sobota, 14 kwietnia 2012

4. I wtedy zapadła cisza...

Młody elf nawet nie zauważył, kiedy zasnął i zmęczony bardziej niż sądził przespał całą noc. Gdyby ktoś go zaatakował ten dałby się zarżnąć nie uchyliwszy nawet powiek. Nic, więc dziwnego, że nawet nie zauważył zniknięcia Niquisa, który przecież „jeszcze przed chwilą” leżał na jego ciele. Lassë zasmucił się bardzo utratą towarzysza. Nie miał czasu na przywiązanie się do zwierzątka, ale przecież zawsze była to jakaś żywa istota, do której mógł otworzyć usta. Samotna podróż wcale nie była tak przyjemna. Tym bardziej, jeśli miała trwać wiele dni, tygodni, czy nawet miesięcy!

            Głośne, ciężkie westchnienie wyrwało się z jego piersi. Wyczołgał się spod zwalonego drzewa i rozciągnął się prostując obolałe kości. Czuł, jak coś boli go w kręgosłupie, szyja była sztywna, ramiona dziwnie zgarbione. Nie czuł się wypoczęty, a najwyraźniej z każdą kolejną nocą miało być coraz gorzej. Jeśli po upływnie tygodnia będzie w stanie chodzić uzna to za niesamowite osiągnięcie i zacznie uważać się za bóstwo.

„Jeśli nie zmienię pewnych przyzwyczajeń wrócę do domu, jako zgarbiony starzec.” Pomyślał poważnie. „O ile wrócę...”

            Odsunął do siebie wszystkie te pesymistyczne myśli i wyjął swoją torbę spod drzewa. Upewnił się, że wszystko jest w środku, nic nie wypadło, ani się niepotrzebnie nie pogniotło i odetchnął lżej. Pociągnął z manierki z wodą potężny łyk, po czym zakręcił ją dokładnie i przytroczył do boku. Był gotowy do dalszej podróży.

Nie musiał jeść śniadania, martwić się o obiad, czy znalezienie po ciemku kolacji. Jeden suchar elfów sprawiał, że przez okres tygodnia nie odczuwał żadnego głodu. Nie znał receptury tego cudu, ale miał tobołek pełen tego suchego prowiantu, toteż śmierci głodowej się nie obawiał. Zaoszczędzał tym samym sporo czasu i tylko woda mogła stanowić niejaki problem. Tyle, że na chwilę obecną miał jej po dziurki w nosie nadal żywo pamiętając wydarzenia poprzedniego dnia.

- Au! – pisnął podnosząc nogę i rozmasowując kostkę. Spojrzał pod nogi, gdzie właśnie siedział drobny, biały zwierzak mieląc w pyszczku liść mięty. – Wróciłeś?! – zaskoczony Lassë uklęknął i wziął stworzonko na ręce. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę!

            Niquis drobnym, różowym języczkiem oblizał się, kiedy wonny liść zniknął w jego żołądku i wydawał się uśmiechać spoglądając na młodego elfa. Pozwolił by chłopak włożył go do kieszeni zielonej szaty, którą miał na sobie i wystawił główkę na zewnątrz trzymając łapkami skraj kieszeni. Elf był całkiem wygodnym środkiem lokomocji i tym sposobem stworzonko nie męczyło małych łapek.

            Elf jednak musiał zadbać o swojego towarzysza toteż nazbierał mu liści mięty, które wrzucił do tej samej kieszeni, w której siedział zwierzak, dzięki czemu przez pewien czas na pewno ani on ani Niquis nie będą musieli martwić się o posiłek.

Uspokojony w ten sposób Lassë przerzucił swój tobołek przez ramię i ruszył w stronę ścieżki, z której zboczył poprzedniego dnia by ukryć się przed deszczem. Teraz musiał na nowo rozpocząć swoją podróż, chociaż już nie samotną, gdyż niemówiący ni słowa zwierzak naprawdę poprawił mu humor i najpewniej będzie godnym towarzyszem wszystkich przygód.

- W drogę! – zawołał raźnie elf i stawiając pewnie kroki zostawiał za sobą miejsce, które przyniosło mu tyle zmartwień już na samym początku tej misji. Teraz będzie lepiej!

            Niestety droga, jaką miał do pokonania nie była wcale łatwiejsza, ale i nie należała do trudniejszych. Nudna i monotonna lecz na całe szczęście spokojna. Lassë potrafił milczeć przez godzinę, by nagle zacząć swój monolog skierowany do kompana, by kolejny raz zapanowała cisza, którą przerywały tylko odgłosy lasu. Tak mogły upływać całe godziny, a chłopak wcale nie odczuwał potrzeby odpoczynku.

Słońce świeciło ciepło i jasno toteż wkoło tętniło życie, a usta same się uśmiechały, kiedy pośród cudownego zapachu roślinności można było pozwolić sobie na równomierny marsz. Wszystko to było dowodem na istnienie Stwórcy, który stworzył ten idealny, piękny świat, który zachwycał, a później opuścił swoje Stworzenie dając mu wszystko, czego mogło potrzebować. Elfy zawsze to doceniały i nigdy nie miały tego dosyć.

            Może właśnie, dlatego serce Lassë uśmiechało się podobnie, jak jego usta, kiedy raźnie maszerował ścieżką, a las stawał się coraz gęstszy i tym samym mroczniejszy. Niquis w jego kieszeni znowu zabierał się za miętę, zaś subtelne ruchy jego małego ciałka podnosiły elfa na duchu. Miał pewność, że zwierzaczek nadal z nim jest i najwyraźniej nie zamierza odchodzić.

Niestety sielankowa podróż musiała dobiec końca, kiedy młody elf usłyszał w oddali jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Zatrzymał się gwałtownie, a to wywabiło z kieszeni białe stworzonko, które nastawiło swoje długie uszka nasłuchując. Nic poza beztroskim śpiewem ptaków nie zakłócało ciszy toteż Lassë uznał, iż popełnił błąd. Powoli ruszył dalej przed siebie, chociaż już czujniejszy i mniej pewny. Miał złe przeczucia, ale czy kiedykolwiek zauważał te dobre? Niquis wyczuł dziwne tempo jego kroków i nie schował główki do kieszeni, ale nadal usiłował zlokalizować powód nerwowości towarzysza. Po kolejnych kilku minutach marszu miał ku temu okazję. Przed nimi, w odległości kilku metrów ścieżka zakręcała ostro i stawała się niewidoczna. To właśnie stamtąd doszedł ich krzyk, tym razem głośny i wyraźny, choć nieprzyjemne zachrypnięty.

- Łap go i utnij łeb! Na pewno ma pieniądze! Łap go i utnij łeb!

            Lassë podskoczył wystraszony w miejscu i nie czekał aż zza zakrętu wyleci zgraja bandytów. Nie miał wątpliwości, że to ludzie i bez względu na to, czy chodziło o niego, czy o kogoś innego postanowił wziąć nogi za pas. Przytulił do siebie tobołek i biegiem rzucił się w leśną gęstwinę. Za plecami nadal słyszał szalone nawoływania, a adrenalina sprawiła, że był w stanie omijać wszelkie przeszkody, przeciskał się między najmniejszymi lukami między drzewami.

            Po niedługim czasie płuca bolały z każdym oddechem i za każdym razem, gdy przełknął ślinę gardło piekło niemiłosiernie. Oparł dłonie o kolana i dyszał ciężko całkiem spocony. Niquis niezadowolony z wstrząsów wysunął łepek i niuchał w powietrzu.

- Łap go! – tym razem głos rozległ się o wiele bliżej po prawej stronie elfa. Biedak zebrał ostatek sił i znowu zmusił swoje ciało do biegu. Niemal czuł na karku cuchnący oddech opryszków, którzy gonili go przez ten nieszczęsny las. Lassë był tak przerażony, że nie myślał o płaczu, ani o tym, gdzie ucieka. Chciał tylko ich zgubić, chciał uratować głowę, ale jego organizm miał najwyraźniej inne zdanie na ten temat. Chłopak potknął się o własne nogi i upadł twarzą w trawę.

- Utnij łeb! – rozległ się wrzask tuż nad nim. Przerażony elf uniósł pospiesznie wzrok spodziewając się ujrzeć nad sobą paskudną twarz opryszka. Nad jego głową rozległ się trzepot skrzydeł, na gałęzi drzewa przysiadł spory ptak o zielonym upierzeniu z brązowym brzuchem i drobnym dziobem.

- Na pewno ma pieniądze! Łap go i utnij łeb! – wrzasnął ptak spoglądając z niejaką kpiną na zszokowanego, zawstydzonego Lassë, po czym poderwał się do lotu i zaszył gdzieś między drzewami.

- Ale się wystraszyłem! Myślałem, że już po mnie!

            Niquis wyskoczył z jego kieszeni i wdrapując się na kolana klęczącego elfa spoglądał na niego z wyraźną urazą. „Mogłeś mi zaufać!” wydawały się mówić jego czarne oczka.

- Wybacz. – Lassë uśmiechnął się głaszcząc łebek zwierzątka. – A gdzie my tak w ogóle jesteśmy? – rozejrzał się raźnie w około i ponownie pobladł. Zabłądził. Nie było wątpliwości, że zabłądził!

„Sam się w to wpakowałeś, to sam sobie teraz radź” mówiło spojrzenie zwierzątka i chcąc lub nie elf musiał się do tego zastosować. Podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie, wsunął swojego małego kolegę do kieszeni, poprawił torbę i odważnie ruszył w stronę, z której jego zdaniem przybiegł.

- Tak, pamiętam to drzewo! Mijałem je! – mówił do siebie na pocieszenie, a w rzeczywistości wszystko wydawało mu się takie samo, żadna roślina nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jeśli mógł zabłądzić jeszcze bardziej to właśnie tak się stało. Krążył bez celu po omacku szukając drogi, z której zboczył. Nie nadawał się na tę wyprawę, udowadniał to samemu sobie kolejny już raz. Tyle, że teraz miał kogoś, dla kogo mógł być silny, nie musiał płakać w samotności, a to naprawdę wiele dla niego znaczyło, choć Niquis ani razu nie wystawił pyszczka z kieszeni.

            Zmęczony bezowocnym poszukiwaniem właściwej ścieżki wtoczył się na jedną z nielicznych w tym lesie polan. Wydawała się podejrzanie spokojna i upstrzona barwnymi kwiatami, jakby rzucono na nią czar. Była zachwycająca i dlatego tak przerażająca, ale po tym, jak Lassë wygłupił się uciekając przed ptakiem, nie miał zamiaru ponownie wyjść na bojaźliwego i przygłupiego elfa. Raz wystarczy!

            Krok za krokiem sunął ostrożnie przez trawę i kwiaty, był w połowie łąki i niebo nie spadło mu na głowę, ziemia się nie rozstąpiła pochłaniając go, nie został rażony piorunem. Chyba naprawdę przesadzał i niepotrzebnie bał się świata. Tyle, że świat nie bał się jego i zaatakował w najmniej spodziewanym momencie. Wszystkie kwiaty uniosły się w górę gwałtownie i otoczyły elfa ze wszystkich stron tworząc luźny kokon. Teraz zauważył, że to, co wziął za barwne płatki było w rzeczywistości skrzydłami, a i tak ciasny krąg motyli stawał się coraz to ciaśniejszy. Już od samego patrzenia Lassë czuł, że nie ma, czym oddychać, że zaraz zacznie się dusić.

            I wtedy motyle zaatakowały, o ile mógł to tak nazwać. Obsiadły go całego sprawiając, że nie widział na oczy, na skórze nie czuł zupełnie wiatru, a jedynie uderzenia skrzydełek. Teraz czuł, że naprawdę się udusi, jeśli zaraz czegoś nie zrobi, a wtedy na pewno stanie się posiłkiem tych żądnych krwi bestii, z którymi nie miał do tej pory do czynienia. Jeśli wyrwie się z tej matni znajdzie na mapie to przeklęte miejsce i nigdy więcej nie da się tam zaciągnąć czy to wyimaginowanemu, czy też prawdziwemu niebezpieczeństwu!

            Wyobrażał sobie, jak dziwnie musi wyglądać dla kogoś, kto patrzyłby na niego z zewnątrz, ale tutaj w środku tego niebezpiecznego kokonu nikomu nie było do śmiechu.

            Nie! Nagle przypomniał sobie o swoim małym przyjacielu w kieszeni płaszcza, który na pewno również dusi się z braku powietrza, jak i on. Może niewielkie ciałko Niquisa znosi to wszystko jeszcze gorzej? Oczywiście, on już niemal wymiotował z powodu braku tlenu, ale jego płuca miały go o wiele więcej w zapasie, a teraz...

            Troska o towarzysza zbudziła w nim te pokłady energii, o jakich nie miał pojęcia. Z wielkim trudem zrobił krok usilnie zatrzymywany przez setki, czy nawet tysiące krwiożerczych motyli, ale on nie zatrzymał się. Parł naprzód wytrwale byleby wydostać się z kręgu łąki. Nie miał pewności, czy to poskutkuje, ale to było jego jedyną nadzieją. Jeśli się nie pospieszy...

Im bardziej oddalał się od środka tym bardziej słabł nacisk, jaki na jego ciało kładły owady. Był w stanie poruszać rękami, mógł już oddychać. Wypadł między drzewa sapiąc, zachłannie łapiąc powietrze. Głowa pękała mu rozrywana bólem, a on sięgnął szybko do kieszeni wyjmując z niej Niquisa. Stworzonko było nieprzytomne, więc spanikowany nacisnął lekko drobniutką pierś palcem. Poczuł bolesne ukąszenie i roześmiał się widząc, że jego kompan właśnie doszedł do siebie i ma żal do elfa, iż ten próbuje go rozgnieść, jak natrętnego robaka.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest! – chlipał tuląc do siebie ten biały kłębek, który nieumiejętnie starał się go odepchnąć maciupkimi łapkami. Jakimś sposobem stworzonko zdołało wyślizgnąć się z tego ciasnego uścisku, jak gdyby nigdy nic. Widać znosił to wszystko lepiej niż sam Lassë. Jakże on się cieszył, że ma ze sobą Niquisa, że zdołał jakoś wyrwać ich z tej łąki pełnej dziwnych motyli, na którą przecież sam wszedł...

            Kolejny już raz został ukąszony przez swojego pupila, który najwidoczniej nie miał zamiaru oglądać tych rzewnych scen. Zamiast tego biały futrzak powędrował przed siebie w gęsty las trzymając swoje uszka wysoko w górze, co pozwalało zaskoczonemu tą stanowczością zwierzątka elfowi podążać za nim. Postanowił całkowicie zaufać swojemu małemu przewodnikowi i oto linia drzew nagle się kończyła.

- Hę? Przecież to jest ścieżka!

3 komentarze:

  1. bosko!! ^^ Pisz szybko kolejny rozdział bo zdechnę z tej ciekawości. XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Niquis to GPS! xD Lepszego przewodnika nie ma! Poza tym Lassë powinien zaufać zwierzątku współgrającemu z naturą. Jak widać przynosi to efekty.Rany, tyle niebezpieczeństw czeka na chłopaka, czasami zupełnie nie spodziewających się, a to dopiero początek wyprawy!papuga (albo jakiś gadający ptak) był świetny! xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    haha ta scena z tym ptakiem super, Lasse powinien zaufać Niquesowi to wspaniały GPS... sporo przygód czeka Lasse jak widzę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń