może dlatego tak lubił swoją zwierzęcą formę? Nie był pewny, co nim tak naprawdę kierowało, ale chciał mieć elfa przy sobie. Nawet jeśli oznaczało to dzielenie się chłopakiem z innymi.


Zatrzymał się zaledwie na chwilę by odpocząć i skurczył się, by jego ciało nie zajmowało zbyt wiele miejsca, nie rzucało się w oczy, jak także by lepiej odpoczęło. Od razu poczuł, jak jego mięśnie rozluźniają się, stają bardziej sprężyste. Kiedyś na pewno będzie mu równie dobrze w dużym, umięśnionym ciele, ale w tej chwili naprawdę nie miał głowy do rozpieszczania samego siebie. Liczyło się wyłącznie odnalezienie Lassë.


Zamknął oczy zaledwie na chwilę, a jednak otwierając je był pewny, że musiał sobie dobrze przysnąć. Słońce wisiało już bardzo wysoko nad jego głową, a cienie otaczających go drzewa wydłużyły się nieprzyjemnie. Zapytany mógłby przysiąc, że to jakiś szmer wybudził go z drzemki. Czyżby ktoś krył się pośród cieni? A może był otoczony?


Zaczął węszyć w powietrzu, jednak nie zdołał wyczuć zupełnie niczego. Czy to możliwe, by zwyczajny ptak przeleciał nad jego głową pomiędzy gałęziami i tym zbudził śpiącego? Czy jednak maleńki Niquis były w stanie zauważyć ptaka tak wysoko ponad sobą? A może to drapieżnik, który upatrzył sobie niewielkiego futrzaka?


Po ciele zwierzaka przeszły chłodne dreszcze. Na powrót przyjął bezpieczniejszą, gdyż większą i bardziej uzdolnioną, formę. Takiego wielkoluda nie ruszy żadnej ptak, żadne szpony nie wyrządzą mu krzywdy, a i łasice będą zmuszone skapitulować, jeśliby miały ochotę skosztować tego delikatnego mięsa, jakim mógł się poszczycić tiikeri.


Teraz, w „nowym” ciele rozejrzał się jeszcze raz. Coś poruszyło się na lewo od niego i czmychnęło ani przez chwilę nie pokazując swojej postaci. Cokolwiek to było, poruszało się szybko i zwinnie, niemal bezszelestnie. Musiało sadzić wielkie susy, jako że odgłos lądowania, gdy zwierzę, jeśli nim było, uderzało o ziemię cicho i miękko. Zupełnie przypadkowo Niquis przyjrzał się trawie, która wydawała się bardziej zielona, bardziej świeża i żywsza w miejscu, z którego uciekła ta istota.


Niquis potrząsnął głową. Nie, to nie było możliwe. Cokolwiek to było, na pewno nie sprawiało, że trawa zieleniała, a drzewo rozkwitało barwniej. Żywioły – w tym świecie to właśnie one miały władzę nad przyrodą, nad wszystkimi jej aspektami. Czy istniało coś przed nimi, nie wiedział nikt i prawdę mówiąc najpewniej nikt wiedzieć nie chciał. Kogo mogli obchodzić starzy bogowie, skoro nie wierzył w nich nikt poza ludźmi? Nie od dziś wiadomo, że ta rasa słynęła ze swoich wymysłów mających na celu zapanowanie nad członkami własnej społeczności.





Earen zamknął oczy i rozmasował skronie, kiedy brnął przed siebie przez leśne pustkowie, jakim wydawała się jego droga. Nawet ptaki śpiewały tu ciszej i mniej pewnie, jakby czegoś się obawiały. Nie miał wątpliwości, że nie bały się jego, ponieważ jakkolwiek by się nie starały, nie mogły wyczuć kim jest. Jakie niebezpieczeństwo w takim razie znały, skoro wydawały się zawzięcie milczeć? Griffin nie nazwałby, bowiem śpiewem tych cichych treli. Równie dobrze mógłby krzykiem nazwać szept. Co takiego podkusiło go by w ogóle próbować przyłączyć się do tej grupy słabych, nieporadnych istot, z którymi teraz współpracował? Dlaczego opuścił swoje stado chcąc założyć własne, kiedy mógł spodziewać się braku czołowej pozycji? Chciał być liderem w swojej nowej grupie, ale najwyraźniej Otsëa miał na ten temat cokolwiek inne zdanie. Nie było wątpliwości, że to on tu dowodził, chociaż elf miał prawo decydować o wszystkim. Dlaczego skoro był do niczego? Oczywiście, dla griffina stanowił cenny nabytek, gdyż idealnie pasował na towarzyszkę życia Earena, tyle że był nieporadny, miał dwie lewe ręce i talent do pakowania się w kłopoty. Gdyby nie to można by pomyśleć, że posiada jakiekolwiek zdolności przywódcze. Z jakiegoś powodu ciągnął przecież za sobą dwójkę przyjaciół.


Teraz jednak nie to było najważniejsze. Lassë został porwany, a co gorsza, prosto spod nosa griffina. Co za wstyd, pozwolić sobie uprowadzić samicę! Gdyby ktoś się o tym dowiedział Earen nie tylko straciłby twarz, ale także nigdy nie zmyłby z siebie hańby, jaka wiąże się ze stratą partnerki, gdyż wybrał elfa na swoją samicę i tak zostanie. Nie przyjmował odmowy, nie uznawał wahania, czy niepewności. On tego chciał i tylko to się liczyło! A przynajmniej chciał by tak było.


Wraz z kolejnym głośnym westchnieniem musiał rozmasować czoło zaraz u nasady nosa by móc przy okazji zebrać myśli, które pędziły niezgrabnie we wszystkich kierunkach. Nigdy nie myślał, że tak trudno będzie mu przyzwyczaić się do życia innego niż to, jakie toczył do tej pory. Nawet tułaczka za trójką podróżników wydawała się lepsza niż tego rodzaju przyłączenie się do nich. Naprawdę nie miał pojęcia, jak to możliwe, że ledwie był jednym z nich, a najważniejsza osoba w grupie zostaje uprowadzona.


Czyżby przynosił pecha?


Coś poruszyło się za jego plecami. Odwrócił się gwałtownie i powęszył w powietrzu. Nie wyczuł nic, choć krzewy drżały wyraźnie. Jeszcze niedawno ktoś w nich był, ale teraz zniknął zupełnie, jakby wiatr zaledwie na kilka chwil przyjął materialną postać, by go straszyć.


- Kto tam jest?! - warknął gotowy by atakować, bądź przemienić się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi, a las był tak samo cichy, jak przed chwilą.


„Może nawet bardziej.” przemknęło mu przez myśl.


- Kim jesteś? - zapytał ponownie. - Wiem, że tam jesteś. Ptaki przestały śpiewać! - ale w tym też momencie trele rozpoczęły się na nowo, krzaki po drugiej stronie zaszeleściły, jakiś cień wydawał się przemykać między drzewami oddalając. - Jeleń? - mruknął do siebie cicho, ale nie był przekonany, co do tego wyjaśnienia sytuacji. Nie widział dokładnie intruza, więc nie dałby sobie głowy uciąć, ale chyba widział poroże... Wielkie, rozłożyste poroże...


Trzeci raz jego dłonie powędrowały do skroni masując punkty, których uciskanie mogło przynieść ulgę jego pulsującej nieprzyjemnie głowie. Zdecydowanie zbyt wiele się działo wokół niego, a za mało sypiał. Czyżby brak stada robił z niego mięczaka?





- Gdzie ty się, do cholery, podziewasz? - syczał pod nosem wściekły na siebie, na Lassë, na tych, którzy z nim byli i powinni go chronić. Jakże tęsknił za tym nieodpowiedzialnym i niezgrabnym elfem, który sprawiał, że dni wydawały się dłuższe i bardziej zabawne... Jeśli kiedykolwiek kogoś miało mu w życiu brakować to na pewno on był właściwą osobą. Z natury bard był samotnikiem, nie przepadał za tłumem, za towarzystwem podczas podróży, a jednak on – elf – zdołał w jakiś dziwny sposób nakłonić go do tego by sam niejako zaproponował mu wspólną drogę.


„Jak tylko będzie więcej miejsca” pomyślał nagle „Jak będzie go wystarczająco zmienię się i rozejrzę za nim” postanowił zdesperowany. W każdej innej sytuacji nie pozwoliłby sobie na ujawnienie prawdziwej formy, ale teraz musiał to zrobić, musiał ukazać swoją prawdziwą twarz, którą ukrywał od tak dawna. Nie ważne, czy ktoś go zobaczy, nie ważne, jak zareagują wilki. On musiał znaleźć tego, którego szukał!


- Wiem, że gdzieś się czaisz, arandur-too. - rzucił zatrzymując się nagle. - Czuję twój zapach, chociaż nie mam szczególnie czułego węchu. Wiesz, że to ciebie szukał, to do ciebie zmierzał. Tylko ty możesz mu pomóc i udzielić odpowiedzi na pytania, które chce ci zadać. - zaczął mówić do siebie. - Twoja woń jest bardzo intensywna, kojarzy mi się z zapachem deszczu i lasu po nim. Kiedy zamknę oczy słyszę nawet jak oddychasz starając się zsynchronizować z szelestem liści. Kiedy go znajdę wrócimy by cię odnaleźć. Nie masz szans by się ukryć. Nie przede mną. - ponownie ruszył z miejsca.


- Zmierzasz w dobrą stronę. - ozwał się znikąd głos przypominający tarcie metalu o pień drzewa. - Wynieśli go z lasu, jest na samym szczycie Ołtarza. Dotrzesz tam na skrzydłach, ale nie zdołasz go uratować w tej marnej powłoce. Nie jesteś dzieckiem lasu, jakkolwiek byś się nie starał. Jesteś Ogniem i Powietrzem, więc wykorzystaj swój dar przeciwko tym, którzy zabrali Ziemi jej skarb.


- Więc dlaczego mu nie pomogła? Dlaczego nie pomaga mu od kiedy wyruszył?


- Z tego samego powodu dla którego musiał wyruszyć w drogę.


- Nie pomagasz. - westchnął mężczyzna, ale o wiele raźniej ruszył przed siebie. Czuł, że intensywny, specyficzny zapach ulatnia się, łagodnieje. A więc arandur-too odszedł, ale wcześniej upewnił barda w przekonaniu, iż wybrał odpowiednią drogę by szukać przyjaciela. To uspokoiło jego serce, sprawiło, że mężczyzna odzyskał siły i wigor. Był pewny, że zdoła uratować Lassë cokolwiek by się nie działo.


Na jego twarzy pojawił się subtelny, niemal niewidoczny uśmiech. Liczył na to, że wszystko pójdzie po jego myśli, chociaż nie był optymistą z urodzenia. Zwyczajnie nie mógł dopuścić do siebie innej myśli, jakby już samo to miało sprowadzić na nich nieszczęście.


Spojrzał raźnie przed siebie i ruszył biegiem między drzewa. Im dalej dotrze, im szybciej pokona dystans dzielący go od krańca lasu, tym szybciej odnajdzie elfa! Skoro był na Ołtarzu to barda czekała długa i męcząca droga, a obładowane torbami i bronią ciało wcale nie chciało ruszać się tak jak dawniej. Może w dalszym ciągu odczuwało zmęczenie niedawną chorobą? Zupełnie o niej zapomniał, a teraz nie miał czasu na analizowanie swojego stanu. Musiał dotrzeć na miejsce zanim wilki zaczną ucztować na drobnym, ale smacznym chłopaku.

3 komentarze:

  1. ~Eterna/Clinderka27 stycznia 2013 12:48

    Tak się cieszę, że tak szybko pojawił się niwy rozdział.Uwielbiam te opowiadanie, szczególnie niezdarnego elfa i jego całą gromadkę i to w jaki sposób ich łączy, jako jedną drużynę. Mam nadzieje, że ukochany elfa ocali go i że elf nie przestraszy się jego prawdziwego ,,ja''.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bard ma skrzydła? Znaczy... hmm... On ma tam dotrzec na skrzydłach... Griffin też będzie w pobliżu? A zmieniona forma obojga - Griffina i może też Niquisa pomogą? Hm.. Otsëa też ma sekrety przemiany ;>
    Coś mi się wydaje, że atak będzie bardzo widowiskowy ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wspaniały rozdział, cóż Earen zlasse nie może zostać twoja "samicą" bo jest już kimś w tym stylu zainteresowany czyżby pozostała dwójka też miala do czynienia z tym poszukiwanym pustelnikiem... trzymaj się Lasse pomoc jest w drodze i tak poznamy tożsamość Lasse...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń