niedziela, 11 listopada 2012

31. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë padł na trawę oddychając równomiernie, chociaż głęboko i ciężko. Patrzył na uśpionego, zmęczonego mężczyznę i zastanawiał się, jak to możliwe, że w przeciągu jednej chwili nawet największy siłacz, niepokonany bohater może stać się bezbronny, słaby i zdany na łaskę innych. Nikt nie był idealny, niezniszczalny. Widać, nawet Otsëa. Za to bezsprzecznie był odważny, szlachetny i idealny. Dla elfa był kimś więcej niż przyjacielem. Tylko kim w takim razie? Kto jest ponad przyjacielem? Opiekun? Rodzina? Czy w ogóle warto się nad tym zastanawiać? Jakkolwiek by tego nie nazywać, Otsëa to Otsëa.

            Elf uśmiechnął się wyciągając rękę i delikatnie głaskał barda po głowie, pieszczotliwie odgarniał włosy z jego czoła, bawił się nimi. Powoli odnajdywał się w roli opiekuna i obrońcy. Było w tym coś wyjątkowego, jakby radość z bycia potrzebnym. Nigdy nie był darmozjadem, ale i nie wychylał się, nie szukał sposoby by się wybić, być kimś więcej niż sobą. Tym bardziej dziwił go fakt wyboru dokonanego przez Żywioł, rola jaką miał odegrać w tej walce. A teraz? Teraz znalazł swoje miejsce na ziemi. Był nim cały świat przemierzany u boku barda i Niquisa, za którym tęsknił, a przecież tak niewiele czasu minęło od kiedy się rozstali.

            Strzepnął z dłoni pasikonika, który właśnie sprężystym skokiem dostał się na jego rękę. Z niezadowoleniem kolejny raz pozbył się natręta, który nie ustępował znowu wspinając się po jego skórze. Prychnął poirytowany czując lekkie puknięcie w udo, następnie trochę wyżej, w kolano, brzuch, plecy. I nagle zrozumiał, że jest zwyczajnie otoczony przez pasikoniki wielkości swoich palców. Zielone, paskudne, o spasionym odwłoku i czerwonych oczach, niczym wściekłe króliki.

- Auć! Niech cię szlag! – syknął masując rękę, kiedy jeden z owadów ugryzł go bez litości. Rana od razu się zaczerwieniła, zaczęła swędzieć i boleć. Okropność! – O, nie! Nie ma mowy! – syknął i zarzucił szybko płaszcz na odsłonięte części ciała Otsëa. Nie pozwoli nikomu go kąsać! Sam zaczął strzepywać z siebie spore stado zielonych skoczków, które obsiadało go, jakby był zgniłym owocem. Za dobrze pamiętał swoje ostatnie spotkanie z krwiożerczymi owadami, by teraz miał bezczynnie czekać aż to one przejmą kontrolę. Podniósł się pospiesznie strzepując ze spodni koniki polne, które na nowo go obsiadły i unosząc wysoko nogi zaczął deptać wszystko, co nawinęło się pod jego stopy. Nie ważne, czy był to wielki, czy mały pasikonik. Już czuł, że w dobrych kilku miejscach na ciele zaczyna go boleć i swędzieć, co było najgorszym możliwym połączeniem. Słyszał chrobotanie pod podeszwami, kiedy robaki ulegały jego ciężarowi wybuchając zieloną mazią. To była jedyna możliwość, jedyny sposób na pozbycie się uciążliwych, kąsających robali. Strzepnął je z płaszcza pod którym ukrył barda, a następnie deptał trawę w około śpiącego mężczyzny. Nie miał zamiaru się poddawać, nawet kiedy sam był po kolana otoczony robakami.

            Schylił się i pięściami uderzał w skaczącą chmarę, wywijał piruety, ocierał nogę o nogę, miażdżył, deptał, sam już nie był pewny, co ma robić by pozbyć się problemu.

- Co to za licho? – syczał walcząc z zalewającą go zieloną falą. – Zostanę przeklętym elfem zanim dotrę do celu! – mówił do siebie płaczliwym głosem, a w tym czasie Otsëa ani razu się nie poruszył. Zdaniem Lassë był to dobry znak, gdyż pasikoniki musiały kąsać tylko jego. Tylko dlaczego?! Co on im zrobił?! Elfy zawsze żyły w zgodzie z przyrodą, nie zabijały żadnych żywych istot, jeśli nie było to naprawdę niezbędne. Tym czasem chłopak miał już na swoim kącie dwa jajeczka i kilkadziesiąt koników polnych. Było ich pełno, wpełzały wszędzie gdzie się mieściły. Nawet w szpary obuwia! Wredne, okropne paskudy!

            Wściekły elf kolejny raz strzepnął owady z barda i upewnił się, że żaden nieproszony gość nie czaił się w pobliżu, by chapnąć sobie odrobinę chorego przyjaciela. Pięścią zgniótł kilka natrętnych koników polnych, które podeszły zbyt blisko i sycząc na nie okrył mężczyznę wsuwając rogi płaszcza pod jego ciało, by nic nie wcisnęło się pod spód. Teraz mógł na poważnie zająć się walką z tym paskudztwem o czerwonych oczach, jakby ktoś zaczarował wszystkie te owady. Albo jakby były wściekłe... Przez chwilę poczuł, jak w gardle tworzy mu się nieprzyjemna gula. Jeśli one były wściekłe, jeśli to była jakaś nowa choroba, a on został pokąsany... Czy to możliwe, by i on miał skończyć jak te okropne koniki polne? Pogryziony zacznie szaleć, a później stanie się niebezpieczny dla każdego, kto pojawi się w pobliżu?

            Niedoczekanie! Nie pozwoli na to! Chociażby siłą woli, ale nie podda się i będzie walczył. Z impetem tupnął nogą zgniatając pod stopą kolejnego owada, kiedy zauważył, że te zaczynają się wycofywać. Nic go nie gryzło, nic po nim nie skakało. Był zaskoczony, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Otsëa, by domyślił się, o co chodzi. Ciało mężczyzny drżało pod płaszczem, a Lassë wiedział, co to oznacza. I one też wiedziały. Te piekielne owady uciekały od krwi, która miała za chwilę wysączyć się z rany. Tej ciemnej, paskudnej mazi krążącej w żyłach barda, zatruwającej jego organizm.

            Doskoczył do mężczyzny i zabrał płaszcz by nie ubrudził się, gdy rana zacznie krwawić. Nie chciał mieć na ubraniach tego paskudztwa! W ogóle nie chciał o nim pamiętać. Oddałby wiele by mieć to za sobą, by widzieć, jak wszystko zaczyna układać się po jego myśli.

- Dlaczego znowu się to dzieje? – jęknął spoglądając na zaczerwienienie, które puchło pod skórą, a później zamieniło się w pękającą ranę. Chłopakowi wydawało się, że słyszy dźwięk wydawany przez strupek, który teraz zniknął gdzieś pod odrobiną czerwonej, czystej krwi, która wypłynęła na początku. Już miał nadzieję, że tak zostanie, ale szybko musiał porzucić nadzieję, gdyż ciemna posoka poczęła sączyć się wylewając na ziemię. Na oko było jej pół miseczki, co pocieszyło spanikowanego elfa. Ostatnio było jej zdecydowanie więcej, a więc bard na pewno wracał do zdrowia! Przecież ślady czystej krwi musiały być dobrym znakiem!

            Uniósł spojrzenie i utkwił je w poruszających się powiekach Otsëa. A więc się budził?!

- Boli mnie ręka. – wyznał słabo mężczyzna i osunął się w mgłę nieświadomości, jakby mogła mu zaoferować ulgę i wybawienie.

A jednak jego przebudzenie się, chociaż tylko chwilowe, ucieszyło elfa, jak nic innego. Radość wypełniła go po koniuszki palców i teraz mógłby przenosić góry! Nie mógł zaprzepaścić tej szansy, ani czekać na powrót tych paskudnych koników polnych! W ogóle nie chciał mówić o nich przyjacielowi, nie chciał go denerwować.

            Lekki na ciele i silny na duchu Lassë zebrał rzeczy i z trudem wciągnął barda na plecy. Jego euforia nie zniknęła, więc na poły niosąc, na poły ciągnąc Otsëa brnął do przodu.

- Damy sobie radę. – powiedział pewnie nie kierując tych słów do nikogo konkretnego.

 

            Minęły trzy dni śledzone przez trzy długie noce. Nie było już wątpliwości, że bard odzyskuje siły, gdyż coraz dłużej pozostawał przytomny. Za to elf z trudem powłóczył nogami zmęczony, jak jeszcze nigdy wcześniej. Sapał, charczał, kiedy próbował coś powiedzieć. Starał się zwalić wszystko na wyczerpanie, ale nie zdołał oszukać tym przyjaciela. Już przy najbliższym postoju, kiedy Otsëa posklejał fakty w całość, z wysiłkiem położył dłoń na ręce Lassë nie pozwalając mu zamknąć bukłaku z wodą. Zacisnął w miarę możliwości palce i spojrzał w zaniepokojone oczy chłopaka.

- Pij. – rozkazał ostro. – Wiem, że tego nie robiłeś od dawna.

- Nie! Nie! – zaczął prędko. – Piłem!

- Kłamiesz. Nie widziałem żebyś pił od dawna. Nie podoba mi się to. – w złotych oczach mężczyzny było tyle zdecydowania, że Lassë nie potrafił odmówić.

Elf wziął duży łyk i powoli przełknął. Woda wydawała mu się taka słodka! Nie próbował się zamęczyć, ale nie chciał by nagle zabrało czegokolwiek dla jego osłabionego przyjaciela. Tylko o to chodziło, o barda!

- Jeszcze. Pij jeszcze.

- Ale...

- Zginiemy obaj, jeśli tobie coś się stanie. Ja nie jestem w stanie cię bronić, nie mogę dbać nawet o samego siebie. Niedługo dotrzemy w jakieś lepsze miejsce. Gdzieś na pewno jest strumień. Tak mi się wydaje. Twoja mapa... – mężczyzna zasapał się i musiał przerwać by uspokoić serce, odrobinę odpocząć. – Pamiętam ją. Jakoś. I ty także powinieneś. – kolejny raz musiał zaczerpnąć tchu zanim podjął. – Kiedy dotrzemy do najbliższych drzew, czy lasu... Wtedy będziemy bezpieczniejsi i wtedy musisz nauczyć się drogi, jasne?

- Tak. Przepraszam. – elf spuścił głowę zawstydzony. Na co mu mapa skoro z niej nie korzysta, ani się z niej nie uczy? Był taki beznadziejny...

- Nie. Nie musisz. Nie ty wybrałeś drogę. To ona wybrała ciebie. – jego zdania były krótkie i proste, ale dzięki temu mógł kończyć myśli, mniej się męczył i był rozumiany. Tak było dobrze. – A teraz pij. Nie dam ci spokoju.

            Lassë poddał się. Wziął kolejnych kilka łyków wody i z żalem poruszył bukłakiem, by usłyszeć ile jeszcze jej zostało. Martwił się, było to widać w jego ciemnych oczach. Jakby na pocieszenie bard uśmiechnął się do niego słabo, ale jednak szczerze. To był piękny uśmiech! Chłopak nawet nie przypuszczał, że zwyczajne wykrzywienie warg może mieć w sobie tak wiele uroku, może być tak cudowne i ciepłe. Cóż, zazwyczaj mężczyzna był ironiczny i mało uprzejmy, ale teraz nie miał ku temu powodu. Z resztą ta dwójka nie była już sobie obca, a więc czas by odkrywali siebie nawzajem w sposób pełniejszy.

            Otsëa spojrzał na elfa poważnie i skinął głową w stronę swoich nóg.

- Musisz pomóc mi w ćwiczeniach. – zaczął wyraźnie chcąc dać chłopakowi jeszcze kilka chwil na odpoczynek. – Niedługo moje mięśnie osłabną. Nie mogę do tego dopuścić.

- Więc chcesz żebym to ja ćwiczył je za ciebie. – dokończył za niego chłopak, a otrzymując potwierdzające skinienie nawet przez chwilę się nie wahał. Delikatnie położył przyjaciela na trawie i uklęknął przy jego nogach łapiąc za łydki. Nie było to łatwe, ale starał się imitować chodzenie unosząc nogi mężczyzny, opuszczając, kręcąc stopami. To raczej nie miało dać zbyt wiele, ale zawsze mogło pomóc zamiast zaszkodzić. Z resztą chichotał przy tym rozbawiony, gdyż bard nie oszczędzał mięśni twarzy krzywiąc się, kiedy uznawał ćwiczenie za zbyt krępujące, czy też niepotrzebne. Jego oblicze zmieniało się, jakby od zawsze potrafił porozumiewać się z innymi bez słów.

W następnej kolejności elf zajął się rękoma, pomęczył brzuch barda podnosząc go do siadu i upuszczając, co ostatecznie doprowadziło do zmęczenia ich oboje. W końcu nawet część ciała Otsëa ważyła więcej niż byle tobołek lub broń.

            Lassë uśmiechał się pod nosem dziwnie zadowolony z tego, że między nim, a mężczyzną powoli tworzy się silna więź, której nikt i nic nie rozerwie – tak chciał o tym myśleć, kiedy ciepło rozlewało się po jego wnętrzu, jakby płynęło od żołądka we wszystkich kierunkach jednocześnie.

            Elf postanowił, że przed wieczorem przejdą jeszcze kawałek, a później rozłożą swój prowizoryczny obóz, by spokojnie spędzić noc. Nie rozpalali ognia, więc chcąc zachować ciepło elf przytulał się mocno do barda. Zupełnie nie przeszkadzała mu ta bliskość, ani cierpki zapach dawno nie pranych ubrań. Zwyczajnie nawykł do tych „uroków” życia w drodze i na swój sposób czuł się z tym naprawdę cudownie.

- Kiedy wróci do nas Niquis będziemy w komplecie i nic nas więcej nie zatrzyma! – wyraził głośno swoje nadzieje i poczuł, jak ciężka, ale ciepła dłoń opada delikatnie na jego głowę głaszcząc miękkie włosy.

- Jestem dzięki tobie coraz silniejszy. Na pewno będziemy nie do pokonania. – Otsëa zamknął oczy pozwalając by promienie słońca ogrzewały jego powieki, póki jeszcze można było na to liczyć. Za kilka godzin wzejdzie księżyc, a wtedy nie nacieszy się blaskiem i ciepłem, chociaż nadal będzie miał elfa, który przychyliłby mu nieba, tak bardzo się starał by niczego bardowi nie brakowało. A jednak potrafił być uciążliwy, kiedy ubzdurał sobie, że czas odpoczynku dobiegł końca i muszą ruszyć dalej, jeśli przed nocą mają zmienić miejsce postoju. W takich chwilach zachowywał się tak jak na elfa przystało i był przy tym taki zadowolony z siebie, że nie dało się mu odmówić niczego.

2 komentarze:

  1. To opo...ooo żesz! O_O Trzydzieści jeden rozdziałów? Że coooo? Kiedy? O_O Ale moment... co ja chciałam napisać... A! Że to opowiadanie jest coraz bardziej ciekawsze i jak tak można, skoro jeszcze tydzień temu zarzekałabym się, że bardziej nie można. No ale jak spojrzałam na ilość notek... W życiu nie odczułabym, że to już tyle, a ja mam wrażenie, że dopiero niedawno się zaczęło. Wciąga jak ruchome piaski, ale daje przyjemność, a nie panikę... chociaż to też - przed tym, że trzeba czekać kolejnych 7 dni. Lassë bardzo się stara i poświęca się w imię dobra dla barda. No ale musi pamiętać o sobie, jeśli w przyszłości chce zapewnić mu bezpieczeństwo. Jeśli nie będzie pił, następnym razem Otsëa może nie mieć tyle szczęścia z pasikonikami, chociaż te ewidentnie nie chciały gryźć zatrutej skóry... to wiele ułatwia. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    wspaniale, co to za wstrętne koniki polne... i to tylko Lasse absiadły... czyżby wyczuwały na Otsea truciznę i wolały nie atakować, jaki dzielny nasz Lasse...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń