sobota, 9 czerwca 2012

11. I wtedy zapadła cisza...

Musisz... musisz... musisz...

            Głowa pękała mu bólem, kiedy otworzył z trudem oczy, jakże wrażliwe na światło słońca. Jego nozdrza wypełniał zapach trawy, drzew, świeżo ściętego drewna. Miał wrażenie, że powinien o czymś pamiętać, o czymś istotnym, ale cokolwiek to było wypadło mu z głowy. Teraz nie mając pojęcia, gdzie właściwie się znajduje, musiał wysilić swoje zmęczone, nieruchome niemal ciało by rozejrzeć się dookoła. Słyszał ciche trzeszczenie płonących polan po lewej stronie i niewiele myśląc nad tym, co robi przechylił głowę właśnie w lewo.

- Ogranicz się wyłącznie do niezbędnych ruchów. – głos Otsëa ozwał się z prawej, ale zanim elf zdołał odwrócić głowę w tamtą stronę, bard już znalazł się bok niego. Jego twarz obwiązana była zakrwawionymi bandażami, które śmierdziały ziołami. Nie wyglądał najlepiej, ale przynajmniej był w stanie się ruszać. – Dopóki nie wydobrzejesz na tyle, by podróżować musimy zostać tutaj na otwartej przestrzeni. Jesteśmy obserwowani, ale wydaje mi się, że nikt nie powinien nas już atakować. Nie odeszliśmy daleko od wioski, więc mogę tam wracać w każdej chwili po drzewo i wodę. To, czego nie strawił ogień może nam się przydać. – wsunął między zęby elfa, jakiś paskudny w smaku kawałek drewna. – Zagryź mocno. Musze zmienić opatrunki.

            Lassë nie kwestionował jego słów. Posłusznie zrobił, co mu kazano zamykając mocno oczy. Zanim jednak stracił kontakt ze światem dostrzegł leżącego na jego piersi Niquisa, który przyglądał mu się uważnie i z troską. Nie było niestety czasu na przydługie, łzawe sceny. Otsëa właśnie odklejał pokryte zakrzepłą krwią bandaże od rany na ramieniu elfa i przyłożył do nich nowe, wrzące, świeżo zagotowane w cuchnących ziołach.

            Chłopak wrzasnął i szarpnął ręką, kiedy mimo niejakiego zobojętnienia na ból poczuł potworne gorąco, które niemal topiło skórę.
- Nie wyrywaj się, bo otworzysz rany! Będę musiał ci je przypalać, jeśli znowu zaczną krwawić! – mężczyzna obwiązał ciasno ramię i nieznacznie uniósł głowę elfa podając mu do ust jakiś napar. – Wypij. To powinno złagodzić ból. Później dam ci coś na sen. Nie interesuje mnie, co masz do powiedzenia. – syknął widząc, że chłopak planuje się odezwać. Zamiast tego zmusił go do wypicia gorzkich ziół i wepchnął mu w usta kawałek chleba. – Jedz! Wasze suchary nie pomogą w tej sytuacji. – zaraz potem pokarmił go jakąś potrawką i kolejny raz napoił jakimś świństwem.

- Dlaczego to robisz? Dlaczego mnie nie zostawisz? – Lassë wpatrywał się w czyste, jasne niebo. Pierwsze zioła zaczęły już działać, dzięki czemu niesamowity ból ustał i chłopak mógł liczyć na chwilę odpoczynku, może nawet sen sądząc po tym, co mówił wcześniej jego niezastąpiony towarzysz.

- Podróżujemy razem. Nie muszę znać cię od lat, by czuć się za ciebie odpowiedzialnym. Z resztą, dzięki tobie mam jeszcze głowę. Za pięć, góra sześć dni będziesz w stanie ruszyć dalej, chociaż nadal na ziołach. Niquis pomógł mi je zebrać, więc mamy ich pod dostatkiem.
- A twoja twarz? – elf czuł, że powieki zaczynają mu się powoli kleić. Najlepszy dowód na to, że zioła spełniają swoje zadanie.
- Tym się nie martw. Prędzej, czy później wszystko się zagoi i nawet blizny nikną. Teraz najważniejsze to postawić cię na nogi. Twój mały przyjaciel nie wybaczyłby mi, gdybym nie dał z siebie wszystkiego.

            Głos barda stał się nagle bardzo odległy, ciepło drobnego ciałka Niquisa było jedną kotwicą łączącą elfa z realnym światem, mimo że odpływał, zanurzał się w głębokiej, ciemnej wodzie sennej ułudy pełnej głosów, niepokoju i grozy śmierci.

           

Śnił o mięsie, jakkolwiek wydawać się to mogło dziwne. Jaki normalny elf mógł śnić o mięsie? Elfy z lasów unikały spożywania jakichkolwiek posiłków, które kiedyś były żywymi organizmami myślącymi, w przeciwieństwie do elfów zamieszkujących gór, dla których pochodzenie posiłku nie miało żadnego znaczenia. Lassë nie mógł mieć nic wspólnego z tamtą rasą, dawno już zdziczałą i barbarzyńską, w mniemaniu swojego ludu, a jednak śnił o czerwonym, krwistym mięsie. Czuł jego smak, miękkość i ciepło świeżości, a żołądek podszedł mu do gardła, w które spływała jeszcze gorąca krew. Nigdy dotąd nie miał okazji jeść żadnego mięsa, a jednak jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności śnił o surowych kęsach, które wypełniały mu usta oderwane szarpnięciem od ledwo zabitego zwierzęcia... Czy aby na pewno zwierzęcia? Nie chciał wiedzieć, nie chciał by do doznań smakowych doszły wzrokowe. Obawiał się, że mógłby tego nie wytrzymać.

Ziemia pod jego stopami była rozmokła, jak po długotrwałym deszczu, zapadał się w nią powoli, chociaż nie mógł ważyć tak wiele, jak by się zdawało. Czy to było powodem, dla którego miał wizje? Ziemia, której służył zsyłała je, by mu pomoc, by coś przekazać? Nie pojmował jednakże skąd ta, jakże nieprzyjemna sytuacja, w której to cały pokryty krwią ofiary zatapiał zęby w paskudnym mięsie przepełnionym żyłami, w których może jeszcze dało się usłyszeć bicie serca.

 

Obudził się zlany potem, wystraszony, gotowy by zwymiotować i pewnie tak właśnie by było, gdyby nie dłonie uciskające zbawiennie jego skronie. Uspokajał się pod dotykiem tych palców.

- Pij. – szepnął mu w ucho bard, kiedy tylko chłopak był w stanie cokolwiek przełknąć. Kolejny gorzki trunek, jak wszystkie, jakie miał w ustach w przeciągu ostatnich godzin. – Pomoże zbić gorączkę.

            Kładąc Lassë na powrót płasko na ziemi mężczyzna pozwolił sobie na zdjęcie z niego przepoconych ubrań i obmycie ciała ciepłą wodą, by później wysuszyć go szybko i otulić płaszczem. Opiekował się nim lepiej niż matka pisklęciem, a przecież nie musiał wcale tego robić. Mógł zabrać cały dobytek elfa i ruszyć dalej swoją drogą zostawiając niewygodnego towarzysza na pewną śmierć. Nawet Niquis nie zdołałby mu w tym przeszkodzić.

- Gdybyśmy tylko mieli ślinę Griffina rana goiłaby się o wiele lepiej i na pewno nie wdałoby się żadne zakażenie. Moja to niewiele w przypadku rany zadanej przez tę paskudną bestię. – starał się mówić wyraźnie, ale jednak szeptem nie chcąc by dźwięki poruszające gwałtownie strunami głosowymi drażniły słuch młodego, chorego elfa. – Te dwa, które zabiliśmy już dawno wyschły na wiór. – skomentował, a chłopak czuł się nie swojo mając świadomość tego, w jaki sposób bard leczy jego rany. Gdyby był silniejszy może nawet zdołałby się zawstydzić.

 

- Zbiera się na deszcz. – osądził Otsëa, gdy przez dwa ostatnie dni, pełne słońca i umiarkowanych temperatur pomagał chłopakowi zbierać siły. – Od północy idą chmury, które przyniosą burzę. Powinniśmy przenieść się do wioski na ten czas. Nie spodoba się to nowym właścicielom, ale...

- Zgoda. – Lassë skinął głową. – Jestem już w stanie się bronić, chociaż nie mogę strzelać z łuku, czy nadwyrężać ręki. Nie chcę sprawiać ci więcej problemów, ale wyrwać się stąd, odzyskać siły i strać się przydatny. Jestem ci to winien.

- Powiedzmy, że będziesz mi winny przysługę i nie wspominajmy więcej o tym, co mi zawdzięczasz. – mężczyzna nie wyglądał, jak ktoś, kto z czystej skromności opiera się przyjmowaniu podziękowań, ale jak ktoś, kto uratował swoją ofiarę tylko po to by rozprawić się z nią osobiście. Mimo to, elf ufał mu i skinieniem zgodził się na tę propozycję, co obydwu ułatwiało zadanie.

            Obecność patrolujących swój teren Griffinów nie była zaskoczeniem dla Otsëa, który kilkakrotnie wracał już do wioski, choć zawsze ograniczał się do kręcenia po obrzeżach. Także tym razem wziął od elfa łuk i chociaż nie potrafił się nim posługiwać, wiedział jak zastraszyć przeciwnika nie pokazując swojej słabości. Gdyby nie miał przy sobie tej broni mógłby sprowokować straże do ataku, a to skończyłoby się nieszczęśliwie dla jednej ze stron.

Weszli do zrujnowanej wioski obserwowani przez czuje spojrzenia dwóch bestii, które obawiały się ich zaatakować, a jednak, gdy tylko znaleźli niejakie schronienie w ocalałym po części domu słyszeli szelest skrzydeł unoszącego się nad budynkiem stworzenia. Najwidoczniej miało ich pilnować, gdy towarzysz poleciał zameldować swojemu przełożonemu, o wtargnięciu na teren, który dopiero, co oczyścili z ludzi.

            Nie trzeba było długo czekać na reakcję tych krwiożerczych bestii. Szum, jaki towarzyszył ich przybyciu nie mógł przejść niezauważony. Odgłosy przypominały wichurę, która jednak nie łamała drzew, nie uderzała z impetem w ściany budynków.

- Nie wychodźcie. – bard porwał łuk, wsunął za pas jeden ze sztyletów elfa i otworzył rozklekotane drzwi chaty. Jego młody, ciekawski towarzysz podpełzł bliżej, chcąc widzieć, co się dzieje, nie mniej jednak trzymał się z daleka, by nie przeszkadzać swojemu towarzyszowi.

            Na samym końcu pełnej zgliszczy uliczki wylądowało koło pięciu Griffinów, które obserwowały uważnie stojącego w drzwiach mężczyznę. Ciężko było przewidzieć, co planują tym osiągnąć póki jeden z nich nie przemienił się w człowieka. Ten proces nie był dla Lassë zaskoczeniem, jednakże pierwszy raz w życiu widział na własne oczy, jak bestia zmienia swój kształt. Umiejętność tę posiadało wiele istot, w których żyłach płynęła magiczna krew.

- Nie strzelaj! – krzyknął we wspólnej mowie zachrypniętym głosem starszy Griffin, którego najpewniej wysłano do nich z powodu dobrej znajomości języka, którym mógł porozumieć się z intruzami. Robiąc kilkadziesiąt kroków zbliżył się do chaty na odległość pozwalającą dokładnie dojrzeć jego sylwetkę i brak broni. Elf nie wątpił jednak, że i bez niej mężczyzna musiał być niebywale niebezpieczny. – Pozwoliliśmy wam odejść, więc dlaczego wracacie i zajmujecie nasz teren? – pytanie wydawało się rozsądne.

- Zbliża się burza, a mój przyjaciel nie jest jeszcze w stanie odbywać długich podróży. Potrzebuje jeszcze kilku dni, by dojść do siebie. Wtedy odejdziemy i będziemy omijać wasze tereny z daleka.  – odpowiedział bard tonem urodzonego dyplomaty. – Musicie przyjąć ten warunek, albo walczyć, ale ani ja, ani mój przyjaciel nie sprzedamy skóry tanio. Sami oceńcie, czy opłaca wam się ryzykować. Nawet osłabieni potrafimy zabijać waszych!

- Nic nie zdziałasz grożąc nam!

- I nie zamierzam. Ostrzegam, nic więcej. Na wszelki wypadek, gdyby przyszło wam do głowy pozbyć się nas póki nie wróciliśmy do pełni sił. Nie chcemy od was niczego poza schronieniem na czas burzy. – „Chociaż nie zaszkodziłaby odrobina waszej śliny” pomyślał.

- Nie do mnie należy decyzja. – odparł starszy mężczyzna i odsunął się tyłem, powracając na swoje poprzednie, bezpieczne miejsce i ponownie przeszedł przemianę tym razem na powrót stając się mieszanką lwa i orła. Wzbił się w powietrze i zostawiając swoich czterech podkomendnych oddalił się na tych ogromnych, silnych skrzydłach.

- Gdzie on odleciał? – Lassë usiadł na rozłożonym na ziemi kocu, który zastąpił mu łóżko.

- Najpewniej przekazać swojemu liderowi moje słowa i zapytać o dalsze instrukcje. Nie wróci tutaj przez jakiś czas. Ich lider najpewniej zwoła niewielkie zebranie swoich najbliższych ludzi i zapyta ich o zdanie. Griffiny to upierdliwcy, jeśli chodzi o jakiekolwiek straty moralne i fizyczne. Ta grupa jest niewielka, więc brakuje im każdego osobnika, a samic jest coraz mniej. Muszą troszczyć się zarówno o nie, jak i o każdego zdrowego i zdolnego do rozrodu samca. Jak każdy w dzisiejszych czasach ludzi. – dodał z niezadowolonym pomrukiem nienawiści.

 

2 komentarze:

  1. Ba, ja się nie mogę oderwać od czytania tego opowiadania i po raz kolejny proszę Cię - wydaj je w postaci książki! Hyhyhy, zboczone ze mnie zwierzę, ale wyobraziłam sobie Griffina liżącego ciało Lassë. xD Dziwny fetysz... xDAaa, Otsëa ma u mnie coraz więcej plusów. Nawet zawiesił broń z Niquisem ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały, Otsea bardzo się troszczy o Lasse, nie zabrał rzeczy i go nie porzucił, jak widać gryfiny pozwoliły im odejść, nie atakowały... a ten sen Lasse czyżby miał coś znaczyć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń