piątek, 16 września 2011

Lips of an Angel vol. 6

Przez chwilę Dean poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka, zupełnie jakby siedząc w małym wagoniku zjeżdżał w dół po torach w wesołym miasteczku. To nie było przyjemne uczucie, ciężko było je nawet określić, kiedy szukało się odpowiedniego słowa oddającego w pełni przeżycia chwili. Szybko porzucił, więc rozważania na ten temat skupiając się na czymś znacznie istotniejszym.

            Jak to możliwe, że brat już był w pobliżu, że jechał jego śladem? Miał zostać na miejscu by upewnić się, że niczego nie przegapili. Czyżby zdarzyło się coś istotnego, coś, o czym Dean nie miał pojęcia? Oczywiście, miał wrażenie, że ktoś podąża jego śladem, – a raczej tropem śledzonego przez niego mężczyzny – ale nigdy nie przypuszczałby, że chodziło o brata! Czyżby tracił swoje łowieckie umiejętności? Bzdura! Był najlepszy, nie mógł ot tak się pomylić! Jeszcze chwila i Sam wyjaśni, co to wszystko ma znaczyć.

            Chociaż nadal szedł bardzo wolno, udając wieczornego spacerowicza, to gdzieś tam w środku miał ochotę biec jak najszybciej, znaleźć się w odpowiednim miejscu, mieć za sobą wszystkie te podchody. On miał zabijać, a nie wyprowadzać w pole potwory! Przez chwilę zastanawiał się nawet nad powodem swojej decyzji, by samemu podjąć się zadania śledzenia na piechotę potencjalnej ofiary. Musiał mieć jakąś chwilę wielkiej słabości, na szczęście już się skończyła i nie planował wysiadać z Impali, póki wszystko nie stanie się jasne.

            Samuel zatrzymał samochód w połowie ulicy przesiadając się sprzed kierownicy na miejsce pasażera. Musiał poczekać kilka chwil zanim brat dotarł na miejsce i wsiadając do środka warknął bez zbędnego powitania:
- Mów, o co chodzi!

- O nic. – Sam wzruszył niewinnie ramionami, co wydawało się zadziałać na Deana, jak czerwona płachta na byka. – Po prostu ją widziałem i pojechałem za nią, a ona podążała za tamtym gościem. Miała kilkanaście świetnych okazji, żeby go zabić, ale nie zrobiła tego, więc pewnie chce wybadać rutynę jego dnia. Stawiam na to, że jutro zaatakuje. Mimo wszystko to nie jest bezrozumna bestia, ale przemieniony człowiek. Ona wie, co robi. – Sammy przypominał sobie właśnie chwilę, kiedy to jakiś cień przemykał między pojedynczymi drzewami i budynkami prowadzącymi z baru pod motel i dalej pod dom nieznajomego mężczyzny. Dean, chociaż ostrożny nie mógł pozostać niezauważony, a jednak Banshee pochłonięta swoją przyszłą ofiarą nie zwracała uwagi na nic innego. Można było to zrozumieć, skoro nie miała wcześniej do czynienia z łowcami. Zapewne nigdy nie przyszło jej do głowy, że ktoś taki istnieje.
- Czekaj, czekaj... – coś nagle dotarło do zmęczonych szarych komórek starszego Winchestera. – Chcesz mi powiedzieć, że przez godzinę, jechałeś Moją Ukochaną, jakbyś ją pchał?!
- Czy to takie istotne? – Sam wydawał się w tej chwili poirytowany. Miłość własna Deana nie mogła czekać, ale jednak uczucie do samochodu mógł zostawić sobie na bardziej odpowiedni moment.
- Mój biedny Skarbie. – zielonooki mężczyzna wpatrując się w kierownicę pogładził ją lekko. – Tak cię skompromitował, on nie ma serca, ale już dobrze. Tatuś jest przy tobie.

- Dean, czy możemy porozmawiać o pracy?

- Ależ my cały czas o niej rozmawiamy.

- No tak, jak mogłem nie zauważyć.

            Bracia doszli do wniosku, że muszą rozejrzeć się po domu nieświadomej czyhającego niebezpieczeństwa rodziny. Po wnikliwej analizie dotychczasowych wiadomości na temat Banshee uznali, że będzie ona śledzić mężczyznę, by w odpowiedniej chwili dobrać mu się do skóry. To dawało im pewną przewagę, jakkolwiek musieli w jakiś sposób pozbyć się ciężarnej kobiety. Wątpliwym było, by ktoś taki wpuszczał do mieszkania każdego przechodnia, więc przebierając w swoich fałszywych dokumentach Dean wyjął legitymację pracownika gazociągów. Plan nie był doskonały, jednak był dobry. Postanowili, więc, że spędzą noc w samochodzie, zaś przed południem przeprowadzą swój mały rekonesans. Ich aktualne zadanie było tym trudniejsze, że musieli wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo kobiety i jej nienarodzonego dziecka. Banshee nie stanowiła dla nich zagrożenia, jednak szok, jakikolwiek uraz lub nawet strach mogły spowodować, że coś pójdzie nie tak. Nawet nie chcieli myśleć o konsekwencjach spartolenia tej roboty.

            Noc, jakkolwiek niewygodna okazała się bardzo spokojna. Do rana nie musieli przejmować się zupełnie niczym, jakby świat zatrzymał się na te kilka godzin dając im możliwość zebrania sił, oczyszczenia umysłu i zrobienia małych zakupów w pobliskim sklepie. Późnym wieczorem przestawili samochód, dzięki czemu mogli obserwować teraz dom ofiary nie wzbudzając niczyich podejrzeń.

            O godzinie 8 niewierny mąż opuścił dom wychodząc do pracy. Poruszenie w gałęziach drzew na podwórzu sąsiada świadczyło o czujności czającego się tam „drapieżnika”. W świetle dnia jasna smuga przemieszczała się z jednego zakamarka do kolejnego podążając śladem mężczyzny. Bracia Winchester zostali sami na placu boju, który najprawdopodobniej rozegra się jeszcze tej nocy. Zaledwie godzinę później drzwi ładnego domku otworzyły się po raz kolejny. Ciężarna kobieta zamknęła je na klucz i z uśmiechem na twarzy podążała w swoją stronę.

            Łowcy spojrzeli po sobie niemalże porozumiewając się telepatycznie. Wyszli z samochodu i czujni pokonali kilkaset metrów dzielących ich od podwórka. Sam trzymał straż, gdy Dean grzebał w zamku, który ustąpił nie mając szans z wieloletnią praktyką.
- Nie wiemy ile mamy czasu. Zaczniemy od sypialni. – Dean podążył schodami, jako pierwszy. Drzwi do tego pomieszczenia były otwarte, więc rozejrzał się po czystym, schludnym pokoiku. To było życie!

            Sam, jako osoba niezwykle praktyczna nie miał czasu na snucie niemożliwych do zrealizowania fantazji. Wyjrzał przez okno przyglądając się wysokiemu dębowi, którego gałęzie dzieliły od szyby dwa, może trzy metry. Bez wątpienia to właśnie tędy Banshee miała dostać się do środka. Wystarczyło, że chłopak odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, a jego spojrzenie padło na nocny stolik. Stała na nim szklanka z wodą i pudełeczko ze środkiem nasennym.

- On nawet nie będzie wiedział, że jest trupem. – rzucił do brata wskazując skinieniem głowy odpowiedź na nieme pytanie kryjące się w spojrzeniu Deana.

- Ona również nie musi o niczym wiedzieć. – uśmiech pojawiający się na ustach niższego mężczyzny oznaczał, że właśnie przyszedł mu do głowy jakiś plan. Otworzył szufladkę szafki i wyjął z niej właściwe opakowanie, które rzucił Samuelowi. – Czytaj ulotkę. Sprawdź czy można podawać kobiecie w ciąży.

- Co ty planujesz? – Sam toczył wewnętrzną walkę między zaufaniem do brata, a strachem przed jego szalonymi pomysłami.

- Uśpimy ją, ale teraz czytaj, a ja idę zajrzeć do lodówki. – nie pozwalając na jakiekolwiek więcej pytania zielonooki wyszedł z pokoju zostawiając skonsternowanego braciszka samego.

            Sammy dołączył do niego trzymając w ręku jedną tabletkę środka nasennego, która nie powinna zaszkodzić ani matce, ani dziecku. Nie rozumiał tylko, jak Dean planował wprowadzić swój plan w życie. Zastał go gotowego do działania ze szklanką wody w ręku i czekoladowym tortem na stole.

- Oto tajemnica mojego sukcesu. Na filmach ciężaróweczki zawsze jedzą czekoladowe ciasta, a teraz przynajmniej wiem, że coś w tym jest. Dawaj tabletkę, szybko. – nie spoglądając nawet na zaskoczonego brata, któremu na swój sposób zaimponował, zajął się przygotowaniem specyfiku, którym nasączył dwie warstwy biszkoptu, które wchodziły w skład tortu. Dumny schował swojego konia trojańskiego do lodówki, posprzątał po swoich zabiegach i rozłożył ramiona by zaprezentować się w pełni. – Mamy wolną rękę by zabić tę sukę i uratować tego sukinsyna. I powiem szczerze, że gdyby nie jego żona chętnie pozwoliłbym mu zginąć. A teraz wynośmy się stąd zanim ktoś nas nakryje.

            Byli gotowi. Teraz mogli spokojnie doczekać do wieczora i działać. Od dawna nic nie układało się tak pomyślnie, jak teraz. To zadanie musiało zostać zwieńczone sukcesem.

8 komentarzy:

  1. Podstępny Dean.. ja bym na to nie wpadł p.pI uż wiem dlaczeg Sam jeschał za nim. ON się o neigo martwił, a ta Banshee to była tylko przykrywka xd,W sumie swoją drogą Banshee t bardzo ciekawy pomysł na stwora ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak nawet ciekawy pomysł z trojańskim ciastem.Dean musiał być wkurzony o to ,że Sam jeździł jego samochodem po mieście a on przecież się martwił.Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. hihihihi pięknie , czekoladowa niespodzianka dosłownie xd wygląda na to że w następnej notce wszystko się rozstrzygnie , mam nadzieję że swój sukces jakoś będą świętować w hotelu w wielkim łożu , lecz niestety to tylko marzenia .Czekam na następny rozdział , pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Za dobrze im idzie. Właśnie sprawa rusza naprzód. O ile wszystko dobrze pójdzie, braciom uda się ukatrupić Banshee... chyba, że ona zapragnie zmienić miejsce zbrodni, albo zauważy podatnego na demony Sama... Nie mogę się doczekać piątku ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie jest źle ^.^ akcja idzie pełną parą a ten stwór pewnie coś skomplikuje bo zdecydowanie za dobrze im gdzie ^.^ ciekawi mnie kiedy między braćmi zacznie się coś dziać ale przeciesz im dłużej się na coś czeka tym ciekawiej się czyta ^.^

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniale, Dean i ta jego miłość do samochodu... bardzo dobry pomysł z tym tortem nasączonym środkiem nasennym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniały rozdział, Dean i ta jego wielka miłość do samochodu... a czy brat jest rownie ważny dla niego? bardzo dobry pomysł z tym tortem nasączonym środkiem nasennym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Dean z wielką miłością do samochodu... ;) ale czy brat jest rownie ważny dla niego? ten tort nasączony środkiem nasennym bardzo trafny pomysł...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń