sobota, 7 kwietnia 2012

3. I wtedy zapadła cisza...

            Lassë nie spodziewał się, że na skraju lasu zgromadzi się taki tłum. Tak naprawdę nie obiecywał sobie wiele i wątpił, by ktokolwiek poza przyjaciółmi zechciał go odprowadzić ten niewielki kawałek drogi, jaki dzielił ich główne miasto od Niziny Motyli. Tym czasem widział twarze, których zupełnie nie kojarzył, dzieci śmiejąc się biegały wkoło jego nóg, piszczały zadowolone nie rozumiejąc, co właściwie ma miejsce. Ale czy można im się dziwić?

Młody elf sam nie pojmował, co się dzieje. Oczywiście, rozumiał, że powierzono mu niebywale istotne zadanie, które za wszelką cenę musi wykonać, by uratować swój mały świat przed zagładą wojny. Zastanawiał się, czy to w ogóle możliwe, by ktoś taki, jak on wskórał cokolwiek. Bo przecież nie wyobrażał sobie by zwiadowcy, tak jak on, nie potrafili z nerwów sklecić nawet jednego zdania i to tylko, dlatego, że mieli wyruszyć w długą, męczącą podróż. A ta przejmująca pustka w sercu? Czuł się okropnie, był blady i tylko siła woli pchała go do przodu i pozwalała unieść ciężki tobołek, jaki miał na ramieniu.

Zrobił dwa kroki zostawiając metr za sobą linię lasu. Zatrzymał się, zamknął oczy i uniósł twarz ku górze. Kręciło mu się w głowie i gdyby nie adrenalina najpewniej padłby zemdlony. Poczuł ciężką, ciepłą dłoń na ramieniu. Spojrzał na stojącego obok władcę i wymusił uśmiech. Jasnowłosy elf poklepał go po plecach chcąc dodać otuchy i skinął głową w ramach pożegnania. Wrócił do lasu dumnym, pewnym krokiem. Temu było łatwo, gdyż nie on musiał opuszczać przytulne, bezpieczne schronienie, jakim było ich królestwo.

Lassë powoli przeanalizował swoją sytuację i z ciężkim westchnieniem odwrócił się spoglądając na stojących niedaleko przyjaciół. Elen podbiegła do niego i uwiesiła się na jego szyi. Chyba pochlipywała, ale nie widząc jej twarzy młody elf nie mógł ocenić prawdziwości swoich przypuszczeń. Elfica tym czasem odsunęła się od niego i wycisnęła na jego ustach zdecydowany pocałunek. Hristil obserwując ich zmarszczył brwi wyraźnie niezadowolony tym stanem rzeczy, ale nie powiedział ni słowa. Objął przyjaciela ramionami, kiedy tylko dziewczyna wypuściła długowłosego z objęć.

- Nie myśl sobie zbyt wiele, ona jest moja. – szepnął przy okazji w ucho Lassë.

- Pamiętam. – drobniejszy elf zaśmiał się mimowolnie rozbawiony zachowaniem przyjaciela. Pamiętał, że Hristil od setek lat podkochiwał się w Elen, ale nigdy nie miał odwagi przyznać się do tego. Teraz na pewno będzie miał ku temu okazję. Gdy Lassë zniknie zostaną tylko we dwoje i wtedy z całą pewnością zbliżą się do siebie. Życzył im tego z całego serca.

- Do zobaczenia. – powiedział głośno do przyjaciół, a jego usta uśmiechały się mimo ogromnego bólu, jaki odczuwał głęboko w sercu.

Poprawił tobołek na ramieniu i odwrócił się tyłem do ściany drzew. Łzy napłynęły mu do oczu, gula, jaka powstała mu w gardle, bolała, gdy starał się powstrzymywać płacz. Rozstania nigdy nie były łatwe, a to należało do wyjątkowo trudnych.

 

Lassë otarł pot spływający z czoła. Nie był pewny od ilu godzin już maszeruje, jednak Nizina została gdzieś daleko za nim. Niedawno na nowo wkroczył w niezbyt gęsty las pełen wysokich wiecznie zielonych drzew iglastych i nielicznych lecz potężnych dębów. Promienie słońca przebijały się przez zieleń ponad jego głową, a tobołek ciążył mu niemiłosiernie w panującym dokoła skwarze. Nie spodziewał się, że jego kondycja będzie aż tak opłakana, a tym czasem nie było wątpliwości, że daleko było mu do innych elfów, które znał. Jeśli do tej pory miał jeszcze chociażby cień nadziei na powodzenie misji, tak teraz był ewidentnie załamany. Nigdy nie uda mu się dotrzeć na miejsce w jednym kawałku!

Przez chwilę szedł prosto przed siebie zamyślony i z tego też powodu nieprzytomnie stawiał kroki. Niebo nad jego głową pociemniało nagle, zaś drogę w odległości kilkunastu metrów przecinała szeroka rzeka nad powierzchnią, której unosiły się lodowate opary. Lassë pamiętał jej nazwę, gdyż wydała mu się interesująca, jak na te rejony – Rzeka Lodu. Teraz też zrozumiał, co miał na myśli ten, który jej tę nazwę nadawał. Wystarczyło się do niej zbliżyć, by chłodna mgła wywołała gęsią skórkę na ciele. Fakt, iż woda mogła sięgać zaledwie kolan był niejako pocieszający, ale brak stabilnego mostu przerażał. Zamiast tego ponad gładką powierzchnię wystawały płaskie kamienie, które niczym stopnie pozwalały przejść suchą nogą na drugą stronę.

Chłodny powiew, jaki jakimś cudem przedarł się między drzewa zmusił elfa do ciaśniejszego otulenia się zielonym płaszczem podróżnym. Ostrożnie położył stopę na pierwszym kamieniu sprawdzając jego stabilność. Ten ani drgnął toteż Lassë pozwolił sobie na przeniesienie całego ciężaru ciała na tę gładką powierzchnię. Teraz, gdy upewnił się co do wszystkiego, droga wydała mu się bezpieczna i sprawdzona. W końcu zaznaczono ją na mapie, a nigdzie w pobliżu nie dostrzegł innego przejścia. Począł, więc stawiać pewne, pospieszne kroki, które miały czym prędzej przybliżyć go do brzegu, na którym na nowo powinno otulić go ciepłe powietrze.

W połowie drogi zawahał się i przystanął nasłuchując. Skąd ten nagły niepokój? Mógłby przysiąc, że było dopiero popołudnie, a jednak mrok, jaki zapanował w całym lesie wzbudzał wątpliwości. Dopiero po chwili młody elf uświadomił sobie, że las zamilkł, ptaki nie świergotały, żaden owad nie unosił się w powietrzu.

- Będzie padać. – mruknął do siebie i postawił kolejny krok, który okazał się zdradziecki. Noga osunęła mu się na śliskiej krawędzi kamienia. Lassë nie utrzymał równowagi i z pluskiem wpadł w lodowatą wodę, która przykryła go do samego pasa. Na samym początku poczuł wyłącznie ból pośladków, które uderzyły o znajdujące się na dnie kamienie, lecz gdy ubrania zaczęły przemakać krew w jego żyłach zamieniła się w sopel lodu. Zerwał się na równe nogi, a w tym samym czasie po niebie rozniósł się donośny, złowrogi grzmot.

- Cudownie! – skwitował to wściekle i jak na zawołanie z ciemnych chmur lunął deszcz tak gęsty, że w przeciągu kilku sekund na elfie nie zostało już żadne suche miejsce.

            Na usta cisnęło mu się przekleństwo, ale nie miał czasu by wypowiedzieć je na głos. Biegiem rzucił się w stronę brzegu, który wydawał mu się teraz tak niesamowicie odległy, marząc by w ten sposób ogrzać jakoś przemarznięte ciało, któremu paskudne oberwanie chmury wcale nie pomagało. Był urodzonym pechowcem, jak udowodnił mu właśnie los.

            Mimo, że kaptur miał całkowicie przemoczony narzucił go na głowę i biegł przed siebie z zamiarem znalezienia bezpiecznego miejsca, w którym to mógłby przeczekać ulewę. Ścieżkę, którą podążał rozjaśniła błyskawica, a niedługo później potężny grzmot wypełnił powietrze wibracją, która wywołała ciarki na ciele młodego elfa. Burza dopiero się rozpoczynała i na pewno nie prędko miała się oddalić. Kolejne błyski i następujące po nich huki przerażały. Po raz pierwszy w życiu Lassë znalazł się tak daleko od domu nie mając dachu nad głową, który chroniłby go przed szalejącym żywiołem.

            Dzięki chwilowej jasności wywołanej kolejną błyskawicą elf zdołał dostrzec wiekowe zwalone drzewo o grubym pniu, które niefortunnie, chociaż z korzyścią dla niego, zahaczyło koroną o gałęzie pobliskiej sosny i tym samym stworzyło niski „dach”, który młodzian postanowił wykorzystać. Wątpił, by zdołał znaleźć cokolwiek lepszego toteż popędził w stronę prowizorycznego schronienia i padając na kolana wsunął się pod zwalony pień. Dzięki temu wielkie krople przestały rozbijać się o jego głowę, a ziemia, na której siedział była sucha i ciepła. Zdjął, więc z siebie pospiesznie przemoczone ubrania, płaszcz i wycisnął wszystko zakładając ponownie. Nadal było zimno, jednakże bez porównania lepiej niż zaledwie dziesięć minut wcześniej. Zwinął się w kłębek siedząc spokojnie i patrzył przed siebie na krople spadającej na ziemię. Czuł przytłaczające go przygnębienie, beznadzieję i brak wiary w siebie. Kolejny już raz miał ochotę płakać.

            Burza przeszła w przeciągu godziny, niebo pojaśniało, lecz deszcz nieustannie padał zmuszając Lassë do porzucenia dalszej wędrówki tego dnia. Nie liczył też na to, że zdoła wysuszyć ubrania toteż marzył o słońcu, jakby nie widział go od dobrych kilku tygodni.

            Załamany zamknął oczy, oparł czoło o kolana i myślał o chwili, kiedy wróci do domu, jako bohater, chociaż chwila ta wydawała mu się niebywale odległa, a nie mniej oddalony w czasie był nowy dzień, którego nie mógł się doczekać. Nawet nie zauważył, kiedy przysnął niespokojnie i lekko, choć sen ten nie wiązał się z żadnym odpoczynkiem, a ciężkie, dołujące myśli nie chciały nawet na chwilę opuścić jego świadomości. Czy w takim stanie naprawdę można nadal żyć? Skronie pulsowały tępym bólem, oczy piekły mimo zamkniętych powiek, całe ciało zesztywniało zmarznięte. Jak zwiadowcy wytrzymywali takie warunki?!

            Z otępienia wyprowadził go denerwujący ruch i nieprzyjemny nacisk na bok. Młody elf nie był w najlepszym humorze i nie zdziwiłby się, gdyby to jakiś wilk właśnie rozpoczął na nim ucztowanie. Zmęczony otworzył oczy i spojrzał w stronę irytującego ucisku prostując na chwilę obolałe nogi. Przelotnie dojrzał jakiś biały kształt, który spłoszony jego ruchem czmychnął bardzo szybko chowając się pośród wysokiej trawy. Dopiero teraz Lassë zauważył, że przestało padać, a ptaki znowu się rozśpiewały. Z jakiegoś powodu poczuł się lepiej i nawet zdołał wymusić uśmiech.

            Z kępy roślinności wystrzeliła w górę mała jasna główka. Drobne czarne oczka wpatrywały się w elfa, który z nie mniejszym zainteresowaniem obserwował malutkie żyjątko, które jeszcze niedawno tak natrętnie chciało wbić się między jego brzuch, a przyciśnięte do niego uda. Stworzenie, czymkolwiek było, uniosło wysoko rozdwojone na końcach długie uszka i ostrożnie wyszło z ukrycia zbliżając się do nieszkodliwego chłopaka na swoich krótkich nóżkach, a drobny, okrągły ogonek zadarło do góry wraz z całą pupką, jakby się skradało lub też planowało zaatakować.

„Królik to nie jest.” Pomyślał Lassë i wyciągnął rękę nad ziemią zachęcając stworzenie do zbliżenia się. To, chociaż niepewne, dotknęło nosem zmarzniętych palców i obwąchało. Planowało nawet ukąsić na próbę, ale właściciel w porę zabrał dłoń oszczędzając sobie bólu.

- Może i ja powinienem sprawdzić, czy się nadajesz do jedzenia, co?! – mruknął nadąsany elf, a zwierzak drgnął słysząc jego głos. Po chwili jednak o wiele pewniejszym krokiem doszedł do miejsca, z którego uciekł na samym początku i wpakował się na nogi elfa zwijając na nich w kłębek. Mały pyszczek wyraźnie się uśmiechał, więc Lassë uznał, że jakiekolwiek protesty nie będą miały sensu.

- Jeśli ze mną zostaniesz nazwę cię Niquis. – elf nie poddawał się i nadal próbował zwrócić na siebie uwagę nowego towarzysza, co o dziwo mu się udało, gdyż śnieżnobiałe stworzonko uchyliło powieki patrząc na niego rozumnymi oczkami.- Czym ty tak w ogóle jesteś? – Niquis wydał z siebie oburzone, cichutkie parsknięcie, jakby bezczelnością było nie wiedzieć, do jakiej rasy należy. Zignorował jednakże głupotę swojego kompana i zwinął się w tym ciaśniejszy kłębek.

            Ostatnie promienie słońca wpełzły do lasu kierując swoje ciepło w miejsce, w którym znajdował się Lassë i jego mały towarzysz. Młody elf nie spodziewał się zapewne takiego obrotu spraw, ale teraz mógł wysuszyć na sobie ubrania, rozgrzać ciało i poszukać gdzieś pod grubą skorupą pesymizmu odrobiny optymistycznego myślenia. Najgorszą przygodę tego dnia miał już za sobą i zyskał kompana, który, jak miał nadzieję, zechce podróżować razem z nim.

            Starając się nie przeszkadzać w drzemce Niquisowi Lassë przyciągnął swój tobołek bliżej i położył na nim głowę wykładając się na niewygodnej, ale przynajmniej suchej ziemi pod drzewem. Rozprostował kości, zamknął oczy i czując ciepło płynące z drobnego ciałka na swoich nogach postanowił poleżeć i poukładać sobie w myślach wszystko, co już się stało i co dopiero stać się mogło. Musiał przygotować się psychicznie na dalsze trudności związane z podróżą, a z góry wiedział, że nie raz będzie płakał z powodu własnej nieudolności i bezlitosnego świata.

 

4 komentarze:

  1. Niquis to przyczajenie? Tak mi wyświetlił Wujek Google. xDNawet jeżeli droga będzie ciężka, to jednak obecność drugiej istoty jest bardzo pocieszająca. W tym wypadku Lassë nie musi się martwić o życie stworzonka, bo jest ono na tyle szybkie, że porodzi sobie z niebezpieczeństwem. ;3 Juz nie mogę się doczekać soboty!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy Wujcio Onet przypadkiem nie dodał Ci komentarza do mojego opowiadania. xP Oj, płata figle bestia jedna!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    cudowny rozdział, i czas zacząć wielką przygodę... ciekawa jestem jak Lasse sobie poradzi bo jak na razie jest dość nieporadny... a to stworzonko to jak dla mnie za bardzo rozumne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, czas zacząć wielką przygodę Lasse... bardzo jestem ciekawa jak Lasse sobie poradzi... bo jak na razie jest dość nieporadny... a to stworzonko to jak dla mnie za bardzo rozumne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń